[miejsce na reprezentatywny cytat z D.F. Wallace’a]

— […] Więc chce pan wiedzieć, jak się poznaliśmy? No dobrze, niech będzie. (pauza) A można tu palić? […] (pauza) O, dzięki. Przyznam się panu, że normalnie nie palę, tylko jak się zdenerwuję, a teraz jestem bardzo roztrzęsiona, zazwyczaj sam zapach mnie odrzuca, muszę się potem wykąpać i wszystko skrupulatnie wyprać, wie pan, skru-pu-lat-nie, najlepiej dwa razy, a ten zapach i tak się utrzymuje jakoś na poły wewnętrznie, podskórnie, ledwo wyczuwalny, ale jednak, trudno się go pozbyć, jak nachalnych myśli i zbyt świeżych wspomnień, ale w stresujących chwilach to mnie odpręża, palenie, odnajduję wielką przyjemność w samych gestach, w ich powtarzalności i przewidywalności, a także w fakcie, że papieros się wypala, że niedługo się skończy, metafizyczna nieuchronność końca, te sprawy, trudno to ściśle, ot tak, sformułować, ale rozumie pan, co mam na myśli. Swoją drogą, pan też tak ma? (pauza, westchnięcie) Pewnie dlatego sięgam po nie tylko wtedy, gdy jestem, jak wspomniałam, zdenerwowana i roztrzęsiona, przynajmniej mam wymówkę dla rąk, za długie je mam, te ręce, nie wiem, co z nimi począć w takich chwilach, nie chcę zachowywać się kokieteryjnie ani sprawiać wrażenia histeryczki, która co rusz poprawia włosy, podobnie zresztą z nogami, w każdej pozycji niewygodnie, jak jedna na drugą, to drętwieją, może za mało żelaza, a za dużo kawy, tak mi się wydaje, kawa wypłukuje, a jak złączone obok siebie, to jak uczennica, sztucznie i nazbyt grzecznie, jakbym się przyznawała, że coś przeskrobałam, podobno mam całą winę wymalowaną w sylwetce, w moim wieku wygląda to doprawdy groteskowo i tandetnie, a jak podkurczę, to się buty brudzą, o tutaj, widzi pan, na samych noskach, jak to wygląda, zwłaszcza że u was niespecjalnie czysto, chyba nikt nie zamiata. Nie dziwię się zresztą, za takie pieniądze, kto by zamiatał. Tak z ciekawości — ile tutaj zarabia sprzątaczka? […] No tak, skąd miałby pan wiedzieć. Z drugiej strony siedzi pan w tym syfie i wdycha ten kurz, powinniście dostać dodatek za pracę w trudnych warunkach (pauza) albo po prostu wziąć miotłę i pozamiatać, lepiej by się oddychało i pracowało. (śmiech) Pewnie, tak mi się pomyślało teraz, nikt tu nie chce pracować ze względu na wątpliwej higieny towarzystwo. (pauza) To znaczy, proszę mnie źle nie zrozumieć, nie pana akurat miałam na myśli, raczej tego ponuraka w przyciasnej, który mi wskazał drogę, dość odstręczający jak na człowieka, nie uważasz? (pauza) Ogólnie, wie pan, jakie zdanie ma społeczeństwo o tym zawodzie, niezbyt pochlebne, za to dość pochopne, ale proszę się nie przejmować, w innych krajach jest podobnie albo i jeszcze gorzej, czytałam w gazetach, tych, po które nikt już przecież nie sięga. Tam strzelają do ludzi, proszę pana, ludzie protestują, a ci do nich strzelają jak do kaczek, bez pomyślunku zupełnie. Przyznam się panu, ale to w ab-so-lu-tnej tajemnicy, że czuję organiczną niechęć do wszelkich form przemocy i dyskryminacji. Miałam kiedyś taką znajomą, na przykład, proszę sobie wyobrazić, jakie ona głupoty opowiadała, tego się nie da opisać. (pauza) Oczywiście usunęłam ją ze znajomych, co innego mogłam zrobić? Najpierw przez półtora roku ani raz się z nią nie skontaktowałam, ani raz niczego nie skomentowałam, lajka poskąpiłam, a potem to wiadomo. Słowo daję, tak bardzo potępiałam te zachowania takie dyskryminujące, tak bardzo wydawały mi się odpychające i odstręczające, co najmniej jak ten pana kolega w brudnej przyciasnej, mógłby się czasem wykąpać i zmienić ubranie, naprawdę. (pauza) Oczywiście, koleżanki się dziwiły, koledzy zresztą też, wszyscy się dziwili, podejrzewali o zazdrość czy coś podobnego, ale nie w tym rzecz, tylko w tym, że ona była cholerną rasistką i antysemitką i w ogóle nie krępowała się rzucać tych durnych uwag w towarzystwie innych, nawet obcych sobie osób, w przestrzeni wspólnej, a ja zawsze czułam się zażenowana, gdy stałam obok albo po prostu miałam ją w znajomych i, chcąc nie chcąc, musiałam wysłuchiwać tego prostackiego bełkotu, świecić oczami, udawać, że mnie to nie rusza, że jestem ponad to, mimo iż wcale nie byłam, miałam ochotę wytargać ją za włosy, rozbić jej głowę, podrapać twarz, do krwi. (westchnienie) Wiem, wiem, co panu chodzi po głowie. Pan nią kręci, tą głową, ale ja naprawdę wiem. Otóż, odpowiadając na pańskie wątpliwości, nie, nie uważam, by moje nieodzywanie się i krwiożercze zapędy, zaznaczam że pozostające w sferze fantazji, nigdy ich przecież nie zrealizowałam, nie uważam, by były one formą dyskryminacji, co najwyżej antypatii, nikt nie ma obowiązku lubić osoby, z której poglądami zupełnie się nie zgadza, której poglądy wydają się nam, jak wspomniałam, odstręczające, prawda? Na co jak na co, ale akurat na własne poglądy to mamy wpływ, nie mam racji? […] A jakie było pytanie? […] No tak, jak się poznaliśmy, ja i Pan Wielce Nieprawdopodobny, tak go doraźnie nazywałam w myślach, ale nie, to nie ma znaczenia, to jest nieistotne, jak go nazywałam, jeśli już, jeśli cokolwiek się liczy i ma jakiekolwiek znaczenie, to tylko to, kim dla mnie był i kim ja byłam dla niego, choć na to ostatnie pytanie chyba nie potrafię znaleźć właściwej odpowiedzi, właściwej, czyli takiej, która by pana zadowalała. […] Już, już przechodzę do sedna. (westchnienie, chrząknięcie) To było jakoś tak. (pauza) Poczekaj, poczekaj, niech sobie dobrze przypomnę i należycie ułożę to w myślach, nie chcę później powracać do początku, nie chcę zostać przyłapana na kłamstwie, bo jak weźmiecie mnie w obroty, to się nie wywinę. (śmiech) (pauza) To było około pół roku temu, może siedem, osiem miesięcy, musiałabym sprawdzić. Potrzebuje pan dokładnej daty? […] Aha, w takim razie powiedzmy, że pół roku do ośmiu miesięcy, za to mogę poręczyć. (pauza) Pamiętam, że weszłam do jego pokoju, właściwie jeszcze nawet nie weszłam, tylko otworzyłam drzwi, pomału i ostrożnie, jak zawsze się wchodzi do obcego sobie miejsca, z dużą dozą nieufności, ale też zaciekawienia, jak ktoś taki mieszka i gdzie mieści te wszystkie rzeczy, które jemu wydają się niezbędne, a tak naprawdę tylko zaśmiecają przestrzeń i niepotrzebnie zajmują miejsce, te szpargały. (pauza) I nagle, od progu, uderzyła mnie, zajadle zaatakowała czochrająca się bokiem atonalna kakofonia, absurdalny hałas, zbyt wiele dźwięków na raz, na pozór zupełnie przypadkowych, aż bolesnych przy tym natężeniu. Tak więc oni, ci muzycy, napieprzali te swoje riffy czy co to było, szarpali dźwięki, krzyczeli hałasem, a on patrzył na mnie z chytrym uśmieszkiem skurwysyna, sondował mnie, badał reakcje, jak małpa w zoo, z oka mnie nie spuszczał. (pauza) O, albo jak kiedyś szłam ze sklepu, przypomniało mi się, obładowana niemożebnie, kopnęłam kamień, ot, z czystej frustracji, bo torby ciężkie, gorąco, to lato było, i ten kamień trafił mężczyznę idącego z naprzeciwka. Ale to jeszcze nic! Bo to nie był jakikolwiek mężczyzna. Żaden tam byle jaki. To był mężczyzna czar-no-skó-ry. Więc od razu go przepraszam i mówię, że to nie tak, że ja nie jestem rasistką, żeby sobie nie myślał i mnie pochopnie nie oceniał, a on tak dziwnie na mnie popatrzył, jakby nie rozumiał, może nie potrafił pojąć, że akurat ja mogłabym być rasistką, sama nie wiem. […] Ojej, tak, przepraszam, ależ mam gonitwę myśli, to ta sytuacja wyprowadza mnie z równowagi, to, co się wydarzyło, jeszcze nie ochłonęłam i trochę jestem w szoku. […] Powiem ci w zaufaniu, że z nim to nigdy nie było łatwo. Z tym moim Panem Wielce Nieprawdopodobnym. […] Oczywiście, coś tam słyszałeś, jak prawie każdy, coś tam usłyszał, czegoś nie doczytał, ciąg dalszy nie nastąpił, więc dopowiedział sobie, co chciał, utkał tym samym sieć kłamstw i oszczerstw, którymi potem rzuca na prawo i lewo, było takie słowo (pauza, potem wykrzyknienie) kalumniami, i już mamy potwora zamiast człowieka, osobnika odrażającego brakiem moralnego kręgosłupa, odpychającego człowieka w roli odpychającego człowieka, siła przyzwyczajenia. No w każdym razie (pauza) o czym to ja? Chyba zgubiłam wątek. (pauza) […] Ach tak, on siedzi i przygląda mi się badawczo, a mnie sekcja dęta gwałci akurat mózg, aż mi się zwoje to zwijają w harmonijkę, to znów rozprostowują, i mam niedobór dopaminy w rejonie brzusznym części zbitej istoty czarnej, jak człowiek z chorobą Parkinsona, postać idiopatyczna. Nie wiem, czy wspominałam, ale mam doktorat z neurobiologii, winna jak cholera! (śmiech) […] Oj, żartuję tylko. Trochę się denerwuję w twoim towarzystwie, nie masz nic przeciwko, że mówię na ty? […] To dobrze. Mam nadzieję, że nie gniewasz się o tamtą głupią uwagę, no że ci, co tutaj pracują, że higienicznie zaniedbani. […] Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy, nie lubię niedopowiedzeń, zwłaszcza w takich sytuacjach. […] Ależ nie, to pierwszy raz, jak Boga kocham, nikt mnie nigdy wcześniej (pauza) Nie jestem pewna, ale chyba powiedziałam mu coś w stylu, byłam wtedy młoda, naiwna i afektowana, przy nim mi przeszło, ale, jego zdaniem, tylko trochę, powiedziałam, że to jest piękne, ta muzyka, surowe acz piękne, okropne lecz podniecające, w jakiś swoisty sposób delikatne, jest w tym jakaś dwoistość, melancholia i Jacques Derrida, nie tymi dosłownie słowami, ale mniej więcej tak to sformułowałam, a on na to, nie zgadniesz, że przeszłam próbę ognia, zdałam egzamin z bycia popieprzoną, że to Machine Gun i w ogóle bardzo się ucieszył, że mi się spodobało, bo do tamtej pory nie spotkał nikogo, komu by się podobało, był taki samotny. A ja śmiałam się później, gdy opowiadałam o tym jakiejś znajomej, że w ten oto sposób prawie zabił mnie Brötzmannem. […] Nie no, niedosłownie, pewnie że niedosłownie, przecież nie miał (pauza) Zaraz, zaraz, wiesz w ogóle, co to jest Machine Gun? […] Właśnie nie (śmiech) To (pauza) jak by to wyrazić (pauza) kwintesencja niemieckiej intelektualnej freejazzowej awangardy, jakby ci ktoś robił trepanację pilarką i wygrzebywał zatęchłe wspomnienia z dzieciństwa, od których się odciąłeś, bo tak ci doradził usłużny terapeuta, twój jedyny przyjaciel, jedyna osoba pod słońcem, która naprawdę cię rozumie i gotowa jest wziąć za to pieniądze, za samo wysłuchanie, zrozumienie i brak potępienia. Ja na przykład mam bardzo dobre układy z moim terapeutą (pauza) ale przecież nie będę teraz o nich opowiadać. (westchnienie) Więc w relacji z nim było podobnie, wiesz, boli jak cholera, neurony obumierają, ale ty nie przerywasz słuchania, bo wiesz, że to jest dobre, a poza tym on patrzy wyczekującym i tęsknym wzrokiem i nie masz serca go rozczarować, chodziłby potem z miną zbitego spaniela, no trzeba nie mieć serca, by tak się z nim obejść, jakby nas w ogóle nie obchodził. (pauza) I z nim zresztą było tak samo, jak z całą tą sytuacją, stąd przywołanie Brötzmanna w tym kontekście, też bolało jak cholera, czasem swędziało, częściej piekło, i niebo momentami, ale to króciutko, intensywnie, lecz krótko, a ja nie mogłam, nie, właściwie to mogłam, to break the spell, jak mówią Anglicy, ale nie chciałam się uwolnić, zrzucić ciężkich kajdan przywiązania, właśnie kajdan, a nie kajdanów, kiedyś to sprawdziłam w słownikach,  więc nie chciałam się uwolnić, zrzucić ciężkich kajdan przywiązania i odejść, nie oglądając się na nic. Byłam łapczywa, więcej i więcej, kobieta na wiecznym głodzie nowych ekscytujących przeżyć i historii z buduaru wziętych, nie to, że nie widziałam jego wad, poznałam je aż za dobrze. Doszło do tego, że zaczęłam udawać wariatkę, ponieważ założyłam, że on tego ode mnie oczekiwał. Wysyłałam setki wiadomości, dzwoniłam w środku nocy, panikowałam, wszystko na pokaz, by się mną nie znudził, bym nadal wydawała mu się intrygująca. Wiesz, jak trudno jest udawać szaloną? Tak naprawdę nie wiem, jak się zapatrywał na moje psychopatyczne zachowania, ale chyba go intrygowały, podchodził do nich jak antropolog na obcej cywilizacji wyspie, badał reakcje, sporządzał notatki, wyciągał wnioski, formułował hipotezy robocze, udowadniał je bądź obalał, bazując na tym, co zaobserwował. […] Na przykład obdarzałam go innymi imionami. Michale, mówiłam, to znów Marcinie, Mistrzu, Debilu, Kochany, wszystko przerobiłam, a on mrużył te swoje niebieskie oczy, wsłuchując się w moje słowa, jak psychiatra, który ma niezrównoważonego pacjenta, którego się z jednej strony obawia, ponieważ czerwona lampka z tyłu głowy daje sygnały, że go, psychiatrę, porwie, zamknie w piwnicy, będzie dokarmiał od czasu do czasu oraz snuł wizje wspólnej przyszłości bez przeszłości, będzie mówił, że jest im tak dobrze razem, że są dla siebie wprost stworzeni, a z drugiej strony on przecież chce temu pacjentowi pomóc, w końcu jest profesjonalistą i fascynuje go to zjawisko całkowitego oderwania od rzeczywistości. (długa pauza) Muszę się zresztą przyznać, że im dłużej w tym tkwiłam, w tym z nim, obok, tym bardziej mi wszystko przeszkadzało, stawał się taki odpychający z każdą straconą chwilą, ten człowiek w roli człowieka, zero szacunku dla samego siebie i dla mojej do niego (pauza) no, uczucia, afektu w każdym razie. […] Co za pytanie! Kilka razy dziennie. Nie, nie planowałam niczego, ale przyznaję, że nie raz miałam ochotę go zabić, nie zamiar, tylko ochotę, to duża różnica, przyznasz chyba, w końcu na tym polega twoja praca, oddzielasz ziarna od plew, to z Mojżesza. Wiesz, on też niczego nie ułatwiał, ani mnie, ani sobie. […] Mojżesz? A skąd ty (pauza) Aha, o to ci chodzi. Nie, nie mówiłam o Mojżeszu, przynajmniej nie teraz, przed chwilą mówiłam o Mojżeszu, że ziarna od plew, a teraz mówiłam o (niewyraźne) No, że nie ułatwiał. Nikomu. Mnie. Sobie. Wam też nie ułatwia, co? Uparty skurczybyk, słowo daję, Pan Wielce Nieprawdopodobny. Kiedyś zabrał mnie na wystawę, sztuka konceptualna czy krytyczna, sama już nie wiem, najbardziej lubię figuratywną, jakieś landszafty, człowiek przynajmniej wie, na co patrzy, nie potrzebuje instrukcji obsługi, nie musi mieć przy boku swojego Pana Wielce Nieprawdopodobnego w charakterze przewodnika, żeby wytłumaczył, o co chodzi. Podejrzewam zresztą, że sam najczęściej nie wiedział, po prostu narzucał własną interpretację i liczył na łut szczęścia, że towarzysz nie powie sprawdzam, tylko uwierzy w jego gładkie zapewnienia. Był tam, na wystawie, taki eksponat, może nawet dzieło sztuki, resztę zapomniałam, ale ten jeden świetnie pamiętam, jakbym stała w tej sali, przeniosła się do niej wspomnieniami. W tych wspomnieniach kartka papieru naprędce wyrwana z zeszytu, zwykłego, dwie linie, jak do polskiego. Na tej kartce coś było napisane, nie pamiętam co, ale coś z krwią i łzami, jakimś zobowiązaniem do sama nie wiem czego. Niemniej zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie, bo to było szczere, a przynajmniej takie się wydawało, w sztuce wrażenie jest niezwykle istotne, ta krew i te łzy, konkretne i namacalne, to nieprawda, że artyści współcześni nie mają nic ciekawego do powiedzenia, wtedy się o tym naocznie przekonałam, ponieważ to (pauza) Dzięki temu zrozumiałam, że artyści współcześni po prostu nie dysponują odpowiednimi narzędziami, że mają takie same problemy jak każdy, niezapłacone rachunki, niegrzeczne dziecko, lęk przed innym, samochód w warsztacie, zaburzenia libido, tylko po prostu nie potrafią o nich opowiedzieć i muszą wymyślać różne historie i narracje, żeby te problemy obejść, jakoś je zniwelować. W każdym razie gdyby nie to zobowiązanie (pauza) Nawet sobie nie wyobrażasz, przez co razem przeszliśmy, on i ja, Pan Wielce Nieprawdopodobny i ja, jakie numery ten kretyn potrafił odstawić. (pauza) Gdy było naprawdę źle, czytałam mu list Magi do Rocamadoura i od razu, jak na akord, uspokajał się, chyba tylko to było w stanie jakoś stępić ból, którego doświadczał, a o którym nawet ja, która tak dobrze go poznałam, nie miałam bladego pojęcia. Rzucał się straszliwie, jak dzikie konające zwierzę, tworzące literaturę ergodyczną, w ostatnich konwulsjach starające się uratować skórę, gotowe na wszystko, nawet na tę literaturę, bo walczy o przeżycie, a przynajmniej o mniej bolesną śmierć, myślę, że człowiek normalnie nie jest w stanie sobie tego nawet wyobrazić (szeptem) ponieważ nie ma żadnych doświadczeń, do których mógłby się odwołać. (pauza) […] Nie, nie chcę już o tym mówić, nie powinnam, crimina sunt odiosa czy jakoś tak, nie znam łaciny, kojarzy mi się z zakonnikami z Imienia róży, same odrażające typy, zwłaszcza Bernard Gui, Salvator i Jorge z Burgos, a czytałam tę książkę trzy razy i za każdym wydawali mi się coraz bardziej odrażający. Uprzedzając twoje pytanie, on też nie znał. […] Łaciny. […] Oj, w tym akurat był dobry, naprawdę osiągnął rzadko spotykane mistrzostwo powiatu, to jedna z tych niewielu rzeczy, z którymi radził sobie nad wyraz dobrze przez cały czas. Królewiątko od minety i Wittgensteina, to chyba z Karpowicza, prawda? Nie, nie Tymoteusza, poety, tylko Ignacego, pisarza. Różnią się tym, że pierwszy niedzisiejszy, choć awangardowy, a drugi bardziej współczesny, choć mniej awangardowy. […] Nie, już się nie denerwuję, to pewnie dzięki temu papierosowi i dzięki temu, że mogłam się wygadać, tak reaguję, dużo mówię, dużo, ale nieskładnie, powinnam rzucić, po co mi to, Pan Wielce Nieprawdopodobny śmiał się z tego, nie z palenia, tylko z mojego gadulstwa czy, jak on by to ujął, z mojej szczebiotliwości, a mało się śmiał, więc i ja się śmiałam razem z nim, tak mało mieliśmy okazji do wspólnego śmiechu. (pauza) Teraz czekam tylko, niecierpliwię się, bo oczekuję tego pytania, no wiesz, tego najważniejszego, gdy przystojny cynicznooki policjant zagląda ci prosto w sumienie i zadaje to pytanie, a po treści odpowiedzi, mowie ciała czy tembrze głosu jest w stanie ocenić, czy mówisz prawdę. Nie wiem, czy wystarczy wam analiza składni, czy większą wagę przykładacie do doboru słów, a może chodzi o siłę perswazji. […] Oczywiście, że możesz, bez tego się chyba nie obejdzie. Proszę, zadaj pytanie. No, nie daj się prosić. […] Więc (pauza) nie, nie zabiłam go (pauza) No co ty, przecież go kochałam i w ogóle, on we mnie karabinem maszynowym, a ja w niego tylko swoją czystą miłością, choć nie bez podtekstów i erotyzmów wszelakiej maści. Kto inny, jak nie on, poinformowałby mnie, że na Thesaurus języka kastylijskiego alias hiszpańskiego Sebastiána de Covarrubiasa powołuje się tak Márquez w Rzeczy o mych smutnych dziwkach, pisze, to znaczy jest napisane, że dziewięćdziesięcioletni bohater ma tę książkę pod ręką, jak i Marías w Zakochaniach, tam jedna z głównych postaci, nie pamiętam nazwiska ani nawet płci, przywołuje definicję jakiegoś słowa za Covarrubiasem? Ta wiedza, zupełnie nieużyteczna i wynikająca z przypadku, bo tak się akurat złożyło, że czytał Márqueza po Maríasie albo na odwrót i skojarzył nazwisko autora Thesaurusa, to była jego boska domena, tym światem zarządzał, tam był bogiem, początkiem i końcem, sprawcą i poruszycielem, cenzorem i gorszycielem, dobrze się czuł w przypisach, nie przepadał za ludźmi nielubiącymi jazzu, ale do policjantów nic nie miał. Wiesz, gdybym trafiła na kogoś lepszego niż on, bardziej (pauza) sama nie wiem, bystrego, cierpliwego, skupionego, utalentowanego, to pewnie skończyłabym w Krótkich wywiadach z paskudnymi ludźmi. A tak (pauza) To Wallace’a. David Foster Wallace, taki pisarz amerykański, nic ciekawego, ale lepsze niż to tutaj. (pauza) No ale ostatecznie nie skończyłam niestety u Wallace’a, tylko właśnie tutaj, bez imienia pośród tych trzech tysięcy coś tam słów, jeśli uwzględnić nie najlepszy tytuł, tylko trzeba zrezygnować moim zdaniem z tego motta, z cytatu z Wallace’a, te słowa nie są reprezentatywne dla jego twórczości, lepiej już zostawić puste miejsce, napisać na przykład miejsce na reprezentatywny cytat z Davida Fostera Wallace’a albo i nawet ograniczyć się do samych inicjałów i nazwiska, znikną problemy z odmianą, zamknąć to w kwadratowy nawias, niech będzie bardziej tajemniczo, zawsze to jakieś pole do popisu dla wyobraźni. (pauza) To jak? Zdałam? Mogę już iść? […] Znakomicie, muszę ci powiedzieć, że nie było najgorzej, jak już trochę się uspokoiłam i zeszły ze mnie te złe emocje, te nerwy jak postronki. Czyli co, mogę iść, tak po prostu? […] Miło było cię poznań, naprawdę. To do widzenia. (dłuższa pauza) Albo nie, wie pan co, to znaczy wiesz co, muszę coś jeszcze powiedzieć. Dopowiedzieć właściwie. Otóż ja dobrze wiem, że to wszystko zgrywa, że jemu nic się nie stało, że to nie na poważnie, tylko na niby, on żyje i ma się dobrze, tylko zmienił adres, numer telefonu i tak dalej, by się ode mnie odseparować, bo stwierdził, że jestem niepoczytalna i niebezpieczna, że mogę mu zagrozić, ponieważ sformułowałam jakieś groźby karalne pod jego adresem, nie ukrywam tego, tak, sformułowałam i rzuciłam mu w twarz, nie miał prawa mnie tak potraktować, jestem kobietą, a on nie miał prawa, pewnie bał się, że go porwę i zamknę w piwnicy, od czasu do czasu dokarmiając i snując plany na przyszłość bez przeszłości, plany, w których jesteśmy razem i bardzo siebie nawzajem potrzebujemy, cholerny tchórz, nie potrafił docenić mojego poświęcenia, uważał się za nie wiadomo kogo […] Naprawdę muszę już lecieć, spieszy mi się, siedzi głodny i samotny w tej piwnicy, czekając na mnie z utęsknieniem, na pewno się ucieszy jak mnie zobaczy, cały się rozpromieni i tym razem nie będzie się szarpał czy próbował krzyczeć, już zrozumiał, że to na nic, jedyny wybór, jaki mu pozostał, to piwnica albo ja, a właściwie to nie ma wyboru, bo ja go nie wypuszczę, rozumie pan, słyszy pan, nie wypuszczę go, zdechnie w tym lochu, tylko na to zasłużył za to jak się zachował był bardzo niegrzeczny i okrutny więc musi odpokutować już ja go nauczę jak nie należy postępować z kobietami nie ma nic gorszego niż oszukana kobieta słowo daję uduszę go tymi rękoma go uduszę i będę patrzyć jak umiera patrząc mi ufnie w oczy z uwielbieniem którego nigdy dla mnie nie miał mam trudny okres w życiu mój psychiatra popełnił samobójstwo nie mam leków to straszne uczucie zimno i gorąco na zmianę zimno i gorąco na przemiał na przemian naprawdę przydałoby się tutaj posprzątać albo przynajmniej otworzyć okno ja mam trzy fakultety nie będę tego robić a on siedzi w tej piwnicy hihi siedzi i czeka ach jak on czeka mój Gogo wiem bo go podglądałam już wcześniej mojego Pozzo jak jeszcze mieszkał sam mój Didi i nie rozumiał że jesteśmy sobie przeznaczeni mój szczęściarz usiłował zrobić ze mnie wariatkę ale to mu się nie uda Fosterowi Wallace’owi się nie udało to jemu też nie nie ma za grosz talentu taktu mógłby się choć raz w życiu zachować jak mężczyzna ma bardzo ładny głos uwielbiam go słuchać w nim jest przede wszystkim szczerość jak coś mu się nie podoba to to mówi i tak powinno być jest mądry i pracowity ma świetne poczucie humoru horroru ważne żeby umieć z sobą rozmawiać on zawsze to potrafił nawet nie ma mi kto pomóc wyrzucić śmieci czy pozmywać naczynia naczyń żarówka mi się spaliła w żyrandolu też nie ma komu wymienić się spłakałam jak bóbr coś ty tam pił wczoraj dobra idę coś przekąsić bo od tygodnia nie jadłam jeszcze filozof od siedmiu boleści się znalazł jeszcze nikt mnie tak nie wkurwił jak ty lubisz duety gdzie te tabletki ma swoje zdanie które bardzo szanuję cały świat u swych stóp kibicował mi ma wolność zew krwi musi tylko obudzić się i żyć uwielbiam z nim być tylko wytrzeźwiej trochę niemożliwe kompletnie wykluczone co za tylko się zjaw ja cię po prostu ukatrupię o ja pierdolę tylko się zjaw to cię tak ja ci nogi z dup z dupy powyrywam żywcem uduszę zwariowałam całkowicie poddaję się mam w dupie jeśli jeszcze raz pojawisz się w moim życiu to nie wiem co zrobię wystarczy dosyć tego ma ładny głos taki radiowy i jest prawie w moim wieku szefie kto ciebie takich negocjacji twardych nauczył niech się dzieje co chce dalej miałeś nie podpalać domu on płonie nasz dom o którym tak marzyliśmy oboje od lat Pan Wielce Nieprawdopodobny kurwa jego mać dziękuję że jesteś kochanie i już nigdy nie odchodź ale jestem szczęśliwa bo nie wyobrażam sobie nikogo innego przy sobie ale jestem z nas dumna bardzo tyyyle przed nami mój mężczyzna z książką nie mam prawa jazdy dlatego jeżdżę taksówką bądź koleją miejską wiara nadzieja miłość tęcza co za wkręt zwariowałam całkowicie boże mój boże czemuś mnie opuścił

Adrian Krysiak – Podatkowe, choć również na komisariacie, na osiem liter
QR kod: Adrian Krysiak – Podatkowe, choć również na komisariacie, na osiem liter