Pogrzeb Jaruzelskiego,

dlatego wrony od rana są poważne,
znacznie poważniejsze niż zazwyczaj,

być może dlatego, że pada od rana
i Wrocław nim zatonie, zbuduje korab,

dla którego natura, nazywana bogiem,
naszykowała w lasach drzew bez liku,

że nic tylko zbierać plon bogaty w nadzieję,
tak mówią księża, oni nie zginą, bo mają

wysokie wieże niezliczonych kościołów,
nie budowali ich tak wysoko bez powodu,

wiedzieli, że to musi się kiedyś wydarzyć,
więc skoro jedni budują arki, inni zawczasu

wypiętrzali pachołki cumownicze, nabrzeża
przyszłych portów nieco pod podstawą chmur,

chmury są niewinne, ale Rosjanie, jak zawsze,
mają swoje zdanie i strzelają do nich rakietami,

to trwa przynajmniej od czasów Chruszczowa,
który, jak wiemy, przybył właściwego dnia,

krótko po śmierci Billie Holiday, klątwa
niech spadnie na personel obsługujący rasizm,

a także na tych, co udzielili świętego sakramentu,
jak przepustki umożliwiającej wejście do nieba,

tak wypełniła się przepowiednia Guillaume,
który świętym nie był, a zaznał boskości słowa,

niech kto powie, że pasterka słyszała lepsze,
gdy pod mostami barek porykują stada, jej stada,

tymczasem kompania honorowa trenuje krok,
by później honorowo strzelać salwami do obłoków,

wielkie koło toczy się po ziemi, taki tour de monde,
medale są z czekolady w błyszczącym sreberku,

termin ważności na spodzie opakowania, sprawdź,
albo weź to na wiarę, czyli tak, jak zwykle bierzesz,

nieważne, czy to będą późne kwartety Beethovena,
czy pasta z glonów, słowa są jedynym zastawem.


Opis wzięty z sufitu

Jak Lully, właśnie jak on, bo mam swoje powody,
żeby padło na niego, wymachiwać co wieczór lokami
i zachwycać, zachwycać. Choć prawdę mówiąc,
po wyjściu nikt nie potrafi powiedzieć, dlaczego
klaskał i domagał się bisów. Właśnie o to chodzi,

o życie w ekstazie, która nigdy nie mija, tylko
lekkim krokiem przechodzi w następną, zupełnie nową,
równie wspaniałą. – Panie, nie mamy takich środków,
nikt nie wymyślił proszków o takiej mocy.
Musi wystarczyć to, co mamy na składzie, a mamy

solidny wybór, prawdziwy atlas demonicznych sił.
– Nie, nie o tym myślałem. Dziękuję, noc po deszczu
musi wystarczyć. Cudowne dziecko potyka się raz
i już nigdy nie stanie pewnie. Takie są reguły konkursu,
szczęście w końcu musi wracać do domu. Zostajesz

sam i musisz sobie radzić, jak umiesz. Ludzie
bywają chętni do pomocy, nie zginiesz tak łatwo,
jak mogłeś myśleć. Ta nadzieja również straci wysoki
połysk, zmatowiała rutyna zaprosi nas na jednego,
bo najważniejszy i tak jest ten, który płaci. Jakiś król

spragniony nowego spiętrzenia harmonii wzywa nas
do znajomego chaosu, z którym nie wiadomo, co zrobić,
więc zostawia się sprawy takimi, jakimi je zastaliśmy.
Liczy się wiara w postęp, progresję akordów i lampkę
wyjścia awaryjnego pełną gorzkiego trunku na koniec.


Zakrywanka

Zanosi się na burzę, bo niebo zaciągnięte
chmurami. Zapowiadane deszcze wiszą
nam nad głową, a ty, akurat dziś, zapomniałaś
parasola. Za chwilę zaśpiewają gromy niebios,
zatrwożą tych i owych, zabiją niejednego
być może. Zachodzę w głowę, a kiedyż to
zaciąg chmur był równie złowróżbny?

Zasycha mi w gardle od tego gardłowania,
zatyka mnie chmur niska, a gęsta zawiesina
w złym kolorze, zapamiętane kody podsuwają
zagrożenia zapowiadane kolorami. Otóż
ten kolor zapamiętałem. Z koloru burza,
z barwy zagniewanej, złowróżbnej. Zachodni
wiatr spienione goni fale, pamiętasz, to wiej.


Różnice blasku

1.
Jesteś gwiazdą wieczoru,
gasisz światło i zasypiasz,
światło nie ma z tym nic wspólnego.

Budzisz się o stałej porze,
teraz pielęgniarki mają ręce pełne roboty,
świt prześpisz, zgaśniesz po śniadaniu.

2.
Mówiący znika, pozostaje widok
mozolnego tłoczenia powietrza
z miejsca pobierania do punktu zdania,
trele są odpadem, a oddech trwa jakiś czas jeszcze.

3.
Dojrzała zieleń, zieleń na tle błękitu,
dlatego kominy znikają, zieleń je pochłania,
zieleń i dym, dwa przeciwieństwa bliźniaczej natury.
Wybieramy zieleń, bo dym nas nie minie.
Błękit i zieleń, nawet gdy nikt nie wybiera.

4.
Jeśli wiecie, co mam na myśli, kiedy mówię,
to gdy się z tym uporam, pójdziecie ze mną?
Na wielkim słonecznym placu, o ile słońce
dopisze swój udział, zawsze jest dość cienia
dla ustawienia kawalerów, bo panny są gotowe.


Przekłute baloniki

Zaciskałem szczęki i taki zakleszczony,
bo ząb łapał za ząb, a siła mięśni
trzymała je przy sobie tak mocno,
momentami wyglądałem jak koń,
czasem nawet rżałem jak koń.

Kręcili sentymentalny western, film
dla małych kin, gdzie chodzi się
w zupełnie innym celu. Taki projekt
na straty wpisane w robienie wielkiej
kasy w pierwszym pokoleniu.

Nie musiałem nic mówić, filmowali
moją zazębioną minę, a na zbliżeniach
pokazywali krew w kącikach ust,
co wywołało protesty obrońców
praw zwierząt na pełnym etacie.

Trzy dni urlopu psu w dupę, bez
wydawania reszty i żadnych pytań.
Snułem się, kamera terkotała metalicznie,
a moim zębom wróżono wielką karierę
nim poległem na szczerym uśmiechu.

A teraz powiedz mi, o co chodziło.


Gry salonowe podczas przyjęć na wolnym powietrzu

Na lwa wychodzimy w garniturze i pod krawatem.
Lew jest tak zdziwiony naszym przebraniem,
że łapiemy go z łatwością, rzucając w trawę
spinki od mankietów. Jeśli rozluźnimy choć trochę
węzeł krawata, król podda się natychmiast,
choć nie podano jeszcze drinków, a tubylcza
orkiestra dopiero zakłada strażackie uniformy.
Dysponując odpowiednim strojem w sposób
umiarkowany, możemy zgromadzić z łatwością
wielką kolekcję, z którą nie wiadomo do końca
co zrobić, albowiem zajmujemy niewielki lokal
przy zacisznej ulicy i nie zapraszamy tam
gości, nie tylko z powodu ciasnoty, ale ten powód
podajemy do wiadomości publicznej. Jeśli lew
zechce go uwzględnić, to jutrzejszy koktajl
będzie pełen niespodziewanych bon motów,
spodziewamy się bowiem wizyty żonglerów.
O ileż trudniej żongluje się cienkim żartem,
który potrafi nieoczekiwanie zawisnąć w powietrzu,
by po chwili spaść jak siekiera, niż zwyczajowymi
sprzętami używanymi w sztuce cyrkowej. Muszka
zawiązana ciasno ułatwia takie zabawy, krew
jest wliczona w cenę zaproszenia. Lekarze są
na miejscu, więc wieczór zapowiada się świetnie.
Dlatego głaszczemy lwa, lwicy dajemy buzi
i wychodzimy dyskretnie, nie zapominając żadnego
ze stu przepisów na dobrą zabawę.

Marek Kołodziejski – Sześć wierszy
QR kod: Marek Kołodziejski – Sześć wierszy