Biedni i emigranci wobec wojny w Wietnamie

Bogaci wysyłali swoich synów do Kanady, jeszcze bogatsi do Europy, aby tam studiowali lub byli przedstawicielami ich firm handlowych, aby w ten sposób uniknąć powołania do wojska. Na wojnę szli najbiedniejsi, pochodzący z najniższych warstw społecznych, najczęściej synowie farmerów i robotników. Na wojnę szli również synowie i wnuki emigrantów, w tym również tysiące Amerykanów polskiego pochodzenia. Wielu z nich odda życie za Amerykę, nazwiska ich znajdziemy na tablicach Vietnam Veterans Memorial Wall. Wielu przeżyje, będą weteranami wojny, otrzymają przywileje, będą pierwsi w otrzymaniu pracy, bezpłatne leczenie czy studia. Tylko niektórzy skorzystają i skończą studia zdobędą zawód, a także awans społeczny poprzez naukę. Wojsko w Ameryce (poza sportem) dla wielu emigrantów i rodowitych Amerykanów z klasy robotniczej, dołów społecznych, to trampolina do lepszego życia, daje szansę na wygodniejsze, dobrze płatny zawód. Wojsko, armia amerykańska zawsze potrzebuje chętnych, a hasło  I want you (Potrzebuję cię) wciąż jest bardzo popularne i aktualne.

W San Francisco z wieloma weteranami się zaprzyjaźniłem, byli to Wietnamczycy z Sajgonu, byli żołnierze i taksówkarze, właściciele restauracji i burdeli, jacyś ciułacze, grosz do grosza, którzy  chcieli na wojnie i Amerykanach dorobić się, którzy razem z nimi uciekli po dojściu komunistów do władzy. Wielu z nich uczyło się języka angielskiego lub zawodu razem ze mną, wielu z nich przeszło przez obozy dla uchodźców w Azji, na wyspach filipińskich zanim przybyli do Ameryki. Byli też amerykańscy Polacy i rodowici Amerykanie. Moim serdecznym przyjacielem był żołnierz – sanitariusz hippis Richard Rehl, (załatwił mi dobrze płatną pracę, wprowadził w świat Tai chi, a gdy poszedłem na studia dziennikarskie na City College of San Francisco, pomagał mi odrabiać lekcje). Po powrocie z Wietnamu na koszt państwa skończył jakiś trzeciorzędny college medycyny daleko wschodniej, ale chyba nigdy w swoim zawodzie nie pracował.  Z czasem stał się tłumaczem mojej poezji na angielski, był synem polskiego żołnierza kampanii wrześniowej, który przybył do Nowego Yorku na początku lat pięćdziesiątych z Niemiec. Polskie nazwisko zmienił na angielskie, aby mieć łatwiejsze życie w kraju redneck (obraźliwe określenie robotników rolnych).  Richard pracował, jako apartament manager przez wiele lat, ale do czasu, kiedy to pewna zamożna pani, wdowa po właścicielu osiemnastu sklepów spożywczych w rejonie San Francisco, mieszkanka jego apartamentowca, wynagrodziła go za to, że przez ostatnie lata jej życia nią się zaopiekował, tak dobrze, że nie musiała iść do domu starców. Wdowa, obrażona na własną rodzinę, która się nią nie interesowała zapisała mu pewną sumkę z „sześcioma kołami”, pod warunkiem, że kupi sobie kilka strzelb z długa lufą i coś ze swoim życiem zrobi.  Zostawiła też w spadku dziesiątki złotych zegarków, pierścionków diamentowych, bransoletek złotych, naszyjników z prawdziwych pereł, itd., Gdy się o swoje pieniądze upomniał urząd skarbowy USA, Richard szybko kupił jacht pełnomorski, kilka strzelb i pistoletów, skompletował załogę i powoli bez pośpiechu jak stary żółw popłynął do Meksyku, Puerto Rico, zabawił kilka długich lat na Antylach i Karaibach, a gdy te wydały mu się mało ciekawe, popłynął dalej przez Kanał Panamski aż na Filipiny. Od wielu lat się do mnie nie odzywa, od znajomych słyszałem, że żyje gdzieś pomiędzy wyspami filipińskimi a indonezyjskimi, gdzie, kto to wie, wysp jest tysiące.

Wśród rodowitych Amerykanów też miałem sporo przyjaciół, byłych żołnierzy tej wojny. Moim przyjacielem jest Neal M Warren. Był na wojnie w latach 1966/67. Urodził się na Wschodnim Wybrzeżu w ubogiej rodzinie farmerów, szkoły żadnej nie skończył, w wieku 20 lat poszedł na wojnę. Od roku 1969 chorował na Post Traumatic Stress Disorder (Zespół Stresu Pourazowego). Od 1969 do 1983 roku miał ośmiu, dziesięciu terapeutów, żaden z nich mu nie pomógł. Spotkałem go na jednym z wieczorów poezji w Hospitality House w San Francisco, zaczął pisać wiersze, interesować się poezją. Wtedy był włóczęgą wędrującym po całej Ameryce, zatrzymywał się na noclegi w przytułkach dla bezdomnych. W przeciągu kilku lat wyleczył się, pisał przede wszystkim o wojnie i jej okrucieństwach, o tym, co przeżył, czego doświadczył.  Razem w roku 1986 wydaliśmy tomik wierszy pt.” Anteroom Poetry”, a niedawno w roku 2017 tom pt. „Old Songs” – wiersze po angielsku i niemiecku. Poezja mu pomogła lepiej niż terapia i lekarze, na koszt państwa wyuczył się zawodu, został informatykiem, pracował dla armii amerykańskiej w USA i innych krajach świata.  Młodość przygniotła go wojną i stresem, nędzą i depresją, ale na jesień życia ożenił się z młodą kobietą, Niemką, którą poznał podczas służby w Niemczech. Ta nie tylko została żoną, tłumaczką jego wierszy na angielski, ale cudownym człowiekiem, dała mu ciepło i zrozumienie, radość życia i szczęście. Teraz ma dom, dwa wielkie psy wielkości cielaka każdy, kilka tysięcy dolarów emerytury. Żyć i nie umierać, pisać wiersze. Ale wracajmy do Kalifornii, wojna w Wietnamie jeszcze bardziej inspirowała do twórczego życia. Zachodnie Wybrzeże Ameryki – które oprócz bitników i hippisów na dobre zadomowionych w miastach San Francisco, Los Angeles, San Diego – stało się wielką bazą wojskową. Ulice tych miast  wypełniły się młodzieżą idąca na wojnę i protestującej przeciwko wojnie. Takiej „gorączki”, takiego kłębowiska ludzkiego nie widziano tam od czasów odkrycia złota w XIX wieku. Powstały ugrupowania, o których nasz poeta mówiąc ogólnie wiedział, ale z żadnym z nich się nie identyfikował; Antyimperialiści – uznający Stany Zjednoczone za agresywne mocarstwo prowadzące politykę imperialną przeciwko rewolucyjnemu Wietnamowi. Dla nich nie było ważne, że Wietnam „wpadnie” w ręce komunizmu, który zniszczy, zabije, zada ból milionom niewinnych ludzi. Byli też pacyfiści – protestujący przeciwko wojnie, jako takiej, stosujący w protestach taktę bez przemocy i nawołujący do natychmiastowego wycofania oddziałów amerykańskich – tych oskarżono o brak patriotyzmu. Wreszcie liberałowie, przedkładający nad wojnę tradycyjne formy politycznego nacisku i nawołujący do negocjacji pokojowych. Ich atutem w ręku było to, że Wietnamczycy właściwie nie wygrali żadnej bitwy z Amerykanami, ale wygrali całą wojnę.

Aby zakończyć wątek hippisowski, należy wejść przez te trzecie drzwi, warto powołać się na Janis Joplin i jej ostatnią piosenkę a cappella, nagraną przez nią na trzy dni przed śmiercią. A cappella znaczy bez podkładu muzycznego, aby publiczność mogła skupić się wyłącznie na przekazie, nie będąc rozpraszana przez muzykę. W ten sposób skonstruowany utwór, w połączeniu z a cappellą bardzo przypomina ewangelię i duchową pieśń. Mercedes Benz. Napisana przez piosenkarkę wraz z poetami Michaelem McClure i Bobem Neuwirthem. Piosenkarka prosi Pana Boga, aby udowodnił swoją miłość do niej, kupując jej Mercedes-Benz, kolorowy telewizor i kilka jeszcze innych rzeczy,(które w tej chwili nie są przedmiotem naszego zainteresowania). W rzeczywistości piosenka ocieka sarkazmem i ironią. Janis Joplin krytykuje ludzi, którzy wykorzystują modlitwę, by prosić w niej o osobiste korzyści.

Janis nabija się z ludzi, którzy modlą się o materialne luksusy słuchając lub oglądając w telewizji  tzw. ewangelistów (Oh lord won’t you buy me a color tv.), którzy proszę o datki telewidzów zapewniając ich, że Bóg wynagrodzi ich i nie zapomni o nich w ich trudnym finansowych chwilach. Piosenkarka zanim zaczęła śpiewać, zrobiła małe wprowadzenie:

Zaśpiewam piosenkę, o wielkim znaczeniu społecznym i politycznym. Tak się ona zaczyna.

W tych kilku słowach Janis spostrzega społeczeństwo jako maszynerię, w której zachodzą wszystkie procesy, z którymi ona nie chce się zgodzić. Wszystko jest podporządkowane zbiorowemu dobrobytowi i zyskowi. W takim systemu, nie ma miejsca na indywidualizm, osobiste potrzeby i wyjątkowe osobiste doświadczenie. W tym przypadku prośba do Boga i mercedesa staję się kpiną z wartości swoich rodziców.

Oh lord won’t you buy me a Mercedes Benz.
My friends all drive Porsches, I must make amends.
Worked hard all my lifetime, no help from my friends.
So oh lord won’t you buy me a Mercedes Benz.

Oh lord won’t you buy me a color tv.
Dialing for Dollars is trying to find me.
I wait for delivery each day until 3.
So oh lord won’t you buy me a color tv.

Oh lord won’t you buy me a night on the town.
I’m counting on you lord, please don’t let me down.
Prove that you love me and buy the next round.
Oh lord won’t you buy me a night on the town.

Everybody, Oh lord won’t you buy me a Mercedes Benz.
My friends all drive Porsches, I must make amends.
Worked hard all my lifetime, no help from my friends.
So oh lord won’t you buy me a Mercedes Benz.

Nas interesuje to, że piosenka jest uważana przez jednych nawoływaniem do materializmu, a przez innych uważana jest za sprzeciw materializmowi. Joplin śpiewa, (Worked hard all my lifetime, no help from my friends / Przez całe życie ciężko pracowałam i nie miałam nikogo do pomocy). Chce doświadczyć przyjemności, jakie życie ma do zaoferowania, więc prosi Pana Boga o mercedesa. (So oh lord won’t you buy me a Mercedes Benz).  Motywując swoją prośbę tym, że (My friends all drive Porsches, I must make amends) wszyscy moi przyjaciele jeżdżą już porche, muszę to zauważyć. Tak jak wielu innych, też chce być beztroska i szczęśliwa, wartości materialne są ważniejsze od duchowości. W piosence jest kontrast pomiędzy Goods i God, ale wiadomość przekazywana jest bardzo oczywista. Utrata zainteresowaniem wartościami duchowymi na rzecz wartości materialnych. Duchowość to także relacje ludzkie, a zamiast nich ważniejszy jest kult produktów i dóbr. Materializm wygrywa z religią, piosenkarka wyśpiewuje dewaluację chrześcijaństwa jako instytucji społecznej. Bóg nie jest już tak ważny jak mercedes, nie już nie ucieleśnia duchowe wartości, nie  czyni człowieka odpowiedzialnym za swoje czyny i grzechy, teraz najważniejsze jest mieć, bo mieć znaczy być.

Urodzona  w konserwatywnej rodzinie w  Teksasie w średniej klasie społecznej Ameryki, dla niej mercedes, nie był jakimś wielkim luksusem, bo sama jeździła porsche w „psychodelicznych” kolorach. W bogatej, słonecznej Kalifornii artystka niewysokiego wzrostu, pochodząca z bardzo religijnej rodziny stała się gwiazdą subkultury występując z zespołem hippisowskim San Francisco’s Big Brother and the Holding Company do końca roku 1968. Ale odeszła i rozpoczęła karierę solową, nie szło jej najlepiej, dopiero w następnym roku, coś się ruszyło, gdy wziął ją pod swoje skrzydła menadżer zespołu „The Doors”. Te fakty są dla nas bardzo ważne, aby zrozumieć poetę Miłosza, jego postawę wobec młodych, jak on ich rozumiał, co o nich sądził czy myślał. Ale siłą autora „Traktatu poetyckiego” była przeszłość, historia, wyobraźnia, wielka pracowitość, która nie za bardzo pozwalała na coś „innego” niż był zaplanowany czas poety. Poeta przede wszystkim polegał na swojej wyobraźni i pamięci historycznej, one były główną siłą napędową jego  twórczości. W sumie jego wyobraźnia, ogromna i bogata, zamknięta w czterech ścianach domu, pokoju w którym pracował lub sali wykładowej została sprowadzona do zdolności szukania już znanych mu rozwiązań lub wiązanie  różnych elementów z przeszłości. W tym się czuł najlepiej i robił to najlepiej jak tylko umiał. Teraźniejszość interesowała go jak najbardziej, ale nie miał dla niej ani czasu ani zrozumienia, on żył przeszłością. Jakaś pieśniarka typu Janis Joplin, która  znała główną zasadę hippisów – anty-materializm – ale nie była jej obca pogoń wyniesiona z domu  za rzeczami, które hippisi uważali za zbytek lub luksusem niewiele obchodziła go. Wobec amerykańskiej teraźniejszości poeta zastosował taryfę ulgową stając się biernym, a nawet pasywnym. Przeszłość, o niej tak pisał, jakby był medium, które samo z siebie czerpało siłę i sprawność językową, wewnętrzna prawda poety/twórcy utożsamiała się z nim. Czy wierzył tak samo jak Joplin w iluzoryczną prawdę i szczęśliwość hippisów? Chyba nie. Piosenkarka wiedziała dobrze, że ani pogoń za „dobrami ziemskimi”, ani umartwianie się nie gwarantuje szczęścia ani spokoju duszy.  A dusza, to język twórcy, aby wyrazić amerykańskie problemy musiałby pisać je językiem angielskim, ale on zamknął się w języku polskim, w tym zaczarowanym kole słowiańszczyzny, w którym mógł tylko funkcjonować w dalekiej Kalifornii popadając w stan pustki i samotności, o której tak dobitnie pisał, ale po polsku. Był uważnym obserwatorem teraźniejszości, chociaż jak już zostało powiedziane nie potrafił tak dobrze jak o przeszłości pisać. Rozumiał, że epoka hippisów powoli się kończyła, kończyły się burzliwe lata sześćdziesiąte, był koniec roku 1970, rozmowy pokojowe  rozpoczęte w 1969 roku w Paryżu pozwoliły Amerykanom z „twarzą”, ale opuszczona głową wycofywać się z Wietnamu. Gdy artystka umierała  we październiku 1970 roku z przedawkowania heroiny jej porsche stało zaparkowane przed hotelem. Nie umarła, jak twierdzą jej biografowie z „przedawkowania” – tak powszechnie się uważa – ale z „błędu dealera”, który dostarczył tym razem mocniejszy narkotyk. Joplin wzięła swoją dawkę, taką jak zawsze, ale jak wykazało śledztwo, nie tylko ona umarła, bo jeszcze innych kilka osób  zaopatrujących się u tego samego dealera w bardzo krótkim czasie umarło z przedawkowania.  Chciała skończyć z  piciem whisky, która powodowała u niej strasznego kaca, a nie  chciała go mieć, bo właśnie w studiu pracowała nad nową płytą. Zastąpiła wódkę heroinę, zmarła miała 27 lat, była u szczytu swojej hippisowskiej sławy. Kilkanaście dni wcześniej zmarł Jimmy Hendrix, popijając pastylki nasenne winem.  Syn 17 letniej matki, wychowany przez rodzinę żyjącą na pograniczu biedy i ubóstwa. Gdy umierał był najwięcej zarabiającym muzykiem ery hippisowskiej. Ikoną muzyczną „dzieci kwiatów,  dzisiaj wciąż tyle lat po śmierci pamięć o nim żyje. Dzisiaj można kupić koszulki T- shirt z okazji 75 urodzin muzyka za jedyne 29 dolarów w każdym wymiarze. Uważany za jednego z największych i najbardziej innowacyjnych gitarzystów wszech czasów. W ciągu ostatnich czterech lat swojego życia przekroczył granice i zrewolucjonizował muzykę popularną.

Powoli schodzili ze sceny amerykańskiego życia społecznego hippisi, wojna w Wietnamie też miała się ku końcowi.  W marcu 1973 r. Południe Wietnamu wciąż było w rękach Amerykanów, którzy się wycofywali przekazując swój sprzęt armii Południa. Nieoficjalnie, wojna  trwała dwa lata dłużej, bo miliardy dolarów wpompowane przez ZSRR i Chiny w broń, sprzęt wojsko, szkolenia, musiał przynieść jednoznaczne rozstrzygnięcie. Wojska Północy  w przeciągu  dwóch lat  zdobyły  cały Wietnam, a stolica południowej części Sajgon poddała się  komunistycznej Północy praktycznie bez walki.

Tło ogólne.  Początki lat 60.  XX wieku

Ósmego listopada 1960 roku, John Kennedy pokonał w wyborach prezydenckich o „włos” Richarda Nixona i został w styczniu roku następnego trzydziestym piątym prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Rozpoczyna się jeden z najciekawszych okresów drugiej połowy XX w kulturze, nauce, polityce, w dziejach historii Ameryki i świata. Amerykanie są pod wrażeniem wystrzelenia „Sputnika” w 1957 roku ich „duma narodowa” cierpi, bo byli przekonani o swojej dominacji we wszystkim, co robili, łącznie z nauką w dziedzinach technicznych. Nowo wybrany prezydent obiecuje, że do końca dekady Amerykanin stanie na księżycu, ginie 22 listopada w 1963 roku zastrzelony w Teksasie przez nieznanego sprawcę. Zanim został zastrzelony w telewizyjnym wystąpieniu rok wcześniej 22 października 1962 roku ogłasza, że amerykańskie samoloty szpiegowskie odkryły sowieckie bazy rakietowe na Kubie. Zarządza blokadę wyspę.

W dalekiej Anglii też powstają „bazy rakietowe”, ale muzyki młodzieżowej, która będzie skierowana przeciwko Ameryce (ucierpi na tym finansowo wielu artystów amerykańskich m.in. Elvis Presley, czy artyści wytworni płytowej Motown).

Muzyka Beatlesów zmieni świata, a król roc&rolla Elvis Presley stanie się przeciwnikiem zespołu, będzie za tym, aby ich nie wpuszczać na terytorium Stanów Zjednoczonych, dla pokolenia nastolatków stanie się przeszłością „odrzuconą  zabawką w kąt”.  Zespół The Beatles wywrze ogromny wpływ w szerokim zrozumieniu na kulturę amerykańską. Trzech chłopców: Ringo, Paul, i George, pochodziło z bardzo ubogich liverpoolskich rodzin robotniczych, zupełnie nieświadomie podzieli amerykańską młodzież na czarną i białą widownię w momencie, gdy obie społeczności dzięki m.in., Motown miały po raz pierwszy wspólnych idolów i tańczyły w rytmach tej samej „czarnej muzyki”. Od roku 1960 do roku 1963 rock 'n’ roll stał się najbardziej zintegrowanym rasowo stylem w historii Ameryki. Motown podbijał kraj, Ray Charles i James Brown wdzierali się na popowe listy przebojów, a „grupy dziewczyn” od Shirelles po Shangri-Las przekraczały linię kolorową w obu kierunkach. W tym roku magazyn „Billboard” przestał publikować oddzielne listy przebojów R & B i Pop, ponieważ gusty białych i czarnych dokładnie się pokrywały. (1)

Ale wracajmy do Beatesów, czwartym członkiem  zespołu był John Lennon, który mieszkał ze swoją ciocią Mimi. Jego matka  oddała go bezdzietnej siostrze, bo sama nie była w stanie go wychować (trudna  finansowa sytuacja życiowa). John był zbuntowanym chłopcem i sprawiał kłopot nie tylko wychowawcom, ale i ciotce. Nie był wyjątkiem, gdy przyjrzymy się bliżej wszystkim idolom hippisów, to okaże się, że John niczym szczególnym się nie wyróżniał,  dla ruchu hippisów i ludzi „wyzwolonych”  czyli „free” albo „wolnych” niskie pochodzenie społeczne nie było aż tak ważne, zdecydowana większość zbuntowanych pochodziła z rozbitych rodzin i  robotniczo-chłopskich rodzin.  Nie ważne kto śpiewał, mówił, przemawiał, organizował koncerty, czy zapraszał do teatru lub na wiece.  W tym czasie, gdy na oczach ludzi „wszystko” się w Ameryce zmieniało, Czesław Miłosz pisał, tworzył, kreował to, co jego interesowało, a nie to co się wokół niego działo. Swoje kalifornijskie życie podporządkował swoim planom bycia twórcą/poetą poza granicami Polski. On bardziej niż Beatlesami będzie się interesować Stanisławem Brzozowskim czy Witkacym. Ameryka się bogaci, świat się bogaci, dokonuje się wiele zmian na mapie geopolitycznej świata, dokonują się szybkie zmiany społecznoekonomiczne, ale Miłosza to aż tak bardzo nie interesowało, on żyje w swoim świecie. Jego bardziej interesuje Polska i polskość, jego labiryntem będzie historia literatury i historia jako przeszłość, Europa i europejskość będą mu więcej dostarczać inspiracji do tworzenia niż Ameryka i amerykańskość. Miłosz dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych  wystąpi publicznie, ale tylko na swoim uniwersyteckim campusie oraz już nie publicznie wyda zbiór esejów pt. „Widzenia nad Zatoką San Francisco”, w których napisze bardziej to, co się mu w Ameryce nie podoba, niż podoba. W Ameryce, Europie słuchano piosenek, muzyki  synów  i córek z amerykańskiej klasy robotniczej,  którzy byli zbuntowani przeciwko wyzyskowi, materializmowi, wartościom nie swoich rodziców, ale klasy mieszczańskiej, średniej. Ci muzycy, wykonawcy co osiągnęli finansowy sukces, nie „zaćpali się na śmierć”,  gdy ich płyty, muzyka zaczęły dobrze się sprzedawać w setkach tysięcy egzemplarzy, w bardzo krótkim czasie stali się bogaczami. W swoich nowych domach kupionych za miliony dolarów zatrudniali sprzątaczki, kucharzy, lokai, ogrodników, kierowców prowadzących ich limuzyny za setki tysięcy dolarów. Skok z najuboższych warstw do najbogatszych dokonał się w przeciągu zaledwie pięciu – siedmiu lat. Czegoś takiego świat nie wiedział ani wcześniej, ani potem. Przykładem karier niech będzie wspomniany zespół The Beatles, walczący o równość społeczną, dla którego „muzyka czarnych” była bardzo ważna,  równouprawnia dla wszystkich obywateli, łącznie z kobietami. Kariera tych czterech ubogich chłopaków z Liverpoolu tak się potoczyła w przeciągu niecałej dekady, że  staną się najbogatszymi ludźmi swojej hippisowskiej generacji. To pokolenie urodzone  w latach czterdziestych ubiegłego wieku  inspirowało się tym, co wokół niego się działo, w przeciwieństwie do wcześniejszych generacji, oni nie szukali inspiracji w starych XIX wiecznych pieśniach czy balladach, ale sami je tworzyli. Ich wyobraźnia kierowała się na problemy i zagadnienia społeczno polityczne, zarówno w doborze tematów jak i formy. Nie pisali o przeszłości ani o bohaterach sprzed wielu dekad, czy stuleci, ale o teraźniejszości która wywierała na nich ogromny wpływ.  Robili to świadomie nawet gdy kreowali nastroje liryczne w swoich utworach na początku swoich karier skupiając się przeważnie na sobie, na swoich sprawach osobistych.  Warto przypomnieć, że ojciec Johna,  Alfreda „Freddie” Lennon z biografiach syna zostaje pokazany jako niefrasobliwy włóczęga, któremu nie należy współczuć, który z czasem będzie żałował swojego postępowania, ale nigdy nie otrzyma od syna przebaczenia. Ciotka Mimi była pół klasy wyżej na drabinie społecznej niż  rodziny kolegów siostrzeńca, poza progiem ubóstwa nie tak jak koledzy z zespoły, miała swoje mieszkanie, dom.  Jednak to nie ona kupiła gitarę Johnowi, ale matka, Mimi była realistką, chciała aby siostrzeniec wziął się za naukę, nauczył zawodu i poszedł do pracy.  Nie popierała jego  brząkania na gitarze mówiąc: „the guitar’s all very well, John, but you’ll never make a living out of it”. Także zdawała sobie sprawę  z niskiego położenia społecznego kolegów i miała zastrzeżenia, co do jego akcentu Scouse (Liverpool) biednych robotników, mówiąc: chłopcze z takim akcentem daleko nie zajdziesz, na co chłopiec odpowiadał przewrotnie: ciociu właśnie z takim akcentem w robotniczym mieście dam radę. (2)

Ale to co myślała ciotka nie obchodziło Johna, ani jego kolegów oni robili swoje. Z czasem zapuszczą włosy, założą białe koszule i garnitury, a swoją muzyką podbiją nie tylko  Wielką Brytanię, Amerykę, ale cały świat. W krótkim czasie pochodzący z robotniczych nizin społecznych chłopcy, otrzymają tytuły szlacheckie, staną się idolami dla milionów młodych ludzi wpatrzonych w nich jak w bogów. Staną się iskrami rewolty, która podpali świat, chłopcy, którzy kilka lat wcześniej wychodzili bez drugiego śniadania do szkoły, bo rodziców nie było na to stać, będą słuchani i naśladowani przez miliony młodych wielbicieli. Zaangażują się w ruch hippisowski, w społeczny, w walkę o równouprawnienia dla wszystkich dyskryminowanych, w  roku 1964 odmówią występu na stadionie w Gator Bowl w Jacksonville na Florydzie, na którym jak w całej Ameryce była segregacja rasowa. John Lennon był tak wściekły, kiedy dowiedział się o tym, że wydał oświadczenie prasowe mówiąc, że grupa nie zagra, dopóki czarni fani nie będą mogli usiąść tam, gdzie im się podoba. Jednak ich własne korzenie klasa robotnicza z której wyrośli, społeczeństwo w którym się wychowali nie będzie wiele obchodzić, będą starać się jak najszybciej o nich zapomnieć. John Lennon, bóstwo subkultury hippisów,   w pewnym momencie sławy powie, że zespół The Beatles jest popularniejszy od Jezusa Chrystusa, co wywoła falę protestów na całym świecie, w szczególności na południu Stanów Zjednoczonych. Po porzuceniu żony i zostawienie syna na jej wychowaniu, rozwodzie z nią i zawarciu małżeństwa z Yoko Ono, narodzinach drugiego syna, którego będzie bardzo kochał, mówiąc kocham go, bowiem został zaplanowany a ten pierwszy nie. Cieszył się życiem jak nigdy wcześniej, znalazł  to czego szukał tak długo, rodzinę i miłość, pieniądze i sławę i gdy się już mu wydawało, że niczego więcej mu nie potrzeba zostanie zastrzelony pięcioma kulami 8 grudnia, 1980 roku w Nowym Jorku przez ochroniarza, (pochodzącego z klasy robotniczej) jednego z hoteli  na Hawajach. W ostatnim dniu pracy w Honolulu, zanim przybył morderca do Nowego Jorku, podpisał się w pracy na liście obecności jako „John Lennon”. Chciał być jak jego ofiara sławny i bogaty, a przede wszystkim miał pretensję do Lennona, że zdradził ludzi takich jak on.

Era lat sześćdziesiątych w historii Ameryki to czas burzliwych zmian na wielu poziomach ówczesnego społeczeństwa, to także podważanie wielu podstawowych  hierarchii, które funkcjonowały wcześniej. To nie tylko walka o nieuczestniczenie w wojnie w Wietnamie, ale walka o prawa dla homoseksualistów, kobiet, o wyrażanie własnych poglądów pokolenia młodych ludzi z wyżu demograficznego, które osiągnęło swoją młodość właśnie w latach sześćdziesiątych. Oni nie  chcieli zaakceptować „ani poglądów, ani kultury starych”, nie chcieli żyć zgodnie z ideałami rodziców, którzy skupili się na pracy, nawet mieli obsesję na punkcie pracy i powiększaniu majątków. Oni chcieli być inni i odwrócili się plecami do materializmu, oczywiście nie wszyscy, nie wszystkim się udało, ale tym co się udało osiągnąć sukces przede wszystkim na polu kultury, nie tylko nie odrzucili materializmu, ale go pokochali, przykładem niech będą członkowie zespołów idolów hippisów. Oni do pomnażania swoich majątków zatrudniali fachowców inwestujących za nich w nieruchomości, sztukę, malarstwo współczesne, antyki, turystykę, usługi takie jak restauracje, hotele, w rolnictwo, hodowle zwierząt, chociaż wielu z nich oficjalnie uważano za wegetarianów, etc. Poznali smak pieniądza i jego siłę, tym co mieli szczęście do dzisiaj żyją z odsetek z hippisowskiej ery.

Muzyka, tysiące anonimowych muzyków, setki zespołów zajmie bardzo dużo uwagi w tej pracy, bo muzyka była wszechobecna, zbuntowani młodzi używali różnych kanałów społecznych, aby przekazać swój protest poprzez ubiór, literaturę, sztuki plastyczne,  nowe formy artystyczne, takie jak happening lub performance. Osławione festiwale muzyczne  były źródłami dochodu, wcześniej czy późnej,  jak choćby  Woodstock Music and Art w dniach od 15-18 sierpnia w 1969 roku, (nie przyniósł zysku, od razu, bo wstęp był bezpłatny), ale do dzisiaj organizatorzy zarabiają tysiące dolarów  na prawach autorskich do muzyki i filmów, które w czasie festiwalu powstały.

Era  chaosu ludzi młodych

Przyczyną chaosu byli młodzi ludzie, którzy chcieli wziąć odpowiedzialność za państwo i swoje życia oraz  przyszłość Ameryki w swoje ręce. Wbrew swoim rodzicom, nauczycielom oraz władzy, wyszli na ulice szukać zrozumienia poprzez, muzykę, poezję i filozofię Dalekiego Wschodu. Narodzi się subkultura hippisowska, pół nagich studentów chodzący boso na zajęcia, rozruchy murzyńskiej ludności, oglądane jednak z boku przez poetę. To, że młodzi, chcieli grać na gitarach i obwijając swoje ciała w prześcieradła w kolorze białym lub pomarańczy, wiązać brudne tłuste, długi włosy kolorowymi wstążkami, pisać wiersze, to nie było przyczyną rozłamu na dwie Ameryki. Jedną z wielu przyczyń podziału Ameryki lat sześćdziesiątych był „złoty cielec”, od którego młodzi-brodaci chcieli uciec jak najdalej. Inną przyczyną było to, że ich rodziców było stać finansowo na utrzymanie „ dzieciaka hippisa”. Urodzeni przed wojną w okresie wielkiego kryzysu gospodarczego chcieli, aby ich dzieci miały lepiej niż oni. I chyba miały, nastał boom gospodarczy, Ameryka bogaciła się, dzieci  mogły za pieniądze rodzicieli kupić sobie gitary i marihuanę, kolorowe szklane koraliki na szyję i przeguby rąk, powiedzieć im prosto w oczy, kochana mamo i tato nie chcemy iść do szkoły, by później do końca życia uczestniczyć w wyścigu szczurów. Palec środkowy w górę i krótkie pojedyncze zdanie: Just fuck off and leave me alone America!!!

Bardzo  długa „dekada chaosu” trwała do połowy lat 70,  w niej poza  karierą w armii, czy w sporcie zostają otwarte jeszcze jedne drzwi do kariery, trzecie drzwi do szybkiej sławy i pieniędzy, poprzez kulturę masową.  Płyty sprzedawały się w setkach tysięcy nakładów, poezja i literatura bardzo dobrze, powstawało wiele księgarń i wydawnictw hippisowskich.

Tradycjonaliści i konserwatyści, przeciw krzykliwym studentom domagającym się wielu rzeczy na raz, dopatruje się w poczynaniach młodych zmierzchu amerykańskiego imperium, podziału Ameryki.  Dla wielu nie przemawia ani poezja, ani muzyka, chociaż ballady napisane przez Boba Dylana, stają się protest songami młodzieży, hymnami pokolenia jak: “Blowin’ in the wind”, “The Times They are a-Changin“, “Visions of Johanna” czy “A Hard Rain’s A-Gonna Fall.  Jeden z krytyków napisał, że od czasów Marksa nie było tak głębokiej analizy społeczeństwa, jak Bob Dylan.  Marksa faktycznie Amerykanie uważają przede wszystkim  za socjologa, a dopiero później za filozofa.  Świat młodych to świat dynamiczny, zmieniający się na wielu płaszczyznach, również na uznawanych już płaszczyznach wartości, które w oczach młodych tracą  na znaczeniu z dnia na dzień. Chaos w świecie wartości coraz bardziej w sensie społecznym zmusza do myślenia o odpowiedzialności nie tylko za swój los, własnej rodziny, ale za los ludzi w innym państwach nawet jeśli nie wiemy  gdzie one są oraz w innych regionach świata. I tutaj raz jeszcze warto jest wrócić do Marksa nie filozofa a socjologa, bo powstaje przepaść między ubogimi i bogatym, ujawnia się brak sprawiedliwości społecznej i solidarności nie tylko wewnątrz pokoleniowej, ale solidarności pomiędzy pokoleniami.

W San Francisco, Berkeley aż kipiało od „energii młodych”, nastał bardzo trudny okres w życiu przeciętnego Amerykanina, wielu rodziców, często weteranów II wojny światowej, zastanawiało się nad tym, czy jest sens pozwalać swoim synom uczestniczyć w wojnie z Wietnamem, o którym nic nie wiedzieli, którego nie mogli znaleźć na mapie. Czy Miłosz rozumiał młodych i wiedział, o co w tym wszystkim chodzi, co się działo wokół niego, trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć. Wiele razy zastanawiał się nad tym skąd tyle ludzi przybywa znikąd do miasta San Francisco, skąd są ci ludzie, skąd się wzięli? Dlaczego się zbuntowali przeciw własnym rodzicom, co było powodem ich buntu. Powodów było wiele do buntu, i to bardzo dziecinnych głównych był sprzeciw przeciwko na przykład słuchaniu się rodziców, czyli nie chodzeniu w niedzielę do kościoła, albo uczenie się lub odrabianie lekcji. Zakaz picia alkoholu lub brania narkotyków. Zakaz seksu przed małżeńskiego, albo zakaz ubierania się w stare zniszczone ubrania. Zakaz jedzenia byle czego i zdrowe odżywianie się. Chęć bycia wolnym, tworzenie tak zwanych komun hippisowskich, w którym łatwiej dostać było narkotyki niż kanapkę z serem czy pomidorem. Większość tych bardzo młodych ludzi przez cały czas hippisowski była bardzo głodna, po prostu głodowała, żyła w nędzy i wbrew wszelkim warunkom sanitarnym. Przybyli do San Francisco, aby doświadczyć coś, czego nie mogli przeżyć pod rodzinnym dachem, więc przeżywali swoją utopię, wzięcie w swoje ręce odpowiedzialności za siebie i świat. Miłosz o tym wiedział, chciał ocalić Amerykę przed Ameryką jako Europejczyk, czy mu się to udało, dzisiaj trudno jest to stwierdzić jednoznacznie.  Był elitarnym profesorem uczącym na elitarnej uczelni, mieszkał w elitarnym miejscu na ziemi, i studentów też miał elitarnych, bo po wykładach o Dostojewskim, czy Swedenborgu,  po  wykładach o  polskim renesansie czy baroku.  A gdy wracają do swoich mieszkań, gdzie pala marihuanę, piją piwo, słuchają muzyki Boba Dylana czy Rolling Stonesów, lub piosenki hymnu hippisów śpiewanego przez  Scotta McKenzi w 1967 roku:

If you’re going to San Francisco
Be sure to wear some flowers in your hair
If you’re going to San Francisco
You’re gonna meet some gentle people there

For those who come to San Francisco
Summertime will be a love-in there
In the streets of San Francisco
Gentle people with flowers in their hair

Miłosz nie wkładał kwiatów we włosy, nie musiał się wybierać do San Francisco, mieszkał na jego przedmieściach i codziennie oglądał miasto przez tarasowe okno. Nie interesował się za bardzo subkulturą hippisów, nie palił marihuany, (jest to duża strata dla polskiej poezji), ale lubił zajrzeć do kieliszka, poza tym nie ma wiele śladów o tych wydarzeniach w jego twórczości, ale jest sporo uwag dotyczących lat sześćdziesiątych w jego prywatnej, bardzo bogatej korespondencji.

Dla pana Czesława kosmity, przybysza z innej planety, który za wszelką cenę chce, z upartością, desperacją, ogromną siła woli –  mieszkańców innej planety czegoś nauczyć, podzielić się z nimi swoją wiedzą i doświadczeniem, swoją mądrością życiową i obserwacjami świata. Uwierzył w posłannictwo literatury, ale być jej posłańcem trzeba koniecznie zerwać z otaczającym światem, skazać się na samotność, przebywać w pustce, być sam na sam ze swoim językiem polskim i polskimi myślami. Kontakt ze światem zewnętrznym tylko poprzez korespondencję, bo bliskość ludzi rozprasza, zajmuje czas, rozgania myśli, trzeba zgodzić się na separacje od teraźniejszości, od życia i  codziennej rzeczywistości w której nie ma ani czasu ani miejsca na przemyślenia o teraźniejszości. Piosenka Janis Joplin Mercedes Benz powinna mu się podobać, ale nie można mieć stu procentowej pewności. Powinien podobać mu się film z kultowym dzisiaj Jamesem Deanem w filmie „Buntownik bez powodów” (1955) w którym wkraczający w wiek męski chłopak, pytaj ojca: co to znaczy być mężczyzną? Ojciec nie odpowiada, ale dał synowi wszystko to czego potrzebował od rodziców, oprócz wartości, które określają człowieka. Chłopak czuje się wyalienowany, buntuje się nie przeciwko „obcym”, ale przeciwko własnym rodzicom, matce,  która zdominowała ojca. Pisarz ojciec, którego twórczość nabiera ciała jak ludzkie, książki powoli wchodzą w krwiobieg, zaczynają żyć własnym życiem, poeta coraz bardziej wchodzi, wgłębia się w  siebie, lata czterdzieste, pięćdziesiąte, sześćdziesiąte stają się historią. Sfrustrowani  młodzi buntownicy buntujący się  przede wszystkim  rodzicom sami zostają rodzicami.  Sprzeciw przeciwko wojnie, przeciw nierówności społecznej przeciw wszystkim, którzy  mieli więcej niż 30 lat życia staje się dla większości bez sensu. Buntowali się, bo nie chcieli mieszkać w identycznych domach na  przedmieściach miast, lub dzielnicach miast podobnych do siebie jak dwie krople wody. Nie chcieli jeździć identycznymi samochodami i oglądać identyczne programy telewizyjne, nie chcieli identyfikować się z rodzinami telewizyjnych seriali. Buntowali się, bo chcieli mieć łatwy dostęp  do narkotyków. Wartości o które walczyli młodzi w Berkeley i całej Ameryce, którzy chcieli być widziani jako ludzie, a nie materialistyczne roboty interesują go na zasadzie informacji, nie widzi w tym nic uniwersalnego, co nadawałoby literaturze moc zdolnej życia własnym życiem.  Młodzi, hippisi, dla których były ważne nie tylko wystąpienia przeciwko wszelkim politycznym „zagrywkom starych” stworzyli własną subkulturę, literaturę, poezje, sztuki plastyczne, modę, tzw. kod odzieżowy i oczywiście muzykę. Ona towarzyszyła każdemu strajkowi, każdemu pochodowi, była na każdy wiecu, słowem wszędzie i na każdym kroku. Młodzie byli przekonani, że muzyka pomaga, rola muzyki była ogromna i nie należy jej lekceważyć, bo ona była narzędziem ekspresji społecznej. A tam gdzie była muzyka, był śpiew, tam gdzie był śpiew byłym piosenki, wiersze i poeci. Promowali głównie wolny, strumień świadomości i traktowali pisanie jako wizjonerskie działanie, które musi narodzić się, pochodzić  z najbardziej wewnętrznego ja. Pracowali nad poprawieniem stylu retorycznego, ponieważ ich wiersze były przede wszystkim przeznaczone od czytania na głos, a nie do publikacji. Oni czytali swoje wiersze w barach, pubach, ulicy, przed kościołem, fabryką, w parku i instytucją państwową. Dla nich najważniejsze było dostosowanie do miarowość mowy do długości oddechu. Nie będąc akademikami czuli się swobodnie w używaniu języka potocznego i nieformalnego i bardzo często także slangu. Największą jednak różnicą pomiędzy poezją beatników i hippisów była sama technika zapisywania wiersza. Oni naśladując Walta Whitmana bardzo często stosowali anaforę, powtórzenia, co miało podkreślać wagę tego co mówią, lub chcieli przekazać. Hippisi, beatnicy byli zwartą grupą tworzą dla siebie samych, żyjących tym co stworzyli, żyjących chwilą tworzenia. Dla nich wiersz, piosenka, ballada było treścią teraźniejszości, dla poety piszącego po polsku książka była drzwiami za którymi była pusta a nawet samotność twórcy.


1. Elijah Wald. HOW THE BEATLES DESTROYED ROCK ‘N’ ROLL. New York Post. July 12, 2009

2. THOUGHTS ON “A HOUSING HISTORY OF THE BEATLES: THREE ‘WORKING-CLASS HEROES’ AND JOHN”. Posted by Municipal Dreamsin Housing, Liverpool. 30 august, 2016.

Adam Lizakowski – Janis Joplin i jej świat
QR kod: Adam Lizakowski – Janis Joplin i jej świat