ROZMAITE BŁAGANIA

Jest tak wiele błagań wydartych
szorstkiemu powietrzu miasta, że właściwie
wcale nie trzeba tam biec przeciw

tym ścianom, gdyż na końcu zawsze jest
tamta ściana, przez którą nie przejdziesz, albo
przejdziesz za późno, ponieważ śmierć i przenikanie

zbiegają się ze sobą, dlaczego więc nie
milczeć, nie otulić się
w chusty jak Beduini, którzy zawsze

są w drodze i wcale się tym
nie przechwalają? Ten cichy szelest we śnie,
gdy poruszasz się, podkurczasz

nogę, jest dla mnie ważniejszy
niż wszystkie te słowa, które nie
uwolnione krążą mi znowu w głowie.

Jest tak wiele wzruszeń, które mogą
wyrwać kogoś ze snu, że nie potrzeba tu
wcale wielkich pytań; wydaje mi się teraz

zupełnie zrozumiałe, że to mówię,
i chciałbym, żeby przetrwało to jeszcze
następną chwilę.


LODOWATE NOCE

Lodowate noce nie i superlatywy nie.
Dłonią czujemy, dłonią przeciągamy
nad naszymi brwiami – krople deszczu krople
wesołości. Przyjmujemy to, co zostaje
z chmur. Dłonią czerpiemy, dłonią
dotykamy. Jest poranek z samotności pogody,
złotych liter i superlatywów.
Przesadzasz, mówi to jedno poruszenie
twojej dłoni. Rok obraca swoje strony, nazywamy to
dniem albo tygodniem albo miesiącem, nazywamy to
porą roku. Wiosna wykluwa się

jak ptak z jajka, drzewa
zaczynają się pocić. Coś wydobywa się
z naszych porów, jak myśl
o lodowatych nocach.

Wiosna jest jajkiem, które samo ścina sobie głowę,
myśl w wylęgarni, ziarnko ryżu, ziarnko gradu,
rozsiewa się we właściwym czasie.
Lodowate noce rozrywają brzegi,
przygnębienie rozrywa brzegi.
Wiosna to jest

także ten wiersz tutaj, to słowa jak małe
owalne liście, albo słowa jak wielkie
owalne liście; ząbkowane słowa, słowa
lwiego zęba. Wiosna wykluwa się z jajka jak

wiersz.
Naszymi dłońmi czujemy.
Lodowate noce nie. I superlatywy nie.


GŁOS

W sam środek ciszy niedzielnego poranka
wybucha ten głos kołysze się
jak wahadło i rozlewa nade mną
litanię porywczych zdań.
To głos mego sąsiada
nietrudno go rozpoznać lecz gdzie
jest ciało do którego należy ciało
z którego rozbrzmiewa.
Każdy głos
musi przecież dać się zobaczyć każdy głos
musi przecież mieć brzuch mówię sobie.
Brzuch w którym może krążyć
w którym może urosnąć.
Każdy głos potrzebuje przecież ust
które wyrzucą go w świat ust
które go wypowiedzą jako łagodną mowę
lub gniew.
I język.
Nie wolno zapomnieć o języku.
Język który macha. Język
który bełkocze.
Dopiero on głos czyni naprawdę głosem.
Dopiero on nadaje
głosowi właściwą miarę
obciosuje go zapładnia go
sensem.
I potem
wytacza się pięknie na zewnątrz
jak pięknie
z zadowolonego brzucha
mojego sąsiada
z brzucha głosu którego nie widzę
jego barokowy
brzuszny głos.
Jego
męski głos.
Jego głos
przy telefonie.
Tam stoi
za ścianą
wiem to jednak nie widzę
go jest trochę hałaśliwy lecz
cóż począć głos
to głos.


LISTY

Przechowuję je w szufladzie
mego biurka, której nigdy nie otwieram,
nie przypominam ich sobie, już
ich nie czytam. Zostaję
za nimi w tyle, wyprzedzam
je, jak długodystansowiec
swego prześladowcę. Chciałbym by nigdy
nie były otwarte. Stoją mi na drodze.

Przeklinam prędkość
powietrznej drogi, zasznurowane worki
w pocztowych przedziałach pociągów, przeklinam
pociągi, które je przewożą i dręczącą mnie
niecierpliwość, gdy one były jeszcze
w drodze do mnie. Każdy list

należy do tej chwili, gdy
jakaś dłoń go chwyta, para oczu
bada pismo na kopercie, już
odkłada się go znowu do kieszeni płaszcza, tam
gdzie jego miejsce, obmacuje go
idąc; i potem
zaczyna padać śnieg. Mógłbym
wysłać ci jutro wiersz, i on
powiedziałby ci, że spadł śnieg. Cóż
ci po tym. Przeszłość
i przyszłość nie istnieją, mówi
w telewizji fizyk, można tu tylko
mówić o następstwie chwil, podchodzę
do biurka, tobie
w ramiona.


TEJ ZIMY

gdy przyszłaś,
a ja paliłem skórki mandarynek
i pytałem cię Gdzie byłaś?
gdy kładłem ręcznik na twoich ramionach
i powiedziałem Nie chcę tego wiedzieć
gdy uśmiechałem się
i rozwiązywałem czarną kokardę w twych włosach
gdy powiedziałaś Ja też

przełożył Marek Śnieciński

Volker Sielaff – Pięć wierszy
QR kod: Volker Sielaff – Pięć wierszy