Na paradzie

Mają dzisiaj paradę. Ale Lourdes Alverez nie będzie uczestniczyć. Ani jej maleńki synek. To wstyd, zaprosili ją jako honorowego gościa. Wszyscy tam będą: jej krzyczący mąż i nastoletnia córka, pełne nadziei urzędasy z magistratu i antynarkotykowi krzyżowcy, wszyscy będą strzępić języki przed kamerami. Lourdes mogła by się w to bawić. Nie będzie się już w nic bawić, odkąd trzy noce wstecz Sammy dał jej nauczkę za dzwonienie na policję, żeby powstrzymać jego bardzo dochodowy interes, który prowadził tuż przed ich domem. Nie sądzono, żeby chciał ją zabić, po prostu strzelił w okno, na postrach, ale pociski potrafią bywać zabawne. Tak czy siak wiadomość została wysłana. Jasne, jej mąż opowiada teraz, jak to zamierza się z nimi rozprawić, ostrzej i wredniej. Zamierza zdobyć pozwolenie na broń, więc będzie mógł pozabijać ich legalnie, lecz Sammy wie, że od razu, kiedy powyłączają kamery, pełni nadziei znajdą nową krucjatę, a Herman połapie się, że siedzi w domu sam, ze swoją nastoletnią córką, bez nikogo, kto by mu gotował, ani sprzątał, albo do niego mówił, albo go kochał, wykończony pracą i rachunkami do płacenia, będzie musiał poszukać innego sposobu na spędzanie swojego czasu.
Parada wkrótce się zacznie. Odpalmy rakiety i cieszmy się widowiskiem…


Life Is Hot In Cracktown

Życie jest gorące w tym piekielnym mieście. Płonący chodnik parzy ci stopy. Zamienia powietrze w parę, gotuje od spodu. Krew i szczyna, jak uliczne perfumy, parują mieszając się ze sobą, napełniając obrzydlistwem twój nos. Ugotuj szczura i zjedz na śniadanie. Zapal bazookę, a będzie smakował jak kurczak. Obrób sklep, spożywczak na rogu. Bierz co złapiesz, łap jak leci. Patrz na gliniarzy siedzących w aucie. Strzel im w głowy, kiedy nie będą patrzeć. Pieprz dziwki i spraw, by krwawiły, niech nigdy już nikomu nie obciągną. Wykorzystuj dzieci, dobra przykrywka, rzucaj im cukierki i patrz na ich wiek. Upał i ciśnienie muszą znaleźć ujście. Dorwij obcego, potem bieg. Przelicz kasę w zaułku, wywal portfel. Odpal bazookę i niech będzie jak w niebie.
Bądź cool. Życie jest cool. Ty jesteś cool. W Mieście Cracku.


Psalm Ryszarda Kierownika

Ryszard Kierownik jest nieźle pierdolnięty. Krąży autem po West Street, zmusza dzieciaki, żeby mu obciągnęły.
Potem wraca do dzieciaka i żony, do swego ładnego na Long Island domu, udając, że jest normalny. To taka gra aktorska. Że niby święty. Bo Ryszard Kierownik jest nieźle pierdolnięty.
Tkwi po uszy w moczu, tkwi po uszy w gównie, w piersi ma pinezki powbijane równo. Lubi ból tak samo jak i innych facetów. Nie pytajcie czemu.
Lubi jak są młodzi i chudzi i słabi, wtedy jest z nimi więcej zabawy. I na więcej są łasi, a dragi to kasa, a kasa przemawia i nikt się nie stawia a Ryszard się skrada ze swą złą, czarną duszą wystającą ze spodni jak jebany chuj kutas śmierci co strzela kwasem piekielnym. Lecz Ryszard do Loży należy. Jego syn jest harcerzem. A jego żona nigdy nie bierze w dupę, gdyż ma do siebie za duży szacunek.
Ryszard czerwonym sedanem krąży, myśli, że od tego będzie młodszy. Parkuje nieopodal wody i czeka na ziomów młodych. Kiedy poderwie jakiegoś, zabiera go do swojego miejsca sekretnego. Tam się rozbierają, potem się biczują i pieprzą i obciągają, a Ryszard się tak przebiera, że kobietę przypomina i zmusza, żeby go dymać. Bo Ryszard pracuje dziś do późnej nocy, a dragi to kasa.
Danny Boy to jego najlepsza zabawka, bo Danny lubi przy tym wszystkim płakać. Za siedem machów zrobi ci lachę, a Ryszard daje mu polatać. Potem Ryszard nadstawia tyłka i mimo, że kondomów używa, przez trzynaście miesięcy bez gumy dawał, więc kto wie, co teraz nosi i czym zaraża. Ale nie dba o to, gdyż chęć dymania jest nie do powstrzymania. A to, co niebezpieczniejsze, to jeszcze silniejsze. I lepsze. I mokrzejsze. Ryszard kupuje Danny’emu ciuchy i pozwala wziąć prysznic, potem kładzie się w wannie i mówi odlej się na mnie, udaje że to wodospad Niagara, a oni są młoda para.
Ryszard goli włosy łonowe, maluje twarz i maluje paznokcie, zakłada purpurową afro – perukę i pozwala, żeby go Tito Mendez posuwał w dupę trzynastocalowym fiutem, a za extra setkę Tito spuszcza mu się na twarz, a Ryszard uderza w płacz i zlizuje łzy, co na twarzy ma. To ten demon, co go w środku miewa, każe mu się czaić i dumę jego gnoi i oczy rdzawe otwiera. Te oczy, co błagają o potrzeby i zaspokajają żądze i ziarno hodują kiełkujące, bo Ryszard siebie nienawidzi i dlatego siebie krzywdzi a kara to to, co najbardziej lubi. A jednego z tych dni tak będzie nienawidził siebie, że w końcu kogoś zajebie i wyrzuci zgniłe – śmierdzące – rozpływające się ciało do jakiegoś przeklętego kanału. A wówczas Ryszard będzie uleczony.
Być może.

przełożył Jan Krasnowolski

Buddy Giovinazzo – Trzy
QR kod: Buddy Giovinazzo – Trzy