osobliwość
nim cokolwiek się stało
i zaistniały pustki synonimy
gdy braku nawet brakowało
rozległ się szum praprzyczyny
ten ton samoistny
w którym wszystko brzmiało
in statu nascendi
treścią wręcz doskonałą
czasem nazywany
by zaistnieć w mowie
początkowym słowem
które trwało w sobie
jak akustyczna fala
na morzu głuchej ciszy
bez możliwości
by ktoś ją usłyszał
głos sprawczej siły
w prymarnej noezie
zalążek konieczności
w kwantowej genezie
z wnętrza własnego
tworzący się ab ovo
bez bytu innego
poza samym sobą
wzór wnętrz i stanów
oraz sfer bądź kształtów
wspólnych lub odrębnych
również w kwestii żartów
materii zaczyn
w przestrzeni zasobach
decydujący o tym
jak cel sformułować
egzemplum
miejsce po stopie w głąb opada rybą*
i jest powodem wiary w praistotę
kamieniem węgielnym którego tworzywo
uformowało wszechżycia zygotę
w sekwencji zdarzeń wypełnionej ładem
i jądrze działań wzbudzonych jak należy
z sobą zestrojonych w jedną zasadę
by zwiększyć impet właściwej syntezy
choć pod wątpliwość wielokroć stawiany
i testowany na wszelkie sposoby
bezlikiem cyfr udzielnie opisany
wpływ się okazał w tej roli wzorowy
jak oka mgnienie na strzelca kondycję
gdy trafia gwiazdy z innej galaktyki
w lot napinając wszechświata cięciwę
zgodnie z regułami metafizyki
proces dający szanse od początku
na powodzenie dla wszelkich dokonań
bez zbędnych sił i przypadkowych wątków
ma więc przyczynę w myśli kreatora
* Julian Matej – Odejście
hipertrofia
mania wielkości wszędzie się ujawnia
wypełnia obiekty swoich dokonań
niebywałym blaskiem nawet za dnia
szczególnie gwiazdy we własnych kanonach
wciąż ukazują się zatem chętne
łaknące światła oraz wielkości
najjaśniejsze ogromne i niepojęte
hipergiganty z troską chciwości
tysiące razy jaśniejsze od słońca
trzymane w spiralnych ramionach
zachłanne we wszystkich proporcjach
jeśli chce tego żądza spragniona
pęcznieją jak ognie bengalskie
czerwone z gorąca olbrzymy
i stale ciśnienie ich wzrasta
od środka z wiadomej przyczyny
skupiając się w pełni tylko na sobie
nieustająco tracą rozeznanie
bo właśnie w takim istnienia sposobie
niecne przeznaczenie czyha już na nie
z powodu kształtu krzywej blasku
i chwiejnej ciągłości kreacji par
zanika gwiazda w wewnętrznym potrzasku
trwoniąc nieprzerwanie zasadniczy żar
taka jest bowiem kosmiczna kara
którą mgławica tylko zapamięta
gdy za granicą chandrasekhara
gwiazdę rozerwie siła immanentna
jeszcze przez chwilę jako supernowa
na firmamencie zabłyśnie swym zgonem
w proch obracając na zawsze swój powab
i pyłem zostanie na nieboskłonie
wiadomość
dokładnie już znamy początek czasu
który jest końcem naszego widzenia
poza granicą czterdziestu miliardów
lat świetlnych jakiegokolwiek istnienia
tam się obecnie horyzont rozciąga
wyznaczający nasze postrzeganie
tego co wcześniej na ogół się działo
w badanej dali opisanej trwaniem
gdzie gwiazd tryliardy niezmiennie błyskają
w supergromadach liczących miliony
które biliony w sobie zawierają
galaktyk ogromnych i rozdrobnionych
gdzie bąble Fermiego spornej natury
pęcznieją ciągle na kosmicznym wietrze
jak rudymenty dżetów z czarnej dziury
które zawisły wokół drogi mlecznej
gdzie choćby strugi plazmowej materii
łączą swoim błyskiem radioobłoki
z jądrami galaktyk w wirtuozerii
i parsekami rozświetlają mroki
tam relatywistyczne elektrony
w odwiecznej poświacie prymarnego dnia
rozpraszają pobudzone fotony
reliktowego promieniowania tła
w nim elan vital się właśnie przejawia
utrzymujący przy życiu istoty
poprzez bozonów siłę cechowania
w których się mieści energii prototyp
jest to wszechmocny oddech absolutu
przywołujący wspomnienie o pranie
żeby się pozbyć sumienia wyrzutów
których nie muszą już mieć bretarianie
dzieci gwiazd
w pełni stworzeni tym samym sposobem
bez kłamstwa a może i bez miłości
nawet z nieznaną nikomu osobą
krwią z krwi jesteśmy oraz kością z kości
bliźniacze zbiory wielu elementów
przygnanych wprost z obłoków magellana
niezmiennie wypełniają bowiem wnętrza
którym cielesność została nadana
niczym komórkom nasyconym tlenem
wskutek pędu galaktycznych wiatrów
niosących przykładnie chociażby węgiel
decydujący o żywym przypadku
od lat miliardów gdy się zaczynały
w samym zenicie swojego wzburzenia
kosmicznej alchemii następstwa trwałe
bez jakichkolwiek oznak uprzedzenia
ponownie
czas porwał materię
i wszelkie byty razem
niczym tsunami falę
aż za horyzont zdarzeń
za wpół przelotną błoną
zniknęło zatem wszystko
zwarte po drugiej stronie
niczym gęste skupisko
z tego obszaru
nawet światła zasoby
mimo swego żaru
nie mogły się wydobyć
każda prędkość ucieczki
jest bowiem zbyt mała
by jakakolwiek natura
stamtąd się wydostała
nawał wszystkich treści
za wpół przelotną błoną
w ogromie mógł się mieścić
tak masą był złożoną
lecz punkt czasoprzestrzeni
gdzie krzywizna nieskończona
nie pozwalał nic zmienić
i spełnić innych dokonań
wszechświat obok ciemności
tak jak historia cała
trwał więc w osobliwości
bo tylko ona istniała
znów zatem nim coś się stało
i zaistniały pustki synonimy
gdy braku jeszcze brakowało
rozległ się szum praprzyczyny
Opublikowane wiersze są częścią cyklu „wiersze kosmiczne”, który powstał podczas współpracy Krzysztofa Niewrzędy z fizykiem jądrowym, profesorem Adamem Majem w ramach projektu „Creation of Elements”.