Procesja

Chwyciliśmy się za ręce, przed domem.
Chwyciliśmy się za nogi, za domem.
Kobiety chwyciły się za ręce, chwyciły się za nogi,
całują prześcieradło, które wypadło z niego.


Wuj

Nazywał to ‘miażdżeniem ostrokrzewu na boku stodoły’
i pocierał palcem o deskę

nazywał to ‘miażdżeniem ostrokrzewu na barkach stodoły’
i usta szybko podpływały pod podpierającą się pod boki stodołę
i zalepiały okiennice jelenie przedmuchiwały pobazgrane pastwisko żelastwo

‘jeśli gdzieś się pojawi na waszych koszulach to go zmiażdżcie
jeśli taki zmiażdżony owoc cicho do was podpłynie chłopcy
zawołajcie mnie powiem mu coś na osobności’

pytamy czemu ciągle przywdziewają skórę niewinnych
brzózka stara prowodyrka padnie od pierwszego ciosu


Dom

Mama wyciera łzy, indyk wysechł, wyciekł sok.

Indyk wysechł, złotko, cały świat wie,
że nie wyschnie szybko koc złożony w kostkę!

Całe miasto wie: tabliczki
zajadle będzie bronić pies, Oskar.

Wóz strażacki na trawniku.
Się sturla i ich obsobaczy ogrodowy skrzacie.

Zniósł ze schodów pryzmę piasku z dwoma sznurówkami,
do drzwi podbiega i rozszarpuje go już w środkowym stopniu.
(racja, rozszarpanie listonosza w stopniu wyższym,
da nam gwarancję, że się nie podniesie)

Spokojnie, szlauchy wyszły z rąk i tyle.

A ona kończy indora i wyszeptuje:
największa z łajz znów wychyliła głowę za ganek,
wzięła (schrońcie się gdzieś chłopcy) potężny haust powietrza.


Kolce

Pawle Oskarze wasze uśmiechy zatapiają w nas kły
wasze uśmiechy wżynają się w nas gdy siedzimy na fotelach
w żadnym wypadku nie chcemy Pawle Oskarze
by przebiły was te okropności na tyłach domu zgniłe owoce


Czaszka

na kępach trawy mam chybotliwe biurko
kolumny mrówek na schodach i umywalce

pod drzwiami skórka pomarańczy z dwoma osami
staruszkowie obok nacinają arbuz

o monetę powalczą zaraz uliczni wojownicy
chłopcy z piasku i ze słomy

w holu kobieta wertuje czasopismo
poza tym rząd płonących cyfr sterta przewodników

po podniesieniu rolet zeskakuje na mnie
człowiek o rozdwojonym języku wyłupiastych oczach


Uroczystość

Sobota.
T. pochłania kolejny kawałek skóry.
Drugi od prawej klepie go dłonią.
Schylam się, wyciągam
filiżankę z kłębowiska prętów.

Psy w holu, cicho pomrukują.
W ogrodzie kolorowe ptaki, przyjaciółki babci.
Brat mówi do mnie: patrz, jak skaczą w górę,
wyrwało im kieliszki grono balonów.


Listonosz

gdy po ścieżce pełznie folia lub skrawek papieru wybiegają
dostają szału gdy ociera się o białe pnie po obu stronach naszej rezydencji

dostają szału gdy przechodzi z ręką zwisającą bezwładnie
i między tujami karmi inne psy


Wojna

kiedyś ojciec zobaczył otwarte usta na pastwisku
chciał je spalić i te czarne zęby i tę trawę pod nimi
co je stale dopingowała w tym momencie
osty przeszyły karafkę wody i chleb


Wigilia ‘94

stoję na ośnieżonej polanie
moje nogi dwa słupki
usta wąskie z wiszącą przy nich lodową kłódką

mama jest już tutaj
z jej długiej ręki wychodzą promienie

potrzebuję czasu ale w końcu pojadę do miasta
zapomnę to co znaczy wrzucać szczapy drewna w ogień

Paweł Kondratowicz – Zwierzęta przy moim boku
QR kod: Paweł Kondratowicz – Zwierzęta przy moim boku