Długo zastanawiała się nad tym, czy go kocha, czy jedynie pożąda. Nie potrafiła odnaleźć w sobie prostej odpowiedzi. Wiedziała, że można kochać i pożądać jednocześnie, lecz wiedziała też, że nadmiar pożądania uniemożliwia prawdziwe kochanie, miłość prawdziwą.
Przyjaciółka, Sylwia radziła, by nie zastanawiać się nad tym i czynić, co nakazuje serce.
– Jakże to tak, Sylwio ? Po cóż więc rozum i zmysł etyczny nam dano? Sylwia machnęła ręką i odeszła na umówione spotkanie w pubie.
A ona czuła, że on za chwilę zadzwoni i że spyta ją, jak zwykle, “czy kochasz mnie naprawdę?”. I chciała bardzo móc odpowiedzieć mu zgodnie z prawdą, a nie zgodnie z przypuszczeniami jedynie.
W oczekiwaniu na dzwonek zaciskała dłoń na telefonie, ukrytym w lewej kieszeni spodni. Pot osiadał na klawiaturze i szybce wyświetlacza. W głowie szalała zaś mentalna burza. Zawierucha gigantyczna, szarpiąca gałęziami wierzb, kręcąca piruety z worków i zasypująca oczy noworodków garściami kurzu.
I wtedy telefon zadzwonił i zadrgał jednocześnie.
Stała na rogu dwóch ulic o średniowiecznym rodowodzie, w miejscu, gdzie do XIX w. wznosiła się kamienna brama miejska, którą w 1241 r. usiłowali sforsować Tatarzy, a obrońcy lali na nich smołę i wznosili modły do Bogurodzicy. Mniejsza z tym zresztą, bo telefon dzwonił i drgał, a ona blada i zimna nie wiedziała, co czynić.
Rozterki podpowiadały, by nie odbierać.
Odebrała jednak, ponieważ dobre wychowanie nie pozwalało ignorować kogoś, kto pragnie z nią porozmawiać.
–    Pamela? – spytał, jakby nie wiedział czyj numer wystukał na klawiaturze.
–    Antonio? – spytała z premedytacją, by dać mu do zrozumienia nietakt, jaki popełnił.Milczał chwilę oddychając ciężko. W tym czasie ona zdążyła przejść na skwer, gdzie do 1965 r. stały szachulcowe spichlerze, a teraz zielenieją kępki traw poprzetykane krzaczkami ligustra i psimi odchodami. Usiadła na jedynej niezniszczonej ławce.
–    Pamelo… – zaczął, ale urwał.
–    Słucham cię Antonio – mówiła łagodnie, by go ośmielić. Czuła wszak, że on chce jej coś powiedzieć.
–    Pamelo…-spróbował znów, ale znów ugrzązł i zamilkł.
–    Tak, Atonio, słucham cię – przymknęła oczy, a wolną dłonią wygrzebała papierosa z paczki w kieszonce bluzy. Nie miała zapalniczki. Na szczęście kominiarz w markowych okularach przechodził właśnie przez skwer i podsunął jej płomień zapałki. Podziękowała skinieniem głowy po czym wróciła do nie rozpoczętej  w sumie rozmowy. Nie widziała już, jak kominiarz, potknąwszy się o czarnego kota, upada na rogu dwóch ulic i łamie sobie nos. Słyszała wprawdzie śmiech staruszek, tkwiących od lat w oknach swych stęchłych mieszkań, ale nie spoglądała w tamtą stronę.
–    Antonio, mów – poprosiła.
Odpowiedział jej rozedrgany oddech.
–    Ach, Pamelo – Antonio wreszcie zebrał się w sobie. – Będziemy mieć dziecko.
–    Jak to ? – zdziwiła się szczerze. – Nic o tym nie wiem.
On zaczął szlochać do słuchawki. Wydychając brzmiał jakby muczał. Wdychając wydawał zaś rytmiczne “fy,fy,fy”.
–    Pam droga moja. Słodyczy gorzka. Skłamałem cię. Skłamałem cię kompleksowo i metodycznie. Nie jest doktorem filologii. Jestem parszywym, zakompleksionym inżynierem. Nie prowadzę wykładów dla obcokrajowców zafascynowanych naszym krajem. Mam sieć warsztatów samochodowych i naprawiam koreańskie auta. Nie wyjechałem na sympozjum naukowe, lecz brałem ślub z kobietą, którą znam i kocham od 5 lat i z którą właśnie…
–    Żartujesz i to niewybrednie – starała się nie wierzyć w brednie, które usłyszała.
–    Bynajmniej…
–    Doprawdy ?
–    Azaliż, nie spotkamy się już więcej. Przepraszam cię.
–    Ach tak – wzięła głębokiego macha, spalając papierosa po sam filtr. – Takich rzeczy nie mówi się przez telefon.
–    Wiem – szlochał coraz głośniej. – Muuu! Fy,fy,fy! Ale nie mam odwagi powiedzieć ci tego wprost. Muuu…
Wówczas zrozumiała. Dylemat, trapiący ją tak dotkliwie od rana rozprysł się niczym lodowy puchar. Nie było już dylematu. Pojawiła się pewność. Niewzruszona.
–    Antonio, teraz rozumiem – odparła z ową niewzruszoną pewnością – ja ciebie nie kocham, ponieważ ja cię pożądam.
Antonio jęknął jedynie i rozłączył się, krzycząc, ze wyczerpuje mu się bateria w telefonie.
Być może, gdyby stanął na wysokości zadania i rozegrał to wszystko nieco inaczej, uniknąłby konsekwencji zaniku wątpliwości Pameli. Zachował się jednak jak zwykły dupek nie zasługujący nawet na miano cwaniaka.
Pamela zadzwoniła z budki, a dupek odebrał. Udawała klientkę, której zepsuł się koreański krążownik szos. Podał jej adres. Pojechała tam.
Już na zewnątrz czuła zapach jego potu. Zemdliło ją rozkosznie, a gdy weszła do garażu dostała krótkich spazmów. Korzystając z automatu do spawania, zapaliła dwa papierosy. Zobaczył jej kontur w uchylonych drzwiach. Podeszła bliżej. Podsunęła mu jeden z papierosów.
–    Pal Antonio – szepnęła.
–    Ależ ja nie palę – wyjąkał spłoszony.
–    Pal, to ostatnia okazja.
Drżącą dłonią wziął malboraka i próbował się zaciągnąć. Pokaszlał się przy tym i załzawił.
–    No dobrze – znów szepnęła. Wyjęła mu papierosa z ust i zdusiła w starej szmacie, na której stał.
Potem delikatnym ruchem wydobyła przedwojenną brzytwę z torebki..
Nie miał szans. Zresztą, nie bronił się specjalnie. Ostatnie słowa, jakie usłyszał układały się w monotonną mantrę, której znaczenia nie zdążył już pojąć.
Ostatnim doznaniem był dotyk ust dziewczyny przyciskających się do jego ust.
Potem było mu wszystko jedno.
A ona musiała jeszcze zmieścić ciało w bagażniku, a następnie uporać się z licznymi pułapkami jego preparowania. Koniec końców, efekt był jednak całkiem zadowalający, tak że Pamela mogła klasnąć w dłonie krzycząc z balkonu “Finis coronat opus !”, rozrzucając przy tym czekoladowe cukierki emerytom i ich wnukom.
I choć działo się to zeszłej wiosny, do dziś dzieło Pameli podziwiać można w jej niedużym mieszkaniu blisko dworca kolejowego.
Leży pod łóżkiem, wyciągane li tylko na specjalne okazje. Całe wypełnione jest trocinami i jedynie jego męskość nabita szklarskim silikonem sterczy sztywno niczym wieża katedry w krajobrazie miasta o średniowiecznym rodowodzie.
Pamela uwielbia siadać na nim i palić amerykańskie papierosy.
Pety wciska pod szklane oczy.

-fin-

maj 2003, 1005 hPa

Cyprian Skała – Silikonowy Joe
QR kod: Cyprian Skała – Silikonowy Joe