Fanda Bażant Z Pecki

Któż ci, Fando, kazał leźć po tej wątłej
drabinie aż na górę? Kto dzisiaj jeszcze pamięta,
ile wagonów luzem sypanego igliwia rozwoziłeś
po świecie w tym swoim wózku? Ile rojów pszczół ujarzmiłeś?
Ile owocowych pni rozrąbałeś? Ile króliczych
skórek powiewa na żałobnych słupach gospód?
Ile odpustowych łabędzi czule kłoni szyje
do twych rąk? A kiedy ciebie wynosili,
wszyscy szli za trumną w samych skarpetkach,
żeby cię nie zbudzić. Ale ty się chwyciłeś łap
tych dwóch gęsi, które zabijałeś u nas przed świętami,
i one uniosły cię aż do nieba.


W Hradišti

Jabłonie w dole, przy potoku, zdziczały
i żelazne słupki, z drutami od pompy,
przerdzewiały i teraz w rowie zarastają
pokrzywami. Śmierć na mnie czyhała w budzie
przy pompie – bez głowy biegłem
przez ogród i krzyczałem, ile sił
w podciętym gardle. Przez lata przywykłem
do niej, i ona zadomowiła się u nas.
Jabłonie w dole, przy potoku, zdziczały
i zardzewiale słupki leżą w pokrzywach
jakby podcięte kosą.


***

Jak piszę? Wcześnie rano od niechcenia
łowię wiersze – ryby z głębiny.
Każdemu wedle życzenia.
Po kolacji świeże nowiny.

Żar wygasł; podśpiewując, znów gubię nuty.
Zmrożone pokrzywy na gnoju pod płotem.
Już nigdy? To starczy dziś za tęsknotę.
Życie jak powieść. Bez zbędnych splotów.

Krok za krokiem, za żałobnym marszem.
Na górkę za wioską, nie widać żadnej dali.
Obrazowość? Wystarczy popisać się fałszem.
Żniwo obfite. Tylko ludzie jacyś mali.


W Dalešicach

Cały dzień pieszo. Moją łysinę czeszą
Jihlavy mętne wody.
Leśne błądzenie, jestem, a nie powinienem.
Święty Jan, bez głowy.

Sen mnie nie wezwał. Vítězslav Nezval…
jestem w jego imaginacji.
Czwarta na wieży. Pan w płaszczu bieży
do restauracji.

Piwo i kiełbasa. Umknęły mi „Wiadomości”.
Na tacce sól, pieprzniczka.
Księżyc jak jaszczur. Palce deszczu w ciemności.
Szklana pelerynka.


Dies Irae

Na strzechach szop śnieg się już nie bieli,
z komina w niebo bije szary dym.
Pogasły światła. Czas się wciąż dzieli
na ziemski i na ten niebieski.
Tak jak tłumy pędzące z prądem
dla resztek po hojnych chlebodawcach,
nadzy i cisi staniemy przed Twym sądem.
Zbuduj tu miasta, puste, bez historii,
jak pudła po niechcianych prezentach
pod rozjarzoną choinką.

przekład: Karol Maliszewski

Jiri Cervenka – Wiersze w tłumaczeniu Karola Maliszewskiego
QR kod: Jiri Cervenka – Wiersze w tłumaczeniu Karola Maliszewskiego