Sztafetka z zimna do kaloryferka – Kaloryferiada

– Jada jada, co ty iada na śniadanie? – Spytał mnie Mól Ukochany rankiem bladym, bo odbitym od mojego lica.

– Ulica już wstała, a Ty dalej lada moment wstała już byś promiennie – zaplątał się Mól Ukochany w słowach.

– Och ja wstała bym bom bam bom, ale z nieba grom, gdy ja biegnę snuje się po niebie grom czteropak i Ada, też by wstała i dołączyła do mojego porannego biegu po zdrowie. Idę na zwid.

– Ale dlaczego tam? – dopytywał się Ukochany – przecież nikogo tam nie spotkasz.

– Ja nie, ale oni tak – odpowiadam błędnym wciąż wzrokiem, chociaż wzrok sobie pochodzi, pomyślałam, pobłądzi gdziekolwiek zanim nogi zaczną. A niech ma z dobroci mego serca.

– Nie mów do mnie Janie, tyle razy Cię o to prosiłem!!!

– Gdybyś prosił, to bym uwzględniła, ale Ty wrzeszczysz na mnie. Nie mam więc podstaw do tego, aby uwzględnić Twą prośbę, bo ona nie wypłynęła z Twego gardła. A morza wciąż szerokie i głębokie. Utop się z taką prośbą – dodałam okrutnie.

– Ciągle mnie potwarzasz, nawet z samego rana – użalił się na sobą Mól Ukochany żarliwie płonąc.

– Cokolwiek mi zarzucisz, to przecież wiesz, że bardzo Cię kocham. I zawsze, ale to zawsze i wszędzie, nawet w mowie wypowiadam Twoją osobę z dużej litery.

– Tak, wiem, jesteś bardzo kulturalna – dodał ze spuszczoną głową.

– Zawstydziłam Cię? No spójrz na mnie wprost – dodałam ugodnicko.

– Gdzie się chowasz? Dlaczego nie mogę znależć Twojego wzroku – zaczął jęczeć w poszukiwaniach Mól Ukochany – Gdzie jesteś teraz?

– W tyle głowy – odkaszlnęłam rozbawiona.

– Dlaczego właśnie tam – dopytywał się po ludzku Mól Ukochany.

– Bo tam mnie nikt nie widzi – odparłam kolejny atak ciepła płynącego z serca Ukochanego.

– Przecież wybierałaś się na zbiegi po nowe kalorie – zakrzyknął.

– Ach, Kaloryferiada, falstart.

– No nie, jeszcze podążysz w czasie – podtrzymywał me zwątpienie w duchu bezmiary sił i motywacji bez owacji Mól Ukochany.

– Nie gryź już mnie tak pleśniowo. Wyżeruję się i zbiegnę po klawiszach i żeberkach. Schod schod schod. Jestem na dole. Rozmaryn.

– Nie łaskocz – zachichotał Mól Ukochany – pędź na rozgrzewkę spalać kalorie.

– Coś Ci się pokręciło, wykręciło? – rzekłam pytajaco.

– Co? – Mój Ukochany wyprostował mola machnięciem ręki.

– Moje żeberka zaciągną się ciepłem, po to przecież będę biegła – wrzasnęłam.

– Chcesz mnie sparzyć? – Mól Ukochany zwiotczał natychmiast. – A może odurzyć… – dodał po chwili zwątpienia.

– A Ty tylko wciąż o sobie… – westchnęłam bezradnie. – Przecież jesteś taki wiotki i cieniutki, że zimą zamarznę przy Tobie. Mąka z Tobą nieprzeciętna. Jak mam Cię zwalczyć?

– Jak masz o mnie zawalczyć? – chyba o to słowo Ci chodziło? – dopytywał się cichutko Mól Ukochany.

– Ach, tak tak, to z braku kalorii tracę zmysły. Pędzę, lecę, nabieram się na zbiegi ferii, furii, sekunda, werbena, feria, feriale, kaskada feriada, kaloryfer benc! Na Ciebie wypadło. Ach. Tchu mi trzeba.

– I zapięła w blasku słonecznego spojrzenia ostatni guzik-ci-to-da na podkoszulce z napisem: Gonitwa Kaloryferiada.

– Zapomniałaś numeru startowego – zawołał Mól Ukochany za śladem oddalajacego się zbyt pośpiesznie żeberka Ukochanej.


Kaloryferiada gnojkowa

– Moja starość jest młoda. Im staję się starsza tym młodnieję – zamarłam w zakamarkach zmyśli.

Hmmm… – zabrzmiało w głębi Mola Ukochanego.

– Bo czas się kurczy – kontynuowałam – A jak on topnieje trwale, a ja się zamrożę w złości, to przecież znaczy, że się zakonserwuję.

– Hmmm…

– … to ocet wyparzy mi skórę jak gąbkę nastroży perełkami. Oczka ziela anielskiego dodam i jest gotowiec w chmurach latte.

– Hmmm… fakt, mam anielską cierpliwość – dodał pod nosem Mól Ukochany.

– Paranoja jest jak nasza szkapa czyli wspólna jest ojczyzna nasza dla wyrębku dla wszystkich bez dwóch takich co ukradli księżyc i tego tam Twardowskiego, bo sam się wykosmitował jedząc jaja na twardo – Dodałam nie bardzo zorientowana pod czyim nosem prowadzimy rozwiązania – Dla wszystkich stałych i niestałych…

– Hmmm…

– Para księżycowa para noika…

– Hmmm…

– Masz hrypkę – spojrzałam na Mola Ukochanego – może też nie dosłyszysz?

– Para z gnojka? – podchwycił smrodek Mol Ukochany utwardzając przekonanie.

– No co Ty… gadasz…

– Z dołka…?

– No co Ty…

– Z rosołaka?

– Sam jesteś kogut! – wrzasnęłam

– Kukuuuuuu… hmmmm, komu mam dziękować? Swojej sprawności – przecież to oczywiste – dodał napuszony.

– Świntuch – ponowiłam wrzask w wykrzywieniu gębopaszczy.

– A więc jednak … z gnojka.

– To, że mieszkam z Tobą na krzywy ryj, to nie znaczy, że …

– To znaczy, że znaczy teren – szybkoobrotowy slang mówny dorównał memu trzykropkowemu znakowi.

– Świnia – odkryłam nowe ciepło.

– Bzykam śmiecham, to prawdziwe zdrowie.

– Tak tak. Ogrzewanie bio z gnojowicy jak ze świcy.

W tym momencie usłyszeliśmy walenie do drzwi. Wtaszczył się Prosiak Olbrzymi z własnym ciepełkiem spod smrodka gnojowego i rzekł:

– No to co? Wymieniamy kaloryferki? Bo ja mam już sztafetkę na następne domki. Nowy program sruunijmy, kaloryferiada dodowana. Czujecie ten smrodek pisemkiem z noska?

– O boże!!!

– Oborze – poprawił Prosiak Olbrzymi – Ciepelko rodzi się w oborze.

– Ach tak. Biogazownia czyli zrób sobie dobrze – bzyknęłam z rozkoszą szukając butli z byłym gazem, bo teraz czas nowy na bio-bzyki z bio- podłączeniem do bio- kaloryferków.

– Bio- rę cię od razu – stuknął się w pupę Mol Ukochany.


Człowiek narapowany  

Rzekł Mój Mol Ukochany.

– Co? Bo nie dosłyszę? – zapytałam skondensowana na wysłuch.

– Powtórz – mruknął z poświstem zębowym.

– Pytam, czy czytasz książki? – zagrzmiałam wprost oskarżająco do wymądrzania się.

– Nie czytam, bo nie mogę – odparł natarcie Mol Ukochany dziś narapowany, o czym dowiem się dopiero potem.

– A co Ci przeszkadza w tym mogę do nie – mogę? Drążyłam nadal w ciekawości dociekania wycieku poza obręb konieczności.

– Zmęczenie – pada lakoniczność przed kolanami Mola Ukochanego.

– Jak to… zmęczenie? – brąbowałam w głąb głęba.

– Czytam kilka stron i czuję się tak zmęczony, że natychmiast muszę przerwać.

– Boże kochany!!! – załamałam ręce. Jakiż to biedaczny cielestny stwór. – To po przeczytaniu kilku stron, odłóż książkę, wyjdź na spacer, albo pogimnastykuj się, zrzuć zmęczenie i powróć do ksiąg. Porapuj a staniesz się człowiekiem narapowanym uratowanym udrapowanym napompowanym UFFFF.

– Tak się nie da… jestem zmęczony i nie mogę ani czytać ani się narapować. Od razu mam UFFFF – powtarzał jak mantrę Mol Ukochany.

– Moll dur moll dur moll dur dur. Rap pap narap drap pap rap. Gra muzyczka na rapyczka. Prap na pap w Dur – moll pompa trap. – Sekunda mała mojej wytrzymałości drga. – Słyszysz? – zwróciłam się wprost do gęby Mola Ukochanego – rozumiem, nie możesz się ruszyć, bo osmalisz sobie skrzydełka i płachetkę – dodałam jako oczywistość głęboką głęba.

– Notuj: – parłam zrozpaczona wypaczonym Molem Ukochanym w rozgaworze rozkrzaczonym nara powany będziesz później cześć:

Rapapapara taka z ich porobiła się para
rabarbarowa wodna sol o mija gar
od nieróbstwa narapu skwaśniała
na par leży na para pecie nie pal nie pal
pa ra ra nara para mol Mol Mol Mój
konwersuj wespół w akompaniamencie ze mną
follow me sie słowotłukiem
słowogłębem słowo live
zacznij od słowa a rozpocznie się rozmowa
narapuję cię od nowa
napompuję inne słowa
w balon pustych fikumiku
abyś stała się bezkompromisowa
w nocy siedzisz jak ta sowa
nad książkami i bez słowa
do mnie ani mru mru rap narap o wa ny ach ty
nara mówisz już od progu
narapuję ci do uszka aby główki puszka
wypełniła się spokojem i olejem ślęcz nade mną

– Daj mi odpocząć, daj żyć – Mol Ukochany padł jak człowiek narapowany do cna.

– Ot i co – rapnęłam się w na czyli narapnęłam się i guz wyrósł nagle na głowie mej.

Zdziwiło mnie to bardzo, bo od pukania się w głowę Mol Ukochany nic ani guza ani puk puk.

Maria Fraszewska – Czemu mnie potwarzasz?
QR kod: Maria Fraszewska – Czemu mnie potwarzasz?