Chwycił się tej myśli kurczowo i nie puszczał. To był moment zwrotny, czuł to całym sobą. Płynął łodzią, a radość nie mieściła się w jego klatce piersiowej. Wiosłami pisał na wodzie swoją historię. Euforia. Histeria. Te równomierne pociągnięcia wiosłami, zdawały się psychotyczne. Rzeczywistość miała swój początek w chwili, w której poznał lęk. Wraz z lękiem przed otchłanią jeziora, zyskał świadomość istnienia ciągu wydarzeń układających się w życiorys. – Mam teraz swój własny życiorys! – tętniło mu pod skroniami. Z chwilą spotkania Jana C. dowiedział się jak ma na imię, a to było zaraz po „lęku otchłani” pierwszym wydarzeniem w jego „życiorysie”. Wcześniej nie rejestrował tego, co się wydarzało. Wystarczało, że był. Fakt, wcześniej nie lękał się i nie spotkał tak potwornej istoty, jaką był Jan C. Nic wcześniej nie wiedział o istnieniu „świata mordu i obdzierania ze skór”. Nigdy wcześniej nie był tak długo z żadną kobietą. Jedna noc, kilka zawrotnie upojnych godzin, pozostawiały po sobie w pamięci jedynie mgiełkę. Płynął po gładkiej tafli znacząc ślad, który najdalej po kilkunastu minutach znikał. Jezioro, po którym płynął człowiek, pozostawił cofający się miliony lat temu lodowiec. Obecność człowieka na ziemi archeolodzy szacują również na miliony lat. Więc ludzie, jeziora, ryby, zwierzęta i rośliny koegzystują na planecie od bardzo dawna. Człowiek na łódce nie wiedział, czy ryba posiada świadomość i życiorys, ale widział, że on to posiada. Jakaś idiotyczna duma nadęła mu płuca i policzki. Nie uformowana w przekonanie, raczej jako poczucie pojawiła się „wyższość”.

Stomatolog już czekał. Był członkiem Nowej Partii jak wielu lekarzy, inżynierów, managerów, prawników, księgowych, informatyków, maklerów, bankierów. Potrzebny zorientował się, że tworzą oni samoistną siatkę agenturalną, gotową do wykonania wielu zadań, bądź asyst. Siedząc na dentystycznym fotelu odjechał w przeszłość. Przeszłość zarządzania centralnego i monopartyjności. Stomatolog czekał na niego w asyście technika protetyka, który na miejscu miał wykonać koronę na górną czwórkę. Oczywiście jak sam stomatolog, technik był członkiem Nowej Partii. Obaj na wstępie oświadczyli Potrzebnemu, że nie będzie go to nic kosztowało. Całość operacji wykonają darmowo ze względu na przynależność i stanowisko zajmowane przez niego w partii. To zupełnie jak w monopartyjności, gdzie na wyżej postawionych w aparacie partyjnym czekało wiele luksusów i przywilejów. Darmowych oczywiście. Zawsze, wszystko na koszt społeczeństwa. Przez chwilę pomyślał, że było to uczciwsze. Wobec obywatela. Obywatel wiedział, kto go łupi i oszukuje. Dziś obywatel nie wie i miota się jak karaluch po kuchni, pokładając ufność i nadzieje w coraz to innej ciemnej dziurze. Z tych rozważań wyrwał go ból. Drygnął, jednocześnie otworzywszy szeroko dotąd zamknięte oczy. – Zabolało? Dołożę jeszcze znieczulenia. – stomatolog ciepłym głosem uspokoił. Ból trwał mgnienie. Błysk. Dentysta wstrzyknął w dziąsło jeszcze odrobinę preparatu i wrócił do szlifowania złamanej górnej czwórki pod koronkę. Po chwili skończył kazał popłukać, a następnie pobrał wycisk szczęk Potrzebnego. – Oczywiście odlew i model zabierze Pan ze sobą. – zapewnił jakby znał się na wywiadowczej i konspiracyjnej robocie. Technik przejął od stomatologa wycisk i zniknął w drugim pomieszczeniu. Potrzebny językiem usuwał resztki masy akrylowej pozostałej między zębami. Znieczulenie powodowało opadanie połowy górnej wargi i przy płukaniu pluł fontanną daleko poza spluwaczkę. Przez okno gabinetu otwarte na ogród, czy park dochodził gwar ptasich rozmów, nad którym górowało krakanie. Kra…kra…kra!!! Było w tym coś symbolicznego. Bogactwo świergotu i mnogość dźwięków wydawana prze wielką liczbę gatunków ptaków, przykrywała jedna wrona. Jak jakimś krajaczem kracząc kroiła powietrze. Przypomniał mu się sen z ostatniej nocy. Wydawać by się mogło nie realny, jak filmy mistrzów surrealizmu, jednak te obrazy ze snu były niczym innym jak wizją. W sposób oczywisty całe to theatrum mundi dotyczyło wyboru „głowy” państwa. Z mocy ustawy zasadniczej „głowa” posiadała głównie funkcje i możliwości reprezentacyjne, ale z jakichś powodów obywatele przypisywali jej możliwości iście królewskie, albo co najmniej władzę jaką posiadała „głowa” mocarstwa leżącego daleko za wielkim oceanem. Z tego powodu w społeczeństwie od dawna rysują się ogromne antagonizmy i dochodzi do skrajnych erupcji emocji. Wtedy pojawiała się ni stąd, ni zowąd groteska. Siermiężna, spięta i matołkowata. Potrzebny dotknął językiem opiłowanej na pieniek górnej czwórki. Na skutek znieczulenia i nietypowego kształtu miał wrażenie, że to nie jego ząb. Zastanowiło go, że w tej grotesce bierze udział w porywach tylko połowa obywateli uprawnionych do udziału w theatrum mundi. Kim są ci pozostali? To powinno stać się obiektem śledztwa. Tak! Zaraz po zakończeniu operacji „Herbatka dla Matki”. Snuł plany, gdy stomatolog dopasowywał koronę górnej czwórki. Automatycznie wykonywał polecenia – zagryźć, popłukać, wypluć (starał się trafić do spluwaczki). Na pytanie czy nic mu nie przeszkadza, tylko pokręcił przecząco głową. Nawet nie zastanowił się sekundy. Nie czuł też dlatego, że górną szczękę miał z jednej strony znieczuloną.
Dzielnicę, która zyskała sobie niegdyś miano „inteligenckiej”, obecnie zamieszkiwała niewielka jej grupa wraz z potomkami, oraz rzesza napływowej ludności. Byli też tacy, którzy inteligencją nie będąc poprzez samo mieszkanie w tej dzielnicy pretendowali do tej grupy społecznej. Tam właśnie mieszkał twórca i jedyny wódz Partii Matki. Samotnie siedząc w starym wyliniałym i wytartym fotelu, snuł plany tak tajne i okryte mrokiem, że sam się w nim gubił. Obok fotela na malutkim stoliczku stał jego ulubiony kubek z pokrywką, z którego co jakiś czas uchylając lekko pokrywkę pociągał łyk jakiegoś napoju. Czasem wstawał, okrążał pokój, pochodził do okna i uchylał zasłonę patrząc na zewnątrz. Jednak nie mógł nic widzieć, ponieważ dla jego bezpieczeństwa okna zasłonięte były od zewnątrz stalowymi, kuloodpornymi żaluzjami. Potrafił stać tak jednak dość długo jakby coś tam widział, jakieś wyobrażenia, a może wpatrywał się w swoje odbicie w szybie. Wracał potem na wytarty stary fotel, pociągał łyk napoju, delikatnie uchylając pokrywkę, tak by jak najmniej aromatu uciekło na zewnątrz i zamierał w bezruchu wpatrzony w jakiś sobie wiadomy punkt w przestrzeni. Powietrze wokół niego widocznie ciemniało i gęstniało. Nawet ochroniarz w budce przed domem to odczuwał.
Dowodzący chomikami pracującymi jako kurierzy, z napływających szerokim strumieniem przechwyconych informacji wnioskował, iż ludzie, na bazie różnych teorii, popadają w różne rodzaje psychoz. Teorie i idee podsycają małe grupki, które za pomocą populistycznych czarownych obiecanek zjednują sobie jak największą grupę zwolenników, która z kolei umożliwi im zdobycie jakiejś władzy. Docelowo ma to być władza absolutna. Idee i teorie, które propagują owe grupki, same w sobie i z gruntu zagrażają zdrowiu psychicznemu przeciętnego człowieka, a sprytnie zaszczepiane wywołują właśnie psychozy i zachowania maniakalne. Taką analizę miał zamiar przedstawić na najbliższym tajnym zebraniu buntowników. Pilotka leżała idealnie, a gogle na czole budziły respekt.

Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 19)
QR kod: Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 19)