Za kurtyną

Moje buty na deszczu piszczą jak myszy.
Każdy nieco inaczej. W antykadencjach.

Mam dziurawe lato. I nie lepszą wiosnę.
Granatowe światy jakoś mi nie służą.
Oglądam obłoki. Kot też patrzy w niebo.
Właśnie tutaj znalazł najpiękniejsze chmury.

Deszczowa kurtyna cięższa od stalowej.
Kolejne dni spędzam w malutkim więzieniu.
Mogę każdą książkę nasączyć olejem
I poprawić wszystkie błędy tego świata.
I filozofować z pieprzonym sierściuchem,
Kręcić porno, szydełkować, dźgać patelnię.
Czas tonie w rynsztoku. Piwo wywietrzało.
Cisza, harmonia i śmierć. Labilny układ.

But suchy. Nie piszczy. Niebo czyste. Chcę wyjść.
Nie mam dokąd. Już nie umiem spojrzeć w słońce.

Za kurtyną – czyta Marta Cugier


Umyszowienie szczęścia (Kandyd zrozumiał)

Naiwniaki wieszczyły „koniec historii”.
Inne machały pokojowym papierem.
Jeszcze inne wierzyły, że rewolucje
Wprowadzą ład. I szczęście. I pokój. Z kuchnią.

A przecież szczęście polega na tym,
Że on przyjmuje jej wymęczoną mysz.
I razem się cieszą wzniesionym ogonem,
Na zmianę głaszcząc się i liżąc.

Nie wierzcie więc wieszczom. Skończcie wierzyć wreszcie,
Że durne idee mogą dać wam szczęście.
Bo na kocią łapę, bez reguł, praw, zasad,
Łatwiej jest się bujać od Sasa do lasa.

Byłem na dachach. Byłem w piwnicach.
Wszędzie chleje się prawie tak samo.
Ale leje mniej spektakularnie,
Gdy brak przestrzeni. I nikt nie widzi.
Smród też łatwiej rozwiewa się w górze.
Kopcące kominy są na szczytach.
Patrząc w brudne niebo sięgam po mysz,
Którą – niespodzianie – znów podsuwa.


Jak zniknąć i nie powrócić. Krótki poradnik dla dorastającej młodzieży

Jestem niewidzialnym brzemieniem.
Ołowianym butem jaskółki.
Jestem dziurą, grzechem, entropią.
Albo wiosną, której nie było.

Pozornie pasuję do świata, który się psuje. Który upada, zwija się jak epileptyk. Jednakże rytm drgań mojego szaleństwa jest zupełnie inny, niż ten, który napędza otaczający mnie gnojownik. Kilka Hertzy robi różnicę. Poza tym mnie tak jakby nie ma. Bo kto mnie widział? A świat jest. Wielki i namacalny. Zdeptany, ale fizyczny.

Zaledwie przedwczoraj zniknąłem z luster. Lecz
Czuję się, jakbym nigdy się nie odbijał.
Kilka dni niebytu. Jak wiele stuleci.
Jak siedzenie na sraczu przy zatwardzeniu.
Nie muszę zadawać szekspirowskich pytań.
Bo sam jestem na nie smętną odpowiedzią.
Co pięć minut sprawdzam pocztę. Skrzynka pusta.
Sam również nie mam czego, dokąd wysyłać.

Jak doszło do tego, że… Jak w ogóle dochodzi do czegokolwiek? Z pewnością była jakaś przyczyna. Jak zawsze. Ale czy to ważne? Teraz tylko nieco ciąży ból nie-istnienia.

Dzisiaj pograłem w szachy z karaluchem.
Jutro pająk ma wpaść na małą wódkę.
Życie powraca. Boję się je przyjąć.
Chyba przyzwyczaiłem się do pustki.

Jestem strachem. Strachem żyję.
Powrócić jest ciężej niż wyjść.
Lustro znów zaczęło kłamać.
To nie ja… Nie otworzę drzwi.


Mażąc na biało

Maluję śnieg. Ciężkie kropki nakładam
Ręką zmęczoną, senną, jesienną…
Wiem, że za wcześnie narzucać biednym drzewom
Szarobure czapki jeszcze w listopadzie.
Na moim płótnie wciąż żółcie i brązy.
Choinkowa zieleń, tekstura – brud ludzki:
Bankier, żebrak z wózkiem, kochankowie, koty…
Domy, samochody, plamy, kreski, codzienność…
I biel. Bieli nadmiar. Nikt nie chce tej bieli.
Ja też jej nie chcę. Ale się wkradła –
Brutalny symbol obozu śmierci,
Wyzwalanego gdzieś pośrodku zimy.

To jeszcze nie czas na sen aż do wiosny,
Ani grzane wino pod kocem przy kominku.
Nie chcę bałwanów, śliskości, tęsknoty
Za odległym latem i piwem w ogrodzie.

Maluję śnieg – praca to niełatwa:
Setka odcieni drga pod ciężką ręką.
Kiedy już skończę, być może odpocznę.
Albo też zacznę marzyć na zielono.

13.10.2015

Mażąc na biało – czyta Monika Lidke


Życie na zeszycie

Ile ziół już poznałem? Ile zwykłych chwastów?
Ilu osobom już nigdy nie podam ręki?
A z iloma wymienię się wydzielinami?
Siedzę nad zeszytem, spisując Wielki Bilans.

Na pościeli przybywa rdzawych plam od manicure robionego żyletką. Pies już ich nie liże, zaś pokojówki przestały przychodzić, żeby rankiem zmieniać brudzone przez noc prześcieradła. Bez kołaczy nie ma pracy. A mi kończą się srebrniki.

Klik… Klik… Ptak za oknem wzywa jajodajkę.
Stuk… Stuk… Klawisz maszyny dziurawi ciszę.
Zagracony pokój tłumi nielegalny
Hałas jałowości pracy intelektu.

Wczoraj przyszedł list od wydawcy. Więc jednak nie ciskam gromów nadaremno. Bo napisał, że chce po starej znajomości kupić mój głos. Pochylam się nad kartką. Nad kratką na kartce. Gdzie mam go wsadzić? W „winien” czy w „ma”? Odświeżam zadrapanie, maczam pióro i skreślam liczbę. Pióro wraca do skrzydła. Wstaję, otwieram okno. I wylatuję do koleżanki na herbacianą sesję.

„Zdrowaś Mario?” – pytam w progu.
„Czemu pytasz? Chcesz mnie zbadać?”.
Wchodzę. Próbuję jej ciasta.
Trochę słone. Ale dobre.

Już po wszystkim. Znowu wyciągam zeszyt.
Księgowi to najlepsi literaci.
Nikczemnie ją uwieczniam, po czym znikam.
Jutro spiszę i wydrążę inny byt.

20.05.2020

Alex Sławiński – Pięć wierszy
QR kod: Alex Sławiński – Pięć wierszy