Polska nie była Polską
zobacz tańczą policjanci facet z teczką trochę krwawi Wilki
Nie ma we mnie już nic prócz pragnienia swojej śmierci!
Kochając coś, na prawo i lewo się rozglądam,
by modulacje odgłosów kroków Pana Boga
odpowiadały wciąż celom wędrówek człowieczych:
w buciorach po domu, w kapciach poprzez świat i boso
na suficie… Tak, jeszcze za życia zacznę śmierdzieć.
Podróże, w jakie próbuje zabierać mnie serce,
są nudne. Gdy w spiralę długów K.B. wkręcono,
Polska nie była Polską! I tyś to udowadniał,
bo, znienawidzony przez wszystkich, miałeś nałogi,
które nie pozwalały ci zapraszać do tańca
gliniarzy, o zawartość aktówek pytających!
Facet, który krwawił, zszedł? A muzyka ucichła?
Granicami dziury w łachmanach – nagi – zaszywam.
[kiedyś po powrocie z cmentarza…]
kiedyś po powrocie z cmentarza nakryję kogoś
na niedotykaniu tego co należy do mnie
wiem iż znają mnie z firmamentu tam z chmury głowę
wydłubię cudzą trzeźwi toasty moczem wznoszą
przedłużają mi L4 oraz obiecują
że wnet zacznę zarabiać 4000 złotych
a tak naprawdę myślą „a nuż zdechnie niedługo
ów Krzyś który rzekomo kosę w kieszeni nosił”
będę regulował łóżko w szpitalu na wszystkie
możliwe sposoby odczuwając wciąż dyskomfort
na myśl o pewnych czubach leczących się gdzie indziej
obracam się wokół niektórych drzew jestem sobą
choć ktoś uczony nazwałby to panierowaniem
samego siebie w czymś co obrzydzi śmierci żarcie
„Missing since” 2007
Ptak leci coraz wyżej, kromka chleba spada
na podłogę. Można tylko cmoknąć lubieżnie.
„Nie znam własnego miejsca w szeregu”, powiadam
do tych, co wieją, i opuszczam krzyża belkę.
Nie pamiętasz dziś, Mario, swojego kochanka!
Twoja kochanka, Józku, bała się wyjść z domu!
A do 40. rocznicy zawarcia związku
małżeńskiego zostały niecałe trzy lata…
Ja – Krzyś, czyjś syn (missing since 2007) –
mieszkam w melinie, ale przyjechałem prosto
z kościoła, aby głosić wbrew znanym patronom
(patolom) kazanie o achaniu do siebie.
Pić z czaszy, którą każe podać mi sam szatan,
coś, co niczego nie przyspiesza, nie spowalnia?
30 grudnia 2020
Ja, Janusz wszystkiego
Na telefony stacjonarne mogę dzwonić
za darmo: opłacam abonament miesięczny.
Ale słysząc, że jestem na końcu kolejki,
pieprzę automat i rozłączam się, wkurzony.
Wszystko odkładam na ostatnią chwilę. A stan
duszy, co nie stosuje się do mych zaleceń,
będzie stabilny tylko podczas ustawania
funkcji życiowych w zamieszkałym przez nią ciele.
Mówię „tak”, myślę „nie”, sam siebie nie rozumiem.
Nie ma reklamodawcy, nikt więc nie zaprosi
na mój pogrzeb tej, co bełkoce wniebogłosy.
Nie ją, lecz łopatę w sztych pocałuję czule!
Po co o tym mówię? Nie chciałbym rozpierdolić
świąt. To Rom kupił starter, spisuje mój numer…
Niby jest okay
Pamiętam szkielety ryb wiszące w mieszkaniu
wujka i kartki z aforyzmami do szafy
przyklejone przez kuzynkę… Tygrys ofiary
dusi, by nie cierpiały, czy żywcem zjada? Znów
pytam: „Czy mógłbym chwilę powisieć na krzyżu,
na którym właśnie jesteś rozpięty i konasz,
Jezu?”. Szczegół, przymierzalnia. Podejmij wybór,
opisz nudę! (Z natury cierpi, na wpół goła).
Kiwamy do siebie głowami i mrugamy
oczyma na znak, że wszystko niby jest okay,
lecz gdyby nie śmierć, którą zwiastują te znaki,
nikt z nas nie chciałby mieć nic wspólnego ni z Bogiem,
ni z samym sobą. Gdy ozdabiam ciało bombką
ładnego kałduna, wydobywam tęczowość
pstrąga z siebie.
(W Internecie).
„Niewyciskalność”
On nad nią, w ekstazie Stoi, wali konia... Jakub Winiarski
Ekstaza, w której stoję czasem nad czymkolwiek,
niczego niestosownego nie ma już w sobie.
Ot, trzepię, zwijam, opieram o ścianę dywan.
Bóg myśli, że to krokiet. I cieknie mu ślinka.
Gdy ze skrzynki na listy wyjmuję kopertę
i drę ją, aby nie rozdarły się zasłony,
typem proponowanym jako mój znajomy
jest diabeł, podobno stanowiący pojęcie.
Są z rzadka na skórze pryszcze „niewyciskalne”.
Showman Marilyn Manson śpiewa o pięknych ludziach.
Kruczowłosa, szatynka, blondynka lub ruda
skuma dowcip w obcym języku. Bez tłumaczeń.
Upomnienie, które przyszło znów SMS-em,
nie zgadza się z ratą faktyczną. Kuba wieszczem!