W naszym domu nie ma niczego z materii każdy przedmiot jest naszą myślą
Ewa Sonnenberg

Ursula wie:
Czterdzieści lat skowytu wśród codziennych radości
Dwóch drogich przyjaciółek dwojga dzieci średnio kochanych
Tortów i pikantnych mucharelli na tarasie
Doskonałej Alta Rica
Oczywiście pachnącej pościeli w innym skrzydle domu
Gdzie świerk rzuca cień i mieszka sowa
I gdzie nie wpuszcza się kochanka
Ursula spaceruje obrzeżem dzielnicy Retiro tylko obrzeżem
Pokonuje ocean samolotem w business class
Ma wypielęgnowane stopy często zakłada ciemne okulary
Tęskniłaby do lektury Cervantesa gdyby Jorge nie nazwał bibliotek (wszelkich bibliotek)
Miejscami wiecznego spoczynku
Tęskniłaby, ale tu kojarzy się baśń: zmarłych można obudzić pocałunkiem
Nawet najsubtelniejszym
Bez drgnienia ust jakże czytać… Ale jeśli Cervantes śmiałym rześkim ruchem wstałby z mar
Chwycił broń przywołał Sancheza i do Tobosso?
Ursula omija Tobosso jak Retiro
Ta rozgrzana słońcem wysrebrzona oliwnymi sadami wioska krzyczy o prostytucji
Ubogich dziewczynek i chłopców krzyczy o kardynale bywającym tam, kiedy dzieci nucą słodko
Cultivo una rosa blanca para un amigo sincero
To byłoby nie do wytrzymania monety by parzyły
Dulcynea zaśmiałaby się wulgarnie: yo canto de la sierra y yo canto del amor!
Ursula jak w twarz uderzona odtąd więc omija
Także i biblioteki dziwnie drży
Kiedy mąż gładzi ją wieczorem po nagim napiętym ramieniu
Drży jeszcze silniej kiedy przyjaciel domu patrzy na nią chmurnie
Jeszcze silniej drży kiedy przystępuje do komunii
Ale lubi pęd samochodem
Nocą z muzyką za nic tango koniecznie rock na cały regulator


Bojaźń i drżenie

Po czterdziestu latach rozłąki Ursula nie od razu rozpoznała Jorge. On jej też, zresztą był teraz ociemniały. Zrządzeniem losu przysiedli jednak pod tą samą fontanną, w cieniu klasztoru jezuitów, jednakowo sztywno, ona z przymkniętym Alefem w ręku, on z szarlotką w bibułce. Rozpoznali się przez tę sztywność. Nikt inny tak nie paraliżował ciała ani woli. Niewidomy zatem czuł swoje i jej usztywnienie jak słodko-złowrogą wibrację. Widząca (w takich samych ciemnych okularach) – jako odpływ sił. Aż zaparło jej oddech. Aż piersi zaswędziały. Oparła się w popłochu o mężczyznę. Już nie puścił.


Późna rozkosz Ursuli Kranz

Jej niewidomy umiłowany zmierza do biblioteki, do tomu poezji Jana od Krzyża, najpiękniej w dziejach jego zdaniem po hiszpańsku ukształtowanych zdań, strof, i oksymoronów.

Idzie śmiało. Biała laska stuka w trotuar ze szczęściem, wręcz tanecznie. Bo co to była za noc! Teraz ciemne okulary jak dwa lustra odbijają mijane Buenos: samochody, kościoły, kawiarenki, księgarenki, winiarnie; Ursula też się odbija, promienna. Spojrzeń już nie mogą wymienić, ale to, co zaszło między nimi czterdzieści lat temu w trawie (park był wtedy pełen ustronnych zakątków, a lato, samo w sobie przecież, było ciałem drżącym, sprężonym miłością) po swojemu dojrzało. Kwitnie. Są razem. Doczekali. Jak nieoswojone zwierzęta. Ursula na samą myśl o mistycznych uniesieniach Jana od Krzyża chwyta winogrona, łyka pospiesznie, zalotnie, tęsknie, Jorge będzie wodził palcami po nieruchomej klawiaturze druku brajla, ona na jego kolanach, wtulona w niego wstydliwymi ustami. Tak, w mrocznej nieoświetlonej bibliotece, by nie spłoszyć Erosa. Tak, w bibliotece ciemności, krainie innych zmysłów. Budzą się w niej, w Jorge, w tragikomicznych, święcie nieruchomych klawiszach.


Labirynt zmysłów

Jorge czyta palcami jak pianista. Twarde wyżłobienia brajla wtedy ożywają, chłodna deska kipi Szekspirem, faluje Conradem, szepce Lorcą, otwierają się sceny Ramajany i słodkości Omara. Otwiera się wolno ale na oścież pod piersią serce zawstydzonej tym, oszołomionej Ursuli; bezpieczna w ciemności jego widzenia, zamieniona w Babel, odpowiada mu wszelkimi, zrozumiałymi i nie, ognistymi i rzeźwiącymi językami.

Urszula M. Benka – Wiersze
QR kod: Urszula M. Benka – Wiersze