Genowefa Jakubowska-Fijałkowska
Sypią mi się włosy
jak po chemioterapii to nie rak
to starość kurwa starość
na nic skrzyp polny suplementy diety
szampony trzy w jednym
odżywki balsamy olejek arganowy
gaje oliwne na włosy
może powinnam spać już gotowa
w czarnej garsonce z fioletową apaszką na szyi
może powinnam malować usta przed snem
zrobić cienie na powiekach rzęsy tuszem sephora
jeszcze puder migdałowy na policzki
trochę różu
mama była piękna w takim makijażu
w kostnicy
i wtedy padał wielki śnieg
Ten diabeł ciągle mąci
przecina mi skórę papierem śniadaniowym
opuszki palców
i jest między nogami
ucina mi kawałek łechtaczki
maszynką do chleba
i ten diabeł dalej mąci
rzuca to co odciął na pustynię
jestem tam przez 40 dni obnażona
głodna spocona naga
podobna do Jezusa
zostanę ukrzyżowana
na pustyni pocę się czerwoną krwią
Matko Żabo
uratuj mnie kijankę w tej wodzie
w kuli skrzeku
w sznurze roślin stawu szukaj mnie
jak opadnę w mulę wodnym
ratuj mnie
kijankę
jak urodzę się żabą
wrócę w miejsce godowe
do ciebie
matko żabo
Babka Roza
pamiętam te czary niewidy mgły
poranne zorze
egzorcyzmy plątanie języka
modlitwy szepty klątwy błaganie jęk
wiwisekcję żab
odcinanie ogonków jaszczurek
salamandra wbiegła w moje oko
spłynęło krwią
to ja babka Roza w piwnicy
mchy porosty wilgoć pleśń pająków sieć
moje zielone włosy
źródło cembrowanej studni
majtki w pierwszej miesięcznej krwi
Bóg powrócił do miasta
i mężczyzna
szukam go (boga i mężczyzny)
w Istambule na lotnisku
palę w miejscu wydzielonym
przy barze wypijam brandy z lodem
za szybami samoloty kołują
(ptaki daleko gdzie indziej)
i znowu palę w miejscu wydzielonym
i wypijam drugą brandy (przy barze)
muezin nawołuje do modlitwy
jest czwarta nad ranem
minarety wbijają się we mnie wieżą wysoką
jak penis boga
gdy na lotnisku w toalecie spuszczam
dzinsy rajstopy majtki i sikam
Iskanie małp
palcami paznokciami zębami
przeczesujesz włoski na mojej skórze
rzęsy brwi włosy łonowe i pod pachami
zjadasz wszy kleszcze mrówki motyle
moje słowa
endorfiny wprawiają mnie
w stan euforyczny przy iskaniu
po iskaniu
samotność na drzewach orangutanów
Janina Szołtysek
Trzy kolory kuszenia
boję się diabła
co roku w Dzień Zmartwychwstania wkładam palmowe krzyżyki
w szpary nad drzwiami każdy kąt skrapiam święconą wodą.
to mi zostało po babce Rozie którą znałaś tak samo jak ja.
jednak podrzucił mi cudzą okładkę mości się w tytule książki
i wcale nie chce uciekać. czyta mi do ucha Twoje wiersze w kolorze
czarnym i białym. wczoraj upuścił Ci znowu kilka kropel krwi.
Genotyp
Genowefie, Gali, Kijaneczce
wykluła się w moim życiu nagle a raczej pojawiła
nieoczekiwanie w żabim oczku jako ruchliwa
plamka z czarnym ogonkiem. nazwałam ją kijanką
małą zwinną kijanką postacią larwalną nieskorą
do przekształcenia w dostojną żabę oporną wobec
wszelkiej metamorfozy. pokazała mi jak dotyka się
mulistego dna na którym leżą resztki skóry włosów
kamienne tatuaże z kocim miotem perforowane błony
skrzeli i pozaustrojowe zawodzenia kobiet proszących
o zapłodnienie do uczuć wyższych. w mojej dłoni mała
bezbronna wariatka wnuczka babki Rozy wyłowiona
z mętnej wody przeklinając opłakuje wszystkie utracone
przez innych podkowiaste przylgi które pozwalają
przetrwać i gwarantują zmartwychwstanie.
kiedy więc założy fioletową apaszkę obiecuję zapłakać
a potem wpuszczę jej do majtek całe stado ruchliwych kijanek
by zobaczyć jak przeobraża się w zieloną rzekotkę drzewną
i jeszcze dlatego że lubię kiedy zachłanna na życie trajkocze.
Jeszcze się waha(m)
zastanawiam się jaka jest różnica pomiędzy fioletową apaszką
a czarnym golfem mając na uwadze fakt że odejdzie na zawsze
szkoda że nie powiedziała jaki cień zamierza nałożyć na powieki
przed snem to pomogłoby mi w znacznym stopniu rozwiązać dylemat
teoretycznie apaszka doda jej uroku zaś golf zasłoni niedoskonałości szyi
co może być ważne z pozycji jeszcze stojących i pamiętających
różnica pomiędzy urną a trumną w jej wypadku jest tak samo ważna
jak chwilowy rozdźwięk pomiędzy życiem a wierszem
jeszcze się waha gdzie wolałaby pozostać na dłużej
ale o tym woli milczeć zaciągając się kolejnym papierosem
myślę że powinnam zadbać dla niej o zielone buty i bukiecik
wiosennych kwiatów w dłoniach żeby tylko spodobała się Bogu
może wtedy zaprosi ją na Fiołkową Górę by odetchnęła od brudu życia
wszak On wie najlepiej jak zawsze silna teraz boi się ognia
i pragnie być kolejnym ogniwem w łańcuchu pokarmowym
ekosystemu co ma jej zagwarantować duchową równowagę
z dostatkiem tlenu i nieustannym przepływem energii
bez której nie ma życia po życiu ani sensu umierania
Na dnie wszystkiego
trójkąt w niedzielę wcale nie jest święty
tak jak supłanie lepsze od ostrego cięcia
modelowania przepoczwarzania.
nigdy nie zabraknie chętnego materiału
do mistyfikacji. krzyżujemy się w locie
każdy na swojej przeciwległej ścianie
wycieramy z ust resztki śliny
męczennicy dnia powszedniego.
wyświechtają nas jak Matkę Joannę od Aniołów
na każdym rogu mrocznej skłonności.
w oku Boga małe zadrapanie
sączy się nieczysta krew.
Mistyfikacja
żeby coś zmienić zakazała wołania siebie po imieniu
bo tak nazywał ją ktoś z pierwszego i drugiego pokolenia
z obydwu stron być może przypadkowego zaprószenia
nowe imię dla wybranych na wszelką okoliczność
wyjątkowość kontaktu na odległość (co nigdy nie boli)
gwarancja na niemożność dociekania prawdy
a potem cała ta historia misternie tkana dzień po dniu
dobieranie pyłków ziaren kiełkowanie wspomnień
wyssanych ze wskazującego palca niedowład mięśni
gardłowych nigdy jej nie groził potrafiła patrzeć w oczy
bez zmrużenia oka (słabe te detektory kłamstw)
gdy zawierza się własnej logice wbrew wszechobecnej wodzie
można chwytać ryby na wędkę na robaczki słów
chorej wyobraźni chorej ale własnej nietykalnej
nie dającej się skuć ani tanio sprzedać
postrzeganie jak rośnie w oczach mimo że wyrosła
już dawno temu w zupełnie innym miejscu swojska
najgorsza jakość nieprzystająca do niczego pożądliwa
obrzydliwa swojskość jak sfilcowane kapcie zielony skrzek
w stawie rechocą żaby głos matki i sióstr
których nigdy nie miała wszystkich swojskich
i wszystkich świętych których wyuczyli ją na przyszłość
będzie używać słów jakich przedtem nie używała
podziwiać siebie jakby pierwszy raz zaistniała
pewna że pedomorfizm nigdy jej nie zdradzi
kiedyś podawali ją inni jak pajdę chleba z cukrem
a teraz może podać się sama bo jeszcze chcą jeść
tylko w ciepłym stawie wciąż te same kijanki z jednej matki
jednego wodnego miotu skrzeku w postaci kuli rosną
i widzą przepoczwarzają się po cichu bezboleśnie
ona też może rodzić a potem wierzyć w coś
co wymyka się spod kontroli gry stadnego przyciągania
ciąg zdarzeń biegnie nie ma w nim żadnych schematów
tylko niech nikt nie woła po imieniu z miejsca
w którym jeszcze ją pamiętają.
kiedyś wróci sama wymknie się granicy przyciągania
pierwszoplanowa z innym językiem na orbicie znaczeń
bogatsza niż słowa będzie dławić innych
dumna z udanej mistyfikacji
Przystanek na żądanie
najlepsze jest w nas
tylko niech nas nie odsądzają od czci i wiary
nie zlizują win naszych stojąc w oknie otwartym
na światło i czyste powietrze podczas gdy kleimy się
wzajemnie gorzko i słodko do cudzych ust bez urazy
każdy może wysiąść pierwszy
wiele jest w nas myśli dobrych oraz widoków na lepsze jutro
tylko niech nam nie obciążają oczu zbędnym drogowskazem
niedoskonała jest wyłącznie pamięć miejsca pustego
po czymś co przez chwilę było ciepłą przystanią
a zostało odebrane nieostrożnym w drodze od wczoraj do jutra