SM

            Był koniec maja, mrozy w końcu puściły, więc pogoda na dworze była znośna albo wręcz w sam raz. Był to zwyczajny dzień pracy Strażnika Stefana, czyli prawdziwego weterana Straży Miejskiej.

            Mężczyzna miał 60 lat, 175 cm wzrostu i ledwie o 45 mniej kilogramów. To sprawiało, że fałdy tłuszczu wylewały mu się ze spodni. Przystrzyżony był na jeża, a jego znakiem rozpoznawczym był gruby, majestatyczny wąs.

            Tak się złożyło, że tego dnia partnerem Stefana był młody, niedawno zatrudniony chłopak, wyróżniający się prawem jazdy kategorii B, które zdobył dzięki znajomościom ojca. Maciej (bo tak mu było na imię) był w domu wychowany zgodnie z zasadą „starsi i rodzice zawsze mają racje”. Chłopak nie miał żadnych talentów, zainteresowań, a jego sprawność fizyczna była poniżej wszelkich norm. Nazwanie go życiową porażką byłoby sporym niedopowiedzeniem. Za to ze względu na brak własnego zdania czy charakteru, idealnie nadawał się do roli osobistego szofera Strażnika Stefana.

— Suchej młody, dzisiej podjedziemy do maka na lody. — Powiedział zalotnie weteran straży. Ze względu na długi staż pracy, doskonale wiedział na co i na ile może sobie pozwolić na służbie, a ostatnio pozwalał sobie na coraz więcej.

— Czyli gdzie? — Spytał Maciej, który nie miał pojęcia, że najbliższy McDonald był dwie ulice dalej.

            Chłopak jednak był na tyle zdolny, że był w stanie zgubić się we własnym domu. Wielokrotnie w trakcie poszukiwań łazienki, zdarzało mu się skręcić do kuchni. Albo w poszukiwaniu wyjścia z domu, gdy w końcu z powodzeniem udało mu się opuścić jego własny pokój, to po krótkiej chwili ponownie w nim lądował.

            Przez takie przygody wydawało mu się, że jego dom to jeden wielki labirynt, ale nie wściekał się nigdy i nie narzekał na ten fakt, gdyż uważał, że taka konstrukcja jest dziełem jego rodziców, a w końcu oni zawsze mają rację.

— O nic się nie martw, ja cię poprowadzę. — Powiedział Stefan i zaczął wydawać Maciejowi komendy typu „skręć w prawo”, „skręć w lewo” czy „o matko, hamuj!”. W końcu po godzinie włóczenia się po okolicy, Maciejowi za którymś razem udało się skręcić we właściwą uliczkę.

            Po drodze strażnicy minęli grupę zbirów znęcających się nad kotem, ale niespecjalnie się tym faktem przejęli. Widzieli też samochód telewizji, blokujący karetkom wyjazd ze szpitala, ale weteran nie interweniował w tej sprawie. Po pierwsze miał właśnie ważniejsze sprawy na głowie, a po drugie przypomniał sobie słowa komendanta. Brzmiały one następująco „mamy dobrą opinię w mediach, więc nie zepsujcie tego”, choć padły w nieco mniej cenzuralnych słowach.

            Stefan nie lubił korzystać z McDrive, więc polecił chłopakowi zaparkować i zaczekać, a po zamówienie udał się osobiście. Nie dotarł jednak do celu, gdyż zobaczył mężczyznę, przechodzącego przez ulicę w niedozwolonym miejscu. Natychmiast wykrzyknął „halo, to jest poważne przewinienie!”.

            Ten wysokiej rangi przestępca i perfidny zbrodniarz jednak tym razem nie poniósł konsekwencji, gdyż natychmiast rzucił się do ucieczki.         Stefan próbował go gonić, ale po zrobieniu pięciu kroków w szybszym tempie niż się zazwyczaj przemieszcza, zwyczajnie się zatrzymał, by złapać oddech. Gdy już był w stanie się poruszać, udał się w końcu kupić lody.

            Po drodze doszedł do wniosku, że kupi sobie jeszcze kilka ogromnych zestawów w ramach nagrody, bo przecież zasłużył sobie na nie tą brawurową pogonią za tym parszywym kryminalistą najgorszego sortu.

            Gdy Stefan składał zamówienie i oczekiwał na jego realizację, do samochodu Straży Miejskiej zbliżył się łysy chłopak w bluzie z kapturem. Pokazał Maciejowi środkowy palec i już gotował się do ucieczki, gdy zauważył, że chłopak w ogóle nie zareagował.

            Dresiarz zdziwił się nieco, więc podszedł bliżej, zapukał w szybę i ponownie powtórzył swój gest, po czym odbiegł, gdyż spodziewał się podstępnej zasadzki. Jednak na Macieju nadal nie zrobiło to wrażenia. Młody chuligan nie dając za wygraną, postanowił wyryć scyzorykiem na masce napis „H.W.D.P” (nie dość, że z błędem, to jeszcze pomylił Straż Miejską z policją, wstyd chłopie, wstyd). Ostatnią rzeczą, jaką zrobił, było wejście na maskę samochodu i oddanie moczu, prosto na przednią szybę. Maciej jednak nadal siedział spokojnie i tylko przyglądał się, jak żółty strumień płynie swobodnie przed jego oczami.

            Zrezygnowany dresiarz po wszystkim oddalił się, ale odwrócił się jeszcze by sprawdzić, czy młody strażnik chociaż użyje płynu ze spryskiwaczy i wycieraczek, w celu umycia szyby. Ku jego zdziwieniu, chłopak i tego nie zrobił.

            Chuligan nie miał pojęcia, że Maciej właśnie brawurowo dokonał czegoś spektakularnego, gdyż wypełnił wzorcowo swoje zadanie, które brzmiało „zaczekaj w aucie”.

            To był punkt kulminacyjny tego dnia. Niebo pochmurniało i zaczęło wystrzeliwać pioruny. Jakby tego było mało rozpoczął się deszcz meteorytów. Skalne kule zaczęły rozbijać się o skorupę ziemską, niszcząc pobliskie budynki i samochody, siejąc panikę wśród ludzi. W wielu miejscach ziemia pękała i zaczęła wylewać się z niej lawa.

            Zanim jednak do tego doszło, Stefan zdążył zjeść na miejscu kilka Mc zestawów, swojego loda i również loda, którego kupił Maciejowi. A gdy wyszedł na zewnątrz, zdziwił się nieco tą nagłą zmianą krajobrazu.

            Jednak zbagatelizował tę sprawę, ponieważ w tym samym momencie coś istotnego rzuciło mu się w oczy. Spostrzegł chłopaka, uciekającego przed katastrofą.

            Młody mężczyzna wbiegł na ulicę i z powodu pozimowej tekstury polskich dróg, potknął się, upadł, uderzył głową o asfalt i stracił przytomność. Dlatego jego życie było zagrożone.

            To był ten moment, na który Stefan czekał całe życie. Właśnie teraz mógł zostać bohaterem, jakiego Straż Miejska potrzebowała. Ile sił w nogach poczłapał do nieprzytomnego chłopaka, po drodze robiąc kilka odpoczynków, na zaczerpnięcie powietrza. A gdy w końcu dotarł do rannego, to natychmiast go ocucił. Po chwili przemówił.

— To będzie mandat w wysokości 500 złotych za przebieganie przez ulicę na czerwonym świetle.

— Co? Czy pan oszalał? Ludzie uciekają przed końcem świata, a pan w takich okolicznościach mandaty stawia? — Zdziwił się chłopak, ale w oczach Strażnika Stefana nie odnalazł zrozumienia.

— Jasne, wszyscy tak mówią. Ja wasze wymówki już znam na pamięć. „Nic akurat nie jechało”, „wszystkie samochody miały czerwone, to mogłem przejść” albo moje ulubione „dopiero zamknęli przejazd, a zamykają go za wcześnie, gdyż pociąg przyjedzie dopiero za 15 minut”. Ja tylko wykonuje moje obowiązki dla dobra narodu, a zwłaszcza tego miasta.

— Ale to jest jakaś apokalipsa! Wyjątkowa sytuacja! Powinniśmy uciekać!

— Sytuacja jak sytuacja, wymówka jak każda inna, a przepisy
to przepisy. — W momencie, w którym Stefan trzymał wyszarpującego się delikwenta, w jego myślach jawił się obraz bajecznej przyszłości. Wyobrażał sobie jak dzięki tej wspaniałej i bohaterskiej interwencji, poprawi się sytuacja majątkowa jego rodziny. Ale nagle nastąpił wybuch i Stefan umarł. Miał jednak rację w jednej sprawie – członkowie jego rodziny dostaną odszkodowanie, więc ich sytuacja finansowa rzeczywiście się polepszy… o ile przeżyją! Los Maciusia pozostanie nieznany. 


Zbrodnia przy Shady Street

            W pewnej firmie zatrudniono nowego pracownika – świeżo upieczonego absolwenta studiów, Jimmy’ego. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, nowa osoba potrzebowała czasu na wdrożenie. Nie inaczej było tym razem, a sam zainteresowany był tego świadom.

            Na początku postanowił dobrać sobie przybory biurowe, dlatego udał się do szafki, w której tego typu przedmioty zostały zmagazynowane.

            Były tam teczki, segregatory, różnego rodzaju folie, zszywacze, rozszywacze, zszywki, spinacze, klipsy do dokumentów i wiele, wiele innych.

            Jimmy’ego na początek zainteresowały długopisy i notatnik. Wszakże wiedział, że robienie notatek ułatwi mu przyswajanie wiedzy na temat jego nowego stanowiska pracy.

            Mijały dni, a ten człowiek, którego młodość uleciała wraz z okresem studenckim, starał się pracować jak najbardziej wydajnie. Dlatego do swoich długopisów dobrał kolorowe karteczki samoprzylepne, które służyły mu chociażby do oznaczania ważnych dokumentów i informacji.

            Na swoje stanowisko pracy z grubsza nie mógł narzekać, gdyż mimo upałów panujących na dworze, siedział w swego rodzaju podziemiach, w których zawsze było przyjemnie, więc niepotrzebna była klimatyzacja. A co za tym idzie spadało prawdopodobieństwo zachorowania na zapalenie spojówki.

            Siedział w towarzystwie trzech osób. Pierwszą z nich była kilka lat starsza służbistka Beatrice. Od czasu do czasu uśmiechnęła się lekko w ten sposób nie doceniając w wystarczającym stopniu wyszukanych żartów Jimmy’ego. Potrafiła za to ostro krytykować innych za ich zachowanie, ale to głównie wtedy gdy nie miała co robić, a zazwyczaj było inaczej. Pracowała niczym kasjerka, która nie odrywa się od swojego miejsca pracy bez względu na potrzeby fizjologiczne.

            Druga była starsza od Beatrice Cindy czyli cicha i małomówna osoba, która nikomu nie wadziła.

            Ostatni był Richard czyli najstarszy z całej ekipy mężczyzna pokroju „ja nic nie wiem, mnie tu nie było”.

            Nie było tak źle, Beatrice aż tak często nie marudziła, a Jimmy’emu nawet udało się zawrzeć z Richardem układ. Od tamtego czasu każdego dnia zanim włączyli radio, słuchali przebojów konkretnej grupy muzycznej, która akurat przyszła im do głowy. Cindy napomknęła im tylko, że preferuje muzykę przy której może się wyciszyć, ale i tak nie przeszkadzało jej, gdy dwaj DJ-e zapuszczali metalowe kawałki.

            Robota nie była taka zła aczkolwiek nudna i mało ambitna, ale za to zarobki… też niespecjalnie wysokie. Jimmy jednak zdawał sobie sprawę, że żyje w kraju, w którym nikt nie zwraca uwagi na talenty, a liczy się staż pracy i znajomości.

            Dlatego uznał, że musi być dzielny, elastyczny i jakoś ten okres przetrzymać. Przyjął także taktykę, by pracować poniżej swoich możliwości, gdyż wiedział, że jeśli będzie pracował zbyt wydajnie, to zostanie obciążony większą liczbą obowiązków. Jednak wynagrodzenie pozostanie takie samo. Dlatego udało mu się ustalić wartość optymalną, w której i on się nie przepracowywał jak również dwie osoby zlecające mu zadania było zadowolone.

            Pierwszą z nich była miła i sympatyczna Suzie, która stopniowo i z sensem wprowadzała chłopaka do struktur firmy. Drugą natomiast była chaotyczna i zła Helga, która jeszcze trochę a wydawałaby Jimmy’emu polecenia typu „zrób mi kawę”. W dodatku przedstawiałaby to w tak niezrozumiały i zagmatwany sposób, że chłopak myślałby, że ma zrobić 4 różne napoje zamiast jednego składającego się z kilku składników.

            Ale jakoś to było. Czasem ktoś zarzucił jakimś żartem, a po kilku dniach Jimmy nawet odważył się przynieść do pracy gotowane jajka, które wg legendy były metodą na narobienie sobie wrogów. Mimo to nikomu to nie przeszkadzało. I tak się w spokoju i udawanej radości pracowało.  Swego rodzaju urozmaiceniem było, gdy do przedsiębiorstwa wpadała pewna kobieta. Wykorzystywała ona firmę jako darmową toaletę. W dodatku mocno ubolewała, gdy zdarzały się momenty, kiedy któryś z pracowników miał czelność korzystać akurat wtedy gdy ona przyszła.        Lubiła wówczas umilić sobie oczekiwanie rozmową z Beatrice, która nie była tym faktem zbytnio zachwycona. Ale w ostateczności nikt nie zebrał się na odwagę, by wygarnąć kobiecie, co się sądzi na temat jej postępowania.

             Jednak ten okres milczenia, okazał się ciszą przed burzą. Kataklizmem nadchodzącym z zupełnie innej strony niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Albowiem pewnego dnia Jimmy zdał sobie sprawę, że jego notatnik gdzieś zaginął.

            Wtedy nastawienie chłopaka diametralnie się zmieniło. Stał się nieufny wobec swoich współpracowników, dostrzegając w każdym z nich potencjalnego sprawcę, a co za tym idzie wroga.

— Czyżby złoczyńcą był Richard? — Rozmyślał Jimmy. — W końcu siedział obok, czasem rozszerzając swoją ekspansję na moje biurko. Może przez przypadek zabrał notatnik? W dodatku Richard wydawał się aż zbyt przyjazny. A podobno właśnie w ten sposób działają podstępne osoby. Najpierw się kolegują, by zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie… A może sprawczynią była Beatrice? W końcu ostatnio wygłaszała odważne teorie o tym, że mężczyźni nie mają porządku na biurku. Mogła w ten sposób chcieć dowieźć swojej tezy. — Głowił się właściciel zguby.

            Jimmy nie podejrzewał jedynie Cindy, a przynajmniej początkowo. W końcu słyszał, że ci najbardziej niepozorni i najmniej podejrzani są zwykle najniebezpieczniejsi. Chłopak brał jeszcze pod uwagę, że Suzie lub Helga wzięły na swoje piętro jego notatnik podczas zabierania jednego ze segregatorów. Ale w chwili obecnej brakowało mu dowodów, by kogokolwiek oskarżyć.

            Było  tak wiele pytań i podejrzanych, a tak mało odpowiedzi. Jimmy jednak wiedział, że trzeba działać. Był człowiekiem, który nosił w plecaku zapasową łyżkę, w razie gdyby któregoś ranka zapomniał spakować sobie takowego przyboru do pracy.

            Dlatego nikogo nie zdziwiło jak wyciągnął z plecaka dziwną, myśliwską, detektywistyczną czapkę, płaszcz oraz fajkę. Mimo że nie palił, to uznał, że ten ostatni przedmiot będzie świetnym atrybutem pomagającym w śledztwie.

            Mimo, że było gorąco, to taki strój dodawał mu pewności siebie, a co za tym idzie zwiększał prawdopodobieństwo rozwiązania zagadki po przeprowadzeniu śledztwa. W końcu przeczytał ze 2-3 książki o Sherlocku Holmesie, więc można było uznać, że był detektywistycznym ekspertem.

             Zniknięcia nie były niczym niezwykłym w tym miejscu. W końcu nie tak dawno jednej dziewczynie ktoś podprowadził kalkulator. Ale Jimmy postanowił nie angażować się w jego poszukiwania, gdyż obecnie miał inne priorytety. W końcu zajmował się sprawą zaginięcia swojego notatnika.

            By trafić na jego trop, musiał od czegoś zacząć. Dlatego po kolei wypytał wszystkie osoby z firmy, ale nikt nic nie wiedział.

            W recepcji siedziała Ursula, do której można było się zgłosić, gdy się czegoś nie wiedziało lub potrzebowało. Jimmy znalazł się właśnie w takiej sytuacji, więc następny krok był oczywisty. Do odnalezienia notatnika potrzebny był jeszcze jeden atrybut detektywa, a mianowicie lupa.

            Spytał o owy przedmiot, a Ursula powiedziała, że niebawem zamówi. Chłopak postanowił skorzystać z okazji i dopytać także o swój notatnik, jednak kobieta tak jak pozostali odparła, że go nie widziała.

            To wydawało mu się podejrzane, gdyż jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by nie padła chociażby sugestia, czy wskazówka, gdzie dany przedmiot może się znajdować. Tak też również recepcjonistka trafiła na listę podejrzanych.

            Jimmy’emu pozostało tylko czekać, gdyż dopóki nie miał tak ważnego atrybutu detektywa jakim była lupa, miał związane ręce.

            Z racji że wywiązał się ze swoich służbowych obowiązków, a nikt nie miał dla niego żadnego zadania, to postanowił usiąść w fotelu, by jeszcze raz przeanalizować swoją listę podejrzanych. Przeszło mu przez myśl, że może sam gdzieś bezwiednie przełożył swój notatnik, ale od razu wykluczył tego typu opcję.
— Gdzie ja? — Pomyślał arogancko Jimmy. — Przecież jestem typem osoby, która nosi w plecaku zapasową łyżkę, a takie potknięcia mi się jeszcze nigdy nie zdarzyły.

            Mijały dni, a Jimmy krążył w swoim stroju detektywa po firmie, podejrzliwie przyglądając się każdej napotkanej osobie i zwracając uwagę na każdy nawet najmniejszy detal. Nie umknął mu chociażby fakt, że jedna z kobiet zmieniła kolor paznokci, a inna miała nową fryzurę. Co w przypadku mężczyzny było niewyobrażalnym spostrzeżeniem.

            Ludzie spuszczali głowy przed tym osądzającym wzrokiem. Nie mieli także odwagi skomentować tego specyficznego stroju. Zwłaszcza, że w placówce nie obowiązywał żaden dress code, więc każdy nosił co chciał. Nawet jeśli był to płaszcz w trakcie upalnych dni, czy czapka w pomieszczeniu.

            W końcu nadszedł wyczekiwany dzień. Do firmy przy Shady Street doszła przesyłka z przyborami biurowymi, a wśród nich była lupa.

— Nareszcie! — Wykrzyknął Jimmy, zacierając ręce. Wszakże teraz mógł zacząć swoje śledztwo na poważnie.

            Wszystko dokładnie zaplanował. Wiedział, że w piątek pracuje się godzinę krócej, dlatego on postanowił przyjść godzinę później, by zostać dłużej i trochę powęszyć.

            Jego karta dostępu umożliwiała mu obecnie wejście do wszystkich miejsc w budynku, ale niebawem mogło się to zmienić. Dlatego liczył się z tym, że najbliższy piątek mógł być jego ostatnią szansą. Zatem musiał się spieszyć.

            Zamknął się w ubikacji i poczekał w niej, aż wszyscy pozostali pracownicy rozejdą się do domów. Gdy to nastąpiło, wyszedł ze swojej kryjówki, a wtedy zauważył, że pogoda na zewnątrz strasznie się popsuła.  Niebo się zachmurzyło i zaczął padać deszcz. Od czasu do czasu także grzmiało i pojawiały się błyskawice.

            W całym budynku także zrobiło się ciemno. Nie licząc jednej migającej świetlówki. Na ten widok Jimmy uznał, że tego typu pogoda doskonale pasowała do nazwy ulicy, przy której znajdowała się siedziba jego firmy. Jednak w chwili obecnej trzeba było działać, a nie zawracać sobie głowę nieistotnymi detalami.

            Poszedł zatem na wyższe piętro, by się rozejrzeć, jednak poszukiwania nie szły tak łatwo jak się spodziewał. Czas płynął, a on nie mógł niczego znaleźć. W pewnym momencie westchnął z rezygnacją i wyjrzał przez pokryte kroplami deszczu okno. Zobaczył wówczas niewyraźną sylwetkę dziwnego człowieka.

            Miał fioletowego irokeza, czarną marynarkę, białą koszulę z zielonym krawatem. Do tego nosił szare, dresowe spodnie, a także brązowe sandały i białe skarpetki.

— A, to chyba Arnold. — Pomyślał Jimmy, któremu mężczyzna wydawał się znajomy. Choć uważał, że strój tego człowieka był dość rzadki, to chłopakowi w głowie tliły się również inne informacje. Między innymi fakt, że człowiek ten był przedstawicielem jednej z firm, z którymi Jimmy miał niebawem zacząć współpracę, w ramach któregoś z projektów. Po chwili jednak śledczy oderwał wzrok od mężczyzny ignorując go całkowicie, by wrócić do przeszukiwania biur na pierwszym piętrze. Ale nadal szło mu to jak krew z nosa.

            Po jakimś czasie usłyszał dzwonek do drzwi, więc udał się schodami sprawdzić, kto śmiał mu przeszkadzać.

            Gdy zszedł na dół, zobaczył sylwetkę kucającego przy czymś człowieka w czarnym, skórzanym płaszczu. Było pochmurno, więc Jimmy nie mógł dostrzec zbyt wiele.

            Było tak do momentu, w którym niebo rozbłysnęło się błyskawicą. Chłopak wówczas zauważył, że tym przy czym kuca mężczyzna w czarnym płaszczu, są zwłoki Arnolda, a wszędzie wokół nich jest pełno krwi.

            Jimmy przeraził się i zrobił krok w tył, ale w tym samym momencie mężczyzna odwrócił się, ukazując swoje pełne oblicze.

            Był łysy, nie miał oka, a jego twarz była całkowicie pokryta bliznami. Zamiast ręki miał hak, a gdy wyszczerzył się groźnie, zademonstrował swoje zęby wyostrzone niczym noże, a także ubytki w niektórych miejscach jamy ustnej.

            Ułamek sekundy później, człowiek w płaszczu wbił swój okrwawiony hak w drzwi, w okolicy klamki, próbując dostać się do środka.  

            Jimmy nie miał zamiaru przyglądać się jego poczynaniom, dlatego natychmiast pobiegł w prawo. Najpierw wbiegł do swojego biura, by otworzyć okno, a następnie cofnął się, opuszczając pomieszczenie, by zamknąć je na klucz. W ten sposób postanowił zmylić wroga samemu ukrywając się w toalecie.

            Zastanawiał się, czy to było dobre rozwiązanie, bo równie dobrze mógł wrócić na górę, gdzie dostanie się bez karty dostępu byłoby utrudnione. Jednak człowiek z hakiem i tak mógłby sobie z tym poradzić.

            Pozostało tylko czekać. Jimmy słyszał jak nieprzyjaciel kończy robienie otworu w drzwiach i mocuje się z klamką. Po chwili usłyszał także kroki.    

            W pierwszej chwili skierowały się w stronę schodów, czyli przeciwną do lokacji chłopaka. Dlatego on rozważał wybiegnięcie i opuszczenie budynku. Wszakże wiedział, że szybko biega, więc miałby szansę na ucieczkę. Zawahał się jednak, a tymczasem usłyszał, jak kroki mężczyzny kierują się w jego stronę.

            Serce waliło mu jak młot. Wziął wdech i nasłuchiwał, jak oprawca zbliża się powoli i zatrzymuję. Właśnie wtedy Jimmy’ego i jego dzieliły tylko drzwi od łazienki. Wtedy morderca wbił hak w drzwi, ale na szczęście były to drzwi od biura.

            Chłopak miał już odetchnąć z ulgą, gdy nagle zadzwonił mu telefon. Spanikowany motał się nie mogąc wyciągnąć go z kieszeni. Gdy w końcu mu się to udało, to odrzucił przychodzące połączenie od nieznanego numeru. Zapewne od kolejnego naciągacza zapraszającego po odbiór darmowego telewizora lub próbującego wcisnąć instalację fotowoltaiczną. Tylko oni mogli zadzwonić w takim momencie.

            Telefon Jimmy’ego był ustawiony na wibrację, więc była szansa, że człowiek w płaszczu się nie zorientował. Dlatego obywatel łazienki dalej nasłuchiwał poczynań mordercy, ale nic już nie słyszał. Nie wiedział zatem, czy może już wyjść, czy lepiej poczekać. Bał się zadzwonić na policję, gdyż zdawał sobie sprawę, że może zostać usłyszany. Pomyślał, żeby niebawem wysłać komuś smsa, ale teraz wolał się jeszcze wstrzymać by nasłuchiwać. Serce waliło mu coraz mocniej, a on ciągle niczego nie słyszał.

            Wtedy nagle ktoś chwycił za klamkę i otworzył gwałtownie drzwi. Jimmy myślał, że zejdzie na zawał, ale na szczęście… się obudził.

            Był cały zlany potem, zaś jego serce zachowywało się jak pałeczki perkusisty bijącego rekord.

            Kiedy się uspokoił, uświadomił sobie, że w podobnej sytuacji mógłby uciec przez okno w biurze, jak i w łazience. Ale taka historia nie miała prawa bytu, ponieważ zarówno mężczyzna w czarnym płaszczu jak i Arnold, byli tylko jego własnymi wytworami wyobraźni.

            Był piątek, więc trzeba było skupić się na śledztwie. Czuł, że to ten dzień, w którym sprawa zaginięcia jego notesu się rozwiąże. Wstał, umył się, ubrał, zjadł śniadanie, przyszykował sobie posiłek.

            W momencie, w którym miał spakować drugie śniadanie do plecaka, odkrył, że również jego notes się tam znajduje. Nagle przypomniał sobie, że to nie kto inny, jak on sam go tam umieścił.

            Chwycił się za głowę, załamując się, że aż tak bardzo się pomylił. Ale przynajmniej z jednym miał rację. To właśnie w piątek się wszystko wyjaśniło.

            Gdy pojechał do pracy, to czuł się jeszcze bardziej nieswojo. Tak jak dotychczas rzucał na ludzi podejrzliwe spojrzenia, że aż spuszczali głowy, tak teraz on sam chodził ze wzrokiem wpatrzonym w podłogę.  

Michał Krajczyński – Dwa opowiadania
QR kod: Michał Krajczyński – Dwa opowiadania