Rok 1963 był bardzo pracowity, Dylan był nieustanie w ruchu, i amerykańska fraza busy as a bee, w pełni oddałaby jego pracowitość. 12 kwietnia wystąpił w nowojorskim The Town Hall, a 12 maja wciąż mało znany poza Nowym Yorkiem, zrezygnował z najlepszego/najpopularniejszego programu telewizyjnego w kraju The Ed Sullivan Show po tym, jak cenzorzy programowi odrzucili jego piosenkę, z którą zaplanował wystąpić: Talkin 'John Birch Paranoid Blues. (1)  W niej to Dylan planował ukazać w karykaturalny sposób zjawisko „komunizmu w Ameryce” poprzez utwór satyryczny, bluesowy, wyśmiewający grupę ultrakonserwatywnego Johna Birch Society i ich tendencje do postrzegania ukrytych członków międzynarodowej komunistycznej konspiracji wszędzie, w każdej dziedzinie życia prywatnego/osobistego, społecznego i politycznego. Dylan kilka dni wcześniej przeszedł przez cenzurą prywatną Eda Sullivana, który nie miał żadnych zastrzeżeń, co do jego piosenki. Jednak na jeden dzień przed wystąpieniem artysty na scenie kierownictwo z Standards and Practices CBS poinformował producentów serialu, że nie mogą pozwolić Dylanowi śpiewać „John Birch”.  Konkretnych powodów nie podano, ale obawiano się, że przywódcy organizacji Johna Bircha, mogą wezwać ich do sądu, za obrazę i szyderczy ton ballady. W Ameryce wiele tekstów piosenek humorystycznych było pisanych o polowaniu na „czerwonych” publicznie prezentowanych i nikomu to jakoś nie przeszkadzało, ale CBS wolało dmuchać na zimne, bo nawet jeśli, sprawa była do wygrania w sądach, to i tak gra nie była warta świeczki. Przede wszystkim chodziło o  tę  trzecią zwrotkę:

Now we all agree with Hitlers’ views
Although he killed six million Jews
It don’t matter too much that he was a Fascist
At least you can’t say he was a Communist
That’s to say like if you got a cold you take a shot of malaria.

W niej Dylan wymienia nazwisko Hitlera, który zabił sześć milionów Żydów, (chociaż zabijał nie tylko Żydów) i nie jest to ważne, że był faszystą, przynajmniej teraz/dzisiaj można powiedzieć, że nie był komunistą. Dylan dłuższe zauważa, że z Hitlerem walczono, ale gdy go pokonano, przestał być ważny, znaleźli się nowi wrogowie i oni są żywi, z nimi należy walczyć. Słowa te stały się główna przyczyną, dla której została piosenka odrzucona, bo porównywanie kogokolwiek do Hitlera było nie na miejscu.

W piątek zwrotce Dylan jeszcze bardziej naśmiewa się z przeciwników komunizmu, ich konserwatyzm śmieszy go tak bardzo, że patrzy gdzie tylko może, zagląda do zlewu, zagląda pod łóżko, zagląda do komina, nawet spogląda głęboko do muszli klozetowej…

I was lookin’ high an’ low for them Reds everywhere
I was lookin’ in the sink an’ underneath the chair
I looked way up my chimney hole
I even looked deep inside my toilet bowl
They got away…

Przeciwnicy komunizm zostali opisani w banalny i stereotypowy, zdegradowani do obiegowych, popularnych wyobrażeń ówczesnego społeczeństwa amerykańskiego.

Dylan pisząc ten utwór nie miał w pełni wykrystalizowanych poglądów politycznych, ani estetycznych, wciąż był na etapie poszukiwań, „doszlifowywany” przez „zespół” ludzi bliskich jego dziewczynie Suzu. Prawnicy CBS obawiali się, że ośmieszeni członkowie John Birch Sociaty, wezwą ich do sądu, powstanie skandal, etc. Prawdą jest że zarząd CBS, jak wspomina Ed Sullivan zaproponował Dylanowi, aby wybrał jakąś inną piosenkę, ale on ich propozycję odrzucił mówiąc: No, this is what I want to do. If I can’t play my song, I’d rather not appear on the show.  W świat poszła wiadomość/legenda, że Dylan stał się artystą bezkompromisowym, uczciwym wobec tego, co robił, a jego „akcje” w oczach publiczności poszły niesamowicie do góry. Przez następne kilka lat podczas koncertu, gdy zamierzał tę piosenkę zagrać, zawsze zapowiadał ją, jako przykład jego walki z siłami wyższymi, które nie pozwoliły mu jej zagrać w programie (show) Eda Sullivana. Jednak piosenka ta wzbudziła tyle emocji i kontrowersji, że nawet zarząd Columbia Records usunął ją z płyty Freewheelin. Tutaj Dylan nie protestował, siedział cicho, wszystko sobie przekalkulował, bo wiedział, że pierwsza płyta sprzedawała się bardzo słabo i tylko dzięki mocnej pozycji producenta Hammonda jest jeszcze w tej wytwórni.

W lipcu wraz z przyjaciółmi Petem Seegerem, Joshe White, i Theo Bikel’em udaje się do miejscowości Greenwood w stanie Mississippi zagrać koncert, a przy okazji namówić Murzynów, aby rejestrowali się do głosowania i nie rezygnowali ze swoich praw. Walka o prawa czarnych mieszkańców Ameryki w dużym stopniu były prawami także dla amerykańskich Żydów, bo większość organizacji rasistowskich na przykład, Amerykańska Partia Nazistowska (ANP) stworzona przez George Lincolna Rockwella w 1959 roku została założona przeciwko inicjatywie ruchu praw obywatelskich, ale także głosiła hasła eksterminacji Żydów posuwając się tak daleko, że podważali Holocaust. Dużym przeciwnikiem ANP byli komuniści i socjaliści amerykańscy, z którymi sympatyzowała Nowa Lewica amerykańska i artyści z nią związani. Dlatego też balladą w wykonaniu Peter, Paul and Mary, Blowin’ In The Wind odniósł on niesamowity sukces nie tylko na północy, ale i na południu Ameryki. W pierwszych dwóch tygodniach singel sprzedał się w nakładzie ponad 300 tysięcy kopii. Nawet stacje radiowe black rhytm and blues in the South, które z zasady ignorują muzykę z północy kraju, grały ją. Zbieg okoliczności, a także propaganda nauczyciela/mistrza Grossmana działa zadziwiająco dobrze, Dylan na południu Ameryki w wieku 22 lat zostaje uznany za the most widely known protest singer/najbardziej znany piosenkarz pieśni protestu. Grupa przyjaciół pozostaje na południu przez kilka dni, które spędza na rozmowie z aktywistami afroamerykańskimi i studentami we wspomnianej już miejscowości Greenwood and Jackson. Dylan społecznik robił to nie dla swojej promocji artystycznej, ale naprawdę autentycznie i szczerze jest oddany całej sprawie, co do tego są zgodni jego najbliżsi przyjaciele i wszyscy jego biografowie. Dylana naprawdę obchodziły sprawy równości społecznej i gdy o tym mówił, lub pisał kolejne ballady o prześladowanych czarnoskórych robił to autentycznie i z całkowitym zaangażowaniem

Wrzesień /październik 1963

W drugiej połowie września zamknął się w studio, a na początku października 1963 roku, nagrał balladę The Times They Are a-Changin’, która w styczniu następnego roku nadała tytuł nowej płycie. Na niej oprócz tytułowego utworu znalazły się także With God On Our Site, i kilka nowych piosenek, The lonesome Deeath of Hattie Carrrolll, The Ballad of Hollis Brown oraz North Country Blues. W tych licznych utworach (kilku z nich przyjrzymy się bliżej) dał wyraz wrażliwości na niesprawiedliwość i krzywdę społeczną, bezduszność praw wobec ludzi ubogich, realistyczny i drobiazgowy opis środowisk społecznych. Stał się też kronikarzem życia ówczesnych Stanów Zjednoczonych. Często utrwalał w swoich balladach ludzi przegranych, czy pokrzywdzonych przez los, lub niesprawiedliwość społeczną, czasem nawet o zabarwieniu satyrycznym i ironiczno/parodiowym. Pieśni jego tematycznie wpisywały się w ducha walki amerykańskiej klasy robotniczej, którą reprezentowały bardzo silne związki zawodowego, często nawet nazywane mafią. (Amerykańska klasa robotnicza lat 50 i 60 ubiegłego wieku, to przede wszystkim biali z dużych miast, wykwalifikowani robotnicy, którzy zupełnie nieźle zarabiali i było im dobrze, na tyle dobrze, że model był następujący: pracujący ojciec utrzymywał całą rodzinę za swoją wypłatę, żona zajmowała się wychowanie dzieci).  Pieśni miały wpływ na  ruch na rzecz praw obywatelskich i pracowniczych, pomogły w ewolucji wielu politykom z Partii Demokratycznej. Organizatorzy wszelkich masowych protestów używali/ śpiewali je, wykorzystując dla umacnianie związków zawodowych i innych organizacji postępowych. Kilka lat później napisze w swojej książce Chronicles (2). następujące słowa, które zmuszają do zastanowienia się nad tym kim był/jest Bob Dylan.

„Zabawne.  Wszystko to co robiłem to śpiewanie piosenek, całkiem prostych, oddających mocno nową rzeczywistość. Miałem niewiele wspólnego z pokoleniem, które uważało mnie za swojego przedstawiciela, którego miałem być głosem”.

Jedno mówił, a drugie robił, jak zawsze był pełen sprzeczności, nie rzadko popadający w w dwie różne skrajności. Poprzez swoją muzykę chciał, aby robotnicy nie musieli ponosić kosztów kryzysu kapitalistycznego. To co robił/tworzył/pisał było/jest bardziej interesujące dla socjologów literatury niż dla historyka literatury. Takie myślenie marksistowskie i podejście do tematu/bytu społecznego jest widoczne na przykład w balladzie The Ballad of Hollis Brown. W drugiej zwrotce pisze:

You looked for work and money
And you walked a rugged mile
You looked for work and money
And you walked a rugged mile
Your children are so hungry
That they don't know how to smile

Atmosfera ballady jest przygnębiająca, słowa ciężkie jak kamienie, zaskakującego dla kogoś, kto wychował się komunie i przez całe dzieciństwo marzył o Ameryce. Takich dzieci w Polsce, w całych bloku komunistycznym było miliony. Dzieci śniły o kolorowym świecie, Ameryce pięknej i słonecznej, o jej pomarańczach i czekoladzie, kakao i coca coli. Dylan mówi: Szukałeś pracy i pieniędzy, szło ci jak po grudzie, szukałeś pracy i pieniędzy, szło ci jak po grudzie, dzieci twoje głodują, nie umieją się uśmiechać.  Ballada kończy się tragicznie, zdeterminowany farmer pozbawiony wszystkiego, przede wszystkim nadziei, zabija swoją rodzinę, pięcioro dzieci, żonę i siebie.

There's seven people dead
On a south Dakota farm
There's seven people dead
On a south Dakota farm

Jest siedem osób martwych
Na farmie w Południowej Dakocie
Jest siedem osób martwych
Na farmie w Południowej Dakocie

Bieda w najbogatszym państwie świata, to coś, w co trudno jest nam uwierzyć wychowanym w komunizmie, dla których kapitalizm to był raj na ziemi. Farmer doświadczył okrucieństwa kapitalizmu na własnej skórze, zapłacił za swoją biedę najwyższą cenę. Dylan, poeta niemający za sobą doświadczenie biedy i ciężkiej pracy, zainteresował się położeniem najbiedniejszych. W swojej twórczości zagląda wszędzie i do kopalni węgla, i na farmy, gdzie, klasa robotnicza, ludzie pracy, dzieci, żyją w nieludzkich warunkach. Poruszony losem tych „nieszczęśników”, nie pisze pamfletów, ale piosenki/pieśni/ballady obnażające hipokryzję bogatych, „żarłoczność kapitalizmu”, który pożera słabych i bezbronnych wobec rynku kapitalistycznego. Płyty jego ukazują się w czasach, gdy w Ameryce wzrastało zainteresowanie bogactwem, kraj się bogaci, społeczeństwo się bogaci, on sprzedaje setki tysięcy płyt i też się „obrzydliwie” bogaci. „Pluje” w twarz kapitalistom swoimi balladami, a oni udają, że pada deszcz, i jeszcze się cieszą. Wielkie kapitalistyczne wytwórnie płytowe zarabiają miliony na jego balladach piętnujących wyzysk kapitalistyczny. Jak to możliwe, można zapytać, ale odpowiedzieć jest zawsze taka sama, w Ameryce wszystko jest możliwe. Kapitalizm nie jest dla wszystkich, tak samo jak komunizm, dobry. Tak, kapitalizm na pewno nie służył farmerowi z Południowej Dakoty, bo tak jak wszystko ma swoje wady i zalety. Przede wszystkim faworyzuje ludzi kreatywnych, niespokojnych, stawia wyżej zdolniejszych nad tych mniej zdolnych, zaradniejszych życiowo od tych mniej zaradnych.  Jest w miarę sprawiedliwy, a gdy państwem rządzą w miarę sprawiedliwi ludzie, każdy kto ma głowę na karku lub tak zwany chłopski rozum i odrobinę szczęścia w życiu może za pomocą ciężkiej pracy osiągnąć sukces. Sukces na swoim poziomie możliwości, trzeba pamiętać, nie trzeba być zaraz milionerem, aby żyć sobie wygodnie i nie martwić się skąd wziąć pieniądze na ratę za dom czy samochód. Odpędzenie zmartwień finansowych to jest w amerykańskim zrozumieniu życiowy sukces, bo na wszystko starcza, trzeba tylko tego pilnować, aby wszystko się kręciło.

Dylan, syn drobnego sklepikarza części elektrycznych, którego rodzinna sytuacja ekonomiczna umieszcza w warstwie średniej Ameryki, surowo patrzy na społeczeństwo amerykańskie, surowo potępia akty przemocy, jakich dopuszcza się Klan Ku Klux Klan, którzy woleli raczej zabijać swoich przeciwników innego wyznania (żydów i katolików) i koloru skóry, niż prowadzić segregację rasową. Dylanowski rachunek sumienia, czyli akt uświadomienia sobie własnych grzechów, niepokój moralny, czyli bilans strat i zysków w sferze życia duchowego, a w tym przypadku rachunek sumienia amerykańskiego kapitalizmu – imperializmu. Spowiednikiem, a zarazem spowiadającym, jest sam autor ballady With God on Our Side, Bob Dylan. Wprawdzie jest to spowiedź – rachunek sumienia ściśle polityczno-historyczny przeprowadzony w bardzo powierzchowny sposób, ale dobitnie pokazuję historię Ameryki i jej imperialistyczne zapędy.  Zarozumiały i przekonany o własnej potędze twórczej, własnym geniuszu, czuje się od lepszy od zwykłych zjadaczy chleba, bo to on spowiada się w imieniu Ameryki. Spowiada się na „własną rękę”, uważa, że ma prawo do krytyki, uderza celnie i boleśnie, nie robiąc przy tym żadnych uników, staje twarzą twarz na wprost przeciwnika. Brutalna prawda jest po jego stronie, bo faktycznie, tak było, trzeba to nam wszystkim powiedzieć raz jeszcze, wyspowiadać się z tego, zrobić ma każdy rachunek sumienia. Trzeba poddać się ocenie moralnej własnego postępowania, myślenia i działania. Problematyka/temat ballady oscyluje wokół tematyki społecznej i jest głęboko moralistyczna, można nawet powiedzieć, że teść ballady spełniała rolę „sumienia narodu”.  Dylan „sumienie narodu”, ale on nigdy by się z takim określeniem go nie zgodził. Słowa, jak zawsze u Dylana, w szczególności w tej piosence, są bardzo ważne.

W pierwszej zwrotce zaczyna od przedstawienia się:

Oh my name it is nothin’
My age it means less
The country I come from
Is called the Midwest
I’s taught and brought up there
The laws to abide
And that land that I live in
Has God on its side.

Moje nazwisko – nic wam nie powie; mój wiek – nie ważny – miejsce, z którego pochodzę – zwą Środkowym Zachodem – Prawa są tu przestrzegane – A kraj, w którym mieszkam – Ma Boga po swojej stronie. Tutaj Dylan niczym Kondrat z wielkiej improwizacji Mickiewicza występuję jako poeta i jako bojownik o prawa do własnej tożsamości, o prawa do młodzieńczego spojrzenia na sprawy, które z winy „starych” stają się skamieliną na drodze do budowania lepszego jutra. Tutaj Dylan mówi, że moje nazwisko nic wam nie powie, nic ono nie znaczy, ani ono, ani mój wiek, bo ja „nazywam się Millijon – kocham i cierpię za miliony, można powiedzieć za Mickiewiczem. Dylan domaga się poprzez swoją twórczość władzy do rządzenia milionami, te miliony godzą się na jego przewodnictwo, otrzymuje je, ale on ze niezrozumiałych względów dla nich rozmyśla/wycofuje się. 

W rachunku sumienia zaczyna spowiadać się przed swoim słuchaczem od samego początku, od tak zwanego punktu zerowego, od pierwszych potyczek z Indianami, które w końcu podprowadziły do wymordowania ich, a tych co zdołali ujść z życiem zamknięciem w rezerwatach. W drugiej zwrotce mówi:

Kawaleria szarżowała
Indianie padli
Kawaleria szarżowała
Indianie umarli

W balladzie With God on Our Side, podejmuje whitmanowski katalog wojen i niesprawiedliwości. Utwór składa się z dziewięciu zwrotek po osiem wersów w każdej, napisany w pierwszej osobie, autor nie zawaha się skrytykować, naszą wielką ukochaną Amerykę za barbarzyństwo wyrządzone Indianom, spróbuje zmusić nas Amerykanów do poczucia winy za wojnę z Hiszpanią, w której niesłusznie zostały zabrane ziemie i wpływy w Ameryce Środkowej i Azji Południowo-Wschodniej. W czwartej zwrotce autor zastanawia się nad tym, co robili żołnierze amerykańscy w Europie podczas I wojny światowej. 

Oh the First World War, boys
It closed out its fate
The reason for fighting
I never got straight
But I learned to accept it
Accept it with pride
For you don’t count the dead
When God’s on your side

Ale już pod koniec tej zwrotki pokornie/ ironicznie wyznaje, i z cyniczną dumą akceptuje to, co się wydarzyło, ciał zabitych nie będzie liczył, gdyż Bóg jest po naszej stronie. Piąta zwrotka to pytanie: co się stało z nami Amerykanami, że tak łatwo wybaczyliśmy/zapomnieliśmy Niemcom ich zbrodnie/ludobójstwo, upomina się o 6 milionów Żydów, tylko o nich, inni zabici mniej go interesują.  W szóstej jest mowa o Rosjanach, których należy się i bać i nienawidzić, zagrażają nam, to pewne, jest przekonany o tym. W siódmej zwrotce budujemy bunkry, obawiamy się broni chemicznej, i tego jednego guzika, który mógłby uwolnić rakietę atomową. W ósmej autor zastanawia się, czy Judasz Iszkariota, który zdradził Jezusa pocałunkiem miał też Boga po swojej stronie. Dla wielu jest to odpowiedz oczywista: Judasz miał Boga po swojej stronie, gdyby nie miał, cała nasz religia dzisiaj nie miałaby sensu, nie byłoby zmartwychwstania i wiele, wiele ważnych dla chrześcijan rzeczy. I tak własna dylanowska historia świata jest opisana w dziewięciu zwrotkach, z tą małą różnicą, że w ośmiu z niech w ostatnim wersie jest zawarty tytuł ballady With God on Our Side. (Czasem jest z Has God on its side lub And God on theirs side, lub When God’s on your side, lub Had God on his side). Jest to o tyle istotne, że historia jest zawsze pisana przez silniejszych/zwycięzców, bo po ich stronie był Bóg. A dlaczego można zadać sobie pytanie dlaczego Bóg, jest to stronie zawsze silniejszych? Bo silniejsi bardziej kochają Pana Boga, bardziej go sobie cenią, są zaradniejsi życiowo, są bogaci, takich ludzi Bóg lubi, sprzyja im, dlatego jest po ich stronie. Dlaczego Pan Bóg miałby być po ich stronie słabych, głupich i niezaradnych ludzi? W zaskakujący sposób kończy się ostatnia zwrotka ballady, dziewiąta, w której poeta stwierdza: If God’s on our side // He’ll stop the netx war. (Jeśli Bóg jest po naszej stronie // To nie dopuści do następnej wojny. Ta wizja Boga mieszającego się do spraw ludzkich może niepokoić tych, co w Boga nie wierzą, albo mają z nim „problem”. Oddanie wszystko w ręce Boga, ta bezgraniczna wiara, że Bóg wszystko może, jeśli jest po naszej stronie. Rachunek sumienia poety odegrał wielką rolę, ballada podoba się, bo młodzi ludzie wiedzą, że nie będzie Nowej Ameryki bez rozeznania własnej sytuacji, bez szukania korzeni i rozwoju moralnego i duchowego, aby lepiej zrozumieć przyszłość, trzeba znać przeszłość.

Zanim przejdziemy do bliższego zapoznania się z tytułową balladą The Times They Are –a Changin, warto jest przyjrzeć się jeszcze jednej balladzie North Country Blues bliżej, bo została ona napisana w stylu jego mistrza Woody’go Gurthie’go. Tytuł jej sugeruje, że tematem jej będzie kraj/krajna na północy. Piosenka rozpoczyna się w podobny sposób jak The Times’, ale jest w zupełnie innym tonie. Mowa w niej jest o ludziach, którzy poprzez ciężką prace właściwie niczego nie osiągnęli, a ich sytuacja życiowa jest nie do pozazdroszczenia, nie tylko stracili pracę, ale całe miasteczko straciło sens swojego istnienia.

Come gather 'round friends
And I'll tell you a tale
Of when the red iron pits ran a-plenty
But the cardboard-filled windows
And old men on the benches
Tell you now that the whole town is empty
Podejdźcie bliżej przyjaciele
Posłuchajcie tego co opowiem
O kopalniach których było wiele
O oknach zabitych teraz tekturami
O mężczyznach wysiadujących ławkami
Opowiem o mieście co straszy pustkami.

Jest to piosenka o ludziach, których zniszczył system kapitalistyczny, w którym nie ma miejsca na sentymenty i czułości, a twarde prawo rynku, nieubłagana ekonomia narzuca swoje warunki. Tutaj inspiracją do napisania było same życie i sytuacja życiowa ludzi, którzy ciężko pracowali i żyli z pracy rąk od pokoleń w kopalniach. Na myśl przychodzą ciężkie lata trzydzieste i zapaś gospodarza Ameryki podczas krachu na nowojorskiej giełdzie.  Ale to nie jest prawdą, bo inspiracją dla Dylana do napisania tej ballady były ciężkie lata, ciężkie czasy dla górnictwa w latach 50 i 60 ubiegłego wieku. Mówi o tym siódma zwrotka tej ballady:

Poskarżyli się na Wschodzie,
Że za dużo płacą,
Mówiąc kopalnia nie jest warta grosika,
Że można taniej mieć górnika
Że w miastach Południowej Ameryki
Pracują prawie za darmo górniki.

Wschód Ameryki kojarzy się zawsze z bankami na Wschodnim Wybrzeżu i Nowym Jorkiem, w którym to w wieżowcach i biurach właścicieli kopalń odległych o tysiące kilometrów zapadają decyzji niekorzystne dla miejscowej ludności. Słowo „globalizacja” nie było tak powszechnie używane 50 lat temu jak dzisiaj, lecz jego początki tak wtedy jak i dzisiaj powodowały gwałtowne ekonomiczne zubożenie społeczeństw. Tutaj kłania się teoria wyzysku, nijakiego Karola Marksa. Nie trzeba specjalnie przekonywać, że wyzysk, bogactwo można uzyskać czy też powiększyć albo przez oszczędzanie, produkcję i kontrakty, albo przez „oskubanie” tych, którzy uczciwie zarabiają, ciężko pracują, ale nie inwestują ani w sobie, ani w żadnego rodzaju własny biznes. Po prostu nie rozwijają się, żyją z dnia na dzień, dzięki pracy u innych, nawet jeśli nie stoją w miejscu, to i tak się cofają, ubożeją. Na ich codziennym życiu, zakupach, potrzebach, wydawaniu pieniędzy a nie inwestowaniu zarabiają inni. Innych sposobów niż bogacenie się na pracy innych nie ma.  (Chyba, że rozbój, złodziejstwo, itd.). Ale wracajmy do ballady The Times They Are –A Changin’. Na przełomie września i października, jak sam autor dwadzieścia lat później, w 1985 roku, powiedział dziennikarzowi Cameronowi Crowe’owi, że wpływ miały na nią oczywiście irlandzkie i szkockie ballady… Come All Ye Bold Highway Men, Come All Ye Tender Hearted Maidens. Poeta także podał kilka ważnych informacji, które są pomocne w zrozumienie jego zamiaru i treści ballady: Chciałem napisać ważną piosenkę, z krótkimi, zwięzłą zwrotkami, które układały się nawzajem w hipnotyczny sposób. Ruch praw obywatelskich i muzyka folkowa były przez pewien czas bliskie i sprzymierzone w tamtych czasach.  Dalej dowiadujemy się o samym tytule ballady: Archaiczny wzmacniający prefiks „a-” w tytule utworu przywołuje ballady z XVIII i XIX wieku. Co więcej, początek utworu jest mocno oparty na ludowej tradycji średniowiecza mówienia mieszkańcom małych miejscowości, a także i miastach, aby „zebrali się” i wysłuchali opowieści, rozkazów/poleceń/ króla/wójta, czy panującego władcy na danym terenie. Jak już zostało powiedziane podobny „chwyt” Dylan zastosował w balladzie North Country Blues. Jednak oba utwory różnią się wyraźnie tonem, w jakim zostały napisane. Ballada The Times jest napisana w tonacji ostrzeżenia, pewnego rodzaju pogróżki w każdej zwrotce jest co najmniej jeden wers, który o tym mówi np. w pierwszej: Then you better start swimmin’ //Or you’ll sink like a stone.  W drugiej zwrotce: For the loser now // Will be later to win.

W balladzie North Country Blues dominuje tragizm ludzi żyjących na północy Ameryki, uprzemysłowionej części kraju, gdzie ludzie od pokoleń wykonywali tę samą pracę.  Rozpacz, depresja, niemoc, przede wszystkim beznadziejna sytuacja w całym tym utworze, nie jest inna niż ta sama rozpacz na przykład czarnoskórego żyjącego na południu kraju. Każda zwrotka zawiera co najmniej jeden werset opisujący tragiczną sytuację lub wydarzenie np. w pierwszej zwrotce: But the cardboard filled Windows.  Lub w drugiej zwrotce: Mu mother took Sick // And I was brought up by my brother. Ballada kończy się też smutno i nie ma happy endu: As soon as they grow // Well, there ain’t nothing here now to hold them. Czyli jak tylko dzieci dorosną wyniosą się stąd, bo nic ich tutaj nie trzyma i nie ma tutaj nic do roboty, tak można zakończyć tę balladę. Czy ucieczka rozwiąże ich problem, tego nie wiemy, jedynie możemy się domyślać, że swoje problemy zabiorą ze sobą w świat. Bez szkół, bez wykształcenia, bez zawodu, bez przygotowania do życia w systemie kapitalistycznym, nie będą miały większych szans, gdziekolwiek by się udały.  Natomiast ballada Nadchodzi nowe wielkimi krokami, w swojej tematyce jest bardziej uniwersalna, dotyczy całego pokolenia, nie tylko tych, którym zabrano pracę i środki do życia. Mimo groźnego tonu, można uważać, że skończy się ona optymistycznie, nie dla wszystkich oczywiście, ale optymistycznie, bo: And the first one now // Will later be last // For the Times they are a-changin’. Czy zmienią się na lepszego tego nie wiemy. Natomiast wiemy to, że ktoś już dawno temu powiedział, że nie można wejść do tej samej rzeki dwa razy, inaczej mówiąc, wszystko się zmienia, wszystko przemija, nic nie trwa wiecznie, wszystko płynie (panta rhei), dlatego też The Times They Are –A Changin’ można uznać za, mimo wszystko, zapowiedź optymistyczną czegoś nowego.

26 października

Ten wspaniały rok dla Dylana to także koncerty w najlepszych i najważniejszych miejscach Ameryki, najpierw na Newport Folk Festival w czerwcu, później w sierpniu podczas Marszu na Washington, (śpiewał wraz z Joan Baez), i jesienią,  26 października w Carneege Hall. Na ten koncert Dylana zaprosił swoich rodziców Abe i Beatty Zimmermanów. Jak na syna przystało, który osiągnął ogromny sukces, zapłacił za koszta pobytu i przejazdu swoich biednych, spracowanych rodziców z własnej kieszeni. Coś w nim pękło, coś się stało, że nagłe poczuł pewnie, że już nie musi kłamać/oszukiwać, przynajmniej przyjaciół, że jest nikim, urodzonym pod czarną gwiazdą, kimś kto nigdy nie znał swoich rodziców, ani to, że w żyłach jego płynie indiańska krew. Przełamał się, jak się później okaże, że na krótko, bo wciąż będzie oszukiwał swoich najbliższych przyjaciół mówiąc im niecałą prawdę, albo pół prawdę. Przedstawia Suze rodzicom jako swoją dziewczynę, a ci bardzo ją proszę, aby zaopiekowała się ich chłopcem, a przede wszystkim zaprowadziła go do fryzjera, aby obciął mu włosy. Syn w zaledwie kilkanaście miesięcy odniósł niebywały sukces, i chciał, aby rodzice zobaczyli go na własne oczy, na scenie przy pełnej widowni sali w jednym z najwspanialszych budynków w Ameryce. Rodzice, może i syna nie widzieli od miesięcy, ale doskonale byli poinformowaniu o tym jak mu się wiedzie, jak się mu żyje, co robi, i jak tam życie w Nowym Jorku go traktuje, nie tylko z gazet, czy mass mediów, ale z bardzo częstych rozmów telefonicznych, bo jako kochający syn starał się jak najczęściej do nich dzwonić. Zapraszając ich chciał im sprawić radość, aby zobaczyli syna, którego jeszcze nie tak dawno ojciec ostrzegał przed „ciężkim życiem artysty”, doradzał mu, że nauka/wykształcenie, jest w życiu najważniejsze, ale syn nie mógł nawet przewidzieć, jakie poniesie konsekwencje z powodu wizyty rodziców. 

Newsweek

4 listopada bomba wybuchła, gazeta Newsweek, która co tu mówić, nie za bardzo darzyła go sympatią, wystarczy wspomnieć artykuły podważającego jego prawa autorskie do utworu Blowin’ In The Wind, opublikowała artykuł pt. I A m My Words, w którym całkowicie zdarto maskę z twarzy Dylana przed publicznością i zdemaskowano go, mówiąc wprost, że jest oszustem.  Nie jest sierotą, bo urodził się w kochającej się żydowskiej zamożnej średniej klasy rodzinie, skończył szkołę średnia, a nawet przez krótki czas był studentem. Jego prawdziwe nazwisko to Robert Zimmerman, a nie Bob Dylan, i jego powoływanie się na kartę wojskowa z nazwiskiem Bob Dylan, itd., to tylko jeden z wielu blefów. Nawet podejrzewano go o celowe pisanie straszną angielszczyzną ballad, aby udowodnić, że nie zna gramatyki ani ortografii, a to wiąże się z tym, że wychowała go ulica i sierocińce, a nauka była ostatnią rzeczą, o którą dbał w walce od przeżycie. (Faktycznie Dylana angielska gramatyka i ortografia była na niskim poziomie). Zarzucono mu bardzo dużo, to, że wiele razy podkreślał w wywiadach, że nie dba o pieniądze, a dni jego życia są policzone, ze względu na wyczerpujący tryb życia, ale miał dwóch agentów, którzy pilnowali jego interesów. Odnosił się z pogardą do dziennikarzy, którzy próbują go się o cokolwiek zapytać, ale gdy zacznie już mówić, to za wszelką cenę chce się dowiedzieć, jak długi będzie wywiad na ile stron?  Dylan był tym, co napisał Newsweek, zdruzgotany. Razem z menadżerem Grossmanem postanowili coś zrobić. Zaproponowali dziennikarzowi, który dobrał się do jego skóry wywiad, w którym poeta uczciwie odpowie na wszystkie pytania.  Ale w ostatniej chwili, wycofali się z swojej obietnicy. Do dzisiaj nie wiadomo, który z nich odwołał wywiad z dziennikarzem. Ale ten był jeszcze sprytniejszy od nich dwóch, pojechał do rodzinnej miejscowości Dylana Hibbing, zebrał tam wszystkie informacje dotyczące jego życia, łącznie ze wszystkimi zasłyszanymi plotkami. Wrócił do Nowego Yorku i zagroził, że jeśli nie zgodzą się na uczciwy wywiad, to on opublikuje to wszystko, czego dowiedział się o nim w Hibbing. Nie mieli innego wyjścia niż się zgodzić. Krótko mówiąc, Dylan w tym wywiadzie wyszedł na oszusta i wszystkie jego brudy ujrzały światło dzienne.  Ale on do dzisiaj nie rozumie dlaczego tak się stało i co właściwie od niego dziennikarze chcą. Why did they do that? – pytał się dziennikarza Christa Welles’a z pisma „Life” w swoim kolejny wywiadzie. Następnie dodawał: What’ve they Got against me? Czy naprawdę nie rozumiał, czy udaje, że nie rozumie, tego nie wiemy.

Zamach na prezydenta. Listopad

Bob Dylan był w drodze do biura Alberta Grossmana, swojego menadżera, w piątek popołudniu, 23 listopada 1963 roku, gdy prezydent John F. Kennedy został zastrzelony w Dallas w Teksasie. Relacje telewizyjne oglądał razem z nim w jego biurze, o czym rozmawiali, poeta tego nie ujawnił. Był to szok nie tylko dla niego, ale i dla całej Ameryki, oczy całego świata były skierowane na to, co się dzieje w Waszyngtonie.  Następnego dnia miał koncert w północnej części stanu New York w Ithaca lub Bufflo, (teraz, po latach, gdy to opowiadał nie pamiętał dokładnie, gdzie ten koncert miał miejsce). Przygnębienie, rozpacz, a także i strach, i niepewność wkradły się w serca i umysły wielu Amerykanów. Rząd Stanów Zjednoczonych nie zarządził żałoby ogólnonarodowej po zamordowaniu prezydenta, czyli takie amerykańskie myślenie, że the show must go on. Dylan tłumaczył się, że nie mógł odwołać koncertu, a gdy wyszedł na scenę ku jego ogromnemu zdziwieniu sala była wypełniona po brzegi, frekwencja w 100%. Koncert rozpoczął balladą The Times They are A-Changin’, wtedy pomyślałem – dodał, jak mogłem rozpocząć tą piosenką, oni mnie ukamienują. (Wow, how can I open with that song? I’ll get rocks thrown at me). Z tego co mówił, to nie za bardzo rozumiał, co się wokół niego działo, rozumiał to,co się wydarzyło, ale nie wiedział, dlaczego publiczność to gorąco go przyjęła, oklaskom nie było końca. Sam sobie zadawał pytanie: czy jestem zaangażowany politycznie, czy nie?  Tego nie wiedział, piosenki/ballady głośno mówiły, że tak, ale w jego głowie, on sam nie miał z nimi wiele wspólnego. Nie potrafił jednoznacznie określić siebie i swoje stanowisko, pisał, bo to był wymóg chwili, potrzebował wiele „rzeczy wyrzucić z siebie”, ale pisanie traktował jak źródło dochodów, ale nie jak oręż walki z czymkolwiek. And I couldn’t understand why they were clapping or why I wrote that song, even. And I couldn’t understand anything. For me, it was just insane. ( Nie rozumiałem dlaczego klaszczą, nawet tego, po co napisałem ten utwór. Niczego nie rozumiałem. Dla mnie to było szaleństwo). Wygląda na to, że nie rozumiał tego, co robił, dlaczego pisał to, co pisał, i dlaczego ludziom to przedstawiał na scenie i to, co robił tak bardzo im się podobało. Czy rzeczywiście to była prawda, że niczego nie rozumiał, czy to kolejna jego maska lub poza artysty, bo wciąż „udawał głupiego” co to nie wie, co się wokół niego dzieje, tego chyba nigdy się nie dowiemy. Sądząc jednak po jego słowach, robił coś czego nie rozumiał, ale wszyscy odbierali go wręcz przeciwnie, że jest bardzo, ale to bardzo świadomy tego, co robi i pisze. Młodzi ludzie, jego publiczność podziwiała go i darzyła wielkim szacunkiem, jego koncerty i płyty zawsze cieszyły się dużym powodzeniem. On sam z tego, co mówił, nie wiedział, kiedy i jak i jakim sposobem napisał  Blowin’ In The Wind jak i The Times They Are a-Changin’ , które stały się hymnami  ludzi młodych, oni z nimi identyfikowali się tak samo jak aktywiści działający politycznie i na rzecz równouprawnień. Ogromnie „dobrą robotę” w promowaniu jego twórczości robili mu inni (dzięki Grossmanowi), wykonawcy jego piosenek/ballad. Tacy jak Joan Baez, Peter Paul & Mary, Simon and Garfunkel, to oni i setki, jeśli nie tysiące innych wykonawców śpiewających jego utwory, to oni tworzyli otoczkę wojownika o zmiany/przemiany społeczno/politycznej w Ameryce.

Dylan pisząc ballady wiedział i rozumiał dużo więcej niż jego odbiorca, dlatego jest trudno go zrozumieć, dlaczego mówił, że nie rozumiał dlaczego ludzie tak mocno biją mu brawa. Był/jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, stał się pożytecznym, stał się autorytetem moralnym, bo sformułował zbiorowe dążenia swojego pokolenia. Narodził się mit/legenda bohatera/obrońcy przeciwstawiającego się porządkowi społecznemu, dyskredytującego panującą niesprawiedliwość społeczną, i jeszcze za to dobrze mu zapłacono. Był chłonnym, na to wszystko co się wokół niego działo, zakochał się w dziewczynie (Suze Rotolo), która stała się nie tylko jego miłością, ale i bardzo pożytecznym, przewodnikiem po świecie odrzuconych i dyskryminowanych. Przy niej budował/stwarzał siebie od podstaw, a przy okazji zbudował świat, wcielił w życie pewne wartości, które wcale musiały być jego, ale w momencie, w którym tworzył były jego, nadając im wymiar duchowy całemu pokoleniu. Przecież balladę o nie tak bardzo „głębokiej myśli intelektualnej, czy doznaniach metafizycznych”, ale o temacie dotyczącym każdego obywatela Ameryki w tamtym czasie, o wielkim wydźwięku jak The Times They Are a-Changin’ , która przeciągu kilku tygodni nabrała znaczeniu hymnu dla wielu ludzi, śpiewanego w wielu ważnych momentach dla Ameryki: na wiecach, na manifestacjach, na koncertach, na zbiorowych protestach nie mógł napisać człowiek, który ma problemy z samym sobą. Proste słowa, ich znaczenie uczyniły z Dylana przedstawiciela generacji ludzi, którzy są niespokojni/niecierpliwi, którzy zaczynają się burzyć/buntować. W szczególności sam tytuł nie tylko sugeruje, ale wręcz mówi, uważajcie starzy, jesteście dinozaurami, to co ceniliście/cenicie może być uznane przez nas (młodych) za mało ważne, lub zupełnie nieważne. Nie macie żadnych szans zatrzymać fali/potopu, który wszystko zmyje/zmiecie z powierzchni waszego świata. 

W każdej z pięciu zwrotek ballady autor zwraca się do konkretnych osób, w pierwszej do wszystkich ludzi, gdziekolwiek oni by nie byli, niech się zejdą/zgromadzą w jedno miejsce i słuchają, co artysta ma im do powiedzenia. W niej też zapowiada nowy potop (biblijny?) And admit that the waters // Around you have grown. I przyznajcie, że potopu // Nadszedł już czas. W drugiej zwraca się do pisarzy, krytyków, recenzentów, dziennikarzy, wszystkich tych, co wieszczą piórem lub manipulują naszym życiem codziennym. W trzeciej do senatorów i kongresmenów, czyli władzy. W czwartej do matek i ojców, czyli tych, co wychowują. Krytyka „starych” niczego nie zmieni, bo synowie i córki są już poza ich zasięgiem, wybrali inną drogę i rodzice nie mogą ich przywołać do porządku. Dylan mówi wprost: Your sons and your daughters //Are beyond your command. Czwarte przykazanie Dekalogu mówi o posłuszeństwie wobec starszych i własnych rodziców, Dylan tego nie kwestionuje, ale twierdzi, że rodzice nie mają wpływu na to jak ich dzieci rozumieją dzisiejszy świat, ani na to jaką oni obiorą drogę życiową.

Podejdźcie matki i ojcowie
Gdziekolwiek jesteście
I nie krytykujcie tego
Co nie mieści się wam w głowie
Wasze córki i synowie
Nie posłuchają się waszych rozkazów
Waszego myślenia
Nadszedł czas
Zróbcie drogę dla nowego pokolenia.
Nic innego nie możecie zrobić,
Nadchodzi nowe wielkimi krokami.

A w piątej, ostatniej, do tych wszystkich, którzy teraz są ostatnimi, ale będą pierwszymi: And the first one now // Will later the last, co ma oznaczać, że wcześniej czy później zmiany się dokonają, i nic nie jest w stanie stanąć im na przeszkodzie. To nic innego niż powtórzenie/wykorzystanie tematu/motywu/ obrazu/ w celu stworzenia współczesnego sposobu mówienia, ale „podanego” w tradycyjnym sposobie myślenia o tym, co w przyszłości się wydarzy.

Żywe źródło inspiracji, jakim jest Biblia, to nie jest elitarne źródło, którego zrozumienie oparte jest na wykształceniu/erudycji, tylko powszechne źródło tradycyjne/ludowe, z którego inspiracje czerpią artyści od prawie dwóch tysięcy lat. Jezusowe pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi, to nic innego niż Dylanowskie, nowe nadchodzące wielkimi krokami, można pomiędzy tymi dwoma zdaniami postawić znak równości.  Te zbliżające się nowe nie jest zerwaniem/odcięciem się od rodziców, władzy, tych co kształtują kulturalno-duchowe życie, czyli nauczycieli/wychowawców i przewodników duchowych.  Nie jest to forma wypowiedzenia posłuszeństwa, a jedynie pokazanie niechęci do raz już powołanych/ustalonych autorytetów. Przede wszystko zbliżające się nowe to chęć pokazania „starym”, że jest już nowe pokolenie/ludzie, którzy domagają się, aby traktować ich poważnie, bo oni na takie traktowanie w pełni zasługują.  To co „rodzicom” wydawało się słuszne, przestaje być „słuszne” w oczach dzieci, które nie godzą się na nieposzanowanie drugiego człowieka, tylko dlatego, że ma np. ciemny kolor skóry, albo nie chce brać udziału w wojnie, której sensu nie rozumieją. Tekst ballady pod względem literackim/poetyckim nie powinien sprawiać trudność w interpretacji, autor nie stawia „pułapek poetyckich” nie ma w nim, ani wyszukanych metafor czy porównań, i nie pozwala na dowolne snucie interpretacji, tutaj jest wiadomo „co poeta miał na myśli”. Nie ma w nim też odważnych/śmiałych skrótów myślowych, wystarczy znać Stary i Nowy Testament, to bardzo ułatwia interpretację utworu, żadnej dwuznaczności.

Nadchodzi nowe wielkimi krokami, The Times They Are A-Channin, sam tytuł i pomysł na to, aby pisać i komentować, to co się w danej chwili dzieje, to jest całkowite zaskoczenie dla Ameryki. W tym momencie Dylan uzyskał przewagę nad innymi piosenkarzami folk, którzy wciąż tkwili w muzyce kilka dekad do tyłu, którzy wciąż byli gdzieś w rolniczych stanach Środkowego –Zachodu Ameryki. Dylan miał nad nimi wszystkimi ogromną przewagę był w sercu Ameryki w Nowym Yorku, oczywiście nie on jeden, ale on pierwszy jak sejsmograf wyczuł pod swoimi stopami nadchodzące nowe wielkimi krokami. Zagrażający światu komunizm w dalekiej Azji Południowo-Wschodniej wkrótce może zagrozić całemu światu, nawet samej Ameryce, ba, jest już u jej drzwi na Kubie. Z drugiej strony medalu, jedna piąta społeczeństwa amerykańskiego jest pozbawiona praw obywatelskich, traktowana z lekceważeniem, nawet pogardą, bo tak należy traktować segregację. Segregacja jest zła, niechrześcijańska i nieludzka, najwyższa czas, aby coś z nią zrobić, aby pozbyć się stereotypów. Stare przyzwyczajenia i nawyki w tej sprawie powinny być zmienione i to jak najszybciej, to uwłaszcza nie tylko ludziom/białym, ale i całemu państwo, które zostało zbudowane na demokracji.  Walka o wolność  osobistą czarnych ich prawa do bycia ludźmi/obywatelami jest potrzebna każdemu, niezależnie od jego daty urodzenia i koloru skóry.

Po wspomnianym już koncercie na północy stanu N.Y. Dylan wrócił do Nowego Yorku, swojej narzeczonej Suze i jej siostry Carla razem przesiedzieli resztę weekendu oglądając telewizor. Dylan mało mówił, popijał wino i milczał, puszczał jedna płytę Berlioza Requiem na okrągło. Czy się przestraszył tego wszystkiego, co się stało, prawdopodobnie tak, w pewnym momencie uświadomił sobie, że to, co robi też jest niebezpiecznie, że maniaków wokół jest pełno i trudno jest przewidzieć, co się może wydarzyć. W poniedziałek odbył się pogrzeb, a także zatwierdzenie nowego prezydenta. Żona zastrzelonego prezydenta Jacky Kennedy nie zmieniła poplamionej krwią sukienkę na czystą, ponieważ chciała w ten sposób przekazać wiadomość światu, aby zobaczył krew jej męża, i to co się stało.

Ukochana Suze Rotolo miała tylko siedemnaście lat jak zaczęła się z Bobem Dylanem spotykać w 1961 roku, matka nie pozwoliła im zamieszkać razem dopóki córka nie skończy osiemnaście lat, ale czy zakochana córka posłucha matki? I prawdę mówiąc, nie darzyła Dylana większą sympatią, jego styl życia był dla niej nie do przyjęcia; brudny, niedomyty, spędzający całe nocy w barach, bez stałego zajęcia, pracy, śpiący „na waleta” u znajomych. Bez wykształcenia, chłopak podający się za sierotę, włóczęgę, człowieka nie wiadomo skąd, kim był i skąd pochodził, kim byli jego rodzice, czy faktycznie ich nie znał, etc. Na początku 1962 roku zakochani w sobie zamieszkali razem w maleńkim mieszkaniu na West 4th Street. Suze pracowała już od 16 roku życia, chodząc jednocześnie do szkoły, pochodziła z zagorzałej lewicowej rodziny i odegrała ogromną rolę w politycznym przebudzeniu Dylana.

Dylan w dużej mierze był apolityczny, był znikąd i nikim, zresztą tak sam o sobie mówił, Oh my name it is nothin, był „zielony jak szczypior na wiosnę”, a jego repertuar składał się głównie ze starych pieśni ludowych Woody’jego, za którego podawał się ucznia. Młoda, zaangażowana dziewczyna zabierała go na spotkania CORE (Kongres Równości Rasowej) i nauczyła, pokazała, mu inny świat, którego nie znał.  Nie bez powodu była nazywana „czerwona pieluszka” – dziecko członków Amerykańskiej Partii Komunistycznej (as a „red diaper” baby—a child of Communist Party USA), ponieważ jej rodzice byli członkami tej partii i w duchu swoich lewicowymi poglądów wychowywali dzieci. Od niej Dylan dowiedział się wiele o Ruchu na Rzecz Praw Obywatelskich, o tym, że Ameryka to wielki wulkan, w którym co chwilę zachodzą wielkie procesy, o których on w Minnesocie nawet nie słyszał.

Po rozstaniu z nim przez wiele lat milczała na temat ich związku, dopiero pod koniec życia powiedziała: Wiele z tego, co mu dałam, to spojrzenie na to, jak żyła druga połowa Ameryki – lewica amerykańska, której nie znał – do pisarza Davida Hajdu w swojej książce Positively 4th Street., powiedziała: Wiedział o Woodym [Guthrie] i Pete Seegerze, ale moja praca dla CORE i to co tam robiłam, marsze młodzieżowe na rzecz praw obywatelskich i wszystko co się wtedy tam działo, to było dla niego nowe, nigdy o czymś takim się słyszał ani się nie zetknął.”  To ona opowiedziała mu o brutalnym morderstwie niewinnego chłopca Emmetta Tilla w 1955 r., inspirując go do napisania protestu, klasyka „Śmierć Emmetta Tilla”. Myślę, że to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek napisałem, powiedział wtedy Dylan. Wiele nocy spędziłem na pisaniu piosenek i pokazałem je [Suze] i pytałem: „ Czy są prawdziwe? Ona była pierwszą, która czytała i ocenia moją twórczość, z nią o niej rozmawiałem. Ukochana dziewczyna była nie tylko inspiracją, muzą wielu wczesnych piosenek Dylana, ale także przewodniczką po jego życiu po Nowym Yorku zaraz na początku jego przyjazdu do tego miasta.  Młodzi kochają się i to bardzo, ale nadmiar miłości, jeśli można tak powiedzieć, czyni z Dylana „małego dyktatora”. Kocha i cierpi, kocha i jest odtrącany, kocha i jest niezrozumiały, kocha i miłość czyni z niego człowieka zazdrosnego, kocha, ale nie waha się zdradzić. Kobieta, którą kocha jest nie tylko w nim „zakochana po uszy”, ale także zadaje ból, chce od niego odejść, aby chronić siebie samą przed nim i toksyczną miłością, bo nie widzi w ich związku żadnej przyszłości, ani nadziei, że będzie lepiej.  Dylan się „miota”, walczy o swoją miłość, popada w depresje, ratuje się przed nimi pisaniem, pisze ballady, w których próbuje zrozumieć po swojemu, to co się w ich związku dzieje, co się stało, że doszło do odejścia ukochanej, która staje się inspiracją do następnych utworów.  To „dzięki” niej powstają takie zdania: I once loved a woman, a child I’m told, w piosence Don’t Think Twice, It’s All Right. I gave her my heart, but she wanted my soul. To “dzięki” niej powstały takie utworu jak:  Don’t Think Twice, It’s All Right, Boots of Spanish Leather czy Tomorrow Is a Long Time.

Pisanie jako terapia na pewno pomaga, papier jest cierpliwy i wszystko przyjmie, dotyczy to w szczególności ballady Boots of Spanish Leather. W pamięci słuchacza zapada naiwna/sentymentalna dziewięciu zwrotkowa ballada o czterech wersach w każdej zwrotce pt. Boots of Spanish Leather. W niej to Dylan próbuje opisać swoją „walkę” z miłością, aby do niego powróciła, można streścić ją w kilku zdaniach: jest to dialog dwóch kochanków, który rozpoczyna dziewczyna zdecydowana odjechać od ukochanego. Odrzucony kochanek przez pierwsze sześć zwrotek prosi swoją ukochaną, aby do niego powróciła z podróży morskiej/oceanicznej, nie chce od niej żadnego prezentu, tylko ją, swoją jedyną, prawdziwą miłość. Niczego nie pragnie, ani nie chce przedmiotów ze srebra lub złota, pożąda tylko jej. Co tam diamenty z głębi morskich, co tam gwiazdy na niebie znaczą, jeśli nie ma ukochanych ust, które są najsłodsze na świecie. Kocha ją, cierpi z powodu jej wyjazdu. Ballada rozpoczyna się od narracji dziewczyny:

Och, odpływam, moja ty prawdziwa miłości,
Odpływam daleko o poranku.
Czy jest coś, co mogę przysłać ci zza oceanu,
Z miejsca mojego przystanku ?

Dziewczyna oddala się od ukochanego, ale pierwsza myśl jaka przychodzi jej do głowy to prezent dla ukochanego z miejsca, do którego się udaje. Następuje wymiana zdań, w których ukochany nie chce żadnych prezentów, chce ją, ona mu w zupełności wystarczy za wszystkie prezenty, skarby całego świata. Ale w piątej zwrotce dziewczyna pisze: That I might be gone a long time, czyli, być może nie będzie mnie przez długi okres czasu. W siódmej zwrotce, ta jedyna, ta ukochana oświadcza, że: Saying I don’t know when I’ll comin’ back again / kiedy wracam tego nie wiem, dodając w następnym wersie: It depends on How I’m a-feelin / zależy od tego jak się będę czuła, ale przyjmij ode mnie jakiś prezent, aby przypominał ci mnie. Ukochany stanowczo odrzuca prezent, nie wie za bardzo jak ma się zachować. Jednak dochodzi do wniosku, że tak jedyna dziewczyna pod słońcem już go nie kocha, mówi: I’m sure your heart is not with me / Jestem pewien, że serce twoje nie kocha mnie, nie jest przy mnie. Pełen emocji utwór/dialog kończy się prośbą ukochanego, ulega jej namowom, chce przyjąć jej prezent, prosi ukochaną, aby uważała na siebie, na pogodę, na zachodni wiatr i aby przywiozła mu z tej dalekiej podróży buty ze hiszpańskiej skóry. Spanish  boot of Spanish Feather. Ten ostatni wers to jest finał ballady, kochany prosi ukochaną by przysłała mu tytułowe hiszpańskie buty, (przypominają buty kowbojskie, ale mają noski pół okrągłe, nie szpiczaste jak kowbojskie) po to, aby mógł ze złamanym sercem w nich od niej odejść.

Więc uważaj, uważaj na zachodni wiatr, uważaj na sztormową pogodę.
I tak jest coś, co możesz przysłać mi, Hiszpańskie buty z hiszpańskiej skóry.

Słowa ballady nie są wyszukane, nie jest to nadzwyczajna poezja, ale Dylan „czaruje”, opowiada w sposób „osobisty i intymny” i rozwija w nas emocjonalną wyobraźnię. To ballada pełna bólu i rozpaczy porzuconego kochanka, ten ból autentycznie wzrusza słuchacza, i nie trzeba „przechodzić” przez podobne cierpnie, aby współczuć porzuconemu. W szczególności jest to widoczne, gdy „porzucony” stoi na scenie przed mikrofonem i drżącym, surowym głosem wyśpiewuje delikatne słowa miłości na delikatnych stronach gitary, która łka. Buty stają się symbolem odejścia, są równoważnikiem opisu uczucia a obrazem-symbolem powszechnie rozumianym. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że Suzu zrobiła błąd, że zamieszkała z artystą. Nie widziałaby o tym, gdyby z nim nie zamieszkała, bo spotkania czy ranki były „słodkie”, potrzebowali siebie nawzajem, mogli sobie wiele wybaczać, każde z nich miało swoją przestrzeń do życia.  Gdy ta tylko się wprowadziła do niego, on „zabrał jej wolność”, stał się bardzo zaborczy i zazdrosny. Relacje zaczęły się psuć, przestali się dogadywać. Z każdym dniem dziewczyna czuła się bardziej i bardziej przez niego zdominowana, skarżyła się na niego do przyjaciół mówiąc: He won’t let me do anything / Nic mi nie pozwala robić. A gdy przyjaciele patrzyli na nią z niedowierzaniem dodawała: He just wants me to hang around with him all the time. Sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdy zaczął zarabiać jakieś pieniądze, wtedy nawet zabronił jej podjąć jakakolwiek pracę, nic nie mogła robić nawet dla siebie samej, po prostu „związał jej ręce” swoja obecnością. Nie potrafił zrozumieć, że ona także chciała coś robić dla siebie, nie chciała bezczynnie cały dzień siedzieć w domu przed telewizorem. Powstała sytuacja, którą dzisiaj określa się jako toksyczne związki. Zaczęła rysować ilustracje do jego ballad publikowanych w magazynie „Broadside”, także malowała, Dylanowi to się spodobało, „zaraziła” go tym i on także zaczął rysować. Jednak to nie poprawiało sytuacji domowej, matka dobrze rozumiała córkę i sytuację, w jakiej się znalazła. Dlatego po skończonej szkole średniej wysłała ją na kilkutygodniowe wakacje do Włoch, aby tam uczyła się rysować i malować, ale przede wszystkim, aby być jak najdalej od Dylana. Pobyt miał być tylko kilka tygodni przeciągnął się do siedmiu miesięcy. Dylan jej zagroził, że jeśli pojedzie to może być koniec z nimi, bo on nie będzie na nią czekał. A gdy ledwo postawiła nogę na ziemi włoskiej w Perugii, nękał ją telefonami, alby natychmiast wracała. Ale nie wróciła, miała dość takiego życia z nim, który albo brząkał na gitarze, ale oglądał telewizor, albo grał z kolegami w pokera, a ona przy nim się nudziła. On po prostu nie miał pomysłu na ich związek. Po wyjeździe Suzu do Włoch Dylan bardzo szybko popadł w apatię, depresję i jakieś otępienie, nie reagował na ludzi, unikał ich. Sam na swój sposób przeżywał rozstanie, dużo pił i palił trawę, był w bardzo złej kondycji psychicznej, nawet do tego stopnia, że przestał się kąpać. Stał się niechlujny i całkowicie zaniedbał siebie, przestał jeść, odżywiać się regularnie, jakby chciał umartwić siebie, i nie było w tym „żadnego grania”, tak bardzo przeżywał wyjazd dziewczyny do Europy.

Sława i popularność Dylana czyniła z niego innego człowieka niż w rzeczywistości był, ze skromnego chłopaka znikąd, nagle stał się zarozumiałym filozofem, mającym odpowiedzi na wszystko, pół biedy było, gdy grał swoją rolę wśród ludzi, którzy go nie znali. Ci, którzy go znali z trudem poznawali w nim chłopca sprzed kilku miesięcy. Wszyscy bliscy wokół niego cierpieli, wszystkim było niewygodnie być w jego towarzystwie.  Stawał się nieznośny. Nie mogłam znaleźć solidnej ziemi – stąpałam po ruchomych piaskach i byłam bezbronna. Mówiła w swojej autobiografii. Szczególnie nieprzyjemna była walka Dylana ze starszą siostrą Suzu Carlą, która nie chciała poddać się jego „tyranii”, a którą opisał jako pasożyta w balladzie Ballad in Plain D. (1964). W niej w trzynastu zwrotkach czterowersowych opisał i wyśpiewał przez ponad osiem minut swoje relacje z obiema siostrami, swoje żale i rozczarowania. Jedna z sióstr, ta ukochana przedstawiona jest w pierwszej zwrotce w mało poetycki sposób, naiwnymi metaforami jako: dziewczynę o pięknej brązowej skórze, niewinnej jak baranek, delikatnej jak jelonek: I once loved a girl, her skin it was bronze // With the innocence of a lamb, she was gentle like a fawn.  Zwrotka zaczyna się w bardzo tradycyjny sposób: I once love a girl, czy po polsku można powiedzieć: dawno, dawno temu kochałem dziewczynę. Takie typowe stwierdzenie rozpoczynające bajkę, albo jakąś opowiastkę ludową, praktykowane od wielu wieków literaturze folklorystycznej.  Chociaż prawdę mówiąc stwierdzenie I once love a girl, to wcale w przypadku Dylana nie było dawno, dawno temu, ale działo się teraz i tutaj, a pisanie w tym przypadku jest terapię zdrowotną. Terapia przez pisanie, to jest znane w Ameryce od przeszło stu lat. Jest to wspaniały sposób na radzenie sobie z emocjami i zapisanie się na kurs creative writing jest nie tylko dla przyszłych poetów, ale przede wszystkim dla zwykłych normalnych ludzi, codzienną autoterapią. Bez niej trudno byłoby im żyć czy wręcz w ogóle nie potrafiliby funkcjonować. Pisanie, ale i czytanie, o tym też trzeba pamięć, bo w Polsce mało kto o tym pamięta. 90% piszących wiersze, nie czyta wierszy i w ich przypadku, samo pisanie, nie pomaga. Tak było także z Czesławem Miłoszem, Tadeuszem Różewiczem czy Zbigniewem Herbertem, byli wspaniałymi poetami, ale także wielkimi czytelnikami książek. Ale wracając do Dylana, w drugiej zwrotce, sam się przyznaje, że wykradł ukochaną dziewicę matce i siostrze, chociaż one bardzo się kochały.

In a young summer’s youth, I stole her away
From her mother and sister, though close did they stay
Each one of them suffering from the failures of their day
With strings of guilt they tried hard to guide us

Dalej dodaje, że każda z nich była nieudacznikiem, z sznurkami poczucia winy, za które chciały pociągać, chciały nami rządzić. Nie ma sensu omawiana, interpretowania czy streszczanie całej ballady, wniosek nasuwa się sam: opisany przez Dylana konflikt pomiędzy nim, a ukochana Suze, to wina matki i siostry, on czuje się w tym wszystkim niewinny, nie widzi w tym swojej za tę sytuacje winy, za nic nie bierze odpowiedzialności. Jest to jednostronne przedstawienie rozstanie się ze swoją miłością, pomijając fakt, już wyżej wspomniany, że wszyscy mieli go dość. Tego nie widział, ani nawet przez sekundę nie dopuszczał do swojej głowy. Utwór kończy się dość dziwnie, bo podmiot liryczny ballady opowiada jak to przyjaciele/więźniowie pytają się go: jak dobrze, jak dobrze jest czuć się wolnym, a on odpowiada im w bardzo tajemniczy sposób: Czy ptaki są wolne od łańcuchów nieba?

Ah, my friends from the prison, they ask unto me,
"How good, how good does it feel to be free?"
And I answer them most mysteriously,
"Are birds free from the chains of the skyway?"

Sam lata później w wywiadzie z 1985 powiedział, że napisanie i nagranie tej ballady było błędem. Refleksja przyszła za późno, ale miał bynajmniej świadomość tego, że wtedy był nieznośny. Siostra Carla, jak ją nazwał „tragiczna osoba”, nie była jego przeciwnikiem, ona po prostu chciała, aby „odczepił się od jej siostry i dał spokój całej rodzinie”. Dylana działał na dwa fronty, podpijając serca dwóch kobiet na raz, Suze i Joan Baez. Wracając do Carli mówił: Błędem było nagrywanie tego i żałuję teraz. Pod koniec roku 1963 Suze nie mogła już dłużej ignorować plotek, na temat jego „relacji/przyjaźni” z Joan Baez, nie tylko zawodowych, ale i osobistych. Na przełomie roku 1963/1964 rozstali się na dobre, chociaż pozostali przyjaciółmi jeszcze przez krótki czas. (3).

Grudzień 1963

13 grudnia Dylan wygłosił fatalne przemówienie w Hotelu Americana w Nowym Yorku podczas wręczania mu nagrody Tom Paine Award of the Emergency Civil Liberties Committee, za wkład pracy na rzecz praw obywatelskich. Później w wywiadzie dla Nata Hentoffa z Playboy’a powie, że od samego początku, gdy tylko się pojawił w hotelu czuł się nieswojo, więc dla odwagi wypił kilka drinków. Z podium zobaczył grupę ludzi, która według jego odczuciu nie miała nic wspólnego z tym, co on robił. Popatrzył na nich i przestraszył się, zadając sobie pytanie, co ja tutaj robię wśród tych ludzi, oni powinni być po mojej stronie, ale on nie miał pewności, że tak właśnie jest. To mieli być „lewacy” z lat trzydziestych, którzy teraz wspomagali civil right moment – myślał. Ubrani bardzo elegancko i bogato, w futra, norki, obwieszeni złotem, wspomagali ruch praw człowieka nie z poczucia obowiązku, ale z poczucia winy – tak to wszystko odczuł – i postanowił się wycofać z całej tej imprezy. Nie poczuł żadnej więzi z ludźmi zgromadzonych na sali ludziach, bardziej poczuł biologię (swoją młodość) niż sympatię dla nich. On wśród nich nie dorastał, byli mu obcy, inaczej przeżywał to, co się obecnie działo niż oni. (Takie miał wrażenie). Organizatorzy się nie zgodzili na to, aby ot tak po prostu sobie wyszedł, ponieważ musiał przyjąć nagrodę, musiał też wygłosić jakieś przemówienie, podziękowanie. Mętnym wzrokiem patrzył na ludzi zgromadzonych, którzy byli od niego dużo starsi, więc powołał się na swoją młodość i rozpoczął tak: It took me a long time to Get Young and now I consider myself Young.  And I’m proud of it. I’m proud  that I’m young. Myśl swoją zakończył tym, że powinni oni rozkoszować się swoim wiekiem, leżeć teraz na plaży, ponieważ to nie jest świat dla ludzi starych, kiedy ich włosy wypadły, mogą już dać sobie komendę spocznij. Tymi słowami lekko podenerwował publiczność, co niektórych poirytował, ale nie zakończył swojego przemówienia.

Następnie poruszył sprawy dotyczące czarnych i białych w Ameryce, mówiąc, że nie dzieli ludzi ani czarnych, ani białych, ani tych co są po prawej lub lewej stronie, jedynie o tych, co są na górze i na dole. Dół według niego, to już prawie gleba, bez żadnych politycznych aspiracji, ale góra- dół nie mają nic wspólnego z polityką, to co jest pomiędzy górą i dołem, to przeciętni ludzie i oni cierpią najbardziej. W tym momencie ludzie nie za bardzo już wiedzieli o czym on mówi, dlaczego próbuje pomniejszać lub nawet kwestionować to, co oni robią przez długie lata. Nasilały się szmery, ale Dylan tego nie zauważył, dalej mówił: stałem na podeście podczas March on Washington, patrzyłem na Murzynów, ale nie widziałem Murzynów, którzy różnili się od moich przyjaciół. Moi przyjaciele nie noszą garniturów, moi przyjaciele nie muszą ubierać garniturów, ani nic takiego co by podkreślało, że są porządnymi/szanowanymi ludźmi.  Moi przyjaciele są moimi przyjaciółmi i oni są szlachetnymi ludźmi, Nie chce tutaj niczego narzucać – dodał. Rozległy się słabe oklaski i mówca zmienił temat, przeszedł teraz do tego, o czym wszyscy mówili na sali i z podium, od kilku tygodni o zabójstwie prezydenta. Powiedział: muszę być bezkompromisowy, muszę być uczciwy, muszę przyznać, że człowiek, który zastrzelił prezydenta Kennedy’ego – Lee Oswald – nie wiem dokładnie, co myślał, ani dlaczego to zrobił – ale muszę przyznać szczerze, że ja, także, widziałem sobie w nim. Nie myślę, że zrobiłbym to co on, na pewno nie, ale muszę powiedzieć, że przeczuwałem to, co on czuł. Ale nie zrobiłbym tego, co on zrobił.  Zniecierpliwiona publiczność miało go już dość, zaczęła gwizdać i szemrać głośno. Ale Dylan nie odpuszczał, mówił dalej: Możecie sobie gwizdać, ale gwizdanie na nic się nie zda, muszę wam powiedzieć, że jest jeszcze Bill of Rights, gwarantujący wolność słowa. Ale ludzie tracili cierpliwość, ktoś krzyknął -tego już za wiele. Dylan później powiedział, że przewodniczący zaczął kopać go pod stołem, więc szybko zakończył, podziękował na nagrodę w imieniu James Foreman and the Student Non-Violent Coordinating Committee. Zszedł z podium wśród gwizdów i miernych oklasków wystawiając swoich gospodarzy w wielkim zakłopotaniu, na pośmiewisko i kpinę, narażając się ludziom w wieku jego rodziców lub nawet dziadków.  Przemówieniem tym pokazał wzgardę tym, co go nagrodzili, i to, że nie potrafił zebrać myśli, ani dobrać słów, aby wyartykułować to, co czuł, czy tak naprawdę chciał powiedzieć. Po kilku dniach, 19 grudnia, gdy doszedł do siebie, poczuł ogromny wstyd i zakłopotanie, napisał długi list-poemat do przewodniczącego, w którym się usprawiedliwiał i przepraszał. Poniżej początek tego oryginalnego listu:

A MESSAGE from Bob Dylan

(Sent to the Emergency Civil Liberties Committee after he received the Tom Paine Award at the Bill of Rights dinner on December 13, 1963.)

to anybody it may concern…
clark?
mairi?
phillip?
edith?
mr lamont?
countless faces I do not know
an all fighters for good things that I can not see

when I speak of bald heads, I mean bald minds
when I speak of the seashore, I mean the restin shore
I dont know why I mentioned either of them

my life runs in a series of moods
in private an in personal ways, sometimes,
I, myself, can change the mood I’m in t the
mood I’d like t be in. when I walked thru the
doors of the americana hotel, I needed to change
my mood… for reasons inside myself.

Tłumaczył się, że jest pisarzem i muzykiem, i byłoby dla niego dużo lepiej, gdy wziął gitarę i zagrał którąś ze swoich ballad, i wcale nie chciał obrazić tych starszych ludzi, ani łysiejących, ani łysych, ani tych co mają futra i norki na grzbietach. Nie chciał, aby leżeli na plażach i nic nie robili, sam nie wie dlaczego tak powiedział, więc ich raz jeszcze przeprasza. Jednak list został odebrany jako jeszcze jedna forma jego racji nad ich racjami, i niczego tak naprawdę nie wyjaśnił, a wręcz przeciwnie.

I can not speak. I can not talk
I can only write an I can only sing
perhaps I should’ve sung a song
but that wouldn’t a been right either

A wracając do Lee Oswalda, to miał już powyżej uszów rozmów na jego temat, to, że wszyscy odpowiadamy za śmierć prezydenta, za każde linczowanie czarnoskórego na południu, za podkładanie bomb w kościołach murzyńskich.  It is too easy, Dylan wrote, to say „we” and spread the quilt around equally. W liście poemacie próbował wyjaśnić każde słowo, które wcześniej wypowiedział, ale chyba czym więcej tłumaczył, tym bardziej wszystko jeszcze komplikował. Na końcu zapytał: Do you under stand? Czy rozumiecie?, ale chyba sam w to, co napisał nie wierzył, ani w to, że został przez nich zrozumiany, ponieważ część z tych ludzi, nie miała zamiaru go rozumieć, natomiast była przekonana i mogłaby powiedzieć, że to Bob Dylan zastrzelił prezydenta, tak sprecyzował swoje myśli. Według tych, którzy tam byli „pijany, drżący Dylan zakwestionował rolę komitetu, obraził członków jako starych i łysych i stwierdził, że widzi coś z siebie (i  każdego człowieka) u zabójcy Lee Harveya Oswalda …”

Streszczenie tej długiej opowieści o przemówieniu jak i samego przemówienia, nie jest naszym celem, tylko to, że  Dylan, mógł być w oczach ludzi tam zebranych odebrany jako przedstawiciel swojego pokolenia zarozumiałych dwudziestolatków, które wchodzi w dorosłe życie i ma nowe, inne podejście do spraw związanych z polityką i wszystkim tym co się działo na początku lat 60. Te młode pokolenie urodzone w czasie wojny lub tuż po niej zostało określone jako Nowa Lewica, do której zaliczono Dylana. Pokolenie to o skłonnościach anarchicznych, szanowało Lewa Trockiego, Che Guevara,  i Fidela Castro, a jego  bohaterem był  Martin Luter King. Stara Lewica, była pod wpływem Stalina i ideologii Związku Radzieckiego, to było pokolenie urodzone i wychowane przed II wojna światowa, które wzrastało w latach trzydziestych. Dzisiaj znając szczegóły i detale z życia artysty sprzed prawie 60 lat, co robił, co jadł, co mówił i jak się zachowywał, jak się ubierał, a przede wszystkim w jakim środowisku przebywał, w pewnym tylko stopniu pomaga nam zrozumieć w pełni jego postawy. (List, w którym poeta przyznaje się publicznie do problemów z samym sobą, jest tego dobrym przykładem). W dużym stopniu to utrudnia miłośnikowi /czytelnikowi /odbiorcy zrozumieć  i interpretować  jego poezję i działalności nie tylko jako artysty, ale i człowieka.

Dylan w miarę dobrze się orientował w tym, co się działo wcześniej w Ameryce, pomogła mu znajomość ballad z lat 30, fascynacja twórczością i osobą Woody Guthrie, a także przyjaźń/miłość z Suzu. Znajomość z ludźmi, ich wiedzę i poglądy wykorzystywał, jako źródła wiedzy dla siebie, do tworzenia swoich ballad.  Jak większość jego znajomych był przeciwko zatruciu środowiska, wojnom i zbrojeniom atomowym, nawoływał do ograniczenia konsumpcjonizmu i autorytarnych tendencji państwa. Był za równouprawnieniem i przemianom społecznym w Ameryce. Był za nadaniem pełnych praw obywatelskich Afroamerykanom oraz sprzeciwiał się wobec segregacji rasowej i przeciwko wojnie w Wietnamie.  Większość jego znajomych miała poglądy lewicowe, więc i on je miał, nimi wyrażał się i kształtował dążenia społeczne utożsamiał się. Nie będąc oficjalnie członkiem żadnego zgrupowania czy ugrupowania politycznego swoimi poglądami i twórczością zdecydowanie był bliski tzw. Nowej Lewicy, której przewodziła na polu muzycznym jego sympatia, a z czasem i miłość – Joan Baez. Miał też sympatyków i przyjaciół wśród starej lewicy, do której zaliczali się m.in. Woody Gurthrie i zespół jego przyjaciół Peter, Paul and Mary i wielu, wielu innych. Piosenka If  I Had A Hammer (4) sławnego trio została napisana przez Pete’a Seegera i Lee Hays’a była znakiem rozpoznawczym Nowej Lewicy.

Obaj panowie wykonali ją publicznie po raz pierwszy w dniu 3 czerwca 1949 r. na St. Nicholas Arena w Nowym Jorku podczas uroczystej kolacji dla przywódców Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych, którzy byli wtedy sądzeni przez sąd federalnym i oskarżeni o naruszenie the Smith Act.  (Ustawa Smitha, popieranie obalenia rządu USA). A jak Seeger i Hays, chcieli obalić rząd? Jednak dopiero ponad dekadę później piosenka zwróciła uwagę publiczności w 1962 roku, gdy została zagrana i zaśpiewana przez trio, wtedy przyniosła wielki rozgłos grupie. Składa się z czterech zwrotek po dziewięć wersów każda. Pierwsza mówi o  młocie, (If I had a hammer), druga o dzwonie, (If I had a bell), trzecia o piosence (If i had a song), a czwarta jest tak zwanym conclusion, czyli podsumowaniem trzech pierwszych, ale UWAGA: nie ma już zdania warunkowego IF, jest  zdanie twierdzące: I got a hammer/bell/song, czyli mam młot/ dzwon/piosenkę. Zatrzymajmy się przy pierwszej zwrotce i na niej tylko się skupmy:

If I had a hammer
I’d hammer in the morning
I’d hammer in the evening
All over this land
I’d hammer out danger
I’d hammer out a warning
I’d hammer about love between
My brothers and my sisters ah-aaah
All over this land

Retoryka obrazu, albo bohaterski młotek i budowa językowa tekstu, tytuł, od niego wziął się charakter piosenki, a nie od dzwonu czy piosenki, on nadaje jej charakter realizmu socjalistycznego i można się pokusić i zadać pytanie, czy jest to ten sam młotek, który wraz z sierpem stał się symbolem Związku Radzieckiego? Ale chyba nie, Rosjanie swojego młotka, by nie oddali, bo jeśli miałbym młotek, rano i wieczorem, w całym kraju, wymłotkowałbym niebezpieczeństwo, ostrzeżenie, wymłotkowałbym miłość pomiędzy moimi siostrami i braćmi w całym kraju. Z tego wniosek, że młotek jest potrzebny do dokonania pewnych przemian „w całym kraju”. Młotek jest narzędziem robotniczym, więc łatwo dojść do wniosku, że robotnicy, lud pracujący miast i wsi ma tych zmian dokonać. Powstaje literatura politycznie-społecznie zaangażowana, powstaje siła moralna i psychiczna, która odrzuca tak zwany liryzm czysty, górnolotność, jest natomiast miejsce na zaangażowanie i czyn, dążenie do znam świata.

Podobieństwa i różnice pomiędzy Nową a Starą Lewica były płynne, dobrym przykładem jest już wspomniany Peter Seeger. Dylan miał wielu znajomych i przyjaciół, którzy mniej lub bardziej świadomie byli członkami  obu ugrupowań. Wcześniej, bo zaledwie kilkanaście miesięcy wcześniej napisał balladę Blownin’ In The Wind, która dosłownie zaparła dech w płucach jego słuchaczom, której tytuł, niczego nie ułatwiał w zrozumieniu, ani niczego nie objaśniał. Słuchasz, sam musiał sobie wyjaśnić jak rozumie treść utworu, który także został oparty na Biblii.

A teraz The Times They Are a-Changin’  ballada-pogróżka dla tych wszystkich, co już się golą, ubierają garnitury i krawaty, a przede wszystkim mają więcej niż 30 lat życia, muszą uważać, bo nadchodzą nowe czasy, będą bardzo trudne dla wszystkich, a w szczególności dla „starych”. Po takim „odważnym„ tekście, trudno jest też się temu dziwić, że młody, bo zaledwie 22 letni Dylan „poczuł” wiatr w żagle, tym bardziej, że drugi album The Freewheelin’ Bob Dylan w przeciwieństwie do pierwszego sprzedawał się bardzo dobrze w nakładzie kilkaset tysięcy płyt w kilka tygodni. Jednak on wciąż się czuje, jakby był do czegoś zmuszany, że nikt go nie rozumie, i nikt tak naprawdę nie wie, co on robi. Jedenaście z trzynastu utworów na tym albumie to oryginalne kompozycje. Album otwiera utwór Blowin 'In The Wind, który stał się hymnem lat sześćdziesiątych i międzynarodowym hitem folkowego trio Peter, Paul and Mary, wkrótce po wydaniu „Freewheelin”. Dylan wciąż czuje się niepewnie swojej roli, jakie narzuciło mu życie poprzez pisanie i muzykę, które zawsze najpierw traktował, jako źródło dochodów, a dopiero później doznań artystycznych. Doszło do paradoksu, inni wykonawcy jego piosenek więcej sprzedają płyt z jego utworami niż on sam. Na albumie znalazło się kilka piosenek, które uznano za jedne z najlepszych kompozycji Dylana i klasyków sceny folkowej lat 60: Girl from the North Country, Masters of War, A Hard Rain’s a-Gonna Fall i Don’t Think Twice, It’s All Right. Ludzie wcześniej z tak tematycznie „skomplikowanymi” utworami, jakie Dylan pisał, nie spotkali się, dlatego pytali się, o co w tym wszystkim chodzi, do kogo są one adresowane. Nie każdy przecież musiał być czynnie zaangażowany w wojnę w Wietnamie lub ruchy społeczne na rzecz równości rasowej, i nie każdy mieszkał w Nowym Yorku lub San Francisco, aby na bieżąco śledzić to, co się dzieje w pop kulturze i polityce. Ale poeta nie chce niczego objaśniać/wyjaśniać, nie ułatwia, nie rozwija tematu, nie mówi na temat swojej twórczości. Z czasem staje się coraz mniej wyrozumiały. Coraz częściej mówi, że chce być sobą i ma wrażenie, że ktoś (kto?) zabiera mu wolność osobistą. Jack Elliott, jego przyjaciel, powiedział: When he got famous around, he  got kinda mean. He was very quick, very sarcastic. Dealt with people like a boxer, parrying blows and remarks and skipping out in a hurry.” (Kiedy stał się sławny, stał się wredny. Był arogancki, bardzo sarkastyczny. Do ludzi podchodził jak bokser, wymiana ciosów i uwag, i odskok w pośpiechu). Stawał się nieznośny i ”upierdliwy”, zawsze wszystko lepiej wiedział i na wszystkim lepiej się znał, nie dopuszczał nikogo do głosu.

Ale myślenia nie wyłączył, w sierpniu 1962 zmienił nazwisko na Bob Dylan, teraz oficjalnie tak się nazywał, a dodatek zmienił realizatora dźwięku Johna Hammonda oraz zgodził się na nowego menadżera Alberta Grossmana (był także menadżerem Janis Joplin,  Peter, Paul and Mary, i Odetty).  Kłopoty sercowe nakładały się z kłopotami innymi, stary Hammond był bardzo życzliwy dla Dylana i nie było to łatwe dla niego odsunąć go na boczny tor, przywiązał się do niego, i a on był tym pierwszym, który zobaczył w nim prawdziwego twórcę, pomógł bardzo mu w jego karierze artystycznej. Poza tym Hammond podobnie jak rodzina Suze miał bardzo lewicowe poglądy, często jego nazwisko było wymieniane w gazecie „Daily Worker” (pismo amerykańskich komunistów). Wspierał finansowo lewicę amerykańską, ale nie był komunistą, poglądy i przekonania bardzo zbliżyły ich do sobie. Hammond znał dobrze Grossmana i ostrzegł go przed nim, bo ten miał charakter rekina, który idzie do celu po trupach. Obaj dobrze się znali od wielu lat i nawzajem sobie podkradali/przepłacali artystów, których chcieli mieć w swoich wytwórniach płytowych. Tak było na przykład z Joan Baez, której Grossman dał więcej więc odeszła do Hammonda. Dylan lubił jednego i drugiego, ale musiał wybierać. Grossman obiecywał więcej, ale Dylan był bardzo podejrzliwy, po kilku miesiącach rozmów podpisał z Grosmanem umowę na siedem lat, nie tak jak mu to sugerował Hammond (tylko na dwa lata). A początki obu panów zaczęły się tak: I saw this kid in peaked hat playing not terribly good harmonica but I was taken with him. I asked him,’ can you sing? Do you write? Why don’t you come up to the studio? I’d like to do a demo session with you Just to see How it is. (Zobaczyłem dzieciaka w czapce z daszkiem grającego na harmonijnie aż nie tak strasznie dobrze, ale ujął mnie. Zapytałem go: „Czy potrafisz śpiewać? Czy piszesz? Dlaczego nie podejdziesz do studia? Chciałbym zrobić z tobą sesję demo. Po prostu zobaczyć, jak to wyjdzie). Wyszło dobrze, został zaakceptowany.

Albert Grossman

Chociaż Dylan podpisał umowę z Grossmanem latem 1962 roku, jego obecność młody artysta odczuł dopiero w następnym roku. Jeszcze w grudniu 1962 doszło do dużej sprzeczki, gdy Grossman, (który wciąż był realizatorem płyt Dylana), wraz ze swoim człowiekiem Johnem Court’em wszedł do studia nagrań i próbowali mówić Dylanowi, co ma grać i jak ma to grać, nawet z kim to powinien zagrać. Wtedy Hammond wyprosił ich ze studia nagrań, ale Grossmann nie odpuszczał. Minie sporo czasu zanim się go pozbędzie. Zresztą Hammond sam się przekonał, że nie da się współpracować z Grossmanem i zrezygnował ze współpracy z nim.  Menadżer uskarżał się do Davida Kapralika, (przełożony Hammonda), żądał, aby ten odsunął niewygodnego mu realizatora dźwięku. Swoim zachowaniem stawiał Dylana w niewygodnej sytuacji, bo razem z nim chodził do biura Kapralika. Dylan w tych rozmowach nie odzywał się, miał spuszczoną głowę i czuł się źle, bo w głębi duszy czuł się bardzo zobowiązany wobec Johna, któremu bardzo dużo zawdzięczał. Z czasem Kapralik uległ sugestią Grossmana, ale zaproponował mu swojego realizatora dźwięku, był to młody pełen kreatywności i pomysłów Tom Wilson, potomek czarnych niewolników, na widok, którego Grossman i Dylan zaniemówili, ale pokornie przyjęli ofertę Kapralika. Tom okazał się wspaniałym realizatorem następnych trzech płyt Dylana, z którym bardzo dobrze mu się współpracowało. Z czasem artysta tak się zaprzyjaźnił ze swoim menadżerem, że po definitywnym rozstaniu z Suze zamieszkał u niego, stał się jego domownikiem. Nawet do albumu „Bringing It All Back Home”, wykorzystano zdjęcie zrobione w salonie Grossmana na okładkę. Na nim artysta pozował z jego żoną Sally ubranąej w czerwoną spódnicę. To z żoną Grosmana Dylan zrobił ”interes życia”, gdy zamienił na kanapę obraz Preslay’a, który po spotkaniu w „fabryce” u Warhola wyniósł na plecach wraz z kolegą Neurwirthem do samochodu. (Obraz ten kilka lat później sprzedano, za kilka setek tysięcy dolarów). Grossman wziął karierę i życie młodego Dylana w swoje ręce, bez żadnej przenośni poetyckiej.  Jeśli miał go w zasięgu ręki, po każdym występie organizował przyjęcia, na które zapraszał osoby według jego klucza. Nie mogło być tam jakiś przypadkowych ludzi, którzy by mogli „wejść w głowę artysty”, on też ustał trasy koncertowe, czasem nawet mordercze trasy, bo dwa koncerty w jeden wieczór. Scenariusz koncertów krajowych był zawsze podobny: Dylan prosto z hotelu udawał się limuzyną do sali koncertowej, a po koncercie szybko do limuzyny i do hotelu. Ograniczono kontakty z publicznością czy prasą do minimum, jeśli trzeba było udać się w drugie miejsce na następny występ w ten sam wieczór, wtedy wsiadał w prywatny samolot i tam leciał. Dylan był „kurą znoszącą złote jajka”, Grossman nie odpuszczał nawet na chwilkę, ciągle chciał mieć go „na oku”. Eksplodował go, ile tylko się dało, artysta, utyskiwał, jęczał, nawet zaczął nienawidzić swojego przyjaciela-menadżera, ale był posłuszny. A Grossman szalał, potrafił tak ułożyć trasę, że artysta padał z nóg z przemęczenia. Trasy zagraniczne również były bardzo uciążliwe, ale różniły się krajowych, artysta miał dużo więcej swobody i to on rządził wszystkimi wokół siebie. Umiał walczyć z stresem, ale często popadał w irytację i agresywność słowną, trudno się dziwić, bycie wśród tych samych ludzi, przez 24 godziny na dobę, wymaga nie lada umiejętności. Najbardziej cierpieli ci, co byli najbliżej, na nich wszystko się skupiało. W marcu 1966 roku Dylana koncertował od Los Angeles po Vancouver w Kanadzie. 9 kwietnia miał już koncert w Honolulu na Hawajach, kilka godzin później poleciał do Australii, gdzie spędził dziewięć dni, dając siedem koncertów. Po koncertach trwał „ubaw” do rana, picie alkoholu i palenie trawy, oraz wizyty wielbicielek.

Bez chwili odpoczynku poleciał do Sztokholmu, Kopenhagi, Paryża, Rzymu, Irlandii, Anglii, Walii, i Szkocji. Wszystko odbyło się w niecałe dwa miesiące. A gdy powrócił do domu pod skrzydła Grossmana ten zagonił go pisania nowych piosenek i do studia nagrań. Artysta chciał mieć menadżera zawodowca więc go miał, można bez współczucia powiedzieć, „przewracał się ze zmęczenia”, przy życiu trzymała jego silna wola, wiara w siebie, „życie na gorąco” bardzo mu odpowiadała. Stawał się jednocześnie i sławą i legendą, mało komu za życia to się udawało. Był/jest tak skonstruowany psychicznie, że dobrze znosił/ znosi podróże i ciągłe przenoszenie się z miejsca na miejsce. Nie wiele ludzi tak potrafi żyć całymi latami jak on, do tego wszystkiego potrzebna jest niesamowicie mocna osobowość. Przeżył, dzięki „końskiemu zdrowiu” trwał w nieustającym happeningu, który innych dawno by zniszczył. A tak, to on niszczył stare mity folkowe z pokolenia Woody’go, te jeszcze sprzed II wojny światowej i stwarzał nowe swojego pokolenia. Opisywana przez niego codzienność murzyńskiego południa Ameryki, rewolucja młodzieżowa jako bunt przeciwko wojnie w Wietnamie, podana w formie piosenki/ballady podobały się. Teksty opiewające anarchię, sprzeciw, gniew, trafiły na podatny grunt, budziły wrażliwość i sumienia z drzemki amerykańskiego komercjalizmu. On z Bożej Łaski poeta staje się miotłą, która ma wymieć stare śmieci, a przy okazji krzyczy, niczym sprzedawca mydła czy sznurówek: The Times They Are A- Changin’,  ludzie nadstawcie uszy, gdziekolwiek jesteście słuchajcie, idzie nowe, nadszedł kryzys kultury, i wiele, wiele innych wartości straciło swoją wartość. Ja to wszystko zmienię, będzie nowy potop, nowy deszcz A Hard Rain’s A – Gonna Fall, ale po nim nastaną lepsze czasy. 

Dylan „pędził” cygański styl życia, gdy Suze z nim zerwała i wyprowadziła się do siostry Carly, on poszedł mieszkać do swojego menadżera Grossmana. Kompletnie się pogubił, był rozbity no direction home, ale Albert to rozumiał, zastąpił mu ojca, mówił co ma robić, co ma jeść, kiedy iść spać. Pod rządami menadżera Dylan musiał zmienić swój tryb życia z „amatorskiego na życie zawodowca”, przejść z „włóczęgostwa” na tryb „osiadły. Dylan spędzał u niego czas na pisaniu i słuchaniu muzyki, na spacerach i na rozmyślaniu, jak to nazwał „clearing my head”. Jedynym wyjściem było zmusić się do jakiejś roboty, czyli grania i komponowania. Terapia pracy mu bardzo pomagała, jak mało kto potrafił osobiste niepowodzenia przekuć w sukces, wręcz potrzebował porażek i „kopniaków”, aby tworzyć i żyć. Grossman zresetował nowego Dylana, to on nauczył go nie ufać ludziom, wmówił mu, że that people were trying to use him in those days (ludzie ostanio próbują wykorzystać go dla swoich celów). Z czasem przejął nastawienie Grossmana do ludzi, ocenianie ich jako swoje własne. Na przykład, jeśli ktoś nie spełniał określonych przez Grossmana warunków, był wykluczany z towarzystwa, Dylan postępował podobnie. Jeśli dziennikarz nie pozwalał przed publikacją przeczytać to, co napisał, mógł mieć zabronienie w ogóle pisać, na co niektórzy dziennikarze się godzili.  Uczył się od Grossmana, a ten pozostawał nie tylko nauczycielem, ale mistrzem pod każdym względem. Grossman kochał bardzo pieniądze, ale czy w pełni rozumiał to, co się dokonało w Ameryce na przełomie lat 50 i 60, tego nie wiemy. Rozumiał, że Ameryka się bogaci, średnia klasa ma coraz więcej czasu dla siebie, na kulturę, a ta zostaje postrzegana jako produkt działalności artystycznej/literackiej i staje się produktem handlowym jako towar. A jako towar na rynku musi podlegać/podporządkować się podaży i popytu. Mając w swojej artystycznej „stajni” innych artystów, zaczął wykorzystywać ich dla swoich celów promując Dylana. Przede wszystkim korzystał z najlepszych artystów z piosenkarki Odetty, zespołu Peter, Paul and Mary oraz innych artystów, aby śpiewali jego piosenki. I to nie była żadna prośba, ale polecenie, że gdziekolwiek by nie pojechali koncertować, musieli zapowiedzieć Dylana piosenkę następującymi słowami: Now I we’d like to sing a song written by the most impotent folk artist in America today, Bob Dylan. Grossmana cel był jeden, aby Dylan stał się tak sławny i popularny jak Joan Baez.

Mimo tego wszystkiego, co Dylan robił i czego dokonał, patrzono na niego chłodnym okiem, z dystansem, w roku 1968 ten sam Grossman, co kilka lat wcześniej, kazał swoim podopiecznym artystom zapowiadać go, jako „najwybitniejszego twórcę swojego pokolenia, powiedział o nim: faktycznie nie jest z niego, ani wybitny muzyk, ani nie ma nadzwyczajnego głosu, ale ma osobowość.  After all, he’s not a great harmonica player, and he’s not a great guitar player, and he’s not a great singer. He just happens to be an original. Dzisiaj, pięćdziesiąt lat później, wiele osób by się pod tym podpisała. Jednak miał/ma coś, czego nikt w branży muzycznej nie miał: talent do pisania tekstów, osobowość i wspomniane już „końskie zdrowie”. Lecz on tym się nie przejmował, co sądzą o nim szefowie, jego najbardziej interesował on sam. Miał duszę romantyka, rozdartą co najmniej na dwie, jeśli nie więcej części. Jego kosmiczne poczucie rzeczywistości, baśniowość, wizyjność, żywiołowość obrazowania, (nie bał się banałów, często wpadał w grafomanię, wychodził z niej obronną ręką tworząc arcydzieła ponadczasowe), krąg oddziaływania poetyki był ogromny. Większość ludzi, nawet dzisiaj, już po nagrodzie Nobla, uważa go za tekściarza, a nie za poetę.  Mało kto traktował jego układanie piosenek/ballad za wybitną poezje, poza nim samym.. On przez cały czas balansował na poziomie twórcy ludowego. A ludowość to przede wszystkim możliwość „pożyczania sobie” tekstów innych twórców, przerabianie ich, lub dopasowywanie do własnych potrzeb, korzystanie z muzyki innych twórców, tak jak się komu podoba, i podawanie tego wszystkiego jako własnego dzieła, swojego pokolenia.  Korzystał skąd się tylko dało i od kogo się tylko dało. Kilka ballad z płyty The Times They Are A- Changin’  omówionych tutaj, to nic innego niż reportaże literacko-poetyckie. Od dziennikarstwa różniące się tylko pięknem formy, przekazem przy pomocy artystycznych środków przekazu oraz sam proces twórczy uczynił je balladami, a nie reportażami.

Ciekawa jest anegdota, a może i prawda, kiedy to Bob Dylan miał wystąpić na Isle of Wight Festival w sierpniu 1969 roku, krytyk angielski Michael Grey zapytał Grossmana o pogłoskę, że The Beatles mogą pojawić się na scenie z Dylanem. Grossman odpowiedział, sotto voce: Oczywiście, Beatlesi chcieliby dołączyć do Dylana na scenie, a ja chciałbym polecieć na Księżyc.  Odpowiedz krótka i na temat, Grossman rządzi i nawet przyjaciele/przyjaźń Dylana, z nimi (palił marihuanę wielokrotnie z nimi) nie mają znaczenia dla menadżera. Kontrakty między Dylanem i Grossmanem zostały oficjalnie rozwiązane 17 lipca 1970 r. Wcześniejsze umowy z Grossmanem pozwoliły mu zabrał 50% praw do publikacji utworów Dylana.  (Standard jest 15%-20%). Dylan z lekcji Grossmana wiele się nauczył, dobrze też za nie zapłacił. W niecałe trzy miesiące od odejścia Dylana, Grossmana stracił jeszcze jedną „kurę znoszącą złote jajka”, była to Janis Joplin, która umarła w hotelowym hotelu.  Jej krótkie lata kariery wypełnione były alkoholowymi, narkotycznymi i obyczajowymi ekscesami, przeplatanymi kuracjami odwykowymi. Zmarła na krótko przed wydaniem swojej drugiej solowej płyty, Pearl, 4 października 1970 roku w pokoju numer 105 w Hotelu Landmark w Hollywood, gdzie wówczas mieszkała. Przyczyną zgonu było ostre zatrucie heroinowo-morfinowe w wyniku wstrzyknięcia nadmiernej dawki. Ale i taką możliwość zakończenia życia Janis Grossman przewidział, wcześniej ubezpieczył ją na 200 tysięcy dolarów w razie niespodziewanej śmierci lub w wyniku różnych nieprzewidzianych wypadków: np. samochodowych, kolejowych, samolotowych. Po nagłej śmierci artystki Grossman podjął 200 tysięcy dolarów od firmy ubezpieczeniowej, ale z czasem San Francisco Associated Indemnity Corporation poprosiło go o zwrot wziętej sumy. Sprawa trafiła do sądu cywilnego i została opisana przez New York Post. Grossman przyznał w sądzie, że nie miał zielonego pojęcia, że Janis lub jej członkowie zespołu biorą jakiekolwiek narkotyki w tym heroinę. Śmierć piosenkarki najpierw oceniono jako samobójstwo, a od samobójstwa nie była ona ubezpieczona, tutaj Grossman był na przegranej. Lecz z czasem przekwalifikowano ją, jako nagły przypadek, po kilku latach sądzenia się w 1974 roku Grossman otrzymał na rękę 112 tysięcy dolarów, co w 2019 roku jest równoważne około jednego miliona dolarów. Sam umarł na atak serca w samolocie, w drodze do Londynu, miał 59 lat, (1986), nie wiemy jaką kwotę podjęła jego żona, młodsza o prawie 15 lat i na jaką kwotę był ubezpieczony. Bob Dylan żyje na szczęście do dzisiaj i wciąż gra i pisze nowe ballady.

Sprzedaż manuskryptu

Oryginalny, odręczny, dwustronicowy tekst Boba Dylana z jego kultowym hymnem lat 60. The Times They Are A-Changin został sprzedany za 422,500 USD w Sotheby s w Nowym Jorku 10 grudnia 2010 roku. Został on zakupiony przez Adama Sendera kolekcjonera sztuki współczesnej. Tekst został napisany na zwykłej kartce wyrwanej z zeszytu z trzema dziurkami na prawie stronie kartki. Kartka jest pogięta, poplamiona i podpisana przez Dylana.

Dzierżoniów  26.02.2019

Źródła:

Wszystkie cytaty w języku angielskim, jeśli nie ma podanych źródeł pochodzą z książki pt. Bob Dylan autorstwa Anthoniego Scanduto. Published by Publisher: Grosset & Dunlap; 1st edition (1971). ISBN-10: 0448020343.

.

1.Talkin 'John Birch Paranoid Blues. © 2019 Genius Media Group Inc.

2. Bob Dylan. Chronicles. Volume One. Wydawca: Simon &Schuster. New York.N.Y. Rok wydania 2004.

3. Suze Rotolo, Bob Dylan’s Girlfriend and the Muse Behind Many of His Greatest Songs, Dead at 67. Autor Andy Greene. The Roling Stone Magazine. February 27, 2011.

4. If I Had A Hammer © 2019 Genius Media Group Inc.

Adam Lizakowski – „The Times They Are A- Changin” albo nadchodzi nowe wielkimi krokami
QR kod: Adam Lizakowski – „The Times They Are A- Changin” albo nadchodzi nowe wielkimi krokami