Rant

I po porządku,
powiem pokrótce.

Spod dna, znad wzgórza, zza skał
mgła zmienia bieg.

Przyspiesza, spowalnia,
urywa.

Życie zacicha, nie wzrasta. Jego twarz
to paleta śmierci.

Opowie się wkrótce.
Samo. Całe.


Jednej zimy

O korozji dni rozprawialiśmy.
Pod śniegiem nieposkromionym rdzy w bród, to naturalne.

Niżej łachą z cicha biegnie blask. Miej uważanie
na grudnia ostatki. Radź pan, co dalej.

Ot, zwykły gwizd na stare słońce,
mój miły chłopcze.

Tak to idzie. Najpierw się bierze,
a później oddaje.

Rana po ranie.
Blizna po bliźnie.
Gruda po grudzie.

Bystrotok wyrasta ponad przeciętność i robi
za kładkę. Pocznij od szlifu światła i dalej w bór tegoż świata.

Na sam koniec przygody w bystrzu pokrzepieni
krą brodzimy w kopnym śniegu.

By nie przerwać zimy, ustalamy współrzędne
na przyszłość.

Gdzie bród.
Gdzie chłód.
Gdzie dług.


Rychło

W punkt.
W takt.
W żar.

Śliski wiatr.
Stary wiatr.
Molo wbite w horyzont.
Mokre oczy. Mokre oczy w żałobie masz.
„Złoci się cekin słońca na piasku”. Toś rzekło,
morze, do siebie niepomne fal.

Jeszcze szybki wzrok tam,
gdzie musuje modra dal.
I już.

W toń.
W tok.
W czas.

Prędki wiatr.
Aż się złamie.


Powidok

Na kościół,
na rynek,
na wodę.

A przy niej ciemność
wyuzdana.

Szarpi się
i wierzga.

Broczy
w niezgrabnym szyku.

Wgląda do jej niebieskiej
duszy.


Screen

Dzień za dniem.
Szczypta korektora z czerni.
Szczypta korektora w ciemni. Flesz pod światło.
Bezbłędny start.

Pogoń za białą kropką.

Tomasz Hrynacz – Pięć wierszy
QR kod: Tomasz Hrynacz – Pięć wierszy