I wziął się napatoczył. Jakby spod płyty chodnikowej wstał, jestem, pokazał palcem wskazującym na siebie, i powiedział, waż to, unaocznił mi i ponagla wyciągając w moją stronę rękę na cześć. Cześć Benek. Cześć. Wreszcie z niepamięci wyszedł, otrzepał się że przybył. Nadwątlony?, podpytuję. Że niby on? Niech się nie pytam tylko głupio, albo czy nie widzę jego osoby w całej krasie? I zaczyna na okoliczność spotkania opowiadać. Że radzi sobie, to po pierwsze w tym ponurym na około biegu spraw, chociaż dziką czkawką mu się często i nieraz odbijał cały dzień, tyleż pracy, wyrzeczeń, stresu, ale też paniki niemalże.

Się nie oszczędza jak budowniczowie stolicy po wojnie. A wszystko od tych notowań codziennych, knowań niemalże pod stołem  i matactw; tłumaczył mi tak stojąc oparty o swój służbowy van samochód. Bebechów ile razy pieczenie miewał  i że nawet środek na kwasy żołądkowe nie działał, ile razy? Jeden na drugiego co wygadywali w jego obecności, jakie brudy wyciągali z bagażników swoich nowych, czystych aut? Patrz ten menadżer, patrz tamten prezes od kopalń ale nie mający żadnej kultury, ogłady tyle co we młynie, a i powiem ci, cham.

On słyszał przecież jak obiecywał jeden drugiemu grać w otwarte karty, a jakimi grał? Znaczonymi, mówi, i co przez to chciał osiągnąć? Że mu powie gdzie kupuje i za ile: tą miedź, stal i mosiądz?, pytał nie mnie ale siebie bardziej, patrząc głęboko w oczy swojego telefonu. Pieniądze mu pożyczy żul na rudy miedzi i stali?, pyta w końcu ten swój smart telefon. Na pewno nie, żebym sobie nie pomyślał inaczej. Benek. Dobra.

Na jego to dupie, to rynek oprawca wypalił znak $ dawno już temu jak na krowie. Hossa i bessa mi tłumaczy na całe już życie. Ale, mi mówi, że tak ciężej to było na początku, jak był jeszcze początkującym cowboyem. I w niczym to nie przypomina jego sytuacji teraz, ówcześnie, i tu. Żebym sobie nie myślał bodaj, że jest inaczej, przez myśl żadne takie przemyślenia o nim złe żeby nie panoszyły się, bezmyślnie pozostawiając w głowie mojej fałszywy jego obraz. To bzdura i pokazuje na swoje nowe buty nie noszone. Bo teraz, mówi to jemu świeci nie jedno już słońce tylko dwa naraz, rogi jego obfitości są pełne, a kur znoszących złote jajka, to żebym popatrzył po podwórku biega ze setka prawie, jak dam radę to żebym sam policzył je w biegu.

Patrzę jak w tym momencie rozszerzyły mu się źrenice, narkotyki?, myślę, posiadania chęć prędzej rozpostarła Benkowi źrenice. Patrz, żebym patrzył, jakim wielki, na samochód firmowy pokazuje ręką z wyciągniętym palcem. Z największymi tymi już w branży jadał, opowiada mi, w samym ministerstwie w Warszawie był i rozmawiał z takim jednym, którego imienia nie zdążył co prawda odczytać z identyfikatora, ale rozmawiał, a przez ścianę słyszał głos samego tego ministra finansów z rządu ekscelencję i klamkę dotykał tę samą co on minister. Świat wielki mi zaczął przybliżać i tłumaczył, że po Marszałkowskiej też przeszedł się osobiście. I co ja mogłem mu na to odpowiedzieć, raptem łażąc po naszym średniej wielkości mieście. Że cudownie Benek.

Ale powód, że on mnie tu zaczepił jest ważniejszy, mi powiedział. Ponieważ to on organizuje po dwudziestu latach spotkanie. Minęło, minęło, przeleciało, mówi trochę patrząc na nogi, maturę kiedy żeśmy zdawali. Ano tak, mu przyznałem rację. To przyjdź mówi tego i tego dnia w to i to miejsce, na pewno. Bo odliczyć muszą się wszyscy, jak on Benek organizuje show. Bede, mówię, przyjde żeby był pewien i poklepałem jego przygarbione plecy. Jeszcze jakby od niechcenia wyciągnął portfel duży, patrzę wypasiony, otwiera też niby go mimochodem. Same karty plastikowe, banknoty złote i euro, bogate na rzut szybki oka wyrobisko. No masz tu, i wciska mi wizytówkę: sales manager od płytek ceramicznych, Benek. I w złote ramy opraw, mi sugeruje, nie, w zwykłym wizytowniku żebym nie trzymał tego biletu ze względu na liche towarzystwo w nim. Ale nie dzwoń czasem do mnie w czasie pracy, bo zajęty mogę być i jestem, mówi, kartony mogę skanować skanerem albo mógłbym błąd na fakturze zrobić. Złożymy się sam wiesz, a Benek podjedzie i zarezerwuje lokal. Żeby o pracy na chwilę zapomnieć, a nie tylko przerzucać ziemię góra – dół, góra – dół łopatą. Zażartował. Czuwaj i cześć. Rękę mi z kluczami od samochodu podaje. Wolność, miłość, solidarność, pamiętasz?, jeszcze mnie na odchodne pyta, a no i rock and roll.

A i dla przypomnienia sobie, żebym Benkowi przypomniał na sam koniec, w kawie może robię czy papierosach, w ciastkach może Sunn Orginal? Hurt bardziej czy detal?

To odpowiedziałem mu, że zeszłego roku połamałem obie nogi jak biegłem po wódkę do sklepu nieopodal, wyobrażasz sobie?, ale bez nerw, doczołgałem się i kupiłem jeszcze przed zamknięciem i od tamtej pory chodzę w gipsie i o kulach, które teraz trzymam tu opodal w krzakach. Żeby kiedyś nie stało się tak, że Benek te moje żarty weźmie na poważnie, to zawczasu wklejam uśmiech na twarz. To dobra, on powiedział, miło było sam wiesz jak bardzo ale czas, musisz wiedzieć jest bezcenny i za sekundami nawet stoją złotówki. Wręcz nie do przecenienia jego rola. Przyjdź na spotkanie, to jeszcze sprawę omówimy, na wykresach i prześledzimy wzrost , żeby właściwie zaplanować go do przodu pięć lat i na laptopie. Na razie bym nie ważył się nie przyjść. Otworzył pilotem drzwi samochodu jakby nigdy w życiu nie używał kluczyka. Patrzę za nim jak odjeżdża, ale Benek pewnym był że tak właśnie będę się za jego furą glapił.

A jednak mimo wszystko pójdę, co tam, że Benka nie lubię. Mu nie obiecałem, że na spotkaniu będę nosił za nim jego laptopa z jabłkiem.  

Teraz już za późno żeby uciekać, kryć się, wchodzić pod stół lub krzesła. Zadebiutowałem, rynek pierwotny, cena emisyjna jeden złoty. Bo siedzę już w barze o wyznaczonej godzinie  i wpatrzony w drzwi czekam.

Benek jak spodziewałem się pierwszy drzwi otwiera i krzyczy od samych: kurwa cześć, kurwa nikogo jeszcze nie ma?, kurwa dopięty jest przecież kurwa na ostatni guzik ten bal. Bracie no jest fajnie, nie mówiłem ci? Nie będziemy pili wiadomo czego – wody. Ale luz żebym popatrzył na niego, garnitur od Bossa zaniechał i dres włożył. Z zegarkiem swoim Zenith jednak nie mógł się rozstać , bo tak się już zżyli. Ale już między nami jest bardziej prywatnie i papierosem mnie częstuje jak wtedy, gdy w kiblu szkoły paliliśmy, pamiętasz?, pyta. Bo całe to gadanie o zdrowej żywności to kliniczne bzdury, a papierosy to niby szkodzą?, jemu nie. To ważne. Benek.

No cześć, no cześć przyszedł Roch, dobrze żeś się zwlókł z pryczy bo dupę bym ci skopał, mówi Benek. Roch to ksiądz, ale z Benkiem od zawsze darli koty o wszystko. Halo, proszę pani, woła Benek wódkę piją wszyscy. Ale tylko szklankami lub prosto z butelki.

Witam, witam natomiast woła Lolo i rękę podaje. To mu się ostatnio poszczęściło i zasiada. A jakich oszczerstw nasłuchał się pod swoim adresem przy okazji, jakich kalumnii i potwarzy doświadczył. Ale jest. Ludzi ręka skreśliła przy jego nazwisku krzyżyk. Partia to, mówi do nas i może zabrać go wyżej, na samą Wiejską do miasta stołecznego windą pojedzie na sam dach świata. Zna tego, rozmawiał z tym, ma w komórce zdjęcie o z tym, pokazuje, ale ten jest w więzieniu ktoś mówi, to go wykasuje dzielny Lolo ze znajomych. Kochani jesteście, mówi do nas, będziemy teraz wspólnie patrzyli władzy na ręce, prześwietlimy im te konta, wytrząśniemy bodaj z samych diabelskich piwnic te złoto, nas przekonuje. I póki co zasiaduje w Radzie Miasta.

Teresa przyszła. Kiedyś była ładna i kłębiło się wokół niej życie. Mówi, że prowadzi salon piękności. Fryzjer, kosmetyczka i ćwiczenia fizyczne oczywiście też są. Solarium, gdyby ktoś chciał to proszę bardzo jest. A paznokcie to ona sobie sama przyklejała i pokazuje nam dłoń. Fajnie. Masować jeszcze zamierza się nauczyć i okłady robić z błota i także kamieni szlachetnych. I tlenu i dużo tlenu zamierza zaimportować z gór część, a drugą połowę z nad morza i tym powietrzem będą oddychać wszyscy jej klienci. Dziękuję.

Zosia jest, ale wpadła tylko na chwilę, bo w domu czeka na nią robota. Wzięła ze sobą z banku papiery, CD płyty, dyski całe twarde. Myślicie żeby nie chciała tu z nami całą noc „powydurniać” się?, chciałaby bardzo ale nie zdąży, ale się spóźni i zawali. Obiecywała Ali, że  przyjedzie i co Ala, przyjechałam?, pyta się. Alu myślisz, a Zosia ciężko znalazła czas, bo to myślicie można tak sobie czas wydzielać? Nie można. Szkoda. Napije się oczywiście tylko herbaty, ale nic więcej, nic po za tym, oprócz tej gorącej herbatki nic do ust nie weźmie. Ubranie też bardziej takie biurowe włożyła, nie patrzcie na to, na te zdjęcia lepiej popatrzcie, które zrobiła lata tego. Gdzie? Zgadnijcie. Basen jest. Palmy są. Leży wyciągnięta pod nimi Zofija, kostium kąpielowi, patrz Tryumf. Nie jadła, nie jadła w ogóle cały tydzień byle w niego wleźć. I weszłam, mówię wam jaki wyczyn, mówi. Sto tysięcy oczu w nią wpatrzone, o Jezu, wszyscy święci. Ale sama jest w życiu po pracy i może to dobrze, lepiej niż by w domu miała być gościem tylko niedzielnym. Sobie chwali też takie życie, bo po prawdzie, mogła trafić na jakiegoś lenia, choćby pijaka. A tu patrzcie, wyciąga i pokazuje zdjęcia nowe, gdzie Zosia była zeszłego lata, gdzie? Benek ściągniesz spodnie? Alinka go namawia. Zdejmij. Jak ty Alinka zdejmiesz stanik, to wtedy tak, że nawet włosa na sobie nie pozostawię jednego. Butelki następne, a do jedzenia ogórki i grzybki. Po kawałku wędliny? Serka? Kurczaczka? Zjemy.

Ale oto wchodzi też ten, na którego niemal wszyscy czekali. Gdyż słyszeli, do uszu ich trafiały od lat sygnały, refleksy; przybliżone i namacalne, a to trochę z gazet wyczytali i wycieli. Otworzył że fabrykę w Rosji tuby robiąc do past do zębów. Milionów rocznie mnóstwo. Szło mu więcej niż dobrze. Nie było wątpliwości. Wystarczyło popatrzeć na posiadłość, którą sobie kupił i urządzał. Jakieś cudowności pościągał z całego świata i poustawiał sobie, murki, baszty i zwodzone mosty. Mówili ludzie między sobą. Samochody. Nikt właściwie nie miał do niego numeru telefonu, bo nie dawał. Co będzie dawał. A jakby, jak gdyby ktoś zechciał od niego pożyczyć pieniądze? O sto złotych nawet mógłby go molestować przez telefon „kolega”. I naprzykrzałby się jemu. To nie daje, postanowił. Ktoś mu informację mailem przesłał: przyjdź. dziewczyny czyste. pederastów nie ma. kamer tylko operatorzy swoi. będą wszyscy. sami swoi. Ben.

W jednym mieście żyjąc, przy jednej ulicy mieszkając, obok w domu śpiąc mailują do siebie. A i tak chyba mało kto wierzył, że przyjdzie, jego raczej przywiozą. Żeby chociaż przy jednym stole usiąść było wydarzeniem wielkim dla nas, z nim, z pierwszych stron gazety regionalnej „Echo” i wiadomości telewizji osiedlowej „Nad rzeką”. Rysio. Wszedł i każdemu rękę podał. Mówiąc raczej niewiele. Jakże niewiele przecież mogłoby z tych rozmów wyniknąć dla niego. I tak wszyscy tylko na niego patrzą. Wiedział. Jednak przyszedł chociaż mógł nie przyjść. Cześć, mówi do mnie Rysio. Cze. Usiadł już, siedzi. Nałożyć czy mu mogą na talerz coś dziewczyny? Je raczej niewiele albo tylko w dwóch wybranych lokalach. Można i tak. Bardziej, trzeba jednak trochę niestety jeść, zapewnia, żeby pozostać żywym. Dziewczyny trochę zaczynają śmiać się traktując jako żart, to. Ale, ale, Benek krzyczy, Rysio ty nie wygłupiaj się i napijemy się. Rysio z teczki wyjął alkohol swój jakiś oryginalny z daleka, gustowny za ponad sto złotych za butelkę. I powiedział, że tylko to pije więc przyniósł. Ale jakby ktoś chciał to trochę odleje dla spróbowania. I na zegarek zerka. Benek widziałem już akompaniuje tylko i przygrywa gwieździe Rysia. Oddałby chyba wszystko, żeby na jeden dzień chociaż wskoczyć z Benka w Rysia. W głosie znać było ale i ruchy go zdradzały. Takiego tutaj Benek udaje swojaka, że niby teraz go krawat nie pije, a on sobie wódkę rozparty na krześle pije. Pozy zmienia i kostiumy. Zawistnie to jednak brzmi jak mówi: wódki to kurwa czystej się naszej napij, Rysio. Zdobędziesz się ty na to dzisiaj? Patrz jakie dziewczyną są wyzwolone, a chłopcy może nie? Ale pod tymi słowami wszyscy wiedzieli co się kryje. Zawiść Benkowa, zazdrość. Bo Rysio umiał, a on umie mniej. Umrze zaś biedniejszy, bez luksusu i w zwykłej go pochowają trumnie sosnowej. Nie, Rysio powiedział, nie wypiję.

Ta Teresa, popatrz, że postarzała się bardzo, Zosia Ali tłumaczy. Wszystkie kosmetyki na sobie może testować i popatrz jakie są efekty, wręcz odwrotne. Zobacz jaka też głupia jest, jak była, żadnego od tylu lat wykształcenia, nic. Nauczyła się paznokcie tylko malować i zobacz uznała, że to wystarczy. Wielkie jej te tylko cycki zostały. Nie ma co ale obwisły jak dojnej krowie. Mowa.

Alinka w urzędzie skarbowym pracuje, czego napijesz się Alinko?, pyta Benek. Jakiegoś może dobrego alkoholu chociaż? Jak chcesz, to razem możemy pojechać po balu do domu taksówką. Masz pretekst, masz go. Ale wiesz, na to Alinka odpowiada, Rysio to już nie ten sam co kiedyś. Poważnie?, Benek nie wierzy. Egzekucje komornicze na jego stojące w ogrodzie fontanny widziała. Bo co?, Benek, Benek tobie to trzeba powiedzieć wszystko? Na basen jego jest też chętny i go może kupi razem z wodą. Z ogrodzenia też mogą też zwinąć mu siatkę jutro, ano nie zapłacił. Teraz to jakoś bardziej Benek rozumie czemu właściwie Rysio przyszedł, czemu? Temu właśnie, Ala, temu. Benek wstał i toast wzniósł za w biznesie pomyślność. Przygodę. A ty, Benek do mnie kieruje (?) Pieniądze jakieś zarabiasz? Gdzieś? Zawód czy właściwie jakiś mam?, pyta.

Że miałem kiedyś, bo pracowałem w lesie. Drzewa spuszczałem. Siekierą ociosywałem i korowałem z kory. Że deski później wyrzynałem, krokwie, żerdzie i łaty. Taki tartak. Ale że żal mnie się zrobiło lasu, to mijam się teraz z innymi ludźmi na chodniku. I u św. Alberta jestem gospodarczym za jedzenie i łóżko.

Misio jest, bo z lasu uciekł, Benek prześmiewczy. Popatrzyli po sobie wszyscy, że już chyba zaraz na pewno będą mnie wynosić całkiem pijanego i odwiozą do domu, takie brednie opowiadam. Już chyba ostatnie słowa dzisiaj wypowiedziałem, wybełkotałem coś raczej myśleli, niezrozumiałego bliżej. Benkowi jakoś od początku nie podchodziłem więc chciał mnie trochę objechać,  żeby wszyscy pośmiać się mogli ze mnie; normalną rzeczą często jest, że jak pijany w towarzystwie zaśnie, to mu dorysowują długopisem wąsy albo w dziurki od nosa wkładają papierosy i robią do Internetu zdjęcia. Może mną się tym razem posłuży Benek i zrobi się na zawsze już wszystkim wesoło. Bo gdy matka, ojciec umrą, to przypomni sobie Benek jak to śmiał się z pijanego Misia. A jak chciał wstać Misio durny, to wywrócił się zaraz, gdyż miał buty ze sobą związane sznurówkami przez uroczego Benia. Co myślał Benek, gdy zapytał, czy właściwie nie zajmuję się robieniem sobie jaj zawodowo? Kuglarzem jakimś się stałem? Sztukmistrzem cyrkowym? Albo chyba najpewniej wymyślam stand-up. Zatem Ben kładzie na stole sto złotych abym kontynuował występ.

Patrzą na mnie i inni ci. Roch słucha co powiem. Może, liczy że jakąś głęboką moralną przemianę mam za sobą i w boga uwierzyłem z nową większą siłą, i być może jemu trochę mego żaru się udzieli, pasji, którą widać było, że utracił jako ksiądz.

To mówię cicho, że po pracy u brata Alberta przy stole w jadalni siadam przed telewizorem i wróżę  ludziom znanym z telewizji i zapisuję wróżby co zacniejszym w zeszycie, żeby kiedyś sprawdzić. Jedno co jest wspólne dla wszystkich tych wróżb, mianowicie że umrą. Skupiam się na opisie kiedy i albo że nagle w wypadku jedni, inni w skutek długiej i ciężkiej choroby. Zapisuję do tego jeszcze kogo taka śmierć poruszyła a kogo w ogóle nie obeszła i zapisuję, by kiedyś przed telewizorem sprawdzić. Kiedyś, albo nie za długo. Szlifuję te wróżby i pieszczę dodając wciąż nowe okoliczności, daty i godziny. Myślę, że jak bardziej przyłożę się do wróżb, to przy każdym nazwisku dopiszę, czy trafi do nieba, do piekła, czy bóg wie gdzie jeszcze. Jednak taką wróżbę nie sprawdzę naocznie, chyba że jak umrę. W zeszycie mam popisane swoje wróżby. I tylko poczekać muszę żeby porównać zeszyt z „Faktami” w telewizji kiedyś tam.

Powróżę im gdyby chcieli każdemu. Zarówno śmierć powolna jak i ta nagła mają stronę złą i dobrą. I patrząc na ich gołe stopy bez skarpet, napiszę im na serwetce co i kiedy ich spotka. Walką jest przecież życie, a z samym sobą najcięższa. Ale nie tylko to. Klepsydry też na bramie cmentarza lubię czytać w nieodżałowanym smutku. Śmierci kłaniam się nisko. Pokrótce.

Nie, raczej nie przyszli tu dla żadnych durnych wróżb. I sobie nawzajem nie będą oglądać gołych stóp. Być może wyszedł bym na chwilę na dwór dla owiania głowy zimnym wiatrem. Słuchać ni chuja nie będą, po co? Krzyczą do siebie: Benek zdejmij spodnie jak wtedy. Wódkę, mówi Benek będziemy teraz pić tylko z butelki, kto szybciej wypije do samego dna. Dna, powtarza. Sesja.

Marcin Balcerzak – Giełda
QR kod: Marcin Balcerzak – Giełda