Połów
Siedzę przy redzie z antologią wierszy starochińskich poetów,
ale zamiast czytać o czasach, w których wyspa Wight
mogła być przylądkiem porośniętym namorzynami,
obserwuję ukradkiem trzy dziewczynki
łowiące na pomoście kraby.
Najstarsza z nich czuwa nad połowem:
rozwija dratwę uwieńczoną woreczkiem
wypełnionym kawałami ryb, poprawia hantle
i zanurza pułapkę przy brzegu zatoki.
Przed zachodem, gdy słońce jak purpurowa pława
kołysze się w oknach hoteli przy Esplanadzie,
dziewczynki z pełnym wiadrem schodzą gęsiego
z pomostu i wypuszczają kraby na plażę.
Obok za przęsłami mola już czekają
dwa wygłodniałe albatrosy.
Sezon w pełni
Na wieży Spinnaker zmiana dekoracji:
w miejscu „Dni walki z rakiem”
robotnicy na dźwigach montują
reklamę Emiratów Arabskich.
Kładziemy się z córką na szklanej podłodze,
sto siedemdziesiąt metrów nad poziomem morza,
skąd wyspa wygląda jak nadgryziony liść grążela,
Obok nas muzułmańskie dziewczynki
pod czujnym okiem matek
szepczą po francusku modlitwy.
Pod pułapem, w pajęczynach, truchła owadów
podrygują w rytm podmuchu wentylatora.
Wyspa Koronek
Osiemdziesięcioletnia Lottie Lander
wpatrzona w zatokę, gdzie poduszkowce,
co rusz prują gładką taflę wody,
opowiada o zakładach koronek w Broadlands.
Trzynastoletni chłopcy pachnący tabaką
nawijali na szpule maszyn jedwabne nici,
podczas godzinnej przerwy na obiad
czytali robotnikom zgromadzonym przy ognisku Timesa
i wracali głodni o zmroku do domów, popijając cydr.
A na pastwiskach, przy brzegach Mediny
przymrozek prządł swój „francuski blond”,
aby rozpierzchnąć go wraz z pierwszymi promieniami słońca.
Powiększenie
Nadleciał tuż przed wschodem
i usiadł na wypukłej szybie,
która zadziała jak szkło powiększające.
Schodząc więc do kuchni po wodę,
zamiast samca z rodziny ciem sówkowatych,
którego rozpoznałabym po pierzastych czułkach,
zobaczyłam jakby jarla z obcej planety
szykującego się do ataku,
lecz zanim słońce wzeszło, wpuszczając złote
ławice na klatkę schodową,
mignął mi pomarańczową podszewką skrzydła
i odleciał do swego świata na krokwi.
Lis
Wyskoczył zza śmietników
w połowie East Hill Road w Ryde,
przeciął ulicę i pomknął w stronę zagajnika.
— Lis! — krzyknęłam tak głośno,
że przestraszyłam idące przede mną Angielki.
— Lis — powtórzyłam ciszej
i w tej chwili zdałam sobie sprawę,
jak piękne polskie słowo wypowiadam:
coś pomiędzy listem, liściem i snem.
Migocz, migocz, gwiazdko mała
Zamiast grobów dawnych kapitanów statków, piratów
rozważnych i romantycznych z Mansfield Park,
trafiam na udekorowany naklejkami grób
zmarłej rok temu dziewczynki, zza którego dobiega
dziwny dźwięk przypominający syczenie żmii.
Odskakuję przerażona, ale ciekawość każe mi zawrócić.
Odsłaniam patykiem liść łopianu,
a tam zabawka – mechaniczny piesek
rzęzi ostatnią tego lata kołysankę resztami baterii.
Inspekcja w pracy
Pierwsi po Bogu wkraczają do naszego pokoju załogi,
aby uzupełnić grafik. Błogosławieni, którzy się godzą
na nadgodziny, albowiem w tym miesiącu dostaną
dwa pensy premii oraz ci, którzy popisali deklarację
pracy na nocki, bo tylko oni odbiorą zaproszenia
na Chritsmas Party. Reszta może sobie skoczyć
do konkurencji albo postrzelać po pracy w paintballa.
Pierwsi po Bogu przy stanowisku kolegi z Afganistanu,
który od czterech godzin bez przerwy smaży frytki,
prezentują, jak bezpiecznie zmieniać filtr,
wyławiać chochlą skwarki z frytury. Gdy sól jątrzy
rany po oparzeniach na dłoniach Asifa,
spalony olej podrażnia jego płuca i krtań,
Pierwsi po Bogu poklepują go po plecach:
„Tylko tak dalej, chłopcze, tylko tak dalej.”
Lewis Caroll na wyspie
Nie ma przejęcia, Dodgson.
Zimne tafle luster uparcie trzymają się swojej formy.
Po Drugiej Stronie atomy splotły się
w nieprzenikalne światy. W norze Królika
znajdziesz w ściółce ciepły miot.
Gdy na tle klifów będziesz fotografować nagie dziewczynki,
z pobliskiego Parkhurstu odpłyną do Nowego Świata
transporty młodocianych więźniarek.
Przeczytam swoim dzieciom o Krainie Czarów,
a ty pochylony nad nierozwiązanym zadaniem z geometrii
pomyślisz ze strachem: „Nie ma przejścia?”