Ballada o na twarz sikających babach.
W sobie zrobiłem wyłom. I postanowiłem. Pójdę jednak w te dni właśnie do więzienia, żeby go odwiedzić. Janku, do niego piszę wcześniej list, bo nie podchodzi we więzieniu do telefonu: spodziewaj się że przyjdę do ciebie na widzenie w niedzielę. Pamiętam żeś tam trafił i skoro porozsyłałeś listy do swojej rodziny, żeby w żadnym bądź razie do ciebie nie przychodzili i nic tym samym ci nie przynosili. Żona twoja dziwnie pogubiona pytała się mnie, czy coś z tego rozumiem? Dziwnie też w oczach twojej żony wyglądała cała rozprawa w sądzie, bo wyglądało na to, że wyrok w sądzie bardzo cię ucieszył, a już wychodząc z sali rozpraw, nawet ciepło żeś nie pomachał ręką w stronę właśnie jej żony. Ale cię zapewniam Janku, że mianowicie nie byłem powodowany namowami twojej żony, to nie. Pozornie tylko wydawać by się mogło, że to brocha twojej żony i córki, które wyprosiły u mnie żebym cię odwiedził w więzieniu i wybadał co i jak. Nigdy w życiu, ponieważ nie skreśliłbym do ciebie nieszczerych słów, zwłaszcza wtedy, gdy twoja głowa głęboko jest zaprzątnięta utratą wolności.
Co do moich pobudek, które mnie popchnęły, żebym przyszedł do ciebie na widzenie i wcześniej żebym napisał do ciebie na razie przemilczę, a tylko w razie, gdybym przyszedł do ciebie, to w trakcie miłej rozmowy w rozmównicy więziennej wytłumaczę ci co i jak. I wdzięczny będę tobie, że przyjmiesz ode mnie paczkę, którą ci przyniosę od serca. Najlepiej z tym co potrzebujesz. Zadzwoń do mnie na numer, który ci piszę u dołu, co ci się z rzeczy codziennego użytku przyda pod celą. I proszę cię, żebyś nie wmawiał mi później, że paczkę dla ciebie wetknie mi w ręce twoja żona, podjudzana płaczem waszej córki. Nie zapomnij jednak, żeby jak najszybciej zadzwonić, a ty zrób tylko listę z tym i owym niezbędnym.
Zresztą jak chcesz to ci napiszę, skąd u mnie wziął się taki odruch tak zwany serca. W zakładzie pracy pracujemy jednym – to wiadomo. Mieszkamy w jednym zakładowym bloku, w jednej klatce i też na jednym piętrze – siódmym. Nie raz bywało, że też na jednym komputerze kazali nam pisać w Excelu. Kiedyś tam, jak jeden komputer przypadał na dwóch referentów. I też nieraz było mianowicie, że jeden poprawiał w komórkach Excela drugiego. Teraz już zamknięty jest każdy w swoim pokoju i bywa, że nie widzimy się w pracy cały dzień w ogóle. Ale kiedyś jeden drugiemu pożyczał długopisy i wymieniał baterie we wspólnym kalkulatorze. Przyjaźń, jeśli tak mogę powiedzieć, myślę że została między nami zadzierzgnięta na polu pracy. Przynajmniej mówię tak ze swojej strony.
A wydaje mi się że wspólna praca to jakby jedno z ostatnich miejsc, w których przydarzają się znajomości a bywa, że przeradzają się w przyjaźnie.
O mnie jeśli chodzi, to spać nie mógłbym spokojne, wiedząc, że siedzisz zapomniany i przygnębiony we więźniu z głową opartą na dłoni i patrzący przez kraty w oknie w dal bezbrzeżną.
Najprędzej bym pomyślał sobie, że skazali cię za jakieś wały księgowe, że z kont zakładu zniknęły pieniądze, a znalazły się u ciebie w szufladzie. Nic jednak z tych rzeczy, na pierwszy rzut oka prawdopodobnych. Ale i w zakładzie pracy tak mówili, że pewnie za co zastępca głównego księgowego mógł trafić do więzienia jak nie za kradzież pieniędzy? Kuriozalne, że u każdego pierwsza myśl nie dotyczyła chociażby jazdy po pijanemu albo bójki. Już księgowy nie może zajebać w ryj tylko musi kraść pieniądze? Aż mną za trzęsło. Zadawałem takie pytanie na lewo i prawo. Dlatego, że w zakładzie o tych niby skradzionych pieniądzach plotkowali po kątach, które jakoby ukradłeś. Weź przestań, tłumaczyłem na korytarzu, jaka niesmaczna chujnia.
Kto jak nie ja pierwszy bym wiedział, że pieniądze zniknęły i są manka i debety, dlatego śmiałem się w duchu, że gówno raczej tylko wiedzą. Okazało się oczywiście, że nie żeś pieniędzy nie ukradł do kieszeni. Że podobno na rozprawie o jakieś duperele zwyczajne żeś na obrażał sędziego, prokuratora i jeszcze swojego obrońcę z urzędu nie wiedzieć czemu. Teraz tak więcej gadają, że w głowie ci się pomieszało Janek od sraczki, której dostałeś na myśl, że pójdziesz do więzienia. Pomijam dlaczego żeś rzucił ławką w wystawę jubilera i stał i czekał wśród wycia alarmu jak przyjedzie policja, pomijam że każdy może mieć słabszy dzień, ale że w sądzie nazwałeś sędzinę grubą tykwą z baranim łbem oniemiałem i też naplułeś na orła, który na niej wisiał, nie tylko ja sam nie rozumiem, ale to i wielu przytkało.
Pogadamy zresztą w niedzielę na widzeniu. A podjąłem już kroki i mam pismo od znajomego prawnika, żeby nie stać pod bramą więzienia cały dzień w kolejce jak pizda, tylko dać żeby to pismo od niego strażnikowi na furcie, a wejdę bez kolejki jak celebryta. W zamian zrobię mu zeznanie podatkowe roczne za darmo. To dobra. Zobaczysz jak ten czas do niedzieli szybko minie. Nie wieszaj się tylko z rozpaczy, ani nie przegryzaj sobie żył. Gdybyś zresztą chciał, przemycę ci łyżkę od zupy do zrobienia podkopu. Się weź nie poddawaj. Cześć. Bartłomiej.
Więc pod bramą więzienną stanąłem. Wetknąłem przez szparę we furtce od prawnika znajomego mundurowemu list, gdzie też przyznałem się mundurowemu do tego jak nazywam się i do kogo przychodzę żeby pamiętał a nie zapomniał. Tobołek też trzymam dla Janka pod pachą. Nawsadzałem w reklamówkę więcej tak według siebie, co mogłoby mu się przydać w więzieniu, bo przecież Janusz nawet nigdy nie palił, wobec tego nic nie chce, żebym mu przynosił papierosy i jakieś z tym robił mecyje. Tyle powiedział mi przez telefon. Próbowałem jeszcze ratować jego tyłek żeby papierosy może innym ważnym pod celą osobistością oddał, tak żeby chociaż zainwestował w siebie. Ale nie. Nikt, że niby w celi nie pali. Ma i niczego nie potrzebuje. Znakomicie pokazał mi przez telefon dupę, mimo moich starań.
Ze mną inni też stoją pod wzmiankowaną bramą, dzień widzeń, ramię w ramię, wdychając to samo wilgotne powietrze i dym od papierosów, wiadomo jak to pod więzienną bramą, żadnych tam wygodnych sof ani szezlongów.
W torbach, pakach i reklamówkach do jedzenia może coś mają, do picia, rzeczy nowe czy używane ale spekuluję tylko, a nie będę się przecież głupio pytał, kto z czym przyjechał. Kolejka stąd nie przymierzając do Tbilisi. Tupią nogami i pocierają rękawicą o rękawice. Bowiem jest połowa stycznia i zimą, niespotykanie od wielu zim było po prostu zimno, znaczy się trzaskający mróz około -10 C. Temperatura poniżej zera, wieje wiatr i pada śnieg. Ktoś jeśli zapomniał to przypominam, że zimą dawniej tak zdarzało się nader często. Skarżą się wszyscy że stać muszą w te sążniste mrozy, przymarznięci niemalże do tych stalowych wrót, kpina jakaś tylko pomstują. A właściwie mundurowe gnidy mogłyby jeszcze wylewać im na głowę wiadra lodowatej wody prosto z muru dotykającego prawie w niebie ciężkich chmur. Jakże mogłyby sobie gady przepuścić taką okazję, żeby odpuścić sobie możliwość dopierdolenia komuś, jeśli, ponieważ nie mogą nawet osadzonego dotknąć palcem, tak ludzie stojąc mówią między sobą. Okazja zajebista, żeby sadysty te w mundurach nie nudziły się stojąc.
Pani, na przykład młoda ale wyglądająca na starą, nie zdziwiłaby się wcale, gdyby na złość, specjalnie trzymali ją tutaj na dworze, zamiast wpuścić do ciepłej poczekalni, która jest zamknięta. Sobie nie mógł taki chuj naczelnik zapamiętać, że temperatura w styczniu w zimie będzie poniżej zera? A może zadzwonił do prokuratora generalnego w Warszawie, żeby ten termometr ustawił właśnie tego roku na tę niedzielę poniżej zera w styczniu specjalnie.
Ma pretensję druga kobieta co by nad nim, jej mężem się wyżywali, a nie że ona stać musi osiem godzin na mrozie. Jemu sąd przyklepał karę, a to jej zaraz mróz krew zetnie w żyłach że nie zegnie nogi, że zapomni jej skuty lodem mózg jak idzie „Ojcze nasz”. A jak zapomni francy, znaczy mężowi przypomnieć, że trafił za bramę bo ją lał aż straciła wszystkie zęby i włosy?, i że znów tu trafi, jak po wyjściu zacznie jej wyrywać paznokcie będąc pijanym? Jak zapomni mu o tym przypomnieć przez mróz? Czemu jej właśnie naczelnik nie lubi, bo ona stoi teraz jak pizda z czerwonym nosem i w letnich butach, bo zapomniała przez to wszystko, że w styczniu może być mróz. Spod samego ratusza z Krakowa dzisiaj przyjechała do tego jej kata, a stoi, a karę sąd staremu przecież zasądził a nie jej. Zgagi chociaż żeby dostał od tych zamarzniętych słodyczy, które jemu przywiozła, albo chociaż dla odmiany sraczki. Słowa do niego nie powie, tak się będzie trzęsła i kłapała zębami na widzeniu. Też ona mu się trochę odpłaci za zło jakie od francy doznała, bo kupiła ruskie papierosy śmierdzące z chyba powpychanymi liśćmi zgniłymi i zgniłą ale też spleśniałą trawą. Od siebie, za stracone zęby powpychała jeszcze w gilzy mysie bobki aromatyzujące, nie mówiąc o czarach złośliwych, które rzuciła na te papierosy, że prędzej zamiast zdechnąć na raka płuc, wypluje w jednej chwili płuca i od tego się udusi u jej stóp.
Druga przed nią kobieta powiedziała, żeby jej też dała tych ruskich papierosów z zabójczą klątwą, a ona do tego dla pewności wpompuje do fajek trucizny, które ze sobą przywiozła, która zabija po jednym machu, na miejscu i na zawsze pozorując rozległy zawał serca u dziada. Niech jej wcześniej łobuz tylko odda wszystkie pieniądze które wydała na bilety, na łachy i skarpety które mu zwozi od dziesięciu lat; za grypsy, które mu przywozi nie musi płacić, bo są w gratisie. Całe worki jemu przez lata nawoziła i mu powie, że więcej do niego nie przyjedzie jeśli jej nie zapłaci za to wszystko co mu kupiła. Jak nie zapłaci to naprawdę poczęstuje go papierosem z trucizną od siebie, szczerze teraz przyrzeka wszystkim pod bramą.
Kobieta się najeża za każdym razem, kiedy strażnik otwiera luft i wyczytuje nazwiska. Zgodnie z czym, alfabetem? Stoi tak najdłużej zazwyczaj, a Ambroziak Alicję zawsze wyczytują na końcu. Pisała do naczelnika czemu na końcu ją wyczytują i jak ustawiała się pierwsza pod bramą tak ostatnia zawsze gasi światło pod więzieniem. Nie rozumie. Albo niech tylko powiedzą jej, gdzie miałaby się wyżej poskarżyć. Że być może tak do nich dużo wypisuje z pretensjami, dlatego wyczytują Ambroziak celowo na końcu. Prędzej chyba Ambroziaka mianują na naczelnika więzienia dzięki zasiedzeniu, niż doczeka się ona, że wyczytają ją pierwszą, bądź co bądź na A.
Wpuścili pięcioro na raz za bramę z pakami. Między innymi mnie, bo mundurowy wyczytał mnie z nazwiska. Mam zgodę na wejście i wlazł, mówi do mnie. Się wciskam między babami. Teraz szafka depozytowa, w której zostawiam portfel i telefon. Jakiś też szukają noży i pistoletów wykrywaczem pewnie do metalu.
A paczka?, na mnie patrzy, bo nie widzi mundurowy żadnej zgody na piśmie na przyniesienie paczki. Wnosiłem czyżby prośby do naczelnika o możliwość przyniesienia czegoś? , z miesięcznym wyprzedzeniem? Zgody on nie widzi, ani żadnego podpisu, stempla albo ustnego polecenia. Jakże to chcę wnieść, jak trzeba uprzednio przejrzeć każdą torebkę z herbatą, każdy cukierek przekroić trzeba na pół, nitkę ze skarpet przebadać pod mikroskopem. No jak? Za rok jak przyjadę to se te reklamówkę podam Januszowi, mi mówi. To musi być oddzielna procedura, dopowiada, i papiery inne do podpisania, do mnie. Bez paczki, mu mówię nie wchodzę. To żebym w takim razie wypierdalał za bramę, ten się nie będzie pierdolił zapewne, bo nie dość, że chcę wejść bez kolejki to jeszcze chuj wie, jakie opiaty chcę przeszmuglować przez bramę w paczce.
Przekonuję, że zaraz kochaniutki to pakę tę zostawię tobie komendancie, ale tylko słów parę pasowałoby mnie zamienić z osadzonym na okoliczność tę Januszkiem. On przedzwoni, mówi łaskawie do naczelnika jeszcze i się osobiście zapyta co zrobić z moim widzeniem z Januszem. I wypycha mnie za bramę z powrotem do piekła.
Teraz kobiety mnie obległy, że bez kolejki jak konfident się wpycham. Na liście widziały żadnego mnie nie było. Musiałem przez wizjer chujowi dać jakieś pieniądze albo dupy najprędzej jak się na chwilę odwróciły. Sobie najlepiej żebym stąd odszedł i stanął na końcu kolejki. Jakby nie wstydziła się ściągania majtek pod więzienną bramą, zobaczyłbym, czy nie wysikałaby mi się na twarz szczając na stojąco jak facet. A jakby dwadzieścia kobiet mnie powaliło i rozsiadło się na mnie, by mnie utopiły w swoim moczu i czy tego chcę?
Stałem dopiero godzinę ale iść żeby na koniec kolejki? Raczej już prędzej wolałbym nigdzie nie wchodzić i wróciłbym do domu. Otwierają bramę jednak, dokładnie furtkę w bramie i mundurowy mię czyta drugi raz z nazwiska i wchodzę, a raczej wpadam przez otwarte drzwi, popychany jeszcze nienawiścią od kobiet w ich oczach. Paczka jednak zostaje u mundurowego, że sobie ją wezmę jak będę wychodził razem z portfelem i telefonem. Dobra, mówię, albo lepiej mi żeby, tylnym wyjściem pozwoliłby mi wyjść. Nie przez główne wejście?, tak, odpowiadam, lecz wtedy liczba wejść i wyjść mu się, mundurowemu nie zgodzi w zeszycie. Wybić mogę sobie z głowy, że wyjdę tylnym wyjściem albo tym bardziej, że przeskoczę przez mur susem.
Śmiać się będzie jak zobaczy, gdy siedzieć na mnie będą kobiety okrakiem, a najtłustsza z nich sikać mi będzie na ryj. Bym nie wołał na niego żadnego ręcznika ani wody bieżącej do mycia ryja, bo nic u niego w strażnicy się takiego nie znajdzie. Jedynie mogę sobie nagrać jego śmiech jako dzwonek w komórce.
Tymczasem przyprowadzili jego, kolegę mojego osadzonego Janusza. Przy stoliczku my usiedli na krzesełkach; jakiś obrusik na nim opadający lekko, utkany w koronkę. Usadowił się także wychowawca koło nas; siedząc, patrzył na nas – nie patrzył, słuchał – nie słuchał, przeglądał na pewno jakieś papiery zapisane na przykład czyimiś nazwiskami , albo niezapisane atramentem puste kartki udawał że przegląda.
Symbolicznych nawet krat nikt przede mną nie otwierał, ani za mną nawet nie zamknie. Ten stoliczek tylko niewinny, stojący i plakaty wiszące na ścianie czule odpychające wzrok, że z więzienia wychodzi się lepszym. Wyglądało jakbyśmy w przedpokoju przykucnęli, żeby nie zdejmować butów i nie nanieść błota do domu. A, i z tą jeszcze wielką popielnicą na stoliczku z luksfery.
Czy widziałem taką okazałą popielnicę kiedykolwiek, w takim miejscu spodziewałbyś się?, że dopiero we dwóch zapełnilibyśmy ją petami dopiero za dwa dni?, gdyby odpalał jednego od drugiego. Zaczął z uśmiechem Janusz refleksją, z wielką luksferom na pierwszym planie.
Się nie musiałem wcale się tak trudzić, Janusz delikatnie zagaja, bo jak teraz będę wracał do domu zaszczany zimą przez baby? Albo też po drugie, wlazłem mianowicie bez kolejki i od samego rana patrzą na niego/Janka spode łba za to. Możliwe, że wobec tego naczelnik to jakiś jego/Janka wuj, kuzyn, pasierb? A jak wytłumaczy w celi, że dzwonił przecież do mnie i prosił żebym nie przychodził i nic mu nie przynosił? Uwierzą? Ale żebym się o niego nie martwił, bo atmosferę ma w celi nie przymierzając znakomitą.
Co wychowawco?, nie będą tak pamiętliwi, a może już zapomnieli. Jakby nie, więc będzie dożywotnio zamiatał i mył ścierą podłogę. We stroju nawet jakiejś pokojówki lub we fartuszku sprzątaczki. Ze wszystkich dziur powydmuchuje im kurz, roztocza porozgniata palcem i alergeny przegoni tupiąc za nimi łapciami, Janek zwrócony plecami do wychowawcy mówi.
Tak wychowawco?, dyżurnym mnie zrobisz dożywotnio pod celą?
Wychowawca dalej wpatrzony w te papiery, jakby coś słyszał albo nie słyszał, tylko sugestywnie wypala dziury w papierze oczami.
Każdą właściwie jest gotów Janek ponieść karę, byleby tylko mógł pozostać w więzieniu. I właściwie żaden nie będzie dla niego kłopot sprzątając codziennie po wstaniu z łóżka i przed położeniem się spać. Żaden. I prosiłby wychowawcę, żeby szczególnie nacisnął na współwięźniów, by mu pozwolili swój dożywotni dyżur zacząć od dzisiaj.
Przebąkuję, że może jakoś szczególnie źle jest traktowany, to zgłoszę to jakimś wyższym władzą więziennym na poziomie może nawet sądu Najwyższego, albo skoro wszyscy są w tę przemoc umoczeni, to napiszę do telewizji, żeby może przyjechał ktoś i te brudy wymiótł z tego więzienie, skoro tak mówi. Czy jakiś więzienny Mengele nie podłącza go do prądu z gniazdka dwa razy dziennie? Niech chociaż mrugnie prawym okiem dwa razy do mnie, a zaraz wyjdę i dzwonię po policję ,żeby we więzieniu zrobiła swoimi pałami porządek. I jak?
Wychowawca dalej jak siedział tak siedzi. Słucha – nie słucha, obecny – nieobecny. Godzinę tylko sprawdza na zegarku.
Jest Janek, jak nigdy dotąd nie był, mówi, spokojny. Nie boi się otworzyć rano oczu dopiero tutaj w więzieniu. Strach wysrał, mówi zaraz po wejściu do celi. Żonie nareszcie wyśle na święta kartkę „radź sobie w końcu sama”. By mi też dobrze poradził, życząc mi jak najlepiej , żebym też może pomyślał o jakimś więzieniu, za wyższym może murem niż ten tu. On, jak wiem przecież, ławką rozwalił witrynę u jubilera i o mały włos by dostał dwa lata w zawiasach, dopiera zwymyślał sędzinę i wyżebrał tylko dwa lata bezwzględnego zamknięcia. Słabo ale ma czas, żeby wymyślić coś grubszego, może zresztą udusi wychowawcę gołymi rękami przy okazji, jeszcze nie zdecydował.
Co wychowawco miałbyś coś przeciwko?
To jest choroba taka z Japonii i nazywa się Hikikomori, skąd tylko Janek się zaraził i gdzie?, wychowawca nie odrywając się od papierów pyta Janka.
Ale w takim bądź razie wychowawca powinien pozostałych z celi gdzieś przenieść, jeśli jest już zarażony tym japońskim wirusem. I może by wychowawca przyniósł Jankowi z długopisem kartkę papieru, a napisze Janek do naczelnika pismo, o jednoosobową celę na okoliczność jego/Janka choroby japońskiej.
Ale też dobrze jest odizolowany, że sam widziałem przecież bramę, że wleź do niego nawet komornik nie wlezie. Na mnie tylko warunkowo się zgodził. Żebym w pracy i jego żonie powtórzył, że ich pierdoli i zapomną niech o nim na zawsze. A i jeszcze liczyć tych pieniędzy wiecznie nie musi. Jedynie niepokoi się, że zrobią amnestie albo że zbombardują mury ruskie rakiety i z więzienia będzie musiał odejść zasmucony. Wpływu jednak nie ma na historię żadnego. Tylko współczuje mi, że wyjdę za bramę do tego Mordoru i uciekał będę całe życie przed strachem. A od samochodu jak łatwo się odzwyczaić, bym nawet nie pomyślał.
Płowieje mu w głowie powoli wszystko i zamazuje. Jedynie jakby miało już być idealnie, to zakochał gdyby się w którymś osadzonych i zamieszkaliby razem w jednej celi. Ale tak tylko sobie marzy, czego nie robił od dawna. Jeszcze na koniec, czy ja rzygam pyta Janek po wyjściu z pracy?, bo on przestał od kiedy jest zamknięty, żadnych natrętnych mdłości teraz nie ma. Lekko jest mu/Jankowi teraz na sercu.
Zapomniał już o nadgniłym jabłku, które mu rysowała jego córka i podpisywała tato. Bym się nawet nie domyślił jak szybko się teraz zapomina o ludziach, jak się ich nie widzi. Ale dopiero jak pluć zaczął na togi i orły ujęła się sędzina za nim i odwiesili zawiasy. Dzięki Bogu, pomyślał wtedy, że jednak jest sprawiedliwość.
Wychowawca wtrąca się mówiąc, że czas już tej wizyty właściwie się skończył i zamyka teczkę z papierami zapisanymi lub nie.
Pójdę sobie więc. Janek tylko na pożegnanie uważa, żebym nie zwlekał, tylko jak najszybciej, „weź i żebym znalazł jakąś babcię, która nie chce już żyć i ją zabij”. A nie, żebym jak on, zawracał sobie głowę, że wyjdzie już za dwa lata z więzienia. Będę miał że dożywotnio już spokój i szczęście we więźniu na zawsze.
Lecę jak najszybciej przez bramę, aby tylko uciec przed szczającymi babami na twarz.