Szef przy kieliszku jął rozwijać przed nim wizję braterskiej walki o wolność i niepodległość, a on słuchał zapatrzony. Po chwili nie słyszał już nic, bo słowa Szefa zlały się w jakiś cudowny szum, jakby strumienia. Krynicy tryskającej. -… i właśnie, to wasze doświadczenie, wasze sensory i gumowe uszy zaprzęgniemy teraz do pracy dla naszej Sprawy… towarzyszu Potrzebny. – Ostatnie słowa usłyszał wyraźnie, co przywróciło mu jaźń. Potrzebny? Do czego? Szef widząc jego zdziwienie zerknął do teczki – Potrzebny… to wasze nazwisko… –ni to stwierdził, ni zapytał. Potrzebny. Zupełnie go to zaskoczyło, ale jednocześnie poczuł się niebywale dowartościowany. Jakby urósł o kilka centymetrów. Zdał sobie sprawę, że jego dotychczasowe imię, którego nie mógł teraz sobie przypomnieć, nie miało żadnego znaczenia. Było jedynie bezdźwięcznymi głoskami, nic nie wyrażającymi w świecie znaczeń i oznaczeń wszystkiego, co się da. Potrzebny, to co innego. Znaczenie jednoznaczne, brzmienie jak szum prawdy. Rozpromienił się, a Szef upewnił – Więc dobrze zapamiętałem, towarzyszu Potrzebny? – i nie czekając na odpowiedź – Jednocześnie zdradzę, że określenia „towarzysz” używamy jedynie w tych murach, czyli w siedzibie Partii, lub na zamkniętych spotkaniach. Poza tym stosujemy to przewrotne, liberalne określenie „kolego”. Rozumiecie? Trzeba być czujnym, bo czasy niepewne. No, to już wiecie. – stwierdził, jakby na koniec.

Rzeczywiście spotkanie dobiegło końca i Szef nagle, jakby przełączył się na inny program. Nie zważając na obecność Potrzebnego, wezwał asystentkę z notesem, otworzył okno, po czym udał się do toalety. Potrzebny siedział kilka minut zupełnie niepotrzebnie. W końcu odważył się i wyszedł z gabinetu. Był nieco oszołomiony, a dotarło to do niego dopiero na korytarzu. Oparł się o ścianę. Czuł dziwną lekkość. Przyjemną, ale też widział, że jeśli oderwie się od ściany, najprawdopodobniej upadnie po kilku krokach. Oddychał głęboko i próbował zebrać myśli. Odnaleźć wytyczne. – Pan jest Potrzebny? – usłyszał nagle, tuż, niemal do ucha. Odwrócił gwałtownie głowę. Obok niego stała smukła, rudowłosa kobieta ubrana w obcisły kostium. – Jestem Pańską asystentką, mam na imię Kara. – oznajmiła. – Klara?! – wydawało mu się, że nie dosłyszał. – Nie, Kara. Mama mnie uratowała, bo inaczej nazywałabym się Zbrodnia. – wyjaśniła spokojnie – Zaprowadzę Pana do jego pokoju na czwartym piętrze, i wszystko objaśnię. – Odwróciła się, zachęcając do pójścia za nią i ruszyła korytarzem w stronę recepcji i wyjścia. Potrzebny stał jeszcze chwilę niepewny swego błędnika. – Kłopoty z równowagą? – spytała nie odwracając się – To tutaj normalne, przyzwyczai się Pan z czasem. – Oderwał się od ściany i ruszył za Karą niepewnym krokiem. Zaburzenia równowagi po kilku minutach ustąpiły przyjemnemu zadowoleniu. Był zadowolony z nowego. Miał wiele znaczące nazwisko, stanowisko i asystentkę, która prowadziła go do jego własnego pokoju, gdzie będzie miał własne biurko i wszystko, co się z nim wiąże. Zeszli po schodach piętro niżej. Kara skręciła w prawy korytarz i minąwszy kilka pokoi nacisnęła klamkę kolejnego. Stanęła przed drzwiami – Zapraszam, oto Pański pokój. –Wszedł do środka. Zauważył, że na drzwiach jest wizytówka, a na niej widnieje napis – „ Agent Potrzebny”. W wąskim przedpokoju było dwoje drzwi po obu stronach. – Po prawej toaleta, a po lewej mój kantorek. – wyjaśniła Kara. Wszedł do pokoju. Był nieduży, z jednym zamurowanym oknem, stołem z szufladami, na którym stał telefon, dwoma krzesłami. W rogu stał mały stolik, a na nim czajnik elektryczny. Na ścianie wisiały dwie półki i godło państwowe. Zauważył też rurę wystającą z podłogi tuż obok stołu, zagiętą na górze i zamkniętą czerwoną klapką. Cofnął się i zajrzał do toalety i kantorku Kary. Było to raczej pomieszczenie na miotły z malutkim stoliczkiem, na którym stała centralka telefoniczna, i taborecikiem. Karcer Kary. Spojrzał na nią zdziwiony. Jak ona tam wytrzymuje te kilka godzin? Podszedł wreszcie do stołu i zasiadł. Podniósł słuchawkę telefonu – Tak, Panie agencie? – usłyszał i odłożył ją natychmiast. Z kantorku wyjrzała Kara. – Nic, tylko sprawdzałem. – wytłumaczył się zmieszany. Odsunął szufladę. Leżała tam jedna teczka z napisami „Zadanie nr 1.” i „poufne”. Wyjął ją z szuflady i położył z namaszczeniem przed sobą. „Zadanie nr 1.” przeczytał cicho powoli i dodał w myślach „poufne”. Przedłużał moment otwarcia, napawał się. Cóż to za zadanie? Rozmyślał. Wreszcie powolutku otworzył teczkę. W środku ujrzał jedynie małą kartkę. Zaczął czytać – Mleko, masło, pieczywo, kawa, coś na obiad, owocki, papier toalet., płyn do prania, gazeta, zioło. – Obejrzał kartkę z obu stron. Z drugiej była pusta. Co to jest? Jakaś pomyłka? Lista zakupów? Czyja? Zbyt wiele pytań. Podniósł słuchawkę i natychmiast usłyszał aksamitny głos Kary – Słucham Pana. – Chwilkę się wahał, po czym wypalił stanowczo – Proszę do mnie. – Kara w ułamku sekundy stanęła przed nim z notesem w ręku. Podsunął jej pod nos kartkę. Chwilkę czytała, po czym wyciągnęła rękę, by zabrać dokument. Cofnął rękę z kartką w ostatniej chwili. – Znalazłem to w teczce, w biurku, z napisem „poufne”! Co to jest?! – rzucił. – A, cha! Myślałam, że chce Pan bym poszła do sklepu. Zastanowiło mnie tylko to zioło. – wystrzeliła jak karabin maszynowy, z naiwnym wyrazem twarzy. Jednak natychmiast się zmitygowała, spoważniała i objaśniła rzeczowo –Jeśli kartka owa była w teczce z napisem „poufne”, znaczy że to poufne. Czy jeszcze coś było napisane na teczce? – spytała, jakby wiedziała. – Tak. „Zadanie nr1.” – Przyznał nie bez zażenowania. – W takim razie powinien Pan posłużyć się książką kodów. Mogę zamówić w dziale szyfrów, dostarczą pocztą pneumatyczną. – doradziła.

Szedł przodem, a Jan C. tuż za nim bawiąc się nożem. Strach ustępując rezygnacji sprawiał, że Otosenjusz czuł się jak bezwładny wór na dnie którego jakaś resztka jego samego wydzierała się w niebogłosy – „Ratuj się natychmiast!!! Musisz uciekać!!!”. To jednak było za mało, żeby mógł skutecznie wykonać takie zadanie. Jego mięśnie były jak z waty, a w układzie nerwowym przestał płynąć prąd. Niezdolny do reakcji zbliżał się do ziemianki. Zapach unoszący się w powietrzu nie pozostawiał wątpliwości. Zapach krwi. Podniósł wzrok i zobaczył zwłoki sarny rozciągnięte między drzewami. Jan C. rzucił mu wielki nóż i rozkazał – „ Wypatroszysz i oskórujesz tą sztukę”. Otosenjusz spojrzał na leżący przed nim nóż. Powoli wyciągnął poń rękę i zacisnął dłoń na zimnej rękojeści. Ostrze błysnęło w porannym słońcu. Jakiś dziwny błysk, po raz pierwszy pojawił się w oku Otosenjusza. Pojawił się i natychmiast znikł, pozostawił jednak ślad, ziarno, które musi zakiełkować. Podszedł do sarny i jednym cięciem rozpłatał jej brzuch. Wnętrzności wypadły natychmiast do miski stojącej pod nią. Co dziwne nie poczuł nic. Zupełnie nic. Zastanowiło go to i pomyślał zupełnie trzeźwo, że na tej kanwie zbuduje i zrealizuje plan ucieczki. Zdał sobie sprawę, że jeśli chce przechytrzyć Jana C. musi to zrobić na zimno, bez jakichkolwiek uczuć. Zwłaszcza bez uczucia strachu. Odciął podroby, miskę z nimi odstawił i zabrał się do zdejmowania skóry ze zwierzęcia. Nigdy wcześniej tego nie robił, ale jego cięcia były pewne i w kilka chwil sarna była oprawiona. –„No proszę, proszę. Jakbyś robił to całe życie, a wydawało mi się żeś dziamdziak” – Usłyszał tuż za swoimi plecami zadowolony głos Jana C. Mocno zacisnął w dłoni rękojeść noża i powoli zaczął się odwracać. – „ Nie wygłupiaj się Otosenjusz.” – powiedział Jan C. wyraźnie rozbawiony, jakby znał zamiary Otosenjusza, choć on sam ich nie znał. W rękach trzymał dwururkę. Nawet jego nieświadomość wiedziała, co to oznacza. Odwrócił nóż ostrzem do siebie i oddał go Janowi C. Ten kiwając potakująco schował go do pochwy. – „ Musze iść, upolować kolejne sztuki. Idź do ziemianki i odpocznij. Jak wrócę będziesz miał co robić. „ –nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Otosenjusz otrząsnął się już z dziwnego uczucia, jakiego doznał oddając nóż. Spojrzał na swego „gospodarza” i powlókł się do ziemianki. Kiedy wszedł do środka Jan C. zaryglował z zewnątrz drzwi. Był w pułapce. Rozejrzał się, wziął miskę z jedzeniem i zaczął przeżuwać. Powoli, systematycznie, a w jego głowie rodził się plan. Plan ucieczki. Okrutny plan. To co poczuł trzymając nóż myśliwski, i to co w tamtej chwili dyktowała mu nieświadomość, zaowocowały prostym i bezwzględnym scenariuszem. Dotarło do niego, że Jan C. dysponuje tylko jednym okiem, więc pozbawiając go tegoż, uczyni całkowicie bezbronnym. Przełknął ostatni kęs. Miska była pusta, a plan gotowy.

Sssstumpt! Usłyszał tuż za swoimi plecami charakterystyczny odgłos poczty pneumatycznej. Obejrzał się za siebie i dostrzegł przeźroczystą końcówkę rury wystającą z podłogi, a w jej wnętrzu niewielki tubus. Otworzył klapkę zamykającą rurę i wydobył tubus. Chwilę obracał go w palcach szukając sposobu na otwarcie. Okazało się, że zakręcany był jak termos. Odkręcił pokrywkę i wyjął ze środka zwinięte w rolkę dwie kartki. Rozwinął je na stole i rozprostował. Sprężynujące rogi docisnął długopisem i linijką. Spodziewał się większej objętości tekstu, jak przystało na „Książkę kodów”. Na pierwszej kartce było napisane – „Wyciąg z KK dot. Lista zakupów. Skrót 1/1. Verte” – odwrócił kartkę i przeczytał – „ Patrz druga kartka” – Mleko, masło, pieczywo, kawa, coś na obiad, owocki, papier toalet, płyn do prania, gazeta, zioło… – powtórzył w myślach. Nie wziął do ręki drugiej kartki. Nie przeczytał. Powtarzał w myślach –Mleko, masło, pieczywo, kawa, coś na obiad, owocki, papier toalet, płyn do prania, gazeta, zioło… – Z czymś kojarzyła mu się ta lista, ale z czym, z kim? Nagle doznał olśnienia. To była lista zakupów kogoś, kto nie pracuje w budżetówce, nie wstaje rano przez trzydzieści lat, żeby zarobić na nędzną emeryturę. To lista zakupów kogoś ze środowiska tak zwanych „wolnych zawodów”, albo ludzi biznesu, albo… i poczuł absolutną pewność… ludzi polityki! Tak, to z pewnością było to. Miał inwigilować członków innej partii. Tylko której?! Już miał sięgnąć po drugą kartkę, kiedy doznał ponownego olśnienia – zioło – ostatnia pozycja z listy zakupów. Jasne, że to wskazówka, tyle że są „co najmniej dwie partie, które z ziołem się kojarzą. A może nie chodzi o skojarzenia, może o dosłowność? Zioła ostatnimi czasy za sprawą warunków politycznych stały się problematyczne. Jedne stawały się nielegalne, a inne tutaj i gdzie indziej od dawna nielegalne, stawały się legalne gdzie indziej, ale tutaj nie. Tutaj zioła od zawsze były wpisane w medycynę domową, a i akademicy zioła zalecali za poprzedniego systemu. Teraz z powodu nowych uwarunkowań politycznych tak być nie może, i producenci muszą ściemniać, że nie sprzedają leków, tylko herbatki. Wiec może to ci od legalizacji? To znaczyłoby trudna operację wywiadowczą. Musiał jednak sprawdzić czy jego ciąg logiczny zgadza z instrukcjami na drugiej kartce. Czuł dziwny opór przed zapoznaniem się z treścią drugiej kartki. Skąd ta skłonność do samomyślenia? Jest przecież funkcjonariuszem Partii i nie powinien zbytnio improwizować, raczej ściśle stosować się do instrukcji. A może odwrotnie? Może to sposób na zawoalowanie faktycznych działań Partii? W razie wpadki zawsze można powiedzieć, że to „godny potępienia” odosobniony incydent, za który odpowiada tylko dana osoba, a nie Partia. Powoli zaczął czytać treść drugiej kartki. – „Lista zakupów-zaszyfrowana wiadomość, zawierająca informacje do interpretacji. Ostatnia pozycja z listy jest zawsze informacją kluczową. – Więc jest tak jak myślał, nie jest to szyfr do odczytania, a do zinterpretowania. Sprytne i cyniczne zarazem. Te samodzielne rozważania przerwała Kara –Czy mogę w czymś pomóc? Może zaparzę herbaty? Siedzi Pan nad tym szyfrem już tyle godzin. Zaraz godzina szesnasta. – na „szesnasta” położyła śpiewny nacisk. Jak to szesnasta?! Zupełnie nie zauważył upływu czasu. – Tak, poproszę herbatę z cukrem. Już skończyłem na dziś. – odparł. Poczuł zmęczenie połączone z niedotlenieniem, jednak nie skończył myśleć o sprawie. Najpierw musi zdefiniować grupę docelową, czyli kogo będzie inwigilował. Jedna z partii używa haseł legalizacji zioła w kampaniach wyborczych przyciągając młodzież, ale to chyba nie o nich chodzi centrali. Przewodniczący tamtej partii publicznie, na wiecu prasowym zioło palił, a przynajmniej na to wyglądało. Z resztą, co to było za zioło w skręcie przewodniczącego, tego nie wie nikt. Musi więc chodzić o kogoś innego, znacznie grubszą rybę z wrogiej partii. A która z partii jest najbardziej wroga? Oczywiście ta, która jeszcze nie dawno matką była. Tutaj powinien szukać. Schował karteczki z instrukcją i zaszyfrowaną wiadomością do teczki z napisem poufne i włożył do szuflady biurka. Były dwie postaci w partii Matce, które zasługiwały na uwagę. Był to prezes i jego zastępca, którzy często wykazywali symptomy zażywania, bądź używania. Do tego, gdyby okazało się, że tak jest, a on zdobył dowody tamci byliby skończeni. Wtedy nawet metoda na „biednego atakowanego przez układ” nie zdałaby egzaminu. Nowa Partia zyskałaby nowych członków, którzy opuściliby Partię Matkę, oraz nowy elektorat. Bardzo sprytne. Dla społeczeństwa narkoman to narkoman, czyli jakieś dno i upadek. Trudno będzie mimo dowodów uświadomić ludziom, że ten zawsze nienagannie ubrany pan, jest pod wpływem środków psychoaktywnych. Mimo iż bredzi bezustannie, nie pasuje do obrazka narkomana, który ma zaprogramowany i utrwalony przeciętny obywatel. Z takimi rozważaniami opuszczał budynek Nowej Partii. Chciał się przejść do domu, ale pod drzwiami gmachu czekał na niego służbowy samochód. Kierowca otworzył przed nim drzwi i skłoniwszy głową, ruchem ręki zachęcił do wsiadania.

Skończywszy posiłek Otosenjusz rozejrzał się po ziemiance za jakimś ostrym, a podłużnym przedmiotem, który mógłby wrazić w oczodół swego oprawcy. Najlepszy byłby jakiś zaostrzony kołek, ale takowego nie dostrzegał w ubogo wyposażonym wnętrzu. Jednak uwagę jego przykuły szczapy w palenisku. Ich końce paląc się utworzyły idealne groty. Trzeba tylko oskrobać to, co zwęglone i czarne, a pod spodem będzie twarde drewno idealnie wyostrzone ogniem w szpic. Znalazł płaski kamień o ostrym brzegu i zaczął nad paleniskiem oskrobywać jedną ze szczap. Wybrał tą o najmniejszej średnicy, bo jej grot będzie najwęższy i najdłuższy. Po oskrobaniu i finalnym zaostrzeniu doszedł do wniosku, że nie chce wbić tego kołka w mózg Jana C., jedynie pozbawić go oka. Grot musi więc być ostry, ale krótki. Złamał kołek tak, że został mu w dłoni sam grot. Tak uzbrojony położył się w legowisku. Pozostawało mu czekać, a kiedy Jan C. wejdzie i będzie próbował go dobudzić, kiedy pochyli się nad nim, wtedy ugodzi go znienacka w zdrowe oko kołkiem. Taki miał właśnie plan. Czekał cierpliwie, a czas się dłużył niemiłosiernie. Słyszał pobzykiwania owadów i odgłosy z zewnątrz, ale nie było w nich odgłosu kroków Jana C. Zaczął morzyć go prawdziwy sen. Usiadł na posłaniu i zaczął rozcierać twarz, żeby się pobudzić, obudzić, otrzeźwić. Napił się zimnej wody i zawisł nad wiadrem w bezruchu. Zdało mu się, że usłyszał na zewnątrz coś, dźwięk nie będący częścią naturalnych odgłosów. Nasłuchiwał jeszcze sekundę, może dwie, a gdy odgłos się powtórzył, błyskawicznie skoczył na posłanie i odwróciwszy się plecami do wejścia ziemianki, zamarł. Próbował wyrównać przyspieszony emocjami oddech. Wyrównać do tempa śpiącego. Leżał tak chwilę zaciskając do bólu dłoń na kawałku zaostrzonego kołka. Jan C. czujnie rozejrzał się dokoła, jakby coś przeczuwał i zdjął kołek ryglujący wejście do ziemianki. – Otosenjusz! Wyłaź, jest robota. Zwierzyna do oprawienia! – krzyknął w ciemny otwór wejściowy, ale nic się nie stało. – Hej ty! Śpisz czy jak?! Wyłaź powiadam. – ponowił polecenie wchodząc do środka. W mroku dostrzegł skuloną postać na posłaniu. Przyglądał się jej chwilkę, jakby właśnie obserwował, jaki oddech ma śpiący. Ten oddychał powoli, spokojnie i miarowo. Jan C. zbliżył się do leżącego i pochylił nad nim. Otosenjusz tylko na to czekał. Z nieludzką precyzją, jakby wcześniej dokonał prób i pomiarów, nawet nie odwracając się, dziabnął ostrzem kołka prosto w patrzące nań oko. Jan C. zawył potwornie i przycisnąwszy dłonie do krwawiącego oczodołu, runął na plecy. Otosenjusz błyskawicznie zerwał się z posłania i wyciągając zza pasa Janowi C. wielki nóż myśliwski, jednym skokiem wydostał się na zewnątrz. Zobaczył przed ziemianką dwie martwe sarny i dwururkę opartą o drzewo. Chwycił ją za lufy i potężnie zamachnąwszy walnął o pień drzewa, o które była oparta. W dłoniach zostały mu tylko dwie rurki. Rzucił je precz i ruszył w stronę jeziora. Chciał odnaleźć łódź i odpłynąć stąd jak najdalej. Zaczynało powoli zmierzchać więc musiał się spieszyć, bo po zmroku trudniej będzie odnaleźć łódź. Nie wiadomo, co z nią zrobił Jan C. Może gdzieś ją daleko ukrył? Pamiętał, że jezioro było niedaleko od ziemianki. Po jakimś czasie, dostrzegł kilkadziesiąt metrów przed sobą srebrne błyski między drzewami. To z pewnością były wody jeziora, w których odbijało się światło księżyca, który zdążył już wzejść dość wysoko. Przyspieszył kroku. Poczuł pod podeszwami chrzęszczące zwęglone kawałki gałązek. To jego ognisko, przy którym spotkał Jana C. Na wprost od ogniska powinna być zacumowana łódka. Podszedł do brzegu, ale łodzi tam nie było. Brzeg jeziora po jego stronie miał dość prostą linie, więc łatwo mógł się rozejrzeć. W lewo od miejsca, w którym stał, dostrzegł dość rozległe trzcinowisko. Po prawej widział jedynie brzeg nie porośnięty żadną gęstą roślinnością dającą ukrycie. Skierował się więc wzdłuż brzegu w stronę trzcin. Nie mylił się. Idąc wzdłuż brzegu dostrzegł jakieś dziesięć metrów od brzegu w trzcinach, obły, ciemny kształt. To była jego łódź. Wszedł do wody i dotarł do niej zmoczywszy się po pas jedynie. Wiosła na szczęście były w środku. Odpychając się jednym z nich od dna, wydostał się z trzcin na otwarte wody jeziora. Włożył wiosła w dulki i zasiadł gotów odpłynąć. Z głębi czarnej ściany lasu dał się słyszeć, stłumiony odległością, makabryczny ryk Jana C. – Skurwysynu!!! Zedrę na żywca z ciebie skórę! –Otosenjusz naparł na wiosła i już po chwili słyszał tylko plusk wody, i odgłosy nocy. Płynął w kierunku przeciwnego brzegu, ale ukośnie, tak by dobić jak najdalej od miejsca, z którego wypłynął. Nad głową miał niebo rozświetlone zyliardami gwiazd i nisko wiszącą połówkę księżyca.

Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 9)
QR kod: Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 9)