Są Morgany fata,

są tony zielska i jest szary kryształ.
Igła po raz drugi zjechała z winylu,
stara szkoła odeszła.
Kryształ woła, a u bram niebieska psiarnia.

Chłopaczki czują zew weekendu,
pocięci laserami w galaktyce Techno,
chcą zmartwychwstawać w ogrodzie,
który był pustynią,
chcą się epicko rozjebać o ścianę świtu,
na pustyni, która była ogrodem.
Chcą stanąć obok siebie. Na dancefloorze,
tak po prostu. Po ludzku. Się skończyć.
Bracia z loży strzegącej Grala Ekstazy.

Później wrócą nieszczęśliwi, a uśmiechnięci,
szarzy, biali, przezroczyści,
na proste peryferia lub w zwichnięte centra.
I znów trzeba będzie przywykać do ciała.
O świcie cały świat przysiądzie na barkach,
na co z barku wyciągną butelkę ze statkiem
pod banderolą stanu nieważności –
ranni powstańcy tuż przed egzekucją

snu.


Korek w Czerwonaku

Aquanetowi

Dzisiaj zawiewa od strony popsutych biofiltrów
uroki zmierzchu musisz zostawić na zewnątrz

wśród kablobetonowych sarkofagów ultrapostęp
ani myśli się rozejść po matczynych kościach

jedynie niewzruszona dupa Seleny nad szosą
wisi jakby wszystko miała głęboko w sobie.

Czekamy, aż robot świateł puści kawalerię aut
a twój wieczór cierpliwie czeka na inny wiatr.


Magneto nadciąga,

a ludzkość bez X – Menów, tylko dzielnicowy
przyłapał gówniarzy na bujaniu w chmurach.
Chodzili wysoko. Mijam ich. Himalaistów.

Być wielkim oczekiwaniem wobec przyszłości.
Innym niż neoindyjska księżniczka
tańcząca Goa Trance na brzuchu suszkowego Ganesha
czy ten androginiczny technoszaman z dziwną
jogą przy pomniku Woodrowa.
Czy to nie my jesteśmy kolejnym etapem?
Wielki paw człowieczeństwa po kolacji w maku.
Chciałbym, aby w mojej chmurce wisiało coś więcej
niż, że jeżdżę na desce i palę stuff, niż, że piszę
i zostawiam białe plamy na obsydianowym szkle.
Boże, niżże, mózg czeka na łaty.

Podobno karawana jest nieunikniona.
Po drodze mijałem kwaśne fatamorgany.
Wielbłędy o ludzkich twarzach
żuły złoty piach.
Pełzł wąż z niemowlakiem w pysku
uskrzydlony rój nad wzgórzami Rotten Meat
domagał się podwyżki.
Chodnik się objawił jako zwierzęca ścieżka.
Wodopój jako Kaufland.
Myślałem o tym w kolejce po pracę
bezbronny wobec wyroków miasteczka
skazanego na śmierć demograficzną.
Bezbronny  wobec wyroków puszczy
skazanej na opał.
Echo słonecznej burzy dotarło do Ziemi
i zaczął się dramat człowieka
który bez elektryka nie zmieni
żarówki.

A teraz Jimmy Wales apeluje o pomoc
dla swojej neopedii.
Ale ktoś Światu w uszy nalał wosku
wysłał wodę do Afryki
w liście.
Pikietował na Wallstreet
modną rewolucję focąc najnowszym ipadem.

Rytualne wciśnięcie guzika tuż po powrocie z pracy.
Można powiedzieć mój przyjaciel PieC.

Skąd to się bierze? W nas.
Coś wisi w powietrzu. Wiesz o tym
chociaż tego nie widać.
Po kablu do wtyczki.
Kolejna apokalipsa to niewypał
znalezionym przy oraniu mózgu.
Przez dziury w konspiracjach
wpadają Reptalianie.
Podobno cesarstwo na kolanach odbywa pielgrzymkę
do krateru Trinity.
Wojna światów zakrojona wzdłuż i wszerz.
Wojny zaświatów cieszą się wysoką oglądalnością.
Pelikany dryfujące nad morzem światłowodów
połykają okruchy faktów.
Enzensberger się nie mylił, co do faktów.
Grzyby na wszelkich horyzontach
widać z kosmosu, jakby były główkami zapałek
tuż po.
Matko Boska, tej!
Biały dym oznajmi czarnego papieża.
A świat się rozpadnie do środka
i nikogo to nie obejdzie.

Wyglądamy jak przez okno Windowsa.
Dalej w rzyciwistości.
Przepołowieni.
Biedni bogacze
bogaci biedacy.
Być puszczą i tartakiem, równolegle
odwiedzać dwie jaźnie.
Rybik cukrowy i skorek pospolity
zasypiają przytuleni do siebie.

Bagaże doświadczeń
dokąd się wieziecie?

Umierać na pustyni, zmartwychwstawać w ogrodzie –

to z reklamy Nieba.

Marcin Ostrychasz – Trzy wiersze
QR kod: Marcin Ostrychasz – Trzy wiersze