Kobieta
to takie nieszczelne naczynie
raz po raz
gubi krew łzy lub marzenia
Ból fantomowy
odcięte skrzydła
leżą w schowku na miotły
czasem płaczą jak kocięta
albo niespełnione marzenia
przez rany na plecach
wnika świadomość
i piecze jak sól
tak rodzą się wiedźmy
Posag
nie miała babka pereł
dała sznur łez
nie miała matka rubinów
dała poczucie winy
po prababkach odłamki pękniętych serc
oprawione w obłudę
i zaśniedziałe kompleksy
dokładam
podrabianą samoocenę
i niklowany łańcuszek konwenansów
szkatułce wieko z trudem się domyka
– córeczko nie otwieraj!
za późno
wysypała się rodowa biżuteria
– i co ja ci dziecko dam?
– mamo – mówi –
nazbierajmy czułości
Proces
jestem ciało
dlatego mówili że grzech
jestem dzikość
więc chcieli mnie ośmieszyć
jestem siła
posądzili o czary
wzbiera we mnie wiedźmy szloch
we wszystkich połkniętych księżycach
w każdej kropli utraconej krwi
żal za oszukaną młodością
teraz gdy w kurzych łapkach
rodzi się moja moc
słyszę wreszcie echa prababek
moja siła sięga daleko wstecz
aż do ery sprzed rycerzy chrystusa
budzi się we mnie czarownic krzyk
nagim ostrzem przecina sznury
którymi spętali mi umysł
zaklęcia matki ziemi kiełkują mądrością
chociaż myśleli że na lekcjach religii
starli je w proch
nie jestem żebrem Adama
pulsuje we mnie
zapomnianych bogiń śpiew
dotarł do mnie łańcuchem pępowin
pomimo zbrodni inkwizytorów
i nic już go nie zagłuszy
dojrzewa świadomością
nabrzmiewa odwagą
jestem piękno
jestem mądrość
i rodzę kolejną czarownicę