jutro był ważny dzień, więc wstałam po raz kolejny, musiałam zrobić przerwę i chociaż wiedziałam, że zależy mi tylko na tym momencie, w którym biorę do ręki zapalniczkę, wkładam papierosa do ust, podpalam go i zaciągam się nim dokładnie jeden raz, po czym bezdusznie go wyrzucam, wstałam. wyszłam na balkon, zapaliłam, wyrzuciłam. było cicho i ciemno, wiedeń już spał, wiedeń pod kwarantanną już spał. obserwowałam powoli delikatne strumienie światła dochodzące z mieszkań, w których tliły się jeszcze późne myśli. sięgnęłam po papierosy, zapaliłam, tym razem nie zgasiłam od razu. myśli przewijały mi się bardzo leniwie, odkąd byłam zamknięta sama w mieszkaniu wszystko działo się bardzo leniwie. i samotnie. zupełnie mi to nie przeszkadzało, budzik o 6:30 rano, śniadanie, prysznic, praca, uczelnia, może kawa, a może drzemka, wiadomość tu, wiadomość tam, często za mało, niewystarczająco, ciemno, za jasno, za pochmurno, za zimno. a teraz. w końcu czułam siebie, przejmująca cichość, wolność, powolność, już wiedziałam, dlaczego spędziłam tak całe dzieciństwo. okazuje się, że intuicja dziecięca to coś. zbroić się przeciw naturalnym impulsom, czy działać tak, jak powinno się, czy zostać już na zawsze w głębi przejmującej ciszy, spaliłam tym razem do końca. mimo zadziwiająco ciepłego wiatru, było już chłodno.
czas i przestrzeń, o których właśnie skończyłam rozmawiać przez telefon z johanną, zdawały się na dziś odpływać. przestrzeń była ograniczona, czas nie istniał. wiedziałam, że budzące mnie jutro światło wskaże mi jego zmienność. teraz zmierzałam jednak w kierunku mojej krainy niezwykłości. druga rzeczywistość. a raczej sto różnych rzeczywistości, do których dostęp gwarantowało mi opuszczenie przyciężałych po całym dniu samotności powiek.
****
dzisiaj był ważny dzień, musiałam w końcu odebrać przesyłkę, którą zamówiłam już dawno temu, a wiedziałam, że w obecnej sytuacji mogę się spodziewać dużych kolejek, czułam więc mrowienie w rękach i nogach, oczywista oznaka podenerwowania. czułam, że płynę, okno wychodzące na ulicę się otwarło, a ja patrzyłam na oświetlone jasnym słonecznym światłem ulice przez okrągłe okulary kupione w sklepie vintage w bolonii rok temu. wszystkie zmysły ogłuszone, przyciemnione kolory, muzyka świszcząca wprost do uszu, poranny papieros, który wylądował po chwili w koszu, ulice były niemal puste, a ja sama i wolna.
zdawało się, że miał być to kolejny spokojny dzień cyklu, dopóki nie dotarłam do punktu odbioru, w którym po przejściu procesu dezynfekcyjnego, wskazano mi kartkę z informacją:
“PLANÓW NIE MA I NIE BĘDZIE. ŻYCIE TO NIE LINIA A OKRĄG. ENJOY!”