Czasami wchodzimy do środka nie wycierając butów

Nie zapomnę niczego
przenikając w ciemne lustra
przykładane do ust do oczu
nie zapomnę klatki mieszkania na siódmym
na przedostatnim piętrze
z windą z oknem nieszczelnym

kiedy przyjdą do mnie planety
saturny kasjopee dioskurowie
zamknięte w kryształowych trumnach
w czerwieni i śnie o zmartwychwstaniu
wtedy pokażę im ludzi nieznanych
wyjętych z pościeli z pokojów
niczego nie zaniedbam
gdyż od tego zależy sąd o nas ostateczny
wyzwolenie z miejsca gdzie karmimy się
nadzieją zapominając o żywych
zapominając o ożywianych myślą o balu
który może rozpocząć się bez nas
pozostawionych tuż obok oderwanej rynny
sąd o nas i pęknięcie kryształu
powstają jeziora pochłaniające kolejną baśń
o zapomnieniu
z trafną dedykacją


Eine kleine nachtmusik

Moje ciężkie sny
coraz cięższe
pryskają jak szklane zwierzęta
toczą się poruszając brwiami
powstaje twarz która nie dziwi się niczemu
która zamiera
oczekując na koniec tej podróży

poruszam palcami
na krawędzi widzenia
zdychają szczury
zwinięte w kłębki sierści
w kapliczki cieknące im z pyska

moje ciężkie oczy pragną zapomnieć
mówię pragnę
i wszystko się spełnia
na murze powstaje inny obraz
lekki słodki jak piana z cukru
mówię nie patrz w tamtą stronę
tam nie ma szczęścia
jest tylko mała śmierć
łagodna nieuchronna
podobna do wieczornej muzyki


Wyznanie

Mój Bóg kupuje książki
odprowadza dziecko do przedszkola
jest nieprzezroczysty trwały
nie podlega dewaluacji
czasami głosi herezje
nie dbając o bliskość kary
kiedy przybijam go do ściany
odwraca głowę aby nie patrzeć
jak umieramy za niego
żywi
i nie odkupieni


Wiersz niepogłębiony

Na kartce z ustronia kilka grubych kobiet
wyciera się ręcznikami odpoczywa
ludzie siedzą wśród śmieci
patrzą przed siebie
dzieci podnoszą piłki
z trudem nieruchomo
piją z butelek napój pamięci
bawią się w słońcu
które ogrzewa wyschłe falochrony
z tej strony od której patrzymy
leży wypłowiały koc gumowy materac
dalej resztki bunkra
poniemieckie gruzy

reszta jest spokojna
reszta czeka na kogoś
kto ma wyjść z głębi powietrza
ognia lub lądu
popatrz jak pochylają głowy
jak spokojnie oczekują kresu

na kartce z ustronia nic więcej się nie dzieje
gruba kobieta odwrócona do nas tyłem
ma gdzieś i nas
i głębię


Salem

Krucza miłość
ciemnia
dwie lampy
kruk połyka pestki jałowca
mrok zamknięcie
granatowe skrzydło
wargi w kuli
w głębi góra Salem

kreślę abstrakcję
porównuję z dzwonem
bijącym na trwogę
zlizuję ślinę
pochłonięty powrotem
do ziemi
do nagości
dwie lampy nie gasną
pomagają spalić
kolejną noc

otwórz rzeki głębokie
ciało zorzę poranną
w której gniazda
lśnią chłodem
głodne

jedna z lamp gaśnie
dzioby broczą krwią
gardła nie zostały nasycone
goreje zdobycz
na języku smak muszli wełny
złotego runa
kruk został zabity
i nie ożyje
aż do dowołania
zamieniono go w szept skowyt
tych którzy śpią ze sobą
żyją
którzy nie przejrzeli
nie wiedzą jak daleko płonie skóra

miasto niedaleko góry
martwy język bez lamp
już zamykamy
przyjdźcie jutro
otwieramy wcześniej
zapewniamy dyskrecję
piękną śmierć
i odejście
bez śladu

Waldemar Okoń – Pięć wierszy
QR kod: Waldemar Okoń – Pięć wierszy