Manny tyra dla żony i dzieciaków; ciągnie dwie roboty. Cały dzień jako ochroniarz przy Terminal Hotel, gdzie dzień bez rozlewu krwi to jak dzień bez powietrza. Potem do domu coś zjeść i zobaczyć dzieciaki. Idzie spać i budzi się o dziesiątej, żeby stać za ladą w gównianym sklepiku, z rzędami metalowych puszek fasoli i ryżu, z serem, mlekiem, fajkami, piwem i z lotto. Nie wie, jak długo jeszcze będzie w stanie pracować w ten sposób, zaczyna się to odbijać na jego nerwach. O mały włos nie uderzył Concetty w ubiegłym tygodniu, kiedy wyjechała z czymś, czego nie miał ochoty słuchać. Szczęściem, powstrzymał się w porę. Wyszła, zostawiając go samego. Czuł się jak gnój, bo naprawdę kocha ją i dzieciaki, są dla niego wszystkim. Potrzebują go. I będzie przeklęty, jeśli pozwoli, żeby wylądowali na zasiłku, jak Gruby Tony i jego matka z naprzeciwka. Więc ciągnie tą nocną zmianę. I jak na razie ma szczęście.

Początkowo Manny poszedł do szkoły, tylko śnił o zarabianiu pieniędzy. Ale wtedy pojawił się Ramon i sny stały się rzeczywistością, bo marzeniami się nie wyżywisz. Kiedy spadły mu na łeb wszystkie rachunki, nie dał ciała, nie dał nogi i się nie zmył, tylko poszedł i postarał się o pracę pomywacza w dobrej restauracji. Przy wyjątkowych okazjach mógł przynosić do domu specjały, jakie pozostawały z kolacji; mogli z Concettą udawać pana i panią Trump i jeść rzeczy, których nazw nie potrafili nawet wymówić. Nie było mu łatwo wtedy, ale dopóki miał Concettę, był szczęśliwy i zdeterminowany, żeby dać jej lepsze życie.
Rok po urodzinach Ramona, zauważyli, że jest inny. Nie potrafił robić rzeczy, które powinien już robić, jak samodzielne siadanie. Zabawne, wszyscy lekarze mówili, że jest zdrowy, ale właśnie dlatego Concetta nigdy nie ufała darmowym przychodniom. Potem pojawiła się Alva, sześć miesięcy po pierwszych urodzinach Ramona. Manny zatrudnił się jako ochroniarz i mimo, że był to krok wyżej, od zmywania naczyń, nie zarabiał tak dużo więcej, oczywiście nie tyle, żeby wystarczało. Więc kiedy Ravi z gównianego sklepiku wspomniał, że rozgląda się za pracownikiem na nocną zmianę, Manny się podjął. Ravi zapomniał nadmienić, że był obrabowany wiele razy podczas tej zmiany, w ciągu minionych kilku miesięcy, lecz dla Manny’ego byłoby to prawdopodobnie bez różnicy. Concetta spytała go, kiedy będzie sypiać i kiedy będą się widywać, skoro nigdy go nie będzie w domu i tak w ogóle to niebezpieczne siedzieć tam w nocy z tymi bandziorami i ćpunami od cracku, lecz powiedział jej, że tak czy siak to bierze, więc niech się przymknie.
Nikt się nie pojawia w trakcie nocnej zmiany, z wyjątkiem pijaczków po browar, albo samotnych jaraczy z zapotrzebowaniem na bibułki, które Ravi ma po nieprzyzwoitej cenie 95 centów za paczuszkę. O czwartej nad ranem Manny idzie do domu, żeby się zdrzemnąć, zanim Concetta nie zbudzi go o piątej, żeby przygotować mu śniadanie i wysłać go do pracy.
Alva zrobiła swój pierwszy krok w ubiegłym miesiącu, lecz Manny był w pracy i tego nie widział. Ramon być może nigdy nie będzie chodził, płacze całą noc i niezależnie od tego, ile jedzenia i lekarstw dostanie, nie przestaje. Manny widzi, w jakim stresie żyje jego żona, która śpi równie mało, co on. Ale warto, mówi sobie, dopóki mają siebie i tworzą rodzinę. Pewnego dnia wyprowadzą się z tego miejsca, bo oszczędzał na to od pewnego czasu, tak, pewnego dnia się wyniosą. W ostatnich czasach okolica się zmieniła, dużo nowych twarzy – bezdomni żebracy, pijaki i ćpuny, wszyscy obcy – i nie możesz nawet iść ulicą, żeby szklane fiolki nie pękały ci pod stopami, a pod koniec swojej zmiany Manny zamiata je do rynsztoka, a dzieciaki mogą je wyciągnąć i odsprzedać z powrotem, Kenny Carter skupuje po pięć centów za sztukę.
Ludzie spacerowali mijając wejście, zaglądali do środka, podejrzanie wyglądający ludzie z wielkimi oczami i w brudnych ciuchach, drapiący się i czochrający, obserwujący sklep, dopóki Manny nie spojrzy na nich zza lady, wtedy się zmywają. To nie możliwe, żeby Ravi’emu się opłacało trzymać sklep otwarty przez całą noc, taką jak ta. Praktycznie żaden interes. Jeżeli zarobią dwadzieścia baksów przez całą noc, to jest dobrze, ale Manny nigdy nic nie mówi, bo jeśli powie, a Ravi przyzna mu rację, to Manny straci pracę.
Concetta siedzi z Ramonem w kuchni, gdy słońce wypełza z cieni. Dzieciak zawodzi i nie chce butelki. Manny wchodzi i pada na kanapę. Zamyka oczy i zaczyna dryfować, dopóki jego umysłu nie przebiją cienkie, przenikliwe wrzaski z kuchni. Gdyby był kimś innym, mógłby pozabijać ich tutaj i teraz. Zamiast tego idzie do kuchni, gdzie jest Concetta, która wygląda jak żywy trup, jej oczy podkrążone na czarno, jej usta opadają w kącikach, policzki mokre i zaczerwienione. Jej wygląd go niemal zabija, gdyż tak naprawdę jest najpiękniejszą kobietą, jaką spotkał. Bierze Ramona z jej ramion i mówi, żeby spróbowała się trochę przespać, więc ona wstaje i idzie do sypialni, podczas gdy on chodzi tam i z powrotem, z synem w ramionach.
„Ciii, Ramon, no przestań, nie płacz”, szepcze uspokajającym tonem. „Mama odpoczywa i ty też powinieneś. Ciii, zamknij oczy…”
Lecz Ramon smaga go kolejnym przeszywającym wrzaskiem i przez moment Manny myśli o wyrzuceniu całego zawiniątka za okno. Zamiast tego przytula go mocno i całuje w twarz i nienawidzi samego siebie za to, że pomyślał o czymś takim nawet przez sekundę. To nie wina dziecka, mówi sam do siebie, nie prosił się przecież o syndrom Downa. Alva zaczyna płakać w swoim łóżeczku i zanim Manny zdołał do niej pójść, Concetta przynosi ją do kuchni. Patrzą po sobie z bezradnym wyrazem twarzy i Manny czuje się mniej pełnowartościowym mężczyzną, niż zwykle. To wszystko jego wina, myśli, dlatego, że jest uparty; to jego pierdolona duma ciągnie ich na dno. Mógłby robić dużą kasę, więcej, niż kiedykolwiek jest w stanie sam zarobić, pracując dla Nóżki Szczęściarza. Nie musiałby sprzedawać ani nawet się w tym babrać, po prostu jeździłby tu i tam, resztą zajmowaliby się chłopcy od cracku. Lecz Manny nie będzie tego robił, nie tak został wychowany, więc stoi w swojej maleńkiej kuchni, o piątej trzydzieści rano, trzymając swojego wrzeszczącego syna, podczas gdy jego żona balansuje na krawędzi załamania.
Concetta karmi Alvę, po czym pozwala jej wędrować po podłodze, po czym wręcza Manny’emu słoik podgrzanych, duszonych brzoskwiń dla Ramona, który w końcu zaczyna jeść. Zabiera go z objęć Manny’ego i mówi mu, żeby się trochę przespał, a ona zbudzi go za pół godziny. Manny całuje ją i w myślach przeprasza za to, że wszystko jest jak jest.
Kiedy się budzi, stół jest nakryty, jego kawa nalana a śniadanie przygotowane. Alva siedzi na swoim podwyższanym krzesełku bawiąc się butelką a Ramon śpi w swoim łóżeczku i panuje cisza. Gdyby tylko mogło być tak cały czas, myśli Manny, patrząc ze swojej kanapy. Wstaje, wkłada uniform i siada do śniadania, podczas gdy Concetta nakłada mu jajka. Alva wydaje z siebie różne dźwięki, choć jeszcze nie słowa. Ale i tak niebawem, myśli Manny, będzie mówić, uczyć się i rysować i chodzić do szkoły, pomagać swojej matce gotować, sprzątać i opiekować się bratem. Jest sprytna, ta Alva, można to stwierdzić już teraz, sposób w jaki poznaje przedmioty, jej oczy chłoną wszystko, co zobaczy, jak gąbka. Tak, na pewno sprawi, że będą z niej dumni. Siedząc przy stole, z żoną po jednej ręce i córką po drugiej, Ramon śpi spokojnie, robota nie wydaje się Manny’emu tak ciężka, godziny nie takie długie. Całuje żonę przy drzwiach, odsuwa włos z jej twarzy i mówi, żeby się trochę przespała, kiedy dziecko jest spokojne.
Potrzebowali wakacji, jakiejś przerwy, cokolwiek, byle wyjechać na kilka dni, tylko we dwójkę. Tej wiosny przyjeżdża matka Concetty z Puerto Rico. Mogłaby popilnować dzieci, kiedy oni wyjechaliby gdzieś na kilka dni, chociażby do motelu w Jersey. Manny zbudził się dwa przystanki przed swoim i przetarł oczy, ignorując żebraka ze styropianowym kubkiem. Idąc Ósmą zobaczył młodą dziewczynę z hotelu, w mikroskopijnej mini, nachylającą się do auta, tak, że można było niemal dostrzec jej szparę. Pokój 419, przypomniał sobie. Mieszka tam z matką i trzema młodszymi braćmi. Manny zastanawiał się, czy jej matka wie, czym zajmuje się córka, dopóki nie dotarł do hotelu i nie zobaczył jej, obserwującej, jak córka wślizguje się do auta.
Concetta sprzątała, zaraz po tym, jak się obudziła. Może i mieszkała w czynszowym mieszkaniu, ale kiedy Manny przychodził do domu, musiało to wyglądać jak pałac. Alva siedziała w swoim krzesełku, podczas gdy jej brat tłamsił się i zawodził w swoim łóżeczku. Concetta wyszorowała podłogę, przetarła meble i pościeliła łóżko. Trzymała dziecko i łagodnie kołysała je w ramionach, dopóki mały nie zasnął. Teraz, gdyby tylko Alva chciała spać, ona też mogłaby się zdrzemnąć, ale Alva nie była śpiąca. Uśmiechnęła się i zagugała do matki, po czym złapała swoją butelkę i potrząsnęła nią. Concetta wyciągnęła ją z krzesełka i zaczęła spacerować dookoła kuchni, trzymając ją w ramionach. Stópki Alvy stawały się coraz bardziej pewne, coraz lepiej łapała równowagę, niebawem będzie chodzić samodzielnie. Alva jest taką grzeczną dziewczynką, pomyślała Concetta, mieć ją przy sobie i troszczyć się o nią to prawdziwe błogosławieństwo. Wszystkim im byłoby lepiej bez Ramona. Stoi nad łóżeczkiem, obserwując jak śpi i zastanawia się, jakie życie go czeka. Wystarczająco ciężko jest żyć, kiedy jest się normalnym, a patrząc na syna, na jego drgające oczy i spastyczne kończyny, chce jej się płakać. Chciałaby go ozdrowić dotykiem i tulić, otaczać miłością i pocałunkami, gdyż jest cudownym chłopcem, tak jak jego ojciec i zawsze, kiedy go widzi, to myśli o Manny’m; lecz Boże, wszystko się przeciw niemu sprzysięgło. Pamięta, że kiedy była z nim w ciąży, jej siostra Marie namawiała ją, żeby usunąć, mówiła, że za wcześnie, żeby być matką, że szesnastoletnia dziewczyna powinna się bawić, a nie wiązać się z jednym facetem. Marie lubiła Manny’ego, po prostu nie chciała widzieć swojej siostry uwiązanej, tak jak teraz. Manny nigdy się o tym nie dowiedział. Był zbyt zaabsorbowany rzuceniem szkoły, szukaniem pracy, troską o Concettę i traktowaniem jej jak księżniczki. Lecz tego właśnie Marie nie była w stanie pojąć.
Manny czeka na zewnątrz, na przyjazd gliniarzy. Auto podjeżdża z błyskającym kogutem, on prowadzi ich do środka, przez holl, gdzie mówi im, to się stało pod 712. Idą w kierunku windy, ale on mówi im, że winda nie działa, więc patrzą po sobie zniesmaczeni. Manny wzrusza ramionami. Idą schodami. Grupa dzieciaków na półpiętrze rozprasza się na ich widok. Pod 712 kobieta histerycznie płacze, trzymając niemowlę. Facet leży na łóżku, ze strzykawą wciąż tkwiącą w ramieniu, jego suche oczy są szeroko otwarte.
„Cholera, to musiał być arszenik” mówi jeden do drugiego, po czym pyta Manny’ego, czy znalazł go w tej pozycji a Manny mówi, że żona zbiegła na dół, a facet był już martwy.
„W porządku, zamknij pokój, dopóki nie przyjedzie karetka.”
„Karetka?”
„Muszą stwierdzić zgon, to nie nasza działka.”
Drugi gliniarz próbuje wyprowadzić kobietę na zewnątrz, lecz ona opiera się, krzyczy i robi sceny, dopóki korytarz nie zapełnia się ciekawskimi. Manny próbuje ich trzymać z dala, lecz w trakcie, gdy wiadomość rozprzestrzenia się po budynku, coraz więcej i więcej ludzi wciska się, żeby rzucić okiem na ciało. Można by pomyśleć, że nie widzieli trupa nigdy przedtem.
Idąc od metra swoją brudną ulicą, Manny mija gówniany sklepik i macha do Procha Jonesa, gościa ze zmiany popołudniowej, potem skręca do swojego budynku. Chłopaki od cracku siedzą na schodkach i robią sobie z niego jajca kiedy ich mija, nazywają go Panem Ochrona w Małpim Mundurku, ale on tylko się śmieje, nie bierze tego do siebie. Wie o tym, że pewnego dnia wszyscy będą leżeć w rynsztoku, z mózgami na wierzchu, więc pozwala im się cieszyć, dopóki mogą. Mały Pinto spluwa mu pod nogi, więc Manny zatrzymuje się i odwraca z piorunującym spojrzeniem, wszyscy patrzą na niego, jakby chcieli się bić, lecz po chwili Manny odwraca się i odchodzi, odprowadzany szyderstwem i buczeniem. Gdyby Mały Pinto był trochę starszy, Manny mógłby skopać mu tyłek – Mały Pinto, mając dwanaście lat zarabia więcej przez dwa dni, po prostu się kręcąc, niż Manny przez dwa tygodnie.
Ramon nieustannie płacze, przez cały czas, kiedy jedzą obiad. Concetta próbuje go karmić, lecz on nie zamierza jeść, tylko płacze. Manny próbuje się zdrzemnąć, ale nie może w tym hałasie. Głowa mu pęka, oczy bolą a żołądek zmienia się w supeł. Przebiera się i mówi do Concetty, że nie zniesie tego dłużej, że musi na chwilę wyjść. Co ze spaniem, pyta go, jak pójdziesz do pracy, jeśli się trochę nie prześpisz? Odpowiada, kto do kurwy nędzy mógłby spać, kiedy dzieciak tak się drze. Ona mówi, że to nie wina Ramona i że będzie z nim w drugim pokoju, będzie go uspokajać, ale Manny mówi, żeby sobie tym nie zawracała głowy, bo on wychodzi. Concetta się wkurza i wrzeszczy, że to nie fair, że prowadzenie domu to nie jebany piknik, kiedy trzeba gotować, sprzątać i zajmować się dziećmi i jeśli on myśli, że to łatwe, powinien sam spróbować, ale on mówi, żeby się zamknęła i zeszła mu z oczu. Kiedy wychodzi, ona wykrzykuje jego imię, a wtedy on wybucha jej prosto w twarz, żyły na jego karku przerażają ją. Odwraca się do Alvy, która zaczęła płakać w swoim krzesełku, podczas gdy Ramon wydaje z siebie piskliwy lament, który wdziera się Manny’emu w mózg.
„KURWA ZAMKNIJ SIĘ PIERDOLONY…” usiłuje powiedzieć coś innego, lecz nic mu nie wychodzi, z wyjątkiem nitki śliny kapiącej w dół po brodzie. Concetta podchodzi i odpycha go od łóżeczka, mówi mu, żeby wyszedł, żeby sobie poszedł zrobić co ma do zrobienia, bo jednego dnia naprawdę zabije Ramona, a potem już będzie za późno. Manny patrzy w jej wypełnione łzami oczy, na jej zmęczoną twarz i chciałby przeprosić, lecz jest zbyt wkurwiony, więc po cichu wychodzi z mieszkania, podczas gdy Alva i Ramon zawodzą zgodnie razem.
Okrąża blok pięć razy, próbując ochłonąć. Doba jest za krótka, myśli, na tym polega problem, że nie starcza czasu. Obserwuje auta podjeżdżające na winkiel, gdzie Bazooka Joe wymienia rakiety na kasę. Chłopaki od cracku siedzą na zewnątrz, ale nic nie mówią, i to jest plus. W końcu Manny wstępuje do gównianego sklepiku, żeby zagadać z Prochem Jones’em. Prochu pracuje do północy, potem idzie skołować swój proch, Ravi kładzie lachę, tak długo, jak długo Prochu nie pali w pracy. Prochu nigdy nikogo nie zabił i zaklina się, że proszek jest przyjazny, wyluzowuje go i dlatego nigdy nie wpierdoli się w rakiety, ani w herę, ani w amfę, ani w ekstazkę i dopóki ma swój proszek i jest cool, nikomu nic do tego, bo to jego sprawa. Manny mówi mu, że go teraz zmieni i Prochu przelicza swoje pieniądze, żeby się upewnić, że mu starczy na towar, bierze swoją kurtkę i wychodzi. Wspaniale, myśli Manny, trzy extra godziny w pracy, dodatkowe 21 baksów. Staruszek Edwards przychodzi i próbuje kupić kilka browarów i puścić lotto, ale chce płacić kuponami z opieki i Manny mu odmawia. Złorzecząc i międląc przekleństwa zwiędłymi wargami Staruszek Edwards bierze mleko w proszku i bochen chleba. Manny usiłuje go przeprosić, ale Edwards nie chce tego słuchać. Radio wyskrzekuje z siebie jakąś salsę a Manny ładuje lodówkę piwem. Przeciera podłogę, odkurza półki, puszcza kilkanaście zakładów lotto, po czym zastyga za ladą, czekając, aż minie noc. Ulica jest dziś spokojna, żadnych krzyków, wrzasków czy bójek, żadnych zawodzących syren, a to zawsze niedobry znak. Wchodzi kilka dzieciaków, szperają w pobliżu lodówki obcinając na Manny’ego i szepcząc między sobą, podczas gdy Manny trzyma rękę na drewnianej pałce, pod ladą. Tym razem decydują się wyjść, nie biorąc nic. Manny myśli, żeby zadzwonić do Concetty i powiedzieć jej, jak bardzo mu przykro i jak bardzo kocha ją i Ramona i że nigdy by nie zrobił nic z rzeczy, o które go oskarżyła, że mógłby. Ale nie chciał dzwonić do matki Tony’ego, która musiałaby przejść przez hall i myśląc o tym, dotarło do niego, że nie stać go nawet na telefon, podczas gdy Gruby Tony nie pracuje, nic nie robi poza siedzeniem, jedzeniem i gapieniem się w TV, jak na razie ma telefon, kolorowy telewizor, pełną lodówkę i magnetowid.
O północy ulice wzbierają. Kurwy się kurwią, dilerzy dilują, dzieciaki też sprzedają białasom z Jersey i wszystko się kręci jak zwykle, a życie przechodzi obok niego, gdy tak siedzi na swojej grzędzie w gównianym sklepiku. O tej porze nocy na ulicach nie ma czystych ludzi, myśli. Wszyscy noszą broń, towar i sprzęt i tylko czekają, aż ktoś na nich krzywo popatrzy, żeby spuścić mu łomot. Obserwuje przez szybę Małego Pinto, który wbiega i wybiega z budynku, kilkanaście razy w ciągu dwudziestu minut. Boże, pieniądze zmieniają właścicieli, zajebiście dużo pieniędzy; i każdy je ma, z wyjątkiem jego.
Do drugiej trzydzieści dym jest tak gęsty, że można się nim udusić. Wszystkim już odpierdala, śmieją się i błagają o więcej, imprezują tuż pod oknem, za którym Manny trzyma straż, bo tej nocy w powietrzu wisi coś jeszcze oprócz dymu. Przechodzi Pedro, ciągnąc Londę za rękę, ona wygląda na nieźle zjebaną, z podbitymi oczami i krwawiącymi wargami, z trudem trzyma się na nogach, lecz Pedro ciągnie ją w stronę grupy facetów, po czym wszyscy znikają między budynkami. Automat telefoniczny dzwoni, ale to pomyłka. Ktoś wbiega, widząc Manny’ego przy telefonie histerycznie wrzeszczy, że to do niego, wyrywa mu słuchawkę z ręki i zaczyna do niej ujadać.
Manny obserwuje jak gościu świruje, trzymając się pod boki i wykonując taniec, jakby okropnie cisnęło go na pęcherz. Wrzeszczy do telefonu, że ma tą jebaną kasę i że jeśli zaraz cię nie będzie tu, gdzie ci mówię, znajdę cię i wypruję ci płuca. Wybucha dzikim śmiechem i rzuca słuchawką, podczas gdy Manny stoi za ladą, z ręką na pałce. Gościu obcina dokładnie na Manny’ego, potem idzie do drzwi. Stoi na ulicy, patrząc w jedną i drugą stronę, łapie się za krocze i rzyga do rynsztoka, potem odwraca się i wchodzi z powrotem do sklepu. Manny sięga po pałkę, lecz zanim zdąży ją unieść, już patrzy na pistolet wycelowany w jego twarz.
„Dawaj jebaną kasę, człowieku. DAWAJ!!!”
Manny otwiera kasę i sięga po gotówkę, kiedy,
„TYLKO NIE PRÓBUJ TEGO, CHUJU!!!”
Gościu pociąga za spust, lecz broń tylko nieszkodliwie klika. Manny rzuca się na podłogę, ale facet pociąga znowu za spust i tym razem wypala, pocisk śwista koło twarzy Manny’ego, chybiając zaledwie o cal. Manny wczołguje się na zaplecze, podczas gdy gościu wyrywa pieniądze z kasy i wylatuje ze sklepu. Manny słyszy, że wszyscy wrzeszczą i szukają schronienia, podczas gdy gościu biegnie ulicą, wymachując bronią. Serce Manny’ego wali jak młot pneumatyczny, nie może złapać tchu, ma za mało powietrza. Łapie się za pierś i próbuje zwolnić, bo wydaje mu się, że ma atak serca. Słyszy dzwonek przy wejściu, jak dzwoni mnóstwo razy, pośpieszne kroki i podniesione głosy; podczas gdy on leży, próbując ożyć, wszyscy łupią gówniany sklepik do czysta. Maszyna do lotto wypluwa numery, dopóki się nie zacina. Manny podnosi się i zataczając się staje w drzwiach, lecz jeden z chłopaków od cracku kopie go w jaja i przewraca go na podłogę. Spomiędzy bloków rozlega się krzyk poprzedzany kilkoma strzałami, ludzie biegną, krzycząc, wołając, dopingując i cały jebany świat dostaje świra, podczas gdy Manny wciąż tam leży, trzymając się za jaja i płacząc ze strachu i z bólu i z bezsilnej nienawiści, bo chciałby kogoś zabić, załatwić kogoś na amen.
Przyjeżdżają gliny i Ravi jest wkurzony jak jasna cholera, wrzeszczy, jak to nie ma z ich strony żadnej ochrony, jak ma prowadzić swój interes w tej zasranej okolicy, jeśli gliny pozwalają bydłu chodzić na wolności. Manny zdążył poczuć się lepiej, lecz poszedł do domu trzymając się za serce, na wypadek, gdyby znowu zaczęło tak walić. Concetta dostała histerii kiedy usłyszała co się stało, przytuliła go i pocałowała, posadziła, dała ciepłego mleka i powiedziała, żeby nie szedł dzisiaj do pracy. Powiedziała, żeby odpuścił nocną zmianę, bo nie warto i co będą warte pieniądze, kiedy on będzie martwy. Lecz kiedy Manny poszedł złożyć wypowiedzenie, Ravi dał mu podwyżkę o dwa dolary i Manny został, z dziewięcioma baksami za godzinę. Ravi powiedział, co za dużo to niezdrowo i jak jebane gliny nie zamierzają ochraniać jego sklepu, będzie to robił sam, po czym kupił półautomatyczną czterdziestkę piątkę, od jednego ze swych malezyjskich przyjaciół i trzymał ją nabitą pod ladą, na wypadek, gdyby ktoś chciał se lecieć w chuja. Manny nie miał nic przeciwko.
Lecz teraz, kiedy Manny szedł ulicą, chłopaki od cracku mieli trochę inne nastawienie, ich docinki stały się bardziej złośliwe, ich żarty miały w sobie więcej pogróżek. Manny nie dowiedział się, kto go kopnął wtedy w sklepie, ale sądził, że mógł to być Kenny Carter i w związku z tym Kenny mógł być pierwszym, którego dorwie, yes sir, Kenny będzie żałował, że nie urodził się w Cleveland.
Każdego wieczoru, przed wyjściem do pracy całował swoją żonę i ściskał ją mocno, mówił, jak bardzo ją kocha – nie przepuścił żadnej okazji. A sprawy się uspokoiły na pewien czas, aż do zeszłej nocy, kiedy Manny poszedł zluzować Procha, za kwadrans dwunasta. Prochu zaczął mówić o sprawach, o których Manny nie miał pojęcia wcześniej, jak to Ravi nie jest takim uczciwym sklepikarzem, który próbuje zarobić na życie, trzymając sklep otwarty przez całą noc. Według Procha, brat Raviego był zamieszany w jakąś machloję z praniem pieniędzy, gdzie musiał mieć alibi na wypadek, gdyby gliny go aresztowały. Wtedy Ravi powie im, że jego brat pracował przez całą noc w jego gównianym sklepiku. Prochu prawdopodobnie nie wytłumaczył tego prawidłowo – i swoją drogą kto, do diabła, słucha tego, co Prochu ma do powiedzenia – ale fakt, że Ravi przepłaca, żeby sklep pozostawał otwarty sprawiał, że wszystko to było bardziej wiarygodne. Ravi tracił pieniądze, przez to, że sklep pozostawał otwarty.
Manny jest naprawdę zmęczony tej nocy, prawie wcale nie spał. Zeszłej nocy zajął się żoną, zamknął oczy a Ramon i Alva wrzeszczeli jak opętani przez godzinę. Zanim się połapał, już był w hotelu, brnąc jak lunatyk przez śmieci, smród, szumowiny i wrzaski, a od wrzasków domowych i od wrzasków w pracy Manny miał w sobie jeden, wielki, narastający wrzask. Lecz trzymał go pod kontrolą. Przestał nawet planować, jakby mógł dorwać Kenny’ego Cartera i rozwalić jego jebany mózg na papkowatą, czerwoną miazgę. Gra nie była warta świeczki. Lodówka w sklepiku była prawie pusta, od tygodni nie zamawiali towaru, zostały tylko dwie puszki Old English i sześciopak Budweisera. Manny był już zmęczony mówieniem ludziom, że nie ma towaru, lecz Ravi wydawał się zdeterminowany pozwolić półkom zarosnąć kurzem.
Z początku odgłos podobny do petard i to jest właśnie najbardziej zdradliwe w całej sprawie. Wystrzelane pociski nigdy nie brzmią tak, jak byśmy się tego spodziewali. Ludzie krzyczą i nurkują pod auta, zamykają drzwi i wszystkie okna robią się puste, z wyjątkiem tego, gdzie jest Manny, bo on wychyla się zza parapetu i kurczowo ściska swoją zabawkę, ogrzewa ją swoim ciepłem i trzyma w gotowości, jeśli ktoś lub coś zaatakuje. Po siedmiu strzałach starsza kobieta z wyższego piętra wychyla głowę przez okno i zaczyna krzyczeć na te dzieciaki, jak na własne. Rozpierzchają się we wszystkich kierunkach, unosząc ze sobą broń. Manny oddycha z ulgą, bo nikt nie został ranny. Lecz myśli o zabłąkanych pociskach, o tych, które poleciały nie wiadomo gdzie. Łapie za telefon i dzwoni do matki Tony’ego, mówi, żeby przyprowadziła do telefonu jego żonę. Mówi do Concetty, co zaszło, ale ona nawet tego nie słyszała, telewizor był włączony i Ramon płakał. Znowu zaczęła mówić, żeby odpuścił, bo, jak powiedziała, to robi się coraz bardziej niebezpieczne. Gliny w końcu przejechały, ale że nikt nie był ranny i nie krwawił na ulicy, nie mieli powodów, żeby się zatrzymać i rozpytywać, bo i tak nie uzyskaliby odpowiedzi. Manny trafił pięć baksów w lotto i wprawiło go to w dobry nastrój, godzinę po strzelaninie wszyscy na ulicy wydawali się robić wrażenie, że to raj.
Lekarz przepisał Ramonowi coś nowego, nigdy wcześniej nie był tak cichy i spokojny. Sypia normalnie, bez skurczów i spazmów, a Concetta znów wygląda jak nastolatka, teraz, kiedy może trochę odespać. To sprawia, że Manny chce się z nią kochać cały czas, kiedy jest w domu. Dużą różnicę robią też ekstra pieniądze z gównianego sklepiku, teraz mogą kupować więcej jedzenia, a Manny może co tydzień odłożyć trochę więcej, na ucieczkę. Alva kroczy dookoła kuchni na miękkich nóżkach, podczas gdy Ramon leży w swoim łóżeczku gapiąc się na plastikowego ptaka zawieszonego pod sufitem. Manny siedzi z żoną na kanapie i wciska język w jej ucho, ona chichocze i dotyka go wszędzie, co powoduje, że robi się twardy. Ona wstaje i wkłada Alvę do łóżeczka, po czym wyślizgują się do sypialni. Za zamkniętymi drzwiami Concetta zmienia się w dzikie zwierzę i potrafi zaspokoić Manny’ego tak, jak nie był zaspokajany nigdy wcześniej, bo angażuje w to całą siebie, wkłada serce i duszę, a kiedy on widzi gwiazdy i odlatuje, myśli o wszystkich tych dupkach z ulicy, palących i grzejących, bo nie mają nikogo, kto sprawiłby, żeby się tak poczuli, więc próbują to osiągnąć przy pomocy chemii.
Wracając do domu kupił jej różę od Moonie Krawężnik. Concetta wzięła ją i powąchała, a potem postawiła we flakonie na stole i popatrzyła na niego, jakby właśnie dał jej pierścionek z diamentem. Jej uśmiech dał mu tyle energii, że myślał, że eksploduje. Po kolacji kochali się i leżeli tak razem, zespoleni. Manny nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czuł się tak spokojny.
Kiedy poszedł do pracy tej nocy, lodówki były pełne a półki zastawione towarem. Ravi musiał zmienić podejście. Prochu narzekał, że Many spóźnił się dziesięć minut, co oznacza, że Prochu musiał być całe dziesięć minut dłużej niż chciał. Many zajął jego miejsce i czekał. Ta noc wlokła się w nieskończoność. W ciągu godziny sprzedał dwa sześciopaki, papierosy, lotto, kondomy, cukierki i gumy. Telefon dzwonił dwa razy, ale nikt się nie odzywał. Szczur wgryzł się w pudełko płatków owsianych i Manny musiał go przepłoszyć. Wypił trochę kawy i wyjrzał przez okno, cały kwartał wydawał się być spokojny. Nawet kurwy siedziały na schodkach, nie stały na ulicy.
Około wpół do trzeciej wchodzi Gruby Tony i kupuje trzy paczki Lucky Strike, bo Tony ma płuca ze stali. Śmierdząc jak podłe wino, opiera swój wielki bandzioch na poszczerbionej krawędzi lady i zaczyna bluzgać na jebanych czarnuchów, którzy pracują dla jego kumpli z Queens. Bluzga głośno i dosadnie, ślina wystrzela z jego ust, więc Manny musi obracać twarz za każdym razem, kiedy Tony mówi „P”. Tony wychodzi i Manny bierze głęboki oddech. Ktoś pierze dziwkę, ale to nie jego interes. Myśli o żonie. Banda dzieciaków przebiega w szalonym pośpiechu przed sklepem. Słychać krzyki i wrzaski, w oknach zapala się światło, każdy wygląda na zewnątrz. Manny biegnie do drzwi, żeby zobaczyć bandę chłopaków bijącą kobietę pod blokiem. Ciągną ją do rynsztoka i zdzierają ubranie, a kiedy ściągają też długie blond włosy, Manny widzi, że to mężczyzna. Wraca do środka i wyciąga spluwę, czuje jej ciężar, chłód, siłę. Trzymanie broni w ręku ma w sobie coś wyjątkowego. Odkłada ją, kiedy podjeżdża samochód; ktoś z niego wysiada i wchodzi do sklepu. Duży, postawny facet w wojskowej kurtce, z przyjaznym wyrazem twarzy, Manny nigdy go wcześniej nie widział. Podchodzi do lodówki i sprawia wrażenie, jakby czegoś szukał, ale tak naprawdę obcina cały sklep. Odwraca się do Manny’ego i pyta czy jest biały ser, a kiedy Manny mówi że nie, wygląda na rozczarowanego i idzie w kierunku wyjścia. Lecz zanim tam dochodzi, sięga pod kurtkę, wyciąga spluwę i celuje w twarz Manny’ego. Manny zastyga i facet wydaje się tym uspokojony, nie tak, jak ten poprzedni. Łagodnie mówi mu, żeby otworzył kasę, kiedy Manny wykonuje polecenie, facet zerka na swoje auto przed sklepem, wciąż na chodzie. Potem grzecznie sięga do kasy i opróżnia ją, bierze szufladkę i wyrzuca na podłogę, lecz pod nią nic nie ma. Pyta, gdzie jest reszta, a Kiedy Manny mówi, że to jest wszystko, co było, nie wygląda na zadowolonego. Manny nie ruszył nawet rękami, które trzymał nad głową, facet patrzył prosto na niego. Manny nie zamierzał czekać, aż jego twarz zostanie odstrzelona, więc mówi, że więcej może być na zapleczu, potem rzuca spojrzenie na drzwi wejściowe. Kiedy facet ogląda się za siebie, Manny chwyta broń spod lady i błyskawicznie pociąga za spust, czuje szarpnięcie i przez smugę szarego dymu widzi, że facetowi wyrwało pół szyi. Można było dostrzec kości i żyły od środka. Facet ściska gardło i gulgocze coś, przed upadkiem na podłogę. Próbuje doczołgać się do drzwi, lecz nieruchomieje pół metra dalej i tylko leży tam, brocząc jak przepełniony klozet. Zbyt oszołomiony, żeby ruszyć się zza kontuaru, Manny patrzy na sufit, na gęstą chmurę dymu wiszącą pomiędzy lampami. Przybiegają ludzie, wołają na przyjaciół, przyklejają się do szyby z oczami rozszerzonymi z ekscytacji, lecz nikt nie wchodzi, widząc Manny’ego stojącego w środku, ze spluwą w garści. Powoli podchodzi i widzi, że ręka gościa wciąż ściska kurczowo broń. Podnosi ją z podłogi i od razu wie, że coś jest nie tak. Spluwa podnosi się i płynie w kierunku jego twarzy jak piórko, jest pusta, wydrążona. Jebany plastik! Manny gapi się z przerażeniem. Z jednej strony jest rysa i jaskrawy pomarańczowy kolor wyłazi spod czarnej farby. Trzymając to w ręce nie może uwierzyć, że jak oszukańczo to wygląda i gównianie, dlaczegóż nie zauważył tego wcześniej. Lecz teraz na zewnątrz zrobił się tłum i wszyscy ziorają, gadają i się śmieją, jak na jakiejś sąsiedzkiej imprezce, imprezie Manny po prostu tam stoi, podczas gdy kałuża krwi rozlewa się dookoła jego stóp. Wydaje mu się, że gościu poruszył palcem. Manny znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Samoobrona czy nie, broń bez pozwolenia versus plastik, Dostanie wyrok, bo Bernie Goetz nie jest zbyt popularny w Cracktown. A widząc przez szybę obszczerzoną twarz Kenny’ego Cartera, śmiejącego się razem ze swoimi chłopakami od cracku, Manny myśli, żeby sprzątnąć wszystko do czysta, żeby wykończyć ich i zdmuchnąć im uśmiechy z ich jebanych twarzy, pokazać im, że nie zamierza tego dłużej znosić, bo kim oni są, żeby rządzić światem, niszczyć wszystko i ustanawiać zasady, jak kto ma żyć. Ale w tym momencie syreny odzywają się tuż za rogiem, chłopaki od cracku dają w długą, a podczas gdy auta zatrzymują się przed sklepem i gliniarze wysiadają, Manny myśli, żeby zadzwonić do Concetty, ale teraz jest już za późno.

przełożył Jan Krasnowolski

Buddy Giovinazzo – Nocna zmiana
QR kod: Buddy Giovinazzo – Nocna zmiana