Hamulce
Możesz czytać,
pod warunkiem, że masz dobre hamulce.
Bo widzisz, szczęście, my, ludzie,
opieramy na oporze w wiele stron. W teorii
podwójnej prawdy i prawie znikającym momencie
znajomości składników naszych decyzji
nie musimy wyciągać żadnych wniosków.
Bycie człowiekiem jest stosunkiem do świata
pod warunkiem, że się ma dobre hamulce.
Droga na plażę przez parking z zatopionym
w asfalcie widelcem oddala nas pod wieloma
względami od plaży, która jednak występuje
jako istniejąca. Widelec jako wrażenie zmysłowe
zatopiony w pępku jest silniejszy tam,
gdzie wypieranie jest efektem rozwoju
praktyki wylewania asfaltu aż do zaniku
tego co w nas zwierzęce, co jak wiadomo,
nie każe nam przyznać, że zwierzęta nie znają
okrucieństw. Gdy są okrutne, nie są okrutne.
Wie o tym każdy domowy kot,
pod warunkiem, że ma dobre hamulce
w dziedzinie przyswajania, ale nie jako przedmiot
rozważań i wiedzy. Idziemy na plażę
drogą o wiele dłuższą i migocze nam słońce
odbite w wypolerowanym przez naszych
poprzedników głupim widelcu. I zaraz
ta chęć, żeby pójść w bok
i zbiec ze stromego klifu,
co można robić, jeśli się ma
dobre hamulce. W to, co nagle się otwiera,
w nieprzeniknioną czeluść między
szczęściem a barkiem cierpienia. Nieodwracalną
tarczę. Mewy żebrzą o chleb. Chmury płyną
niestrudzenie. Zdejmując buty, kontrolujesz
ich czystość. Zapach kojarzysz ze studni
na bazie, otwartej po latach, które
na zawsze minęły, zarośniętej korzeniami
chwastów kolonizujących drewnianą pokrywę.
Ludzi olśniewa ciemność miejsc, w które
latami nie zajrzało światło. Czujemy się bezpieczni
w rozwoju opanowanych momentów,
a nie w całościowym sposobie widzenia,
zaspokajającym ważne potrzeby pierwszych
lepszych świętych i niektórych z tych, którzy żyją
z tego, co wyrzucamy do śmieci.
Gdyby taki wygrzebał widelec z asfaltu,
pominąwszy ten epizod i pod warunkiem,
że ma dobre hamulce względem systemów
prawnych, moglibyśmy pominąć nasz strach
i chodzić na plażę jak ludzie. W zasadniczym
ciągu zdarzeń bezpiecznej rzeczywistości
ustanawiającej i w spełnieniu jak z historii
stworzenia zamkniętej dniem wolnym.
Wolna sobota.
I tak siadasz na plaży pod warunkiem,
że mam dobre hamulce, wyciągasz z plecaka piwo
i odczuwasz szczęście. Wszystko ma swoje nazwy,
co jest nader praktyczne. Popijasz i oczyszczasz
się z dodatków, które z ciebie samej wyrosły,
i masz w niepamięci wszelkie widelce.
A wszystko sprzyja szczęściu, czyli aktom miłości,
bo przecież po to nas tu przywieźliśmy.
Bezpiecznie, bo hamulce mamy dobre,
pod warunkiem, że patrzę na drogę, którą państwo
zbudowało nam po właściwej stronie szyby
we właściwą stronę właściwym widelcem.
Hej kolęda
Nie można kolegom śpiewać, że wiesz, wiersz
jest nagi, leży u stajenki, drętwieje mu wylot
po pieszczotach niewidzialnej ręki, ach, wiesz,
na dachu z gołą głową w grudniowy poranek
z wyzwiskiem na wschodzące słońce, i jaśniej
błyszczą śnieżynki na papie. Okoliczne żurawie
skrzyżowane w ramach ozdoby i drogie
panie w racach i światełkach. Od razu jaśniej. Ale
kolędować w łazience i tylko w moc, zawsze
nieskutecznie. Coraz ciszej i ciemniej. Jaśniej
błyszczy śnieg na mapie. Czyściej. I głośniej
krzyżuje się w ramach zgody. Na dachu ognisko
z pudełka zapałek. Hej kolęda. Na dachu
ognisko z pudełka zapałek gaśnie
w grudniowy poranek. Przylatują krukowate
oglądać żurawie. Operator ma dopiero nadejść.
Dlaczego nigdy nie zostanę prekariuszem
Kiedy śni mi się dziadek,
którego pochowałem we własnym ślubnym garniturze
z dobrym papierosem, draską i zapałką w kieszeni,
musi się stać coś dobrego. Zawsze tak jest,
a dziś gramy o ćwierćfinał ze Szwajcarią
i wiem, że żaden z Polaków nie zredukuje
swojej obecności na boisku do typowej funkcji
przypisanej jego pozycji. Wciąż znaczy postawa,
odkąd jako dziecko wyprowadziłem ze stajni klacz dziadka
i bez pytania oklep pojechałem do lasu, a on przyglądał mi się
szczęśliwy i stwierdził, że nie podporządkuję się normom
robienia pieniędzy i kariery
i że słabymi nie będę gardził nigdy, i że będę bogatszy od książek
zgromadzonych w miejscowej bibliotece. W lesie było wszystko
naprawdę i w sam czas. I tak,
mam nadzieję, zagrają dziś nasi.
A daję to w ten wiersz przez moje braki i skazy.
Jest pół godziny do meczu, a nie poznałem składów,
choć przecież wiem, w jakim zestawieniu wyjdą Polacy
z rojowiska ludzi, którzy nagle znają się na piłce nożnej,
tak jak niedawno znali się na skokach narciarskich,
a ostatnio na Trybunale Konstytucyjnym. Wyczuwam
myśl dziadka wyraźniej niż jego stajnię. Kiedy mi się dziś przyśnił,
pocałowałem go tak mocno w policzek,
że aż krzyknął „ała”. I poczułem w ustach smak śmierci,
oczywiście, własnej. A nie mam już swojego ślubnego garnituru.
Poszedłem go więc szukać we śnie
z powodu fajki, bo we śnie palę,
i trafiłem w pewność,
że bezradności i strachu przed przedstawicielami roju
ani życiem i końcem życia nie poznam nigdy.
Sedes
Zdecydowanie przereklamowany jest czas
na kacu spędzony w toalecie
nad książką dobrego kolegi
w ramach nabierania odrazy
do solidarnego działania
na rzecz znalezienia czegoś własnego.
Samodzielnej formy robienia różnicy.
Dziewczyna w krótkich spodenkach,
którą tylko widziałem na ulicy,
miała odbity z tyłu ud jajowaty kształt.
Bardzo chciałem, żeby czuła się lekko
w polszczyźnie, naturalnym języku,
który w całej sprawie jest tylko przeszkodą,
odorem sprawcy w zasypanej piwnicy.
Delikatne sytuacje
Wycięto drzewa, choć żadne nie miało wybuchnąć
ani ruszyć na okoliczne domy, zasługujące na swoje miano
wśród źle zaparkowanych samochodów.
Miasto stoi jedynie na zdjęciu, w tej śmierci
na otwartym powietrzu, kiedy wszyscy mają
przełożonych. Tak powinniśmy nazwać ten zespół.
Ludzie nie wieszają się z powodu drzew,
jak moi kumple z lasu trzymają się pracy
i zanim cokolwiek zrobią, o tym mówią.
Gra na pianinie z taką pasją, żeby w końcu
móc je podnieść, ale patrząc na nie z góry,
jak na plan niezbudowanego domu
w świecie stuprocentowych mężczyzn
w delikatnej sytuacji, postrzeganej
jako wynik kolei losu.