film drogi
co myśleliście, gdy cyrk wsuwał się rano w mapę miasta:
że dziewczętom z placu zabaw przestaną parować młode brzuchy?
że syn weźmie lekcję świata, jak bierze się łyk oranżady?
zobaczą wszystko, co nocami z żółtej płachty dachu skrobią karły:
ślinę, sierść i śmierć.
co myśleliście, gdy w suchej dłoni syna stygł popcorn:
że gwiazdą wieczoru nie powinien być murzyn z białą wstążką na szyi?
pociesza dzieci z pierwszych rzędów, które płaczą, bo
nie odrobiły jeszcze zadań z przyrody.
wieczorem będą śnić czarne zęby i brokat na ciałach akrobatek.
co myśleliście, gdy waszą córkę znaleźli w rozciętym grzbiecie konia:
że wygląda jak klacz w rui, którą głodny francuz nakrył grubą derką,
gdy syn odklejał landrynki z biletu do cyrku?
zwierzęta zasypiały wtedy po cichu,
stare kobiety czesały ciasne kucyki – teraz kołyszą siwe głowy.
cyrk już odjechał, w ubojni na ścianach namalowano sceny z bajek
mięsem dławiła się już przez całe życie
Marina Abramović leży w trawie i patrzy
pewnie było już po wszystkim. wczoraj
kierowca ze wsi jak wszystkie inne torturował na dworcu autobus.
okrył go papierem ściernym jak kocem z polaru, szorował mu czoło
z rdzy: „synuś, synuś, jedźmy stąd, ja już nie mogę” ― płakał krótko.
jakaś wizja końca świata nagle
zapleśniały mu wąsy.
żona upiekła skubańca, w szarym swetrze
zwłoki młodych myszy, mylił trasę już od początku.
najgorzej było na zakrętach ― zawsze ślisko i zimno,
na jego żywot święty z kuchni wołanie,
że jakaś kobieta z Belgradu wycięła sobie gwiazdę na brzuchu,
że dziecko zabiła, bo go nie chciała, że zwariowała
cała ziemia, a w niebie nikt nie mieszka.
żona płakała krótko w brudny fartuch,
pogoda też była w kratkę.