1. Leżenie
rano w łóżku, kiedy jest już prawie południe, w pokoju odświeżonym na szesnaste urodziny, już bez kolorowej tapety, którą zastąpił stonowany fiolet i bez dywanu wyobrażającego boisko piłkarskie, ale wciąż z ustawionymi za szkłem pucharami za powiatowe zawody w siatkówkę, z pamiątką pierwszej komunii świętej, której jakoś nie ma się nigdy czasu ściągnąć ze ściany, z grami planszowymi, które leżą zakurzone na szafie i z książkami, które dostało się na zakończenie roku albo na urodziny, poczet królów, który potrzebny był tylko raz, przy okazji referatu, biblia dla dzieci i wielkie zabytki sztuki, do których nigdy się nie zajrzało. Poza tym, walające się gdzieś puste paczki po papierosach, stosunkowo nowe meble z ikei i wygodny fotel do siedzenia przy komputerze, a na ścianie ukradziony plakat z półnagą Monicą Bellucci, nie, na ścianie darmowy plakat filmu Bruce’a LaBruce’a, bardzo krzykliwy (geje-zombie w pleksi z dziurą na odbycie, wszystko takie czerwono-czarne).
2. Patrzenie
w ścianę, coś jak wybudzanie się, ale nie ze snów, a z senności. Dzieciństwo nie śni się prawie w ogóle, sny są niewyraźne, nie ma sensu przywiązywać do nich większego znaczenia. Boli głowa, rano weszła mama i troskliwie upomniała, gorzej, rano wszedł ojciec, surowo poprosił, żeby szukać sobie pracy, jakiegoś zajęcia (mama powiedziałaby: zaczepienia). Ojciec nosi krawat.
na osobę idącą naprzeciwko chodnikiem, szukanie spojrzenia, które da jakiś ekstatyczny ułamek sekundy, złoży sprośnego buziaka na ego. Albo czasem po prostu: szukanie bratniej duszy czy, jeszcze lepiej, siostrzanego ramienia.
w ścianę, po prostu, dni bywają zbyt długie.
na swoje odbicie w szklanych drzwiach kina, w którym można zabić całe popołudnie. Potem na ekran, więź duchowa z mysią blondynką o żywiołowej mimice, która biegnie przez miasto pod koniec filmu – kamera odjeżdża, a ona biegnie dalej i robi się coraz mniejsza i wtedy się nią jest, na chwilę, a może jeszcze przez moment, kiedy znów jest patrzenie w swoje odbicie po drugiej stronie szklanych drzwi kina i papieros wieczorem, i ten wieczór do zrobienia z nim czegoś.
3. Jedzenie
śniadania w pokoju, staranna krzątanina po schodach, z kuchni do pokoju, z jajkami na miękko, z kawą, szukanie zapałek w płaszczu, ładowarki do laptopa. Układanie tego wszystkiego na łóżku, akrobatyczne usadzanie się z talerzem, kubkiem kawy, laptopem, po chwili z kubkiem, popielniczką, papierosem, laptopem, trudno się dobrze usadzić, jest niewygodnie, dym dostaje się do oczu, łzawienie, potem jest już tego wszystkiego mniej – talerz i kubek, skorupki po jajku, wszystko to leży obok łóżka, popielniczka w pościeli i suwakiem jedzie się na dół po facebooku, coraz szybciej, niecierpliwie i ze znudzeniem, aż na sekundę zakręci się w głowie, bo jechało się za szybko.
śniadania w kuchni, kiedy ma się pewność, że wszyscy wyszli, a cały poranek można swobodnie rozciągnąć, celebrować znosząc z pokoju laptopa, na którym przejrzy się całego facebooka i puści muzykę, do której zapali się papierosa, z którym wyjdzie się na balkon, na który weźmie się resztki czarnej kawy… i tak w kółko, aż energia poranka, południa przejdzie w marazm popołudnia, resztki po śniadaniu zaczną powoli śmierdzieć, papierosy będą się kończyć albo przestaną smakować.
obiadu z rodzicami, za praktycznym, prostym stołem z jasnego drewna, przy włączonej telewizji, przy nieuniknionych pretensjach. Rzucone studia, brak umiejętności podjęcia pracy, stracone zaufanie, mitrężenie pieniędzy, tracenie czasu. Na obiad warzywa na patelni (mrożone), ziemniaki (od rolnika) i pierś z kurczaka (z supermarketu).
słodyczy w łóżku, kiedy jeszcze zbyt kręci się w głowie po alkoholu, po wychodzeniu ze znajomymi, aby wreszcie coś się stało, po piciu piwa za dużo i patrzeniu na chłopaka, który oddaje się techno-erotycznym wibracjom i przytyka sobie do tyłka doniczkę z paprocią, i wszyscy robią takie wow na chwilę, i przez chwilę to on jest wszystkim, a wszystko, jakby na jakimś dragu.
4. Chodzenie
w kółko, przed umówionym spotkaniem, na które przyszło się zbyt wcześnie. Do skrzyżowania i z powrotem, przez pasy, do końca ulicy, a potem przez następne pasy, żeby nikt nie mógł się zorientować, że zawracamy, to strasznie krępujące, tak zawracać, straszna żenada, coś jak śpiewanie piosenek z reklam po seksie.
5. Picie
z samego rana wody, którą ustawiło się tuż przed snem obok łóżka. Przez noc, leżąc w dusznym pokoju, stała się letnia, na szklance widać zabrudzenia po coca-coli, a na powierzchni wody pyłki kurzu, które jakimś sposobem przedostały się z pościeli, z podłogi, z szafek.
żeby się oderwać, wchodzenie do zadymionego, zakrzyczanego, przepełnionego o tej porze baru, gdzie tylu znajomych siedzi już od jakiegoś czasu, przyglądanie się ludziom, z którymi ma się jakieś relacje towarzyskie – rozpamiętywany długo, w zasadzie do dzisiaj, cyniczny spokój, z jakim mówił, że nie może już tak dłużej, a potem ten jego uśmiech przyjemniaka, z którym obojętnie gdzieś powiedział cześć, i dzisiaj u niego znów ten uśmiech przyjemniaka, a może wspólne śpiewanie „boże coś polskę” na jakiejś przypadkowej domówce, podnieta wszystkim znanej i wpadającej w ucho melodii, profanacji, stan, w którym szuka się po wódce jakiś wspomnień i czasem nawet się je znajduje, i nie chce się na nie narzekać, a może najzwyczajniejsze w świecie piwo, które ktoś nam postawił i nie było czasu, okazji, żeby się odwdzięczyć, kto wie. Ktoś tupie nóżką do muzyki, a może nawet wszystko wokół tupie nóżką do muzyki. Tak niewinnie. Picie, do baru i z powrotem, a potem taka niezręczna chwila – garbienie się, jakaś myśl utkwiła w głowie, raczej coś zwyczajnego, ale siedzi dosyć mocno i jest garbienie się, noga na nogę, patrzenie w ścianę, odpalanie przez dobrych parę sekund tego samego papierosa i on powoli czernieje, a potem czuć klepnięcie w plecy, co tam słychać, jak życie, co z nami będzie, co. I to byłoby na tyle, choć te pytania są ważne – co do tego można mieć pewność.