Passus I – Dworek

Młode pędy pokrzyw gęsto obrosły
ongiś obielony ganek – tynk kruchy,
niczym kreda, spada jak upiorny śnieg –
w wyrwach w dachu prastare krokwie,
wietrzysko zaś wyje w pęknięciach szyb
i dziurawych zazdrostkach. Gdzie jesteś?
Sad papierowych jabłek zarósł sennym
trzcinnikiem, trawa zasłania polną drogę.
Tak mi tęskno za twym głosem (ciepły ton
echem pobrzmiewa w udręczonej duszy),
sarmackim uśmiechem z minionej epoki,
siwymi pasmami w kruczoczarnych włosach.
Tęskno mi do herbaty z wróżebnych fusów
w szklankach z ażurowym koszyczkiem –
w nich promienie na nizinie kładły się wraz
ze stadem holsztyńsko–fryzyjskich krów.


Passus II – Antenat

Jakże głęboką zostawiłeś po sobie pustkę!
Spoglądam w nią z niepokojem, wołam…
Kładzie się cieniem brzozy płaczącej strata
śmiertelna (drobne jej listowie rani osierdzie);
żałobą zachodzą źrenice i krzywy jest pejzaż,
absurdem cuchnie spokój wiejskiego poranka.
Ach, naturalnie mówiłeś o wojnie, krzywdzie,
bólu i nędzy – a ja tak niewiele znałam słów;
rozpacz toczy korpus niejako robak ziemię…
Światłem martwych gwiazd pokryły się pola!
Ty najtrudniejszą rolę świata zagrałeś lepiej
niźli uczeni w księgach, w mowie, w duchu.
Mijają długie dni bez ostatniego pożegnania
w dworku otoczonym gałęziami czereśni: tu
powietrze rześkie jak pierwszego dnia zimy,
niebo wciąż piękne niczym w dniu stworzenia.


Passus III – Żałoba

We wspomnieniach krążą nieme duchy:
z ciekawością patrzą na święte obrazki
zawieszone na niewzruszonych murach –
łękowate ślady po niegdyś parzonej kawie
na ceratowym obrusie w czerwone maki;
ułożoną szczapę przy kaflowym piecyku,
którego żar wabił do izby wszelaką istotę;
zaśniedziałą szablę sprzed kilku wieków,
ukrytą gorliwie przed człowieczą paremią.
Snują się odziane w melancholii wielkość,
odgłos ich kroków to niepamięci sitowie –
wpadają przez nie konkluzje słotne, trapiące.
Długa lista imion w zrywanym kalendarzu
skraca się nieubłaganie: dowodowa prekluzja
dokonanego żywota ascendenta (more maiorum).
Drzewo genealogiczne o uschniętych korzeniach.


Szept chtoniczny

Przelatuje między palcami puch popiołu
– szorstki zapach wypełnia ceglaną chatę:
zgrabiałe palce metalową szuflą wbijają się
w wyziębiony kamień; starzec snuje historie.
Dziewczynka macha nogami, siedząc na krześle
i minkę ma nieczytelną: spotkała dziś w ogrodzie
kobietę o permanentnie smutnych oczach; ulotny
psychopomp z uszatką na ramieniu (wplątywała
we włosy kosaciec). Niemądrze – niczym matka
szeptała – błąkać się ciągle na niwach minionych,
gdzie rosa z pomników marmurowych nie znika,
a knot znicza nie gaśnie. Zaryglowała więc drzwi,
zasunęła w pokoju opasłe firany. Jednak przed nikim
chować się już nie musi: to skryta w pamięci relikwia.
Tam kończy się baśń, zaczyna dorosłość i zwid
w technikolorze ogląda się przez cudzesa dym…


Gaja i XXI wiek

Opłakują cię włóczędzy: proch
twój osiada na dziurawych butach;
płacze mlecz, wyrastający między
betonowymi płytami chodnika…

Oto chaos trwa i nie widać końca –
przez ropiejące rany cierpią Morza,
a kręgosłupy Gór gęsto obrastają
w syntetyczne, twarde pęcherze.

Powietrze szkliste i atopowe
osiada we wszelkim stworzeniu –
zmienia kształt myśli, fakturę skóry,
wysusza z nadziei na lepsze jutro.

Przetaczają się trujące monsuny:
karmią kwaśnym deszczem Ziemię;
tak kwaśne wyrasta z niej zboże
i kwaśny jest z niego chleb.


Most Czinwat

Skamieniały płatki śniegu: rdzenie ich wydęte w skoliozie,
monolit mchu rozkładającego się na septycznym kewirze
migocze w oddali. Niebo spadło na głowy tym wierzącym
zbyt mocno. Stalowe cięgna mostu Czinwat suto obrosły
w ostre sople lodu, skrzypią firnowe deski i rzęzi orkan…
Nieliczne kwanty błogiej ciszy kamienują spiritus movens;
nikt nie pamięta początku tej tułaczki: kaptury bez twarzy –
pochód, którego manifest w ziemskiej egzystencji stanowiła
wieczna hipotermia. Na tabliczce zawieszonej na łańcuchach
siedzi kruk: kredowy dziób, kredowe pióra, jałowe oczodoły;
babiloński kamień graniczny, opiekun beznamiętnych cieni.
Anizotropowe zaćmienie spowija bezkres, epoka zmieszania
nie przeminęła po rozpoczęciu pielgrzymki na ostateczny sąd:
dobro nie tryumfuje nad złem, mimo że szale się równoważą –
abolicjonistyczne śpiewają pieśni ci nie do końca doskonali.
Nie ma waluty. Nie zażądano zapłaty. Nie przyszło Królestwo.

Paulina Wojciechowska – Sześć wierszy
QR kod: Paulina Wojciechowska – Sześć wierszy