Dziękuję
Gaszą światło i łapią za rękę
marnują baterie świecąc latarką w oczy
tylko po to żeby zobaczyć
jak smukleją źrenice
Zatroskani pytają skąd ta słona woda
liczą na sublimowaną resublimację
pod wpływem sztucznego ciepła
afirmatywnych słów
Nalegają na uśmiech tak pasujący
do okładki vogue’a – bez niego jest niczym
innym niż zgasły kandelabr
Liczą na uśmiech
jedyny grymas pasujący
do wdzięcznej twarzy
Nawet nie zauważyli kiedy dłoń wypadła
spomiędzy palców
i wierzą, że zrobili tyle dobra
mili ludzie
Synkopa
Motyle latające po domu w środku zimy
nierealne jak kartka na blacie
przebiegle galopujące neurony
oraz dwóch panów policjantów proszących o użycie krzesła
i tylko mrowienie tych części które nie zdążyły jeszcze zemdleć
i oczy nie wierzą ustom dopóki nie zobaczą ciała
a potem jest walka o pęknięcie zamarzniętej rzeki
kolejny etap to
dryfowanie na krze i wstąpienie w morze
tam gdzie się spotkamy
wyparuję jak ty czy pozostanę solą?
Podniecenie
Wyszczerzone cząsteczki drażnią układ nerwowy
a rozedrgane serce spadło gdzieś w okolice brzucha
płytki oddech i rozbiegane palce wystukujące rytm raczkujących myśli
nabrzmiewanie
rozpędzanie
tworzenie
jak jazda ruchomymi schodami
stać na nich to sięgać po boskość
lekko mi
Przed samym szczytem
tajemna zapadnia: wtem
transpozycja do urwanej windy
i lekko zażenowany uśmiech
Hymn wolnej miłości
nerwica wegetatywna opanowała wszystkie kłódki zielonego mostu
skołatana fonia kruszy rdzę
przyciąga niechętne spojrzenia
panny maluje na wzór wiaduktu
związkowców rozczula –
zaniechane protesty
A ja się tylko dziwię
bo widziałam jak pod koniec kwartału
przychodzi grupa robocza
i wyzwala zatrzaski stalowej twierdzy gdyż
jarzmo ciągnie na dno misterne konstrukcje
a oni ciągle kluczą
Oswoić
Pan szedł ulicą i rzucał cień
ten pan budził strach
nagle zniknął w bramie
zarys został i stawiał kolejne kroki
ciągle ktoś patrzy ale niewiadomokto
czuć jego obecność w południe pustego miasta
jego cień zrównał się z moim
zmiażdżył mu rękę
poprowadził do swojego domu
ciało odbiło się od szklanej futryny
a kontur zbyt mocno z nim związany
na zawsze pożegnał tęczowy portal
Idziemy razem trzymamy się za ręce
ja i on
w powietrzu czuć już zapach nocy
nie drżę choć ciągle czuje jego wzrok
nasze cienie już się poznały.
Rysa porcelany
Grzecznym nie wypada być grzesznym
muszą się ukrywać za ławką, biurkiem i krawatem
powstrzymanie języka, warg i dekonstrukcji
niepostrzeżenie skrzepło w żyłach
prawo wtłaczane do świadomości od prymarnego zderzenia atomów
zaczęło wyciekać przez wpół otwarte oczy
perforowane tętnice wylewają arsenał uczuć dotąd nieznanych
tłumionych przez lata autocenzury
gdy spokojny uczeń odkryje wrzask
i pozwoli sobie na biel pod powiekami
nikt nie przebaczy
Kiedy dogmat pęka
nagle wszystko bezwstydnie wypada.