Gra
ręce dobrze ułożone
gotowe na grę w noża
w tym upale jak z dzieciństwa
dobrze
ułożone na klawiaturze qwerty
jeszcze jedno życie
***
morze zabiera piasek spod stóp
nie pozostawia śladów mojej obecności
na skraju
wody
wątpliwe wgłębienia
zmywa kolejna
i kolejna
fala
***
słońce bez wahania
co rano zbawia świat
nawet jeśli
z niedowierzaniem patrzę
w zachmurzone niebo
***
lewą ręką odkrywam
prawą zmarszczkę na skroni
pocieram w niedowierzaniu (powoli)
– że się staje nieuchronność
na moich oczach
Cztery wiersze z Bretanii
***
zmienne perspektywy
przypływy odpływy
po horyzont żłobienia na muszli
brzeg którego nie ma
przesuwa spacer parabolą
stała zmienność
stały kontrast
mat i połysk
beż i ołów
sól
umowny stały
ląd
***
zatoka się nasyca
dokładnie o tej porze
i tego dnia
(istnieje ścisły harmonogram)
woda wypełnia kamieniste zakamarki
płaskorzeźby odbicia
na plaży
znikają teraźniejszości i przeszłości
zamki z piasku
fale odkrawają po kawałku
mój widok
zawieszony na balkonie
***
apartament z widokiem
z ażurową barierką i drewnianym przepierzeniem
(kremowa farba gdzieniegdzie złuszczona)
morze się wlewa przez rozchylone okno
zatapia kafelkową posadzkę
widok obejmuje
łukowato wygiętą plażę
szaro-czarne domy
(pewnie z identycznymi posadzkami)
biegaczy poszukiwaczy myślicieli
drobne kroki dzieciaków
apartament z widokiem
na tydzień
***
wyblakłe drewno na oparciu krzesła
sfatygowane rzeźbienia
pasują do komody
i do wiosła podpierającego ścianę
morze rozpostarte na kremowym domu
posypuje solą
moją ranę sęk w drzewie