Garb

– Proszę państwa oto najnowsza relacja z naszego Zoo. Wszyscy czekają na narodziny wielbłądzich pięcioraczków. Wielbłądzicy odpłynęły wody i zaczęły się bóle porodowe! Co to za sensacja! Na skalę światową!!! Ludzie dostarczają przysmaki dla swej ulubienicy! – redaktor Gen I’Alny przechodził sam siebie.
Podniecenie sięgnęło zenitu. Redaktor biegał spocony ze swoim kamerzystą i dźwiękowcem. Ludzie tłumnie ustawili się przed Zoo. Niektórzy koczowali już tam od miesiąca. Mieli na sobie ekologiczne wielbłądzie barwy i transparenty z napisami „Czekamy”. Ktoś przysłał nowy kojec z dalekiego kraju.
– I co? Jak los mógł nas tak oszukać? Urodził się garb. No, nie uwierzycie. Po prostu garb.
– Nie szkodzi, z tego też zrobimy sensację. To się też da wylansować. Tylko się nie poddawajmy – pocieszał nas naczelny.
Garb zaczął żyć własnym życiem. Zainteresowanie opadło. Garb to garb. Ludzie przyzwyczaili się. Tak widocznie musiało być. Garb rósł szybko. Miał zwyczaj spacerować po Zoo, obserwować wszystkich, wyjadać strawę rzuconą na wózek. Spoglądał na świat z ciekawością, zaczepiał zwiedzających, dopytywał o godzinę. Zimą nosił kapelusz założony na bakier i jeździł miejskim meleksem, budząc zrozumiałą sensację.
– Słuchajcie, trzeba znów napisać o tym garbie. To ciekawy temat – przypomniał sobie naczelny. Zapowiemy dzisiaj wywiad do weekendowego magazynu, który ma dużą poczytność. Tylko nie zepsujcie mi tego. Kto się zajmował tym tematem? Redaktor Gen I’Alny? Dobrze, zrób mi to na pojutrze!
Gen I’Alny już od rana czatował w miejskim Zoo. Na wszelki wypadek przyniósł ze sobą przysmaki. Ale garb nie wychodził przez długie godziny, a potem jak wyszedł, przebiegł obok redaktora w ciągu trzech sekund i znowu się schował. Redaktor na razie tylko się zdziwił, choć zaczynał być poirytowany. Przywykł do profesjonalizmu i szybkiego działania. Czekał dalej. Garb wyszedł, tym razem podśpiewując i zachowując się z widoczną nonszalancją. Odwrócił głowę w przeciwną do Gen I’Alnego stronę i udawał, że go nie widzi.
– Panie Garb! Panie Garb!
– Jestem głuchy – odpowiedział Garb. Przecież teoretycznie redaktor go nie znał.
– O, tego już za wiele! – mruknął Gen I’Alny ze złością. – Panie Garb, muszę z panem zrobić wywiad do gazety!
Garb nie reagował. Redaktor wściekł się nie na żarty. – Panie! Ja tu sterczę nie dla przyjemności! Mnie naczelny kazał! Pan musi…
– Musi to na Rusi – i garb zagwizdał wesoło.
– O, żesz go mać – wysyczał redaktor do kamerzysty. Wracamy do redakcji. Trzeba powiedzieć naczelnemu. I Gen I’Alny wrócił do gazety.
– Chuchnij, bo ja ci nie wierzę. Jeśli to prawda, damy mu popalić. Słuchajcie, co mamy na tego garba?
– Zajmuje za dużą powierzchnię użytkową meleksa – usłużnie podrzuciła Ksantypa.
– Chodziły plotki, że jest adoptowanym dzieckiem wielbłądzicy. Wtedy by może stracił prawo do meleksa – wysyczała Krabica Krewetka.
– Ale ludzie widzieli, jak się rodzi!
– Nie szkodzi, zatuszuje się.
Naczelny poszedł dzwonić. Po dłuższej chwili wrócił poruszony.
– Zrobimy mu rewizję w meleksie. Podobno coś ukrywa.. Wyrywał gorączkowo jakąś kartkę z notesu. Poza tym był widziany w okolicach strychu, z czego już wyciągnęliśmy daleko idące wnioski.
– A może by powołać komisję śledczą?
Dochodziły później do mnie plotki, że sytuacja się zaostrza, że dziennikarze chcieli, żeby Garb wyprowadził się z miasta lub trafił do Domu Opieki Społecznej. Jego obecność w Zoo strasznie ich drażniła.
Po długiej nieobecności w mieście, kiedy to nic o garbie nie słyszałem, dowiedziałem się rzeczy następującej. Spółdzielnia Mieszkaniowa Związku Wampirów Krwiopijnych ma zamiar zamontować na drodze wewnętrznej osiedla garb w celu wyeliminowania szybkiej i być może niebezpiecznej w skutkach jazdy samochodów. Nie zdążyłem zbyt długo zastanowić się nad tą wiadomością, gdy zadzwonił telefon.
– Ty, a może by zrobić z tego garba szpiega! To dopiero dadzą mu w kość! Bo wiesz, my już z nim nie wytrzymujemy. Jest taki pewny siebie i nic z nas sobie nie robi. W ogóle nas nie zauważa!
– A może ten garb ma słabe oczy? Może w ogóle nie widzi? Słyszałeś, żeby garby miały oczy? – próbowałem bronić biedaka.
– Co ty bronisz tego kołtuna? Nie, my już nie możemy. Trzeba coś z nim zrobić. Chyba zrobimy tak, że to ktoś niby pisze do redakcji. I ty napiszesz!
– Ja?
– Chyba ci zależy na pracy w tych trudnych czasach?
– …
– Tylko żadnych błędów językowych i stylistycznych udziwnień, żeby nas nie nakrył. Ten garb nie jest głupi. Napiszemy, ze jest pierwszy na czarnej liście czytelników. Że pogrążył to miasto w chaosie i upadku. Że teraz to jest już zupełne dno. Zresztą garb ma postój meleksa obok planszy reklamowej z napisem DHO, przeprawi się tylko „h” na „n”, zrobi się zdjęcie i szlus. No i co, fajnie?
– No, nie wiem.
– Ktoś inny napisze, że my jesteśmy Ok, a ten garb jest groźnym wirusem…
Nie słyszałem już, co mówił, gdyż ktoś lekko dotknął moich pleców. Obróciłem się zdziwiony. Przede mną stał wycieńczony i zmaltretowany garb.
– Ciiiiiiiiii…………………. – poprosił mnie delikatnie – czy może mi pan dać odrobinę wody? Ukrywam się na strychu, proszę tam czasem do mnie zajrzeć.
Garb połykał mineralną, jakby nie pił od stu lat.
Potem cicho wyśliznął się z pokoju…


Szrama

Modriana była dobrą wiedźmą i moją leśną babcią. Czasem chwytała mnie na ręce i wyfruwała przez komin. Niosła do leśnej katedry i groty snów. Na końcu lasu był drewniany kościółek. Modriana szła ze mną do uśmiechniętego Jezusa i karmiła jego ciepłem. Szare siostry urszulanki poiły świeżym mlekiem. Modriana spała w stodole na sianie. Woziła mnie drabiniastym wozem przez rzekę z pól pełnych złotego zboża do zaczarowanego domu. Chciałabym, żeby w niebie wyszła po mnie na wiejską drogę.

***

Ojciec w miodnym sadzie leżał patrząc w niebo, po którym galopowała kawaleria wprost z jego historycznej księgi. Mrówki, chrząszcze i trzmiele pokazywały mi swoje królestwo. Słuchałam jego opowieści, chłonąc słodkie śliwki.

***

Za sadem były dwa lasy, mały i duży. Rozdzielało je pole z miedzą pośrodku. Chodziłam tamtędy na maliny. Modriana pomagała mi zbierać leśne owoce. Opowiadała przy tym o życiu. Teraz wiem, że była jedną z najłagodniejszych osób, jakie znałam. Szerokie połacie pól prowadziły do rzeki. Piaszczysta plaża i szuwary zachęcały do wędrowania. Przemierzałam te pola, brzegi Pilicy i czułam się doskonale wolna i szczęśliwa, nie zdając sobie z tego sprawy. Nikogo nie dziwiło samotne dziecko w polu, wiejskie dzieci często się tak włóczyły, szczególnie w porze żniw. Okolica była bezpieczna.

***

Okoliczni chłopi czasami jednak kłócili się ze sobą. Krewcy i robotni, mieli gorący temperament. W porze żniw byli szczególnie zmęczeni. Byle pretekst stawał się czasem zarzewiem kłótni. Na taki spór trafiłam, gdy niosłam kankę ze świeżo ubitym masłem do sąsiadki. Lecący właśnie w powietrzu kryształowy wazon trafił w moją głowę, a gdy upadałam, ostre odłamki przecięły mi nadgarstek po stronie żył. Krew chlusnęła wielką strugą. Kłótliwa żona zabandażowała rękę, ale czerwona ciecz sączyła się dalej. Zrobiło mi się słabo, prawie omdlałam. Nie przytrafiały mi się dotąd złe rzeczy, więc nie bałam się. Pełna zaufania zawołałam Modrianę. I choć nie powinna słyszeć mojego krzyku, zjawiła się po sekundzie. Teraz myślę, że była prawdziwą wiedźmą. Zjawiła się w porę, by zatamować krwotok. Ojciec odwiózł mnie do najbliższego miasteczka, do lekarza. Ścięli mi tam moje piękne długie głosy, by zeszyć skórę głowy. Na pamiątkę został mi jasny warkocz, blizna i zdjęcie smutnej dziewczynki, które zrobili mi tuż po wydarzeniu. A przecież te chwile dzieciństwa z wędrowaniem po polach i cudowną wiedźmą Modrianą były jednymi z najszczęśliwszych w moim życiu.

Małgorzata Kulisiewicz – Dwa krótkie opowiadania
QR kod: Małgorzata Kulisiewicz – Dwa krótkie opowiadania