Po przebudzeniu Lajla siadywała przed lustrem, szukała gasnącego błękitu w tęczówkach swoich oczu, rozczesywała włosy. Bujne niczym azjatycka trawa. Lajla piła zieloną herbatę i do znudzenia słuchała wciąż tych samych piosenek. Coś tam, że nie odnajdzie więcej ich ta sama chwila i niech każdy dzień dodaje im sił, nie pamiętam. Resztę dnia bezradnie snuła się po ciemnawym mieszkaniu w satynowej koszuli nocnej albo w szlafroku. Wgapiała się bezmyślnie w telewizor, migoczący paradokumentami lub tureckim serialem, dopijała resztkę wczorajszego wina, malowała paznokcie. Kartkowała katalogi firm kosmetycznych, żeby odnaleźć specyfiki ukrywające oznaki zmęczenia, kremy pod oczy i szminki w kolorze czerwieni biskupiej.

Wieczorami zmieniała się w lateksową królową nocy, ociekającą kwasem hialuronowym i wypełnioną silikonem. Wychodziła w noc na ulice Wrocławia, pełne bujnego betonu bloków, gęste od kamienic, wypiętrzonych niczym góry z epoki późnej kredy. Stały obojętne, zbudowane na kościach dawno umarłych. Kiedyś padały tu owłosione mamuty i prześlizgiwał się ogromny lodowiec. Wcześniej nic tu nie było. Chaos, chuć i duch unosił się nad wodami. A dziś wieczorem Lajla zakładała czarne rajstopy do czerwonych czółenek i wychodziła w noc, by być wszystkich i niczyją, jak śpiewał ktoś w przedwojennym tangu. By stać się plugawym ptakiem nocy. Wychodziła w ciemną i gęstą noc, rozrzedzoną tylko wątłym sodowym blaskiem ulicznych latarni. Światło lamp nie sięgało do bram i podwórek. Tam, w obłokach spalin z kominów i cuchnących oddechów, kryły się duchy miasta – menele i szczury. Lajla nienawidziła tego miejscami obskurnego, śmierdzącego miasta, wiecznie kłębiącego się, pulsującego i tętniącego. To miasto jednocześnie przenikało ją, krążyło w żyłach, upijało i uzależniało jak prochy od dilera za rogiem.

Lajla w mieście spotykała swoje koleżanki. Siostry-kurwy, z którymi wychodziła w noc sprzedawać brudną miłość. Wychodzą więc w noc, na przemian palą długie cienkie papierosy i żują miętowe gumy. Nocą znów każda z nich ma po dwadzieścia lat. Nie więcej. Przynajmniej tak będzie do rana. Stare i zużyte będą dopiero nad ranem, kiedy odkleją im się sztuczne rzęsy, rozmaże szminka, w pończochach puszczą oczka, głośno sapiąc, usną skacowanym snem.

Miasto szumiało zgiełkiem ulic niczym wielki i groźny las. Lajla przemierzała zakurzony chodnik prowadzący w stronę dworca. Ubrana w kupioną w TK-Maxksie kusą kurteczkę ze sztucznej skóry, dla niepoznaki nazwaną ekologiczną i pas biodrowy udający spódnicę. Siostry czekały już na nią, przestępując z nogi na nogę, koleżanki – Czarna Roksi, Dolores i Dżanet. Czarna Roksi miała domówkę na Gwarnej. To było kiepskie mieszkanie w szarej od smogu kamienicy. Latem kamienica kusiła wilgotnym chłodem dworcowych żuli z Głównego. Jesienią za dnia po parapetach okien przechadzały się spasione muchy w poszukiwaniu ostatnich promieni jesiennego słońca, a w bramie kryli się narkomani o dzikim spojrzeniu i obsikanych spodniach.

W soboty Czarną Roksi odwiedzał doktor Szpik. Zawsze ogolony, schludny, choć w niemodnym garniturze. Roztaczał wokół siebie staroświecką aurę płynu po goleniu Brutal i tajemniczych mikstur na porost włosów. Gdy szedł ulicą, zaczepiali go rozdawacze ulotek i tłusta Cyganka, matka pięciorga dzieci, wołająca za nim w noc:

– Piękny pan, ja powróżyć!

Omijał ich w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w horyzont wyznaczony przez neogotyckie wieżyczki dworca. Wreszcie trafiał do domówki Czarnej Roksi na ulicy Gwarnej. Czasem płacił jej receptami. Czarna Roksi sennie wachlowała sztucznymi rzęsami i milcząco, z bezmyślnym uśmiechem jak z reklamy telewizyjnej płynu do dezynfekcji toalet, przyjmowała nabazgraną lekarskim pismem zapłatę ostemplowaną pieczątką doktora. Z rzadka Czarną zastępowała Lajla lub inna z dziewczyn.

Nad bezpieczeństwem dziewczyn czuwał Dastin, pseudonim Pryszczaty. Wygolony na łyso osiłek z tatuażami, twarzą dziobatą jak po ciężkiej ospie i przyklejonym do tej twarzy głupim uśmiechem. I z muskulaturą wyrzeźbioną przez anabole. Z zegarkiem jakiejś majtkowej marki na ręce. Kupionym w Amazonie za tysiaka. Czasem wynajmował dziewczynom pokój w podłym hotelu. Obskurnej norze dla kurew z Gwarnej.

Dziś doktor znów idzie do Roksi. Po drodze wstępuje do Żabki, której wnętrze wypełnia sterylny zapach klimatyzacji, a za ladą stoi zabiedzona Ukrainka z jasnymi włosami spiętymi w smętną kitkę. Zmiętolona jak wczorajsza gazeta. Doktor kupuje butelkę kiepskiego wina i idzie dalej. Jest już na Gwarnej pod szarą od smogu kamienicą. Zanurza się w mroczną bramę, a na jego widok wybiegają z niej spłoszeni, niczym nietoperze z jaskini, jacyś zaćpani gówniarze z napuchniętymi gębami. Domofon, potem bzyczenie elektromagnesu w ciężkich drzwiach. Doktor już wchodzi po skrzypiących zaschniętym drewnem schodach.

Przemysław Walczak – Lajla idzie w noc
QR kod: Przemysław Walczak – Lajla idzie w noc