Matka Ewa

Moja mama ma dwadzieścia jeden lat.
Nosi z wdziękiem sukienki, które zamawia
dla niej babka u najlepszego krawca w mieście.
Jeszcze nie wie, że krawiec szyje je za darmo,
bo łączy go z babką szczególna więź
z obozu koncentracyjnego.

Moja mama ma dwadzieścia jeden lat
i kocha się z tatą. Tata jest przystojny,
pomijając lekko odstające uszy,
które od dziecka ukrywają pod blond loczkami
zakochane w nim bezdzietne ciotki,
stare folksdojczki z racją na czas wojny
na dwa tysiące dwieście kalorii.

Tata jest śmiały i bezpośredni, nikt
jeszcze nie wie, że tylko po wódce.
Żal go nam, gdy ciotki obsiadają tatę
jak wrony cienką gałązkę wierzby.
Ugina się od tych wszystkich „kra”:
że mama nie jest dla niego odpowiednią partią.

Mama na dwadzieścia jeden lat,
ale postanawiam dać im siebie.
Małą, ładną dziewczynkę, ze wszystkimi
aryjskimi cechami, żeby przypodobać się tacie.
Jeszcze nie wiem, że bycie dziewczynką
zarezerwowane jest tylko dla mamy.

Mama ma dwadzieścia jeden lat i dostaje pocztówkę
z Izraela, i po raz pierwszy przestaje nam się podobać,
kiedy tata wyciąga pocztówkę ze skrzynki i czyta:
„Nie zapomniałem, jaka jesteś śliczna…”. I po raz
pierwszy pieką nas policzki, również ze wstydu,
bo tak źle wybrałyśmy. Mija czas,

a mama ciągle ma dwadzieścia jeden lat
i wierzy, że ludzi nie kocha się dlatego,
że na to zasługują.


Pogódź się z tym, mała dziewczynko

Cierpienie należy do życia. Jeśli cierpisz, znaczy, że żyjesz.
Pogódź się z tym mała dziewczynko.
Dorota Terakowska

W klasie jest zawsze jakaś Marysia, koło której nikt
nie chce usiąść. W mojej też była taka dziewczynka
i to nie byłam ja. Byłam miła, taki zwyczaj wpojony
przez matkę, chociaż wówczas nikt jeszcze nie odkrył,
że w ten sposób można oszukać mózg. Wybrałam
uśmiechanie, by teraz dla równowagi mówić prawdę,
lecz i tak się przewracam.

Kiedy po latach spotykam szkolne koleżanki,
słyszę, jaka byłam świetna. Nie pamiętam,
bo to nie działo się naprawdę. Naprawdę
byłam przestraszoną dziewczynką,
która musiała wracać do domu po lekcjach,
kłaść się do łóżka, gdy za oknem wołano jej imię.
Modliła się pod kołdrą, żeby tata mówił ciszej:
czyją jest dziwką, czyją będzie, czyją była
i która dziwka ją urodziła.


Una paloma blanca

Nie wyssałam miłości do muzyki.
Jedno nucę: nie zwariować,
nie zwariować, nie zwariować.

Zaciskam mocno powieki, chociaż już wiem,
że tak nie staje się ptakiem na niebie,
nie wznosi nad górami.

Demis śpiewa. Mama się uśmiecha,
opowiada gościom, jak to się człowiek bawił,
że naprawdę nikt nie może zabrać wolności.

Nie muszę więc już zaciskać powiek,
żeby stać się niewidzialną. Nucę:
nie zwariować, nie zwariować, nie zwariować.

Nie miałam lekcji baletu (jak Ty, mamo),
ale owszem chłopcy mówili: niezła
z ciebie baletnica, do południa.

Po południu, sama wiesz, ubrana w piżamę
czekałam na wielką pardubicką i tylko czasem
sąsiad przerwał gonitwę przed rozdaniem medali.


Wizyta

Nie lubię oplatać słów bluszczem. Walę prosto z mostu,
dlatego mama przeze mnie płacze. Wiem, że to źle,
ale uczyłam się dyplomacji, siedząc pod drzwiami
z nożem do krojenia powszedniego chleba.

Noc w noc oszukujemy siebie, wymyślamy kłamstwa
w rozpaczliwej nadziei, że jutro staną się prawdą
i stają się dla innych.

Po jego śmierci miałyśmy być szczęśliwe,
obiecałyśmy to tamtemu Bogu, a modlimy się
o reinkarnację.

Odjeżdża autobus. Wskakuję jeszcze
z paczką papierosów i rozmienionymi euro,
żeby mama miała na świeżą kawę.

Czeka ją długa podróż,
bo boi się latać,
znikąd donikąd.


Wiersz o kamieniu

Nie da się uratować tego, kto jest zły na swoją matkę.
Bert Hellinger

Jeśli o kamieniu, to o filozoficznym.
Jeśli o filozofii, to o świecie.
Jeśli o świecie, to o ziemi.
Jeśli o ziemi, to o matce.
Jeśli o matce, to o macicy.
Jeśli o macicy, to o czerwonej substancji.
Jeśli o czerwonej substancji, to o kamieniu filozoficznym.

Jeśli o kamieniu, to nie da się uratować tego,
kto jest zły na kamień.

Joanna Fligiel – Pięć wierszy
QR kod: Joanna Fligiel – Pięć wierszy