Nasza naszość

nasz naród nasz rząd nasza gospodarka nasza
korporacja nasz biznes nasze zbrojenia nasz
deficyt nasza giełda nasz trust nasza waluta
nasz import i nasz eksport nasze wizy i cła
nasz portal nasza redakcja
nasze pytajniki

nie nasze wojny nie nasze długi nie
nasi imigranci nasz i nie nasz
interes nasz i nie nasz
świat

nasza przyszłość nasze perspektywy
nasze plony nasza hodowla nasza
pasza nasza edukacja nasza
historia nasi bohaterowie
nasi zdrajcy nasze
klęski nasze
zwycięstwa
nasza
krew

nasza naszość nasza insza
inszość
jak się teraz ustawić
jak


Jakże

Jakże pewni w swej pewności.
Jakże pewni niepewnego pewniacy.
Jakże pewni ponad wszelką pewność.
Jakże pewni z pewnikami w pewnych

oczach.


Olej na dębowej desce

Xaweremu

Dębowa deska
przyjmuje grunt.

Dębowa deska
przyjmuje kolory.

Oporna, dębowa, deska
mięknie, ugina się pod światłem
i cieniami.

Jeszcze deska,
a
przes-trzen-nie-je.

Mała pracownia w Antwerpii
i świat taki mały, dotykalny,
bliski, jak rżenie konia
za oknem, i ciężki jak
końskie odory,
gdy szturm idzie
za szturmem, gdy jedni
giną, a drudzy
sejmikują, bo
wojska Scypiona
twierdzy wciąż zdobyć nie mogą
i twierdza w sercach obrońców
trwa i z niedoszłych zdobywców
szydzi.

Jakiż to wstyd. Historia chichocze,
zatacza się w kułak ze śmiechu.
Taka garstka przeciw
wielkiej nawale.

I widzi to wszystko Jan,
a deska poddaje się niemo.


Patriashop

patriotyczne wlepki patriotyczne koszulki patriotyczne spodenki patriotyczne bluzy patriotyczne kurtki patriotyczne książki patriotyczne odznaki patriotyczne smycze patriotyczna
galanteria patriotyczne
genitalia

patriotyczny biznes patriotyczny interes patriotyczny klient patriotyczny towar patriotyczny dochód patriotyczny pochód patriotyczne
pałki patriotyczne noże patriotyczne alkohole patriotyczne
hasła patriotyczne koncerty patriotyczne msze
patriotyczny pieprzowy gaz
patriotyczne
kajdanki


Mały masturbator

Mężczyzna wychodzi z budynku Najwyższej Izby
niczym melancholijny kancelista,
albo trzydziestoletni prokurent bankowy Józef K.
Szuka zarośli w pobliskim parku, bo
napięcie w nim rośnie
i ślepa żądza
nie pozwala się skupić.

Mężczyzna zupełnie nie przypomina Franza Kafki
i nie staje mu przed oczyma nawet Jeremy Irons
tak subtelnie grający
Kafkę w „Kafce”.

Mężczyzna ma tyle poważnych spraw, tylu podejrzanych
o wszystko, a wychodzi z siebie, bo nie może już znieść
ponurych pokoi, milczących spojrzeń, przestrachu
w oknach smętnego gmaszyska, w którym kontrola
kontroluje kontrolę.

Mężczyzna nie jest wielkim masturbatorem z obrazu
Salvadora Dali, jest raczej małym masturbatorem,
masturbatorem rozpaczliwie rozpaczającym, gdy nic już
nie cieszy, nie porusza, gdy
dzień po dniu, ten sam
nudny kołowrotek.

Mężczyzna rozgląda się dookoła, szuka podniety, ekstazy,
elektryzującego cudzego spojrzenia, bo bez niego
nie potrafi sycić się życiem.

Mężczyzna staje na palcach ze swoją karłowatością
karłowatego karła, resztkami sił napina ową mizerną
tautologię i wyciska z niej
marne resztki nasienia, z którego wciąż kiełkuje
jego biblijna wina i jego kolejny ciężki
grzech.

Mężczyzna wrasta w ziemię, zapada się
głębiej i głębiej, i spuszcza się
aż po najniższy
piekielny krąg.


Podział

Podzielić, co jeszcze nie-podzielone.
Dzielić, dzielić i dzielić nie dając nic nikomu.
Kawałkować, siekać, rozdrabniać, rozwalać,
miażdżyć na miazgę.

Mnożyć i pomnażać dzielenie i jeszcze raz
mnożyć, żeby podzielić na niepodzielne
truchło.
Wszystko, co trwa,
zamienić
w pył.

I pył
rozpylić.

Tak, żeby nie było nawet śladu
po nas.

Tak, żeby poćwiartowane mózgi
były tylko poćwiartowanymi
mózgami.

W jednym wielkim oku,
jedynie słusznego
mózgu.


„My way”

Poranne pojękiwanie budzącego się miasta. Smak palonego żelaza w ustach. Ten sam mężczyzna z siatką pieczywa biegnący jak mała baletnica truchcikiem na paluszkach między blokami. Ta sama mama, z tą samą córeczką, o tej samej porze, na tym samym przejściu, w oczekiwaniu na to samo zielone światło. Ten sam urzędnik starej daty, w tym samym czarnym palcie i z teczką jak należy. Ten sam pan Miś w górskich butach i kurtce z futrzanym obszyciem wsiadający i wysiadający w tym samym miejscu. Te same twarze zapatrzone w te same telefony komórkowe.

Tylko niebo nad nami ciągle się zmienia

It’s my way. Day to day.


„Wkurw”

Nazywają to wkurwem. Powiedziałbym: „wkurwem”?

Staram się go obezwładnić kursywą, biorę w dwa
cudzysłowy — zabezpieczające zawleczki.

Trzymam z dala od domu, obchodzę się delikatnie,
by nie eksplodował
nagle.

I jeszcze ten uniwersalny pytajnik — skurwiel jakich
mało.

On szydzi, że „może jednak nie”. Drwi, że
„nie ma co tak gardłować”.

Może jakimś cudem mój wkurw nie wyjdzie sam z siebie
i nie rozpieprzy wszystkiego dookoła.

Jeszcze próbuję go okiełznać, udobruchać, zatrzymać.
Niech nie wybucha, niech nie zabija i nie rani pozostałych
przy nadziei.

Robert Gawłowski – Osiem wierszy
QR kod: Robert Gawłowski – Osiem wierszy