Pan Karol bardzo lubił dyskutować z różnymi ludźmi. Żeby choć trochę porozmawiać często przychodził do parku. Być może nie miał nikogo, z kim mógłby w domu zamienić słowo i stąd jego codzienne spacery. Na miejsce swoich wędrówek wybierał park, a czasem plac zabaw, który był tuż obok. Wydawał się być bardzo samotny, a wśród swoich rozmówców wzbudzał dużą sympatię. Wszyscy go bardzo lubili i szanowali. Prawdopodobnie był wykształcony, bo nie było tematu, na który nie potrafiłby zabrać głosu. Codzienne rozmowy z jego „z parkowymi przyjaciółmi” nabierały takich barw, że jak kiedyś – przez tydzień – nie przychodził, jego znajomi byli bardzo zaniepokojeni. Kiedy w końcu Karol się pojawił i usiadł na „swojej” parkowej ławeczce – tuż za płotem placu zabaw -, od razu przysiadali się „parkowi przyjaciele”. Panie z wózeczkami, panowie z pieskami, nawet chłopak na rolkach cieszył się, że ławka ma znów swojego „lokatora”. To dodawało mężczyźnie skrzydeł, widać było, że nabiera pewności siebie. Często nawet zamieniał się rolami ze staruszkiem, który przychodził tutaj pospacerować z pieskiem. Starszy pan siadał na „jego” ławce, a on błąkał się między alejkami z jego pupilem, który widać było, że już za sobą ma wiek średni. Kiedy Borsuczek był stęskniony za swoim panem, wracali. Staruszek był przeszczęśliwy, mówił:

Nawet pan, panie Karolu, nie wie jak bardzo mi pan pomaga – a on odpowiadał:
– Taka pomoc, to nie pomoc. Muszę robić coś dobrego dla ludzi. Narobiłem w życiu tyle złego, że muszę jakoś sam przed sobą się oczyścić.
– Oj, panie Karolu – powiedział staruszek – teraz to mnie pan rozśmieszył. Naprawdę. Trzymają się pana żarty.
– To nie żarty, drogi kolego – wyszeptał Karol – to prawda. Może kiedyś uda mi się wyzwolić z tego wszystkiego. Teraz muszę żyć jak pustelnik, w zasadzie nie muszę – tylko chcę.  Nadal potrzebuję tego dla swojej psychiki.

I oddając smycz, na końcu której był Borsuczek, cichym do zobaczenia pożegnał się ze staruszkiem. Starszy pan nie mógł dojść do siebie po tej wiadomości, postanowił następnego dnia – gdyby tylko przyszedł Karol – porozmawiać z nim jeszcze raz. Nie rozumiał dlaczego taki dobry i uczynny człowiek mówił takie rzeczy. Zaczął nawet dostrzegać w nim kogoś ze swojej przeszłości, ale ponieważ nie był pewien, to nie wysnuwał zbyt pochopnych wniosków. Wczesnym popołudniem poszedł na „ławkę lokatora” i zgodnie z oczekiwaniem zastał tam Karola. Przysiadł do niego wraz ze swoim zwierzakiem, który teraz leżał przy nogach „lokatora”. Ten zaczął go głaskać, a on odwzajemniał się liżąc jego dłoń. Karol uprzedzając plany staruszka postanowił odciąć się od rozmów na temat jego przeszłości: zabiłem człowieka – wyznał. W pierwszej chwili starszy pan zaczął się śmiać, ale spojrzał na niego i powiedział:

– Wszystko może się zdarzyć. Człowiek w życiu popełnia błędy, wiele błędów, ale najważniejsze umieć się do nich przyznać. Wie pan, panie Karolu, zawsze pracowałem z ludźmi, choć właściwiej nazwać tę pracę jako pracę dla ludzi. Ale ta praca bardzo mi w życiu  pomagała, a ilu ludziom ja pomogłem? Teraz, u schyłku życia, wiem, że było warto. Pan mnie chyba nie poznaje, postarzałem się, zgarbiłem, zdziwaczałem, ale mam pamięć do twarzy. Nawet po latach zostają rysy, które są bardzo charakterystyczne. Na przykład oczy. Wiem, że pan nie jest złym człowiekiem. Kiedyś mnie pan nie lubił, a teraz widzę, że się dogadujemy. 
– Nie rozumiem – powiedział Karol.
– Wiem, że pan nie rozumie – kontynuował staruszek – mówiłem już, postarzałem się, zgarbiłem, ale pamięć mam dobrą. Byłem pana psychiatrą.
– Słucham – spytał Karol – pan profesor Zawadzki?
– Tak, to ja, we własnej osobie – odpowiedział – tylko już starej odsłonie.
– Karolu, pospacerujesz trochę z Borsuczkiem?
– Panie profesorze – krzyknął Karol – już biegnę! I pomyśleć, że ja pana kiedyś nie lubiłem.

Kiedy spacerował z psem, cały czas myślał o profesorze Zawadzkim. Kiedyś był on dla niego persona non grata, bo wciąż zadawał mu pytania, na które on nie odpowiadał. Bez przerwy swoim męczącym monologiem wyprowadzał go z równowagi. Przecież to był ten czas w życiu Karola, który chciałby wymazać z pamięci. A nigdy nie udało mu się zapomnieć tego, że jako mały chłopiec – z głupoty albo z nieświadomości – zabił kolegę. Wziął wiatrówkę z szafki swojego ojca i poszedł bawić się w wojnę. Przecież nie można bawić się w zabijanie – zrozumiał po latach Karol. To zbyt późno. Teraz odwiedza kolegę, rozmawia z nim, ale on – od lat – spod kamiennego głazu wciąż nic nie mówi. Milczy jak ten głaz. Karol pamięta jak  było bardzo wesoło, wtedy jak strzelali do siebie i krzyczeli trafię cię, zobaczysz! Kiedy wystrzelił i Maciek upadł, tak bardzo się śmiał, że go trafił, ale myślał, że to tylko żarty i inscenizacja. Był niemal pewien, że kolega upadł na chwilę – na krótką chwilę, aż mama zawoła: Karolku chodź na obiad! A kiedy mama wołała: Karolku, on krzyczał – wstawaj, nie wygłupiaj się już koniec zabawy! Koniec wojny! Skąd wziąłeś tę krew? Jak ją zrobiłeś? Wstawaj już, bo mama będzie krzyczała. Ale ty jesteś głupi chciałeś mnie zastrzelić z tego kijka? A Maciek nic nie mówił, już nic. Tylko szeroko otwartymi oczyma patrzył na kolegę. Jakby nie wierzył, że ta śmierć nie jest tylko „na chwilę”. A te oczy pamięta do dziś!

Po tych rozmyślaniach wrócił z Borsuczkiem na ławkę, na której czekał profesor. Podszedł i powiedział:

 – Cieszę się, że po tylu latach znowu pana spotkałem. Rozmawiamy ze sobą jak zwykli ludzie, a nie jak lekarz z pacjentem. Wtedy tymi pytaniami pan profesor mnie tak męczył, nie lubiłem pana. Tyle słów pan do mnie mówił, a ja nie chciałem nic słyszeć. Nic! Chciałem wtedy rozmawiać, bawić się z Maćkiem. Dopiero teraz wiem, że pan chciał dla mnie dobrze. A ja do dzisiaj nie mogę się pogodzić z tym, że jestem mordercą.
– Karolu – odparł profesor – nie jesteś mordercą! Byłeś małym, nieświadomym dzieckiem, które chciało bawić się w „dorosłość”. To nie ty ponosisz odpowiedzialność za to co się stało. Nie wracajmy już do tego. Po prostu bądźmy przyjaciółmi, nawet tylko takimi z parku. Mój Borsuczek cię uwielbia, a on zna się na ludziach. A ty jesteś bardzo dobrym człowiekiem. Wtedy też byłeś. Każde dziecko ma prawo do zabawy. Tylko trzeba trochę kontrolować w co i czym się bawi. Zobacz, ten świat zwariował! Dzisiaj dorośli bawią się jak dzieci i strzelają choć wiedzą, że ta śmierć nie jest „na chwilę”. Przestań się obwiniać, czas skończyć ze słowem „morderstwo”, a zamienić je na dwa:„nieszczęśliwy wypadek”. Zresztą, wtedy też tak tobie to tłumaczyłem. Tylko nie chciałeś przyjąć tego do wiadomości. Koledzy z podwórka tak cię nazywali. Dobrze, że się przeprowadziliście daleko od podłych ludzi.
Eliza Segiet – Ławka Lokatora
QR kod: Eliza Segiet – Ławka Lokatora