coś z Junga

takie brudne mieszkanie, pomyślała,
i wyszorowała okna drucianą szczotką,
żeby jakoś wyglądać, przed sobą, przed światem,
przed świtem. a potem czule zajęła się odkurzaniem,
błądząc myślami po omacku, po nocy, po dywanie.
i było w tym coś z Junga, jakieś pieprzone życie symboliczne,
uboczny produkt niespodziewanej dysocjacji życia realnego,
na które nie wystarczyło już miejsca.


organic cotton

leżała w łóżku i łóżko leżało w niej,
wypełniając zbyt osobiste dystrykty
szelestem gwałtownych pragnień.
na poduszce z wysokogatunkowej bawełny
systematycznie umierała nadzieja,
wyrodna matka nienarodzonych dzieci.
a śmierć tego ranka czysta była i taka organiczna.


pestki i ogonki

samotność tylko do śniadania, szepnął kelner,
więc poprosiłam o cukier i odrobinę zrozumienia,
bo pora była żałośnie obiadowa. chciałam coś zjeść
i jakoś żyć, małe nieszkodliwe kompensacje.
nadzieja porzucana systematycznie jak pestki i ogonki,
herbata – gorzka nicość rozlana między nocą a dniem.
rachunek sumienia kartą czy gotówką?, szepnął kelner,
bo pora była żałośnie obiadowa.


mrożonki

gdzieś pomiędzy marchewką a tęsknotą
roztapiam skostniałą duszę, osobistą
mieszankę kolorowych warzyw
i nieodwracalnych skutków. wiara
w Boga wciąż twarda, wiara w siebie
miękko opadła na dno. gotowe w 15 minut,
kwadrans do wieczności.


coś jakby początek

postanowiłam zacząć od początku, więc najpierw
wypadłam z roli, głową w dół, zgodnie z prawem
natury i zasadą powszechnego ciążenia. Potem
potoczyłam się uderzając w monitor ciekłokrystaliczny,
wypadkową oczekiwań, złudzeń i wysokiej jakości obrazu.
odchodzę konsekwentnie analogowo.


coś jakby koniec

koniec, pomyślała i wyszła z kuchni, z życia, z siebie,
sprawy pozostawiając na ostrzu noża, nadpsute
iluzje owinięte w starą gazetę, bo mimo powszechnej
digitalizacji wciąż czytywała stare gazety.
nieczuły wszechświat nakurwiał bezkrytycznie
i stała tak przez chwilę żałośnie pneumatyczna
i pozbawiona anatomii, smakując jałowość
tej absurdalnie nieznośnej sytuacji.


dom bez dusz i okien

nie jestem gotowy na życie, powiedziałeś
i wyszedłeś w przepaść, międzypokoleniową
otchłań zbyt istotnych różnic. moja młodość,
twój strach, dwa upiory w domu bez dusz i okien.
w pożegnalnym prezencie zakurzona lampa
i zasuszona ćma, żywe dowody na to, że śmierć
jest zawsze tylko kwestią czasu.


ogólnie funkcjonuję nieźle

zobaczysz zapomnisz, powiedziała,
więc zapomniałam, ale oczy mam przecież
popękane od kiedy odszedłeś. ogólnie
funkcjonuję nieźle, nie jem i nie śpię
dość regularnie, więc tylko te oczy,
martwe szczeliny, łzawe osuwiska …


zabawy w nieistnienie 01

sweter z kaszmirowej wełny, markowa samotność
w wersji oversize. metki – krótkie wiersze o miłości,
długie godziny w przymierzalni jak bezsenne noce.
musisz zapomnieć, musisz czymś się zająć, oświadczył
kierowca autobusu, zamykając drzwi przed nosem,
przed czasem, przed losem. od wczoraj chodzę piechotą,
w sukience o rozpaczliwej barwie zgaszonej jesieni.


zabawy w nieistnienie 02

joga w każdą środę,
ból zwinęłam ciasno jak antypoślizgową matę,
dusza – pusta ortalionowa torba kołysze się na ramieniu.
just do it, lekkomyślnie konstatuje napis.
od roku uwiera mnie gdzieś w okolicach zamkniętego serca,
uboczny skutek przewlekłej asany wojownika.

Katarzyna Hrebieniuk – Synchroniczność zjawisk
QR kod: Katarzyna Hrebieniuk – Synchroniczność zjawisk