Maria Dąbrowska pisze do Anny Kowalskiej

Teresie Rudowicz

Uwiera mnie życie, Anno. Jestem coraz bardziej bezradna wobec
czasu i własnego ciała. Nie służy mi Komorów, dziś pierwszy przymrozek
zwarzył dalie i ogród nagle opustoszał. Czułam, że tracę oddech.

W nocy śniłam Stanisława, potem ciebie. Chciałam, żebyś
dotykała moich piersi, chciałam czuć twój język, zrobiłam się wilgotna.
Pożądanie nie jest grzechem, jeśli się kocha.

Od kilku dni nie wychodzę z domu. Nie przyznaję się, że tęsknię za tobą,
że pogubiłam rękopisy, wieczorami nie zapalam światła.
Trwam w ciszy, w coraz większej ciszy. Jest listopad.

Znacznie bardziej okrutny niż kwiecień.


Iwaszkiewicz

Spotykamy się w tym samym ogrodzie,
już opustoszałym ale wciąż pamiętającym głosy naszych przyjaciół,
ich śmiech, wiersze, zaloty. Byłem twoim pilnym uczniem, Jarosławie,
śledziłem ruchy Plejad, pławiłem konie z chłopakami
z chłopakami z Cyganami, patrzyłem na brzeg morza w Taorminie
i nie myślałem o czasie, który to wszystko zabierze.

Teraz jesteśmy osobno i nie mamy pewności czy to co było,
było naprawdę. Utknęliśmy wśród starych sztychów, książek, memuarów,
mylą się nam daty, słowa, przystajemy co kilka kroków, żeby zebrać siły
na kilka następnych. Coraz częściej milczymy.

Powoli wychodzimy poza krąg światła.


Rozmowy z nieobecnymi

Z Iwaszkiewiczem o Plejadach i chłodnym niebie października
o szczupłym studencie z Heidelbergu który długo kluczył
nim wyznał że pożąda ciała mężczyzny
o pieskach spacerach wśród starych dębów O umieraniu

Z Audenem o Morzu Północnym jagodach berberysu pięknie banału
o szybkości z jaką twarz pokrywa się zmarszczkami o tym
że nie umiemy uwolnić się od samych siebie O powolnym krzepnięciu krwi

Z Kawafisem o niespokojnym czekaniu na barbarzyńców którzy nas odmienią
nieosiągalnej Itace i jakimś mieście w Azji Mniejszej
gdzie łatwo świętować pozorne zwycięstwa
o ukradkowych spojrzeniach i zakazanej miłości O smutku

I z Tobą który zdarzyłeś się na chwilę o bezradności i lęku
o bliznach stygmatach pomyłkach i przypadkowych epizodach
O czasie który płynie obojętnie i nawet nas nie zauważył


Sny

Czasami przychodzi Małgorzata Siada w kuchni jak zawsze gdy rozmawialiśmy
o przegranych miłościach lub drodze do Doliny Kościeliskiej
Ale teraz milczy Cienka smużka krwi wypływa z jej bladych warg

Za nią Łucja w falbankach siwych loczków ukrytych pod małym kapeluszem
zdaje się coś szeptać mrużyć oczy uśmiechać się Zakrywa twarz gęstą woalką

Dalej Marek Jerzy Adam piją wino tańczą przekrzykują się Tacy młodzi i piękni niczym nadzy wojownicy z greckiej wazy Znieruchomiali zastygli w biegu

Przez jesienne niebo przeciąga klucz dzikich gęsi Niesie się klangor żurawi
nad opustoszałym polem Pierwszy szron osiada na trawach twardnieją
grudki ziemi Zaczynam marznąć

Czasami nikt nie przychodzi Wtedy cisza staje się czarna a noc nie ma końca

Tadeusz Olszewski – Cztery wiersze
QR kod: Tadeusz Olszewski – Cztery wiersze