Silikon Story

Udałem się do sex shopu przy Hali Targowej – bo najmniej rzucający się w oczy – i kupiłem jedną z lal. Żaden realistyczny model, po prostu zwykła doll cyber skin. Zabawka dla dużego chłopca, z którym nikt nie chce się bawić. Omal nie przycisnąłem jej do piersi, kiedy pierwszy raz zobaczyłem ją na półce, w każdym razie oczekiwałem, że będzie jak w utworze sprzed lat odsłuchiwanym z łagodnym drżeniem, z gęsią skórką, z sercem ściśniętym jak pięść:

Luksusowa lala na dywanie
Nie wie co to rozpacz ani łzy
Spełnia każde z moich marzeń
Razem ze mną śni te same sny

Nancy Fantasy Doll! Boskie brzmienie tych słów sprawiało, że zapominałem o wszystkich ranach odniesionych na froncie damsko-męskim. Nancy Fantasy Doll! Starannie zapakowane pudełko, w którym nikt nie może domyślić się zawartości, dźwigam przez stare miasto i zatrzymuję się na przystanku, po chwili rezygnuję, dzwonię po taksówkę, po siedmiu minutach przyjeżdża przedstawiciel Icara, mówię mu, że jeśli szybko dostaniemy się na takie a takie osiedle zapłacę podwójnie i już dwanaście minut później w pokoju rozpakowuję ukochaną, układam na podłodze, sięgam po instrukcję…
Według opisu odbyt i pochwa zrobione zostały ze specjalnej dermy co zapewnia wrażenie naturalnej skóry w dotyku, ponadto są naturalnych rozmiarów. Oprócz tego lalkę wyposażono w mięciutki, spory biust, który można ugniatać. Do tego pachnie jak poranna gazeta. Kiedy wyciągam z pudełka jej sprasowaną postać, na podłogę upada fiolka z lubrykantem. Zabieram się do pompowania, kilkadziesiąt porcji powietrza przywraca lalce kształt. Przysuwam fotel, przygaszam światło, pozwalam jej usiąść. Z figury Nancy prawie przypomina Iwonę, moją byłą z liceum. Ale prawie robi różnicę. Tylko rysy twarzy, rozmyte i nieostre wywołują wrażenie jakby Fantasy Doll miała nałożoną pończochę.

Spadły pierwsze liście, kiedy zaczął się nasz romans. Najlepszy w moim życiu. Mogłem ją brać w każdej pozycji, nigdy nie narzekała. Były też inne zalety tego układu. Wiedziałem, że mnie nie zdradzi. Nie zarazi. Nie zajdzie w ciążę. Nie mówiła też, że widziała większe, że inni mogą dłużej, mocniej i głębiej. I zawsze miała ochotę.
Obdarzona była bardzo ruchliwymi ustami. Kiedy patrzyłem na nie kątem oka przypominały ssawkę. Natomiast w chwili orgazmu wyginała się do tyłu, wargi cofały się odsłaniając zęby. Miałem wtedy wrażenie, że wysunie się spomiędzy nich miniaturowa szczęka zupełnie jak u obcego, ósmego pasażera Nostromo. Lecz mimo to ją kochałem.

*

Wszystko to, co robimy z Nancy jest poza dobrem i złem; ona ma równie niewinne spojrzenie, co dziewczynka przed pierwszą komunią, ale na rzeczy zna się lepiej niż niejedna przechodzona kurewka. Poza tym jej anielskość – była blondynką o błękitnych oczach – nie stała na przeszkodzie żadnej nowości, na którą mieliśmy ochotę. Kiedy gasiłem światło, zapalałem świece i brałem ją w najróżniejszych pozycjach instynktownie naśladowała gesty gwiazd ze srebrnego ekranu. Miałem wtedy wrażenie, że już nic więcej nie jest mi do szczęścia potrzebne.
Zresztą wszystkie działania Nancy stanowiły kwintesencję i dowód największego uczucia, jakim jedna istota może obdarzyć drugą. Dlatego starałem się przewidzieć jej pragnienia, zachcianki, oczekiwania. Oszczędzałem lalce jakichkolwiek trudów i niedogodności. Mogłaby nawet odnieść fałszywe wrażenie, iż świat składa się z ludzi, których jedynym pragnieniem jest służyć jej w każdej minucie życia.
Nie zdaję sobie sprawy, że jesteśmy już na krawędzi.
Chcę podtrzymywać w niej te złudzenia. Sięgam po realistyczny strap z jądrami, chociaż może lepszy byłby model wibrujący, który wydaje odgłosy jak termit z kreskówki Disneya. Muszę się spieszyć: do przetestowania pozostało nam jeszcze tyle rzeczy, choć wiele z nich jest mocno przereklamowanych. Jednak po namyśle wybieram strap on z końcówką stymulującą oboje partnerów, mam na względzie tylko i wyłącznie bogactwo jej doznań, ponieważ to sprytnie zakrzywione, elastyczne dildo pozostaje wewnątrz z każdym namiętnym pchnięciem a prążkowana, bulwiasta wtyczka stymuluje punkt G. To, że długi i gładki wał zapewnia niesamowite ciarki drugiemu partnerowi w tym przypadku nie ma znaczenia. Liczy się tylko Nancy, Nancy tysiąca westchnień, Nancy tysiąca snów.
Po chwili gratuluję sobie wyboru. Dildo to prawdziwa broń na erotycznej scenie, rdzeń jest strategicznie umieszczony w gładkiej końcówce wału dostarczając potężnych pulsacji, ponadto pozwala na penetrację bez uprzęży i pasków, gdy akcja nabiera tempa.

*

– Dziwny jesteś – rzuca Nancy podczas kolacji, kiedy przełączam Fashion TV na Discovery.
– Czemu? – pytam zdejmując szybko palcem sos czosnkowy cieknący mi po brodzie.
– Przełączyłeś kanał z modelkami na jakieś duperele.
– To nasz miesiąc miodowy. Ty mi wystarczasz.
Moje słowa są mało przekonywujące nawet dla mnie samego – jesteśmy razem już prawie pół roku – wyciągnąłem je z podrzędnego filmu i na siłę dopasowałem do sytuacji myśląc, że się nie zorientuje, jednak kobiety dysponują świetnym wyczuciem w tych kwestiach.
– Dlaczego nie odwiedzamy znajomych? – Nancy wbija kolejny gwóźdź do trumny.
– Hmm…
– Masz chociaż jakichś? – dręczy mnie dalej.
Odkrawam następny kawałek pizzy, milczę.
– Tutaj też nikt nie przychodzi – kontynuuje.
Próbuję jej tłumaczyć, że nasz kraj z trudem przystosowuje się do przemian, że mniejszości są wciąż prześladowane, że ultra liberalizm zepchnięty został na pobocze przez rzesze upartych tradycjonalistów, a właściwie to nigdy nie wysunął się ze swojej niszy nawet na milimetr, że na homofobii buduje się ruchy polityczne, że ksenofobia wciąż jest silna i żeruje na niezadowoleniu społecznym, że niedługo na swoich sztandarach zacznie umieszczać hasło: Got mit uns. Na wszystko miała jedną odpowiedź:
– Jakie to ma znaczenie dla nas?
Wygłaszam speech, że dla mnie ogromne. Kiedy dochodziło do zmiany władzy i ustroju, kiedy przy okrągłym stole zasiedli ludzie – którzy równie dobrze mogli spotkać się w obskurnym pokoiku, gdzie jeden drugiemu świeciłby lampą po oczach – zdawałem egzamin dojrzałości, modliłem się prawie w każdym kościele, byle tylko zapewnić sobie oczekiwany z niepokojem wynik. Jednak do samego zdarzenia odniosłem się sceptycznie, obdarzony pewnym rodzajem intuicji podpowiadającym mi, że i tak dorobi się tylko niewielu, że i tak nachapie się kilku najbardziej bezwzględnych i zdeterminowanych. Od tamtego spotkania zmieniła się ordynacja wyborcza, ale wciąż nie ma na kogo głosować, jest tylko wybór pomiędzy większym i mniejszym złem. Istnieje też całkiem pokaźna liczba obywateli, którzy do tej pory twierdzą, że przedstawiciele poprzedniego systemu podpisali tajny pakt z częścią opozycji dla zachowania władzy i wynikających z tego korzyści. Podstawy do takich wniosków dostarczył brak wyraźnych zmian na scenie politycznej; winni prześladowań i doprowadzenia kraju na skraj bankructwa zmienili jedynie ugrupowania i dalej robią wszystkich na szaro, sięgają do kieszeni podatnika, podnoszą ceny jak za komuny. Wykańcza mnie to kazanie, więc puszczam utwór, który lepiej tłumaczy te sprawy:

Czy może być inaczej?
– głupio zapytacie
Zobaczcie lepiej co w sejmie i w senacie
Jak między obradami łoją ekstra drinki
A potem po hotelach pieprzą Ukrainki
Tani aferzyści świetnie sobie żyją
Wszystkich na około równo szyją

– Przecież wtedy zaczęła się demokracja – Nancy wyłącza wieżę i ponownie nawiązuje do negocjacji z osiemdziesiątego dziewiątego.
– Najprostszy sposób na zamydlenie oczu tym, którzy nic nie posiadają.
– Ale państwo umożliwia ci tak wiele: możesz studiować zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, możesz założyć firmę, pracować za granicą…
– To wszystko ładnie wygląda na papierze. Poza tym demokracja jako system skompromitowała się już na samym początku.
Patrzy na mnie pytająco, więc opowiadam w jaki sposób Filip Macedoński skłócał ze sobą stronnictwa w Atenach, w jaki sposób za pomocą odpowiednich sum szczuł jednych na drugich, w jaki sposób doprowadzał do przegłosowania odpowiadających mu ustaw.
– A u nas doszło do rzekomego oddania władzy z powodu zapaści gospodarczej – kończę.
– Zabrakło wam krwawego przewrotu, który miał miejsce w Rumunii – Nancy rzuca wyniośle.
Patrzę na nią ze smutkiem, lecz trudno się z tym nie zgodzić.
– Potraficie walczyć na wszystkich frontach tylko nie u siebie – podnosi głos – na swoich śmieciach załatwiacie wszystko jak cinkciarze.
Rozkręca się, krąży po nieregularnej orbicie wewnątrz pokoju i wyszczekuje kąśliwie uwagi na mój temat, na temat kraju gdzie żyję; robi to coraz szybciej i szybciej, momentami przypomina syrenę policyjną, która zapowiadała najazd tanków na uśpione osiedle, gdy byłem jeszcze w podstawówce. Zawrotne tempo wypowiedzi mojej ukochanej powoduje, że nagle mam wrażenie, jakbym się znalazł wewnątrz jej głowy, że okna to jej oczy, wystarczy, że je przymknie, spuści powieki niczym zasłonę i ogarnie mnie zimna ciemność.

*

Z czasem Nancy chciała zalegalizować nasz związek, zaprowadzić mnie do Urzędu Stanu Cywilnego, zaciągnąć przed ołtarz. Próbowałem oponować, ale nie dawała się przekonać. Skoro gdzie indziej żeni się dwóch facetów, dlaczego my nie możemy? Ponieważ pozostawałem nieugięty zaczęła się mną bawić, drażnić, wyśmiewać. Wyginała się kusząco, pokazywała wszystkie plusy i nie pozwoliła się dotknąć. Ubierała się w najbardziej seksowne ciuszki i mówiła, że wychodzi się rozerwać. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić, nie miała koleżanek, które mógłbym podrywać. Czułem do niej nienawiść i równocześnie tęskniłem za jej ciałem. Bałem się, że zacznie mnie zdradzać. Musiałem szybko coś wymyślić, żeby ze mną została, więc puszczałem filmy: She loves big tits. Sex machine and hot blondies. 35 cm Johna Holmesa.
Udało mi się wzbudzić jej zainteresowanie i polubiła zagraniczne produkcje, polskie gasiliśmy po dwóch minutach rozczarowani warunkami rodzimych „aktorek”. Patrzyliśmy jak robią to inni i rzucaliśmy się na siebie. Naśladowaliśmy ich ruchy, układy, pozycje. Jej apetyt rósł w trakcie jedzenia, dlatego koniec przyszedł szybciej niż myślałem. Na jednym z pornoli Nancy zobaczyła dziewczynę z dwoma facetami i od tej pory nie mówiła o niczym innym. Zamiast odejść klękałem, błagałem, kupowałem kwiaty i biżuterię. Zacząłem odczuwać wstyd, rozpacz, upokorzenie, obrzydzenie, bezradność. Dlaczego nie mogłem być dla niej tym jedynym? Dlaczego jej się znudziłem? Dlaczego chciała poznać kogoś innego?
Czułem, że wariuję. Próbowałem znaleźć ukojenie w modlitwie, Kyrie elejson; wysiadywałem po kościołach, Kyrie elejson; poszedłem się wyspowiadać, Kyrie elejson… Lecz czas mijał, a ja dalej skarżyłem się Bogu…
– Wiesz kim jesteś? – powiedziała mi przed odejściem – niespełnionym aktorem i beznadziejnym kochankiem…
Zaśmiałem się gorzko w duchu. Tyle próbowałem dla niej zrobić! Wpajałem jej zasady gramatyki i pięknej wymowy, uczyłem towarzyskiej ogłady i jasnego wyrażania myśli, przekazywałem swoją wiedzą polityczną i innego autoramentu i za to wszystko spotkało mnie tylko pogardliwe:
– Chyba do siebie nie pasujemy.
Wyszła. Wtedy uzmysłowiłem sobie, że kobiety przed spotkaniem z mężczyzną, zanim w ogóle zacznie się związek, powinny wygłaszać formułkę charakterystyczną nie tylko dla nowojorskiej policji:
– Wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie.
Może dzięki temu ostrzeżeniu po świecie krążyłoby mniej frustratów? Zamiast więc od razu wykładać wszystkie karty na stół powinienem to zdanie zawiesić nad łóżkiem i czytać o każdej porze – rano, wieczór, we dnie, w nocy…


Rozróba w Barze Meksyk

Z każdym dniem czas nieubłaganie pchał mnie w objęcia śmierci i chociaż miałem dopiero kilka lat już czułem oddech wieczności na plecach. Z krążących wśród proletariatu opowieści, z rzucanych gdzieniegdzie półsłówek, ze strzępków kazań wysnułem wniosek, że po końcu nastąpi zwykła buchalteria – rozliczanie się z każdego grzesznego uczynku, myśli i zaniedbania. Nie zachęcało to do życia, nie sprawiało, że chciałem kontaktować się ze światem. Ostatecznie spotkanie z nim nastąpiło w niezbyt ciekawej epoce, po której miała przyjść kolejna, jeszcze mniej przyjazna.
Ze względu na te wszystkie okoliczności nie czułem się panem stworzenia, w końcu nawet najbardziej zatwardziali ubecy nie byli tak drobiazgowi. Bóg to jednak zupełnie inna historia – niczego nie pomija i niczego nie zapomina. Trudno to było wyjaśnić i trudno się było temu przeciwstawić. Dlatego na wszelki wypadek sypiałem z krzyżem. Z tym samym, który podczas wizyty duszpasterskiej stał dumnie na stole obok dwóch świec i talerza z kropidłem. Musiałem się pilnować na każdym kroku, rano, wieczór, we dnie, w nocy, a miedziany symbol przynajmniej przez jakiś czas spełniał to zadanie.
Tymczasem na paryskich uniwersytetach dochodziło do gwałtownych starć pomiędzy zwolennikami polityki pro arabskiej i pro izraelskiej, w Oxfordzie wystawiono dramat Becketta, który trwał tylko minutę, natomiast w naszym mieszkaniu gromadziły się przedmioty: rodzice – schwytani w tryby jedynej, powszechnej i słusznej konieczności -dorabiali się lepszej pralki, czarno-białego telewizora i innych kosztownych gadżetów. Działania te wzorowane na zachowaniu innych i wymuszane odgórnymi dyrektywami, których jedynym celem jest utrudnianie życia masom pracującym miast i wsi, nadawały sens ich bezbarwnej egzystencji.

*

Matka idzie na zakupy: w sklepach przeważają puste półki, towary znikają za wschodnią granicą, ale może dostanie spod lady kilo kiełbasy i szynkę. Zresztą w przeciwieństwie do ojca umie się wykłócać, sam byłem świadkiem jak w delikatesach zmusiła ekspedientkę do sprzedaży ostatniej tabliczki czekolady. Generalnie większość kobiet w bloku jest taka: grubo ciosane gospodynie o niewyparzonych gębach. Ich mężowie jednak to całkiem inna historia. Wystarczy spojrzeć na mojego ojca. W białym podkoszulku na ramiączkach i w białych majtkach snuje się między zlewem i lodówką. Wtedy bardzo rzadko produkowano kolorową bieliznę – zupełnie jakby świat został dopiero naszkicowany i Stwórca nie poznał jeszcze wszystkich barw i wszystkich możliwości.
Ojciec kręci się, narzeka na nogę. Ma dziurę na dwa palce powyżej lewego kolana odpowiadającą wielkością wymiarom otworu w małżowinie usznej. Opowiada, że od wybuchu miny, którą znaleźli na łące, kiedy był trochę starszy niż ja. Naprawdę kopnął go koń. Krew wylała pod skórą i zaczęła gnić, spory kawałek mięsa zmienił konsystencję i odpadł razem ze strupem.
Drapiąc się intensywnie idzie do dużego, z półki bierze książkę sporych rozmiarów, encyklopedię zdrowia. Kiedy siada na fotelu pojawiam się w pobliżu, zaglądam mu przez ramię. Ryciny z łacińskimi nazwami i czarno-białe zdjęcia ukazują nowotwory, owrzodzenia, grudki z czopem rogowym, włókniaki, workowate guzki, które można wepchnąć w głąb ciała jednym palcem. Aż jego wzrok przyciąga kobieta pokazana od środka. Marszczy brwi, czyta niewprawnie pod nosem. Przy tych niesprecyzowanych bliżej czynnościach zastaje nas matka.
– Co ty mu pokazujesz? – rzuca siatkę na stół.
– To tylko książka.
– Książka? Widziałeś te ilustracje? – wyrywa mu encyklopedię z dłoni.
– Za chwilę to samo będzie miał w szkole…
– Chcesz, żeby był nienormalny?!
Matka jak zwykle przesadza i szuka dziury w całym. Ojciec kładzie ręce na kolanach, które drgają nerwowo jak zdychające zwierzę i opracowuje strategię obrony. Matka wciska książkę na półkę. Również jest roztrzęsiona, jednak zupełnie bez powodu. Zresztą często będzie przesadnie reagować na jego różne działania.
– Dałeś mu jeść? – jej ciężkie słowa lądują w przestrzeni wypychając powietrze.
– Jeszcze nie.
– To na co czekasz? Aż zdechnie z głodu?
Ojciec wraca do poprzedniej sytuacji i zmyśla, że zaraził się czymś na budowie i chciał sprawdzić, co to za choroba.
– Potem posprzątaj – matka przerywa jego dywagacje.
– A jak to coś poważnego?
– Idź do lekarza. Sam się nie wyleczysz. I zajmij się nim w końcu!
On nie odpowiada, ona z trzaskiem zamyka drzwi. W takich warunkach nie można lekceważyć siły sugestii i wpływu otoczenia na młody organizm: pół roku później zdiagnozowano u mnie atopowe zapalenie skóry.
*

Kolejna słoneczna wiosna. Siedzimy w kuchni, matka znowu gdzieś wyszła. Tym razem do kościoła. Jasny prostokąt na podłodze przecina falujący cień firanki, niebo za oknem wyjątkowo zmienia barwę na kojący błękit. Ale pomimo tych pozytywnych elementów, pomimo oszałamiających zapachów zwiastujących budzenie się przyrody do życia w naszym mieszkaniu panuje nastrój zwątpienia zmiksowanego z przygnębieniem.
– Wykrakała – ojciec podnosi szklankę z wódką do ust.
Ma na myśli wybuch matki sprzed kilku miesięcy, który zapoczątkował wszystko. Wprawdzie nie obluzowała mi się piąta klepka od patrzenia na nowotwory, niemniej nie jestem taki jak reszta. Mam alergię. Konsekwencje zawsze ponosi najsłabsze ogniwo. Chociaż to może przypadek: w mieście sporo osób cierpi na tego typu schorzenie.
Ojciec pije do dna i wstawia szklankę do zlewu. Idzie do okna, ale zaraz wraca i myje szkło, gdyż matka lubi porządek. Zaciera ślady, zagłusza refleksje, że takie właśnie są czasami początki alkoholizmu. Szklanka wódy z samego rana.
– Jesteś chory i to moja wina – szarpie firankę. Wiem co chce powiedzieć: z chorymi dzieciakami są zawsze kłopoty. Nie dość, że trzeba ciągle kupować leki to jeszcze stają się łatwym celem dla innych.
Czemu ja nie zostałem na gospodarce? Urodziłby się na wsi to byłby zdrowy – myśli kłębią się w nim jak karpie w beczkach przed Bożym Narodzeniem – tu od spalin choruje. Woda też jakaś brudna. Cholera wie, co w niej jest.
Zapomina, że padł ofiarą odgórnej polityki, że powędrował za chlebem, bo władza zapewniła mu możliwości rozwoju. Obok miasta z najstarszym w kraju uniwersytetem, które stało się ośrodkiem inteligencji kazała zbudować domy dla robotników. Nie było w tym żadnej perfidii, polskich intelektualistów mordowali zarówno Niemcy jak i Rosjanie, dlatego należało uzupełnić zapasy w narodzie.
Patrzę na ojca kątem oka. Nie jest w nastroju pokutnym, nie poszedłby na kolanach do Częstochowy. Czochra mi ręką włosy i otwiera okno. Musi zaczerpnąć świeżego powietrza, wóda zrobiła swoje. Patrzymy na krajobraz. W dole ciągną się bloki poukładane zbyt blisko siebie, podczas ciepłych nocy przez otwarte okna słychać odgłosy śniących sąsiadów. Na linii horyzontu sterczą wyniosłe kominy jak para wideł wbita w kompost. Ojciec zauważa moje zainteresowanie pejzażem i zaczyna snuć opowieść:
– Pierwsze pakamery postawiono za walcownią – pokazuje palcem w bliżej nie sprecyzowanym kierunku – tam gdzie bar Meksyk. Dostać się można było tylko piętnastką, a od pętli szło się jeszcze kawałek. Spory, nie ułatwiali nam życia. W tym barze tośmy przesiedzieli niejedną noc. A ile wypili. Nie musiałem się pilnować, matki jeszcze nie znałem. Nie miał mi kto suszyć głowy. I wesoło było, chłopaki zdrowo się tam tłukły. Ja też jednego raz sponiewierałem…
Traci wątek i podchodzi do zlewu. Nie wie co robić, odkręca kurek i puszcza wodę na przetłuszczone talerze. Szturcham go piąstką w mięsień udowy. Patrzy na mnie zaskoczony, jakbym był synem sąsiada.
– A – przejeżdża dłonią po powiększającej się ciągle łysinie – chcesz, żeby dalej…
Mrugnięciem daję mu znak, że odgadł. Przysuwa taboret, siada ciężko, aż mięśnie ud rozlewają się na boki i znowu zagaja:
– Była taka nauczycielka, wpadła mi w oko. Odwiedzała Meksyk z koleżaneczkami. Z początku ani przystąp. Za lepszą się miała, co jej tam zwykli budowlańce. Wypijała drinka i wracała do siebie. Ale przyszły imieniny kierownika. Postawił wszystkim w knajpie. Wypiła dwa szybkie i zrobiła się. Zaczęła tańczyć. Weszła na stół i wywijała aż miło. Wlazłem za nią, żeby dołączyć. Objąłem w pasie, akurat wolny kawałek leciał. Ale tej coś nie spasowało, odepchnęła mnie. Powiedziałem co o niej myślę i wróciłem do kumpli. A ona podeszła do największego faceta w barze. Judziła, judziła i ruszył na mnie. Co było robić. Chociaż trzęsły mi się ręce wystartowałem do typa. Strzeliłem go butelką w pysk. Potem chwyciłem za wszarz i przeciągnąłem po sali. Normalnie przewracałem nim stoliki. Na koniec wylałem mu piwo na łeb i wykopałem na dwór. Wtedy nauczycielka zaczęła się do mnie kleić. Ale na co mi taki wycierus, taka chorągiewka…
Pod wpływem wspomnień ojciec podnosi się i spaceruje po kuchni. W jego oczach błyskają ogniki szaleństwa, jakby miał zamiar wieszczyć lub przynajmniej odgadnąć, które liczby padną w najbliższym losowaniu totka.
– I dobrze zrobiłem. Ta nauczycielka to było niezłe ziółko. Ożeniła się z jednym od nas z ekipy. Mówiła mu, że go kocha na śmierć i życie – robi dramatyczną pauzę – ale jak tylko wyjechał, to rozkładała nogi dla innych…
Zasycha mu w gardle więc wyciąga kolejną szklankę i nalewa sobie do pełna. Patrzy na alkohol sennie wirującym w niedokładnie wytartym szkle i wypija wszystko jednym haustem.
– Mnie za chłopa miała… franca jedna, za chłopa oderwanego od pługa… a sama za popychadło u dyrektora robiła…
Ojciec gwałtownie odstawia szklankę na stół. Walka klas nigdy się nie skończy.

*
Mija jedenasta z minutami. Matka klęczy przed głównym ołtarzem przyzwyczajona do katolickich obrządków z dziada pradziada. Ojciec – partyjny – nie stosuje żadnego kamuflażu. Wierzy w pierwszego sekretarza; świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie jest mu obce. Ona nie naciska, w tej kwestii wyjątkowo pozwala mu mieć własne zdanie. W czasach, gdy zamykają za byle co, mąż w partii na pewno się przyda.
W kościele msza wchodzi w fazę Podniesienia, ksiądz bierze hostię w dwa palce, przechodzi z liturgii słowa do liturgii eucharystii, wznosi oczy w natchnieniu, jakby prowadził anielskie zastępy do boju przeciw faryzeuszom. Potem zstępuje między wiernych i rozdaje komunię.
Tymczasem ojciec znowu sięga po flaszkę. Zanurza się w świat bajkowy porzucając szarą rzeczywistość. Nie dziwię mu się, nie potępiam. Nad krajem wisi widmo zagłady. Wielu pije, wielu marzy, że któregoś dnia uda się zamienić okupację sowiecką na amerykańską.
– Ciało Chrystusa – ksiądz odchyla się w prawo jak gigantyczna wskazówka metronomu.
– Amen – odpowiada matka przyjmując opłatek.
Później żegna się i robi miejsce następnym.
– Któryś za nas cierpiał rany… – rozlega się w kościele kolejny, błagalny kawałek.
Do kuchni przez otwarte okno napływa ciepły wiatr pachnący chemikaliami.
– Przyzwyczajaj się – ojciec trąca mnie w ramię – w rodzinie wszyscy piją. Bez tego nie ma życia. A pić trzeba umieć…
Na potwierdzenie tych słów pada na podłogę jak kwiat rzucony na trumnę. Zasypia. Biorę butelkę i przechylam, żeby zanurzyć palec w alkoholu. Oblizuję. Pali mnie w gardle, więc postanawiam wymieszać wódkę z sokiem. Wtedy jest o wiele przyjemniej, ciepło rozlewa się po organizmie, dociera do każdego zakątka. Po chwili prześladujące mnie od urodzenia marzenie o sobowtórze rozpuszcza się w bliżej nie skonkretyzowanej przyszłości.


Eteroplan, Solidarność I UB

Umieszczono mnie w niewłaściwej placówce badawczej, w laboratorium pod klepsydrą, w przypadkowo wybranej klatce. Pośród istot innej rasy, wrogich nawet wobec samych siebie. W oceanie białka nafaszerowanym hormonami, gdzie przed ostatecznym zlaniem się w całość bronią cieniutkie ściany: zapory niskiej jakości, przez które słychać perwersyjne szepty, złowrogie odgłosy i nerwowe okrzyki.
Innych rozwiązań na razie nie znam, więc przy pomocy stępiałych zmysłów staram się poznać najbliższe środowisko.
Cała przestrzeń podzielona jest na segmenty, kanalizacja ledwie ratuje przed zatonięciem wśród resztek przemiany materii. W tak niezgrabnie skonstruowanym tworze najważniejsza jest pozycja względem pozostałych, dlatego poszczególne egzemplarze usilnie dążą do znalezienia się na szczycie po to, żeby posmakować władzy i dyktować pozostałym warunki. I tylko nieliczni podejmują próby udoskonalenia gatunku, które pomimo najszczerszych chęci spełzają na niczym.
Jednym z nich był młody wikariusz z Raciborowic, Koroniewski, który na teren swoich działań wybrał Kraków, Miasto Królów jak głoszą foldery i przydrożne tablice. Dowiedział się, że w tej aglomeracji istnieje dzielnica bez Boga i kazał tam niezwłocznie ustawić średniej wielkości barak. Drewniany budynek pełniący rolę kaplicy polowej pomalowano na zielono, żeby był mniej widoczny wśród pobliskich akacji i brzóz, powieszono w nim obrazy z podobiznami świętych, wstawiono lipowe ławki dla wiernych. Prace wykonywali wynajęci robotnicy przy pomocy mieszkańców i pełnych nadziei księży.
Ale władze robiły co mogły, aby stłamsić inicjatywę duchownych. Doszło do rozpraw sądowych, kolegiów i nie kończących się przesłuchań przez aparat bezpieczeństwa. Mimo to w powstającej w bólach parafii udzielano chrztów, komunii, ostatniego namaszczenia. Szykany osłabły, kiedy komunistyczny kolos na chwilę odpuścił zajęty prowadzeniem rozmów na temat bezpieczeństwa w Europie i przygotowywaniem układu o zapobieganiu wojnom atomowym.
Wtedy księża i parafianie w uroczystej procesji przenieśli Najświętszy Sakrament do nowej kaplicy, którą wyłożono marmurem i piaskowcem. Z czasem powstał nad nią kościół zdolny pomieścić setki wiernych, ze schodami długimi niczym stopnie starożytnej świątyni. Ta instytucja obsługiwała wiernych z okolicznych osiedli: Tysiąclecia, Bohaterów Września, Złotego Wieku, Piastów i wabiła na różne sposoby. Czasami trafiały się nawet seanse filmowe, na których pewne sprawy wymykały się spod kontroli i dochodziło do rzeczy o których się księżom nie śniło.

*

W górnej kaplicy wyświetlano Quo vadis z lat pięćdziesiątych. Wersja z Deborahh Kerr, nieśmiałą córką wojskowego, która dzięki ciotce prowadzącej szkołę baletową pomyślała o tym, żeby zrobić karierę na wielkim ekranie. Ponadczasowa uroda Deborahh i jej pełna niuansów gra aktorska sprawiła, że gwiazdy z tamtych lat stały się dla mnie symbolem kobiecości. Jednocześnie uświadomiłem sobie, że ta tęsknota nigdy nie zostanie zaspokojona: oprócz odległości w czasie i przestrzeni dzieliło nas mnóstwo pięter na drabinie społecznej.
Na projekcję wybraliśmy się razem z Tytusem. Na wszelki wypadek zajęliśmy miejsce z tyłu, za tłumem wiernych, niedaleko konfesjonału. Braliśmy pod uwagę ewentualny brak zainteresowania prezentowanym dziełem i chęć opuszczenia emisji przed końcem. Nie uśmiechało nam się uczestniczenie w pochodach, pielgrzymkach i demonstracjach. Chcieliśmy jak najdłużej się da pozostać jak najdalej od wszystkich brudnych i podłych sprawek tego świata: grubych ryb finansujących z ukrycia bojówki faszystowskie, zboczonych biskupów dających upust swym żądzom, komunistycznych świń kradnących na prawo i lewo.
W kościele panował szum, zaduch i mrok. Na prowizorycznym ekranie, który stanowiła boczna ściana obok głównego ołtarza konali pierwsi wyznawcy Chrystusa: przybijani do krzyży, przebijani włóczniami, rozdzierani przez dzikie zwierzęta. Żadna z rzymskich atrakcji dla opornych niewolników i niewygodnych obywateli nie została im oszczędzona. Umierali dając świadectwo, że śmierć niczego nie kończy – jest tylko bramą do nowego życia, które dostępne będzie dla niewielu.
Wśród których musiałem się znaleźć.
Wbrew początkowemu założeniu film wciągnął mnie bez reszty. Wzniosłe myśli wypełniły mój mózg jak penis prezerwatywę, wyschnięte wargi szeptały obietnicę poprawy, szansa odkupienia wzrastała z każdym obrotem szpuli w projektorze. W tym wieku jest się podatnym na wszelkie wpływy. Gdybym na przykład trafił do Czerwonych Brygad już po tygodniu mógłbym podrzucać paczki z bombami do kawiarni i restauracji. Bardzo prawdopodobne. I może, dlatego starałem się zachować dystans.
Wzdrygnąłem się kiedy z kolejnej chrześcijańskiej szyi trysnęła kolejna struga krwi i odwróciłem wzrok od ekranu. I wtedy ją zobaczyłem. Obiekt westchnień sprzed lat.
Czas nie obszedł się z nią łagodnie. Przestała rosnąć niedługo po naszym ostatnim spotkaniu, dlatego teraz była korpulentna i ubita jak sterany zapaśnik. Tylko jej dawne walory zyskały na dojrzewaniu. Można powiedzieć, że przeobraziła się w swoisty dodatek do swoich buforów. Stała w następnym rzędzie nieco po skosie obok cwaniaczka handlującego walutą na placu Centralnym. Udając, że ogląda film początkujący konik rozpiął jej zamek u spodni i wsunął do środka dłoń. Renata zamknęła oczy, oparła się o kolumnę. Ręka cinkciarza wiła się i rozciągała jak polip, pragnąc aż po ramię zniknąć w kobiecych czeluściach.
Poczułem się splugawiony i pociemniało mi w oczach. Oblizując spierzchnięte wargi rozglądałem się dookoła w oczekiwaniu na interwencję. Ale przecież On nigdy nie reaguje, nawet kiedy tysiące modlą się o to samo. Oczekiwałem na wyładowania atmosferyczne, otwarcie się niebios, potop ognia i siarki. Zwłaszcza płomienie oplatające wiernych niczym ramiona ośmiornicy byłyby jak najbardziej wskazane. Ale On zawsze w takich chwilach bierze wolne. Podobnie reszta widzów przechodziła do porządku dziennego nad tym nerwowym obmacywaniem parę metrów przed ołtarzem.
Wybiegłem zamiast czekać na koniec filmu i oparłem się o balustradę z białego piaskowca. Wkrótce doleciała do mnie muzyka zwiastująca napisy końcowe i wtedy ze świątyni wyłonił się Tytus.
– Przegapiłeś najlepsze – rzucił usuwając się z drogi wiernym opuszczającym świątynie po skończonej projekcji.
– Czytałem książkę. Wiem co się dalej działo.
– Nie mówię o filmie.
Włożyłem ręce do kieszeni i przez chwilę szliśmy w milczeniu. Nie miałem zamiaru pytać, a on nie chciał nic zdradzać. Zresztą nie mieliśmy słów na określenie zaistniałej sytuacji, jeszcze nie wtedy. Liczyło się tylko jedno: każdy z nas chciałby znaleźć się na miejscu cinkciarza. Niestety w moim życiu znowu zderzyły się dwie, nieprzystające do siebie sfery: libido i sacrum, dlatego ekspansja sama prosiła się o restrykcje.

*

Za nowy kościół również odpowiadał ksiądz Koroniewski, który przez ten czas dorobił się wyglądu patriarchy – na skutek częstego wyciągania przez UB z łóżka nad ranem broda mu posiwiała a twarz pokryły szacowne zmarszczki. Mimo to dalej był solidnej postury. Tytus powiedział kiedyś o nim, że gdyby miał odrobinę ciemniejszą karnację mógłby grać muzułmanów w filmach. Jednak duchownego zupełnie nie pociągał raczkujący polski show biznes. Wolał uczciwą służbę w naziemnym patrolu niebieskich hufców, wolał pełnić obowiązki związane z posługą kapłańską. Opowiadano o nim, że w obronie wiary i prawa do swobodnego jej wyznawania pobił milicjanta. Do zdarzenia doszło podczas pielgrzymki na Jasną Górę, kiedy funkcjonariusz wyrwał mu z rąk relikwię. Dlatego w czasie kolędy wszystkie mieszkania i serca stały przed Koroniewskim otworem. Witano go jak udzielnego władcę, serwowano najlepsze jedzenie, wpychano do puchowej kurtki narzuconej na sutannę wypchane grubo koperty.
Ten stosunek do księży szybko się zmienił, wystarczyły niecałe dwie dekady. Gdy przeniosłem się na drugi koniec Krakowa, na początku dwudziestego pierwszego wieku, w nowej parafii przywitał mnie świeży swąd. Wierni, oburzeni nadmiarem tego typu budowli podpalili barak, w którym gromadzono materiały na kolejną światynię. Lecz w czasach obfitujących w przeboje – Small town boy, Mniej niż zero, Here comes the rain again, Nie płacz Ewka, Jump, Jak wygląda ten wasz cudny świat, Smoke on the water – ludzie i księża trzymali się razem.

*

Ponieważ kościół nie miał jeszcze nazwy ksiądz Koroniewski zaproponował patrona parafii – Maksymiliana Kolbe, człowieka równie odpornego na strach przed śmiercią co pierwsi chrześciajnie. Duchowny opowiadał o nim przy każdej okazji, nawet kiedy jego pomysł został już zatwierdzony przez odpowiednią instancję:
– Można powiedzieć, że miał życie równie ciężkie co Hiob. Już na początku wojny trafił do Auschwitz-Birkennau. Hitlerowcy zabrali go prosto z seminarium razem z innymi. W wagonach bydlęcych przewieźli z Płaszowa do Oświęcimia. Potem wyrzucili na śnieg, chociaż był tylko w sutannie.
Gdy usłyszałem to po raz pierwszy zamknąłem oczy. Widziałem roześmianych nazistów posyłających ludzi do gazu. Widziałem roześmianych nazistów kopiących ciężarne matki w brzuch. Widziałem roześmianych nazistów szczujacych psami płaczące dzieci.
– To było piekło jakiego nie wymyśliłby nawet szatan – Koroniewski z trudem dobierał słowa przerażony wizją kreowanych przez siebie obrazów – ani najbardziej perwersyjny i chory umysł…
Potem ksiądz opisywał sytuację, która zdarzyła się w obozie koncentracyjnym podczas porannego apelu: jak Stumbannführer więźnia skazanego na śmierć uderzył w twarz, jak mężczyzna upadł na kolana, jak z nosa chlusnęła mu krew barwiąc śnieg i dostarczając materiału na niezłą scenę, gdyby przypadkiem w pobliżu znalazł się operator.
Wśród słuchaczy złożonych z mechaników, robotników, tokarzy i kierowców zawrzało, przypomnieli sobie krzywdy jakie wycierpieli ze strony kolejnego systemu, który miał uratować ludzkość.
– Mnie też tak UB zgarnęło i lało po mordzie…
– Jedna okupacja gorsza od drugiej…
– Czerwonej nic nie przebije…
– Dajcie księdzu skończyć!
Dyskutanci uciszyli się, Koroniewski przez chwilę szukał wątku zanim zaczął kontynuować:
– Błogosławiony Maksymilian zapytał Stumbannführera po niemiecku czy może go zastąpić. Tego więźnia co zgięty wpół próbował zatamować krew. I osłonić się przed twardą kolbą karabinu. Podobno wszyscy zamarli ze strachu. Myśleli, że Maksymilian zostanie zabity na miejscu. Ale nazista kierowany ręką bożą zgodził się, żeby Kolbe zamiast tamtego poszedł do gazu. Zgodził się bo musiała wypełnić się Jego wola.
Jeśli można to tak określić los uśmiechnął się do Maksymiliana tylko na chwilę. Po śmierci z powrotem miał pod górkę. Na kilka miesięcy przed jego kanonizacją ukazał się artykuł zarzucający mu szerzenie nienawiści do Żydów, straszenie światowym spiskiem. Tylko dlatego, że odwołał się do Protokołów Mędrców Syjonu – dokumentów sfabrykowanych na zamówienie carskiej Ochrany, które stały się pretekstem dla antysemityzmu na początku XX wieku.
– Niezbadane są wyroki boskie i niespożyta energia człowieka w czynieniu zła… – tymi słowami Koroniewski zwykle kończył swoje opowieści bogobojnej treści.
I chociaż inni przechodzili nad tym do porządku dziennego mnie ogarniała ciemność wiekuista, kiedy tego słuchałem. Nie wiem czy Kolbe wiedział jak straszne męczarnie sprowadza cyklon B… chyba mógł się tylko domyślać…

*

Ksiądz Koroniewski był również spowiednikiem, co przyspieszyło moją decyzję skorzystania z tego rytuału. Tym bardziej, że chciałem w końcu zaliczyć dziewięć pierwszych piątków. Owa praktyka objawiona świętej Małgorzacie Marii Alacoque zapewnia jej uczestnikowi spokój duszy w najważniejszej godzinie naszego żywota, czyli w momencie kiedy wyciągamy kopyta. Brewiarz podaje, że kto przez dziewięć kolejnych pierwszych piątków przystąpi do Komunii świętej i ofiaruje ją jako wynagrodzenie za grzechy własne i rodzaju ludzkiego, temu Boże Serce zapewni miłosierdzie w chwili zgonu i nie umrze bez Jego łaski.
Przepełniony tą ideą klęknąłem przed konfesjonałem i przysunąłem usta do kratki, za którą rozciągałą się małżowina księdza. Odgrodzony zbawiennym drewnem, które wykrawało z powietrza niewielkie kwadraty mogłem pozwolić sobie na wszystko. Dlatego zamiast powiedzieć prawdę, że przeglądam świerszczyki wymyśliłem historyjkę o wykorzystywaniu koleżanki ze szkoły. W normalnych warunkach dodawałem jeszcze przeklinanie, palenie papierosów, opuszczanie mszy świętej. Spowiednik wyznaczał pokutę, całowłem ornat i w ławce odmawiałem wyznaczone litanie. Lecz przy Koroniewskim ten wygodny dla wszystkich zwyczaj został przełamany. Nie zadowolił się popeliną, wyczuł łgarstwo i zaczął dokręcać śrubę.
– Ale co konkretnie robiłeś? – indagował.
Musiałem naprędce sprefabrykować szczegóły. Rozglądnąłem się po wyciemnionej świątyni szukając natchnienia. Kolejki przy konfesjonałach mocno się zredukowały, większość świec wygaszono, w powietrzu zawisły hieroglify błękitnosinego dymu. Czas mijał, a ja nie wiedziałem co mówić. Nagle pojawił się kościelny z przenośnym ekranem zasponsorowanym przez bogatszego z wiernych i przypomniałem sobie zajście z projekcji Quo vadis. Podstawiając w miejsce cinkciarza własną osobę opowiedziałem jak wsunąłem dłoń w spodnie Renaty, jak ona mi się zrewanżowała, jak oboje postawiliśmy na swoim. Pominąłem tylko scenerię. To było łatwiejsze niż przyznanie się do wertowania zagranicznych czasopism.

*

Gdy tylko mijał czas pierwszopiątkowych rytuałów ksiądz Koroniewski dalej dzielił się fragmentami życiorysu Kolbego:
– Był nie tylko franciszkaninem, nie tylko męczennikiem i świętym. Fascynował się również nauką. W urzędzie patentowym złożył projekt „Eteroplanu”, pojazdu umożliwiającego loty w kosmos. Ale to nie wszystko! Przed wojną założył stację radiową, która zasięgiem obejmowała cały kraj.
Później zręcznie przechodził do tego jak błogosławiony Maksymilian Maria zorganizował misję w Japonii, jak w wieku dwunastu lat ukazała mu się Najświętsza Maria Panna trzymająca dwie korony białą i czerwoną, jak razem z bratem przedarł się przez granicę z zaboru rosyjskiego do austriackiego, gdzie wstąpił do seminarium franciszkanów, jak studiował w Rzymie, jak napisał doktoraty z filozofii i teologii. Wyprostował też swoją pomyłkę i powiedział, że Maksymilian Maria wcale nie zginął w komorze gazowej, lecz został zamknięty w bloku śmierci wraz z kilkoma więźniami, gdzie wytrzymał bez jedzenia i wody czternaście dni.
– Wszyscy już dawno umarli – ksiądz Koroniewski miał policzki mokre od łez – tylko on trwał dzięki modlitwie. I wtedy przyszli oprawcy i dobili go zastrzykiem fenolu.
Trawiłem w milczeniu te informacje wdzięczny losowi za to, że urodziłem wiele lat po wojnie. Natomiast więzień, za którego Kolbe poszedł na śmierć ocalał. Hitlerowcy przenieśli go do obozu koncentracyjnego KL Sachsenhausen, gdzie fałszował funty brytyjskie, wizy, pieczęcie, dokumenty. Dopóki nie doczekał wyzwolenia przez wojska amerykańskie.
Nie wiem czy to sprawa przyciągania czy swoistego poczucia humoru ducha czasów – po śmierci ciało więźnia trafiło do miejsca przesiąkniętym duchem jego wybawcy. Pochowano go bowiem w Niepokalanowie, w którym prawie siedemdziesiąt lat wcześniej Kolbe założył klasztor.

Piotr Smolak – Trzy opowiadania
QR kod: Piotr Smolak – Trzy opowiadania