Było to jedne z moich ostatnich spotkań z Czesławem Miłoszem w Berkeley przed moją przeprowadzka do Chicago i jego powrotu do Polski, do Krakowa, podczas którego rozmawialiśmy o Kalifornii, jej historii od czasów Indian i Hiszpanów, aż po dzień dzisiejszy. Mieszkałem w San Francisco już dziesiąty rok, najpierw wśród potomków Rosjan, przybyłych tutaj po Rewolucji Październikowej a później Polaków, który tak jak ja przybyli tutaj przed lub tuż po stanie wojennym.  Moje życie upływało wśród Amerykanów, kolegów ze studiów i tych z pracy, wśród których pracowałem.  Najpierw poznawałem miasto i jego parki, muzea i galerie, bary i kawiarnie, puby i księgarnie. Chodziłem jego ulicami, a później jeździłem swoim nowym samochodem (pierwszy i ostatni raz kupiłem samochód prosto od dealera).

Ożeniłem się i razem z żoną planowaliśmy przenieść się z San Francisco do Chicago. Powodów, dla których tak postanowiliśmy zrobić było „tysiące”, ale nie one są moim zainteresowaniem w tym wspomnieniu. Mnie fascynowało San Francisco i jego historia, a pan Czesław uwielbiał opowiadać o lokalnych bohaterach kalifornijskich, sam więcej o nich mówił niż pisał. Wykorzystywał bardziej historię Kalifornii i Dzikiego Zachodu przede wszystkim w swojej prozie, esejach, (Widzenia znad Zatoką San Francisco) niż w poezji, co nie oznacza, że nie pisał wierszy o Kalifornii czy o Kalifornijczykach poeta Robinson Jeffers).  Siedzieliśmy w pokoju gościnnym gospodarza tzw. living roomie, ogień płonął w kominku, piliśmy wódkę szwedzką, mocno mrożoną, tak gęstą, że kieliszki brane w palce bardziej przypominały kostkę lodu niż szkło. Na stole były śledzie zrobione przez moją żoną, oraz gruby czarny chleb kupiony w jednej z piekarń na mojej ulicy Clement, która znajdowała się żydowsko-rosyjskiej dzielnicy Richmont w San Francisco. Pan Czesław zasugerował mi abym przestał wspominać Polskę, której tak właściwie nie znałem, ani nie widziałem, bo nie byłem ani w Warszawie, ani w Krakowie, ani na Mazowszu, ani na Podkarpaciu, a bardziej zainteresował się miejscem, w którym obecnie mieszkam, czyli San Francisco i Kalifornią. Poezja polska potrzebuje nowego spojrzenia na świat, pół miliona Polaków nie wróciło do kraju przez Jaruzelskiego, trzeba o tym pisać a także tych rejonach świata, które są tak naprawdę biała plamą w naszej poezji. Wprawdzie był tutaj Henryk Sienkiewicz, pani Helena Modrzejewska, ale to XIX wiek, historia Kalifornii wciąż jest do opisania, jej początku są fascynujące. Na pierwszy plan wysunął się Junípero Serra, który kilka miesięcy temu został ogłoszony błogosławionym (25 września w 1988 przez papieża Jana Pawła II). Pomnik jego stoi w parku Golden Gate, obok którego przechodziłem setki razy. (Mieszkałem obok parku).  Jest w San Francisco ulica Juana Bautistę de Anza oraz ulica Balboa, na której mieszkałem przez pierwsze 15 miesięcy w San Francisco, tuż nad samym oceanem, pomiędzy latem 1982 a jesieni a 1983 roku. Jest w San Francisco ulica Suttera, na której znajdowała się fundacja pani Wandy Tomczykowskiej The Polish Arts and Culture Foundation, jest setki ulic poświęconych tym, którzy tutaj pierwsi postawili swoją stopę i wnieśli coś nowego w powstanie tego miejsca.

Przez okno w pokoju, w którym siedzimy widać Zatokę San Francisco, ocean, poniżej, bliżej nas, roślinność kalifornijska wzgórze, na którym stoi malutki domek poety pośród jodeł, sekwoi i świerków kalifornijskich. Mgły skrywając wieże mostów i powietrze kalifornijskie, przyroda, natura, piękno zachodzącego słońca i jego promieni kładących się na wodach Zatoki. Właśnie zakończyliśmy rozmowę o Polakach w San Francisco, jacy są i czy gazeta, która redagowałem od pięciu lat „RAZEM” przetrwa najbliższe miesiące. Ale temat się wyczerpał i nastała cisza. Słowa są już niepotrzebne, jest to osobliwa chwila, w której nie rozmawiamy, wiatr delikatnie głaszcze oszklone drzwi do salonu od strony ogrodu i tarasu. Przemawia do nas swoim językiem wyszlifowanym na dalekich stokach Sierra Nevada i wygładzonym na falach oceanu pod mostem Golden Gate i San Francisco – Oakland Bay Bridge. Wszystko jest tak nierealne, ni to sen ni to jawa, tak sobie pomyślałem. Do pana Czesława zwróciłem się tymi słowami: czy potrafi Pan sobie wyobrazić takiego na przykład Juana Rodrígueza Cabrillo, który ponoć był pierwszym Europejczykiem, który dotarł do Kalifornii i teraz pięćset lat później jego minę, gdyby popatrzył na Zatokę i te wszystkie światła w niej się odbijające. Co by sobie teraz pomyślał? Jego Kalifornia, dzisiaj wiemy, półtora razy większa od jego Hiszpanii i od Polski. I te wielkie góry pełne złota i srebra dwa razy wyższe od naszych Tatr, przez które musiało przedostać się tysiące, jeśli nie miliony ludzi, aby dotrzeć do Ziemi Obiecanej. Kalifornia pełna złota i poezji, do której europejscy poeci w czarnych swetrach albo marynarkach nie mieli dostępu. Jeszcze nie dojrzeli jak sady drzew migdałowych, albo pomarańczy w Dolinie Sacramento i minie sporo czasu i wiele wody upłynie w Russian River, zanim zaczną czytać wiersze w małych, zadymionych kawiarenkach swoje wiersze o wojnie w Wietnamie, czy przeciwko Ameryce.

A czy pan zna – zapytał się mnie pan Czesław- mój poemat Po ziemi naszej z tomu,”Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”. Nie przypominam sobie, abym go czytał – opowiedziałem szczerze.  Na pewno go przeczytam w najbliższych dniach, bo ja wie Pan – powiedziałem mało przekonywująco – ostatnio nie mam czasu na czytanie po polsku, ale mam Pańskie tomiki z ostatnich dwudziestu lat, po prostu muszę do tego tomu zajrzeć.

Poeta popatrzył na mnie ze zrozumieniem. To dobrze, proszę znaleźć chwilkę czasu, bo tam też pisze o Kalifornii, to na pewno Pana zaciekawi, a może nawet zachęci do napisania czegoś większego niż wiersze o tym pięknym miejscu na ziemi.   I wstał z kanapy, szybkim krokiem poszedł do swojego gabinetu i przyniósł mały tomik wierszy i podnosząc go lekko do góry powiedział, to ten.  Jest jeszcze inna książka zbiór esejów, w której pisze coś niecoś o tej pięknym ogrodzie Ameryki. Przeczytam Panu kilka fragmentów z tego poematu o tym, o czym teraz rozmawiamy, a w domu na spokojnie przeczyta pan całość.

Ojciec Junipero, urodzony na Morzem Śródziemnym,
przyniósł im wieści o pierwszych rodzicach,
o znakach, obietnicy i oczekiwaniu.
Mówił im, wygnańcom, że tam, w ojczyźnie,
wina została zmyta, jak zmywa się pył
z czoła ich polanego wodą.

„Wina zmyta jak pył z czoła polanego wodą” powtórzyłem za poetą, przepięknie to pan powiedział, lepiej nie można. Metafora otwiera druga przestrzeń, pył –śmierć, woda- życie. Te nawracanie Indian można porównać nawracanie Słowian przez Niemców w X wieku, gdy Mieszko przyjął chrzest a wraz z nim cała powiedzmy Polska, chociaż nie w tym zrozumienia, jakim teraz jest słowo Polska. Chciałbym zobaczy, twarze, oczy tych Indian, całkowicie zdziwionych i przestraszonych, gdy zakuci w zbroje z długimi mieczami, rycerze z brodami niegolonymi od miesięcy coś do nich mówią, a oni niczego nie rozumieją.

Ja to wszystko widziałem na własne oczy – odpowiedział pan Czesław, zjechałem Kalifornię, tak samo dobrze jak Litwę. Chociaż ona jest dziesiątki razy mniejsza. Widziałem jezioro Tahoe, Yosemite, drzewa sekwoi, spacerowałem ulicami Sacramento, chodziłem śladami generała Suttera, którego historię życia i przygód w Kalifornii znam dobrze. Chodziłem śpiącymi ulicami stolicy Kalifornii Sacramento, ale wewnętrznym uchem słyszałem głosy ludzi sprzed sto czy pięćset lat. Głosy kłócące się od złoto dopiero co wydobyte z koryta rzeki American River, jeszcze mokre. Słyszałem głosy modlitw o złoto i hymnów religijnych ludzi dopiero co przybyłych z Europy, i przekleństwa tych, co przybyli tutaj prawie pieszo lub na mułach z San Francisco.  Krzyki i bluźnierstwa mieszają się z zapachem potu, krwi i odorem pitej whiskey, w barach, których drzwi leniwie kołysze wiatr.  Tak te głosy się nakładają na siebie, głosy nawracanych Indian przez ojca Junipero Serra i jego głos cierpliwy, ale stanowczy, aby porzucili wiarę przodków, bo pochłonie ich ogień piekielny. Nie wiemy, czy pochłonął ich ogień piekielny, ale ogień chciwości na pewno, stali się parobkami a z czasem nawet niewolnikami. Czego nie dokonał ojciec Junipero, tego dokonał trzysta lat później niemieckiego pochodzenia Szwajcar Johann August Sutter podający się nawet za kapitana gwardii szwajcarskiej, który z czasem sam siebie awansował na generała. Ziemię, którą zdobył w swoimi metodami w znany sobie sposób, niecałe trzy godziny drogi autem od San Francisco, nazwał Nową Helwecją, trzeba dodać ziemię, której powierzchnia była większa od całej Szwajcarii.  Normalny człowiek tego nie mógł zrobić, to pewne, normalni nie są zdolni do takich czynów. Sutter był człowiekiem pozbawionym tego, czego my nazywany dobrocią. Był awanturnikiem, najpierw w rodzinnym mieście przepuścił pieniądze żony, którą wraz z dziećmi zostawił na pastwie losu, a później uciekł do Francji a następnie statkiem do Nowego Jorku i tak aż do San Francisco i Kalifornii.  Tutaj zbudował swoje królestwo, dosłownie królestwo trudniąc się niewolnictwem Indian, był rabusiem, pozbawiając ludzi podstawowych praw do życia, będąc jednocześnie tym co z Europy sprowadza, nasiona roślin, fortepiany i szampany. Zgubiło go złoto, tony złota odkryte na powiedzmy jego terenach, które wcześniej zabrał Indianom. Odkryte złoto spowodowało, gorączkę złota, co to znaczy to pan zapewnie wie, powiedział pan Czesław kierując swoją twarz w moją stronę. W salonie panował pół mrok, gospodarz nie zapalił światła, jedynie stojąca lampa w rogu pokoju rzucała słaby blask. Tak wiem odpowiedziałem – herbata już się skończyła pomyślałem –  i chętnym bym się czegoś napił, ale gospodarz, jakby na stół nie zwracał uwagi. Był pochłonięty tym co mówił.  Po chwili wrócił do tematu. Czytałem powieść Blaise Cendrarsa pt. Złoto albo historia cudowna generała Johanna Augusta Suttera. Gdyby dokładniej przyjrzeć się tej historii to dowiemy się, że wcale nie była cudowna historia, ale okropna, krwawa i okrutna. Sutter był zwykłym morderca, rabusiem, co w tamtych czasem, w tym miejscu w XIX wieku nie było niczym szczególnym. Takich jak on było niestety setki i wielu na jego miejscu robiłoby to samo, albo zachowywało się jeszcze gorzej. Taka jest natura ludzka, zło ani dobrość nie ma miary, aby nią zmierzyć, ani języka, aby opisać..  Tysiące ludzi ginęło od noża, kuli z głodu, na tym jest zbudowana historia Kalifornii, Ameryki.  Te wieżowce oglądane przez moje okno tarasowe, są wybudowane na ziemi Suttera. A sztandar kalifornijski, który tak pięknie i dumnie powiewa przed City Hall of San Francisco, czy w Berkeley, to zasługa kilku opijusów, awanturników, który w miasteczku Sonoma niedaleko stąd, wpadli na pomysł proklamowania republiki kalifornijskiej. Wdarli się do domu meksykańskiego burmistrza, który w imieniu Meksyku sprawował tutaj władze.  Ten widząc zgraję pijanych drabów oddał im pistolet z nadzieją, że jutro wytrzeźwieją i wszystko wróci do normy.  Tak się nie stało, żona jednego z nich oddała na sztandar swoją spódnicę, ktoś namalował na niej niedźwiedzia Grizzly, i tak powstała flaga stanu Kalifornia. W ten sposób Meksyk stracił Kalifornię, swoją najpiękniejszą i najbogatszą krainę. Kilka miesięcy później odkryto złoto na terenach Suttera, ten stał się najbogatszym człowiekiem świata, tysiące ton złota wypłukiwano z rzek. Poszukiwacze szczęścia i złota nie tylko z całej Ameryki, ale i świata w przeciągu kilkunastu miesięcy rozparcelowali i zrujnowali jego ziemię, doprowadzając go do szaleństwa. Tutaj pan Czesław zakończył swoją opowieść. Nastała cisza. Mocnej wbiłem się w swój fotel, nie mając śmiałości zapytać gospodarza o cokolwiek. Czułem, ze spotkanie dobiegło końca. Mogłem wstać, rozprostować nogi i opowiedzieć się po stronie zniewolonych Indian, lub Meksykanów, albo awanturniczych jankesów, którzy proklamowali Amerykę na zachodzie kontynentu.  Złodziej został okradziony przez złodziejów, tak sobie pomyślałem. Nigdy nie byłem tak blisko tego morderczego amerykańskiego mitu, który w Polsce, w Pieszycach, w Górach Sowich, był malowniczą historią dobrych i szlachetnych Indian i paskudnych, wrednych kowboi. Historii Indian nikt nie opowie, bo ich w Kalifornii już chyba nie ma, zostali na przestrzeni stuleci wymordowani, pozbawieni swojego języka i kultury. Ich bólu nikt nie wysłowi, ani nie opisze w poemacie, czy epopei. „Kowboje” opowiadają swoją historię jak zdobyto dziki zachód w tysiącach filmach i książek. Opowieść pana Czesława zrobiła na mnie duże wrażenie, nie zostałem obojętny na jego słowa.  Spędziłem sporo czasu w bibliotece miejskiej w Down Town San Francisco na wertowaniu książek poświęconych Kalifornii i jej historii pisanej przez białego człowieka. Napisałem kilka wierszy, dołączyłem własną narrację i tak powstał tom wierszy pt. „Złodzieje czereśni” wydanym w 1990. Jest w nim jeden rozdział pt. Wyspa Kalifornia opisuję w nim w poetycki i bardzo skrótowy sposób ten jak wspaniały kawałek ziemi, na którym przyszło mi spędzić pierwszą dekadę życia w Ameryce.

Dzierżoniów 8.02.2019


Wiersze kalifornijskie  

Krótka historia Kalifornii

Najpierw po lodowcu na nogach przybyli Indianie
z łukiem i kamiennym toporkiem w poszukiwaniu jedzenia
w pogoni za jeleniem nazywając góry jeziora drzewa
chmury zwierzęta swoimi braćmi modlili się
do słońca księżyca bizona

Następnie statkami z żaglami malowanymi w krzyże
w imieniu króla kochającego złoto i Boga
przypłynęli katolicy Hiszpanie w pięknych lśniących zbrojach
z mieczem w ręce różańcem na szyi biblią w kuferku
chciwością w sercu miejsca swych postojów nazwali
imionami świętych zakładając osady i miasta

Po nich ze wschodu konno i na wozach przybyli protestanci
z Niemiec i Anglii w poszukiwaniu lepszego życia i złota
z pistoletami na biodrach strzelbami na ramieniu
nazwiskami swoich bohaterów nazwali ulice
wymordowali Indian niewymordowanych przez Hiszpanów
i potomków Hiszpanów

Kalifornię przyłączyli do Unii Stanów cesarstwa kapitalistycznego
sprowadzono Chińczyków Japończyków Filipińczyków
do sprzątania prania i gotowania
Meksykanie zajęli się rolnictwem czarnych niewolników awansowano
na pomoc domową biali zajęli się handlem winogronami
założyli banki wybudowali szpitale uniwersytety kościoły fortuny

Zanim ja postawiłem nogę w San Francisco wszystko było już
uporządkowane ułożone zaplanowane Indianie zabici
Hiszpanie przepędzeni złoto wydobyte pola winogron podzielone
banki kamerami strzeżone
Chińczyków Japończyków Filipińczyków Afrykanów skazano na getta
Niemcy i Anglicy zostali Amerykanami

Marzenia jak drogocenne perły spoczywały bezpiecznie na dnie
w ogniotrwałych kasach pancernych do których zapomniano
tajemnicze szyfry pozostała najgorzej płatna praca
ale nią gardziłem oraz tanie wino które niewybrednym smakuje

San Francisco 1987

Amerykańscy Poeci

Amerykańscy poeci których znam
przypominają mi wielkiego
prehistorycznego ptaka
który jeszcze ma pazury i łuski
jest za ciężki aby móc daleko pofrunąć
lub usiąść na gałęzi
ale uparcie patrzy w niebo
i przegląda się w gwiazdach.

Amerykańscy poeci których znam
lubią słuchać muzyki z lat 60 i 70
boba dylana, the beatles, stonesów, joplin
hendrixsa, led zeppelin
palą marihuanę piją piwo
piszą wiersze o wietnamie
wymyślają tytuły 67, 68
narzekają na polityków
i są niezadowoleni z muzyki nowej fali.

Amerykańscy poeci których znam
czytają wiersze francuskich
19-wiecznych poetów, whitmana,
dostojewskiego, alberta camus,
poe, ginsberga
listy do młodego poety rilkego
bladca, eliota etc.

Amerykańcy poeci których znam
nie potrafią powiedzieć mi
dlaczego nie ma poezji, żadnej poezji
w newsweek, time, peple, new york time
washington post, san francisco examiner
playboy, usa today, penthouse etc.

Amerykańscy poeci których znam
nie chcą powiedzieć mi
dlaczego nie ma ich zdjęć
na pierwszych stronach, żadnych stronach
wyżej wymienionych gazet
natomiast są zdjęcia papieża
polityków, prezydentów, nagich kobiet
sportowców, szpiegów, kosmonautów
gwiazd rockowych i filmowych   
komunistów, morderców
pepsi coli i hamburgera.

Amerykańscy poeci których znam
mieszkają w san francisco
w mieście tym jest 4.5 poety na jard kwadratowy
poeci ci gdy piszą wiersze
to malują twarze w kolory
ubierają się w skóry biorą maczugi
i wychodzą na polowanie
poezja na którą polują to dzikie zwierzę
które się nie karmi i nie dotyka
a które żyje w ameryce
od końca trzeciego zlodowacenia.

San Francisco 1989

Kto obudził mnie o świcie

nie idea rewolucji lub anarchii
nie trzęsienie ziemi lub pożar
nie senna zmora lub powrót do kraju
nie pijany współlokator z Warszawy
ale śmieciarze

trzech młodych Włochów nawołujących się
w swym słowiczym języku
chłopcy-strzały w serca dziewcząt
z Palermo lub Neapolu lub Wenecji
przybyli do San Francisco na zarobek
z Republiki Snów
poetów i malarzy
architektów i rzeźbiarzy
śpiewaków operowych

z hukiem popychają kółka blaszanych kubłów
pełnych śmieci
w kierunku auta śmieciarki
z cierpliwością matki czekającej na nich
tuż przy krawężniku
cała ulica jest przebudzona
bracia irlandzcy klną bo do drugiej nad ranem
siedzieli w barach z piwem
przybysze z Azji klną bo mają po dwie prace
i chcą się wyspać
a ja obiecuję sobie że nigdy więcej
nie wynajmę pokoju z oknami
na ulicę
lecz wszyscy wspólnie zazdroszczą im
tak dobrze płatnej pracy

a poranek zezowaty złodziej ludzkich snów
o uśmiechu dziecka
ukryty za kominami dachów
uśmiecha się słońcem

Z Pieszyc do San Francisco

Rym „bardzo blisko” sam się pcha na usta.
I rym i prawda.
Zależy od tego na którym końcu łóżka siedzę.
Lewy (przy oknie) widzę czubki drzew w parku
oraz wieże mostu Golden Gate.

Prawy (przy szafie) mam w niej rzeczy mi bliskie
jestem w Pieszycach
(Nie potrzeba dużej wyobraźni ani wysiłku.)
Muszę pamiętać lewy czy prawy koniec łóżka.
Gdy śpię nogi mam w San Francisco (rzeczywistość)
a głowę w Pieszycach (sny).

Listów do domu nie piszę (nie mam o czym pisać)
pieniędzy nie wysyłam (nie mam ich)
na traktor, samochód, dom, materiały budowlane, etc.
W głowie mi się nie mieści
jak można mieć video taśmę z rodziną
lub rozmawiać z nią przez telefon dwa razy w miesiącu.
Co to za emigracja, co to za emigrant ?

Nie za bardzo interesuję się rodziną tzn.
kto umarł, kto się urodził, kto z kim śpi
a czyje są dzieci etc.
kto z kim się czubi, a kto z kim się lubi, etc.

Jestem emigrantem na starą modłę.
Cierpię w samotności
nie uskarżam się, czasem ojczyznę nazwę „ukochaną”
czasem „dziwką”.
Wolę książki niż emigracyjne towarzystwo
bardziej kocham wiersze niż siebie.

Pokój mój jest mały, jeśli mam gości sadzam ich
Na 21 tomach Encyklopedii Britannica,
po 7 pod tyłek (nigdy nie przyjmuję więcej niż trzy osoby)
a poza tym wiedza najlepiej wchodzi do głowy
przez siedzenie.
Nikomu nie pozwalam usiąść na mym łóżku
łóżko moje to  strefa wpływu dwóch cesarzy,
dwóch idei, dwóch kontynentów, dwóch kultur,
dwóch religii, dwóch granic, dwóch cywilizacji,
wody i ziemi, rzeczywistości i snów.

San Francisco 1986/88

San Francisco 

San Francisco sprytny lis
ukryty za rogiem zatoki
z wysuniętą łapą półwyspu.

Gdyby był tutaj sad czereśniowy
ogrodzony największym płotem z psami
zapach kwitnących drzew czereśniowych
napełniłby powietrze
i pszczoła rozpruwałaby je swoim
bzz…bzz…bzz…

Nie ma sadu czereśniowego a jedynie górki, pagórki
gęsto porośnięte drewnianymi domkami
ulice ułożone równolegle i prostopadle
do horyzontu linii lub brzegu oceanu.

Kopuła Civic Center przypomina
ciastko z wiśnią na czubku kremu
Modern Museum, Public Library
rzymskie łaźnie
gmachy Symfonii i Opery
mają kształty kosmicznych gołębników.

Ani skała ani woda
ani brzęk tłuczonych fal Pacyfiku
ani piękno wiktoriańskich drewnianych domów
nawet Park Golden Gate
w którym koliber uwija się wśród kwiatów
a bezrobotny świerszcz daje bezpłatne koncerty
ani trawa śpiewająca wielkim chórem
starodawne pieśni indiańskie
nic
nie przypomina mi
zapachu kwitnących drzew czereśniowych.

Nie martwią się tym przechodnie i turyści
(na Powell Street i Market St. lub Union Square)
oczy ich liczą dolary w locie
nie obchodzi to pół śpiących żebraków i włóczęgów.

Pięciu Murzynów z twarzami kubistycznych figur
z obrazu Picassa
znęca się nad instrumentami perkusyjnymi
(nazw ich nie znam) śpiewają bluesa…
„kochać cię baby to wypalić 50 papierosów dziennie
sam siebie nienawidzę za to, że cię kocham, baby
zdradzę cię tam baby… o ja, baby…”

Jak ja tutaj się znalazłem
tam za kilka tygodni drzewa czereśniowe zakwitną –
minął szybko kwiecień i maj, czerwiec się kończy
słońce czerni czereśnie wlewając fiolet
te co spadną na ziemię są najsłodsze i najpyszniejsze
biały tłusty robak spija nektar
- oto obraz kosmosu doskonały
armie mrówek słodki miękisz atakują
pozostawiając pestkę – duszę czereśni
która następnej wiosny puści korzeń młody –
mechanizm doskonały,
żaden drucik się nie przepali
żadnych spięć czy awarii.

Autobus 38 Geary

Wracałem tym autobusem
przed 12. w nocy z embarcadero center

Na przystanku przy skrzyżowaniu ulic
geray i powell wsiadła grupa azjatów
gwarno i tłoczno było przez kilka
przystanków
a gdy się wygodnie usadowili
zapadli w sen
Ludzie ci zmęczeni byli harówką
w luksusowych hotelach w których
wykonywali za najmniejsze stawki
(zazdrościłem im byłem bezrobotny)

Ostatnie autobusy rozwoziły emigrantów
którzy w krajach
europy środkowo-wschodniej
azji południowo-wschodniej
ameryki centralnej i południowej
uchodzili za wybrańców boga
którzy wygrali wielką stawkę na loterii życia

Tym co zazdrości się szczęścia
to pomywacze naczyń kuchennych
zastępcy zastępców
w hierarchii kuchennej
oni są z azji

Hotelowi otwieracze drzwi, taksówek,
sprzątacze pokoi hotelowych, korytarzy
łazienek, garaży,
są z ameryki

Kelnerzy, naprawiacze, bagażowi,
windziarze,
roznosiciele drobnych przesyłek
są z drugiej europy

Wszyscy uciekli przed komunizmem
tak przynajmniej powiedzieli
oficerom FBI na przesłuchaniach
Uciekli przed więzieniem, kulą w łeb
kajdanami, nocnym pukaniem do drzwi,
biciem po głowie, kopami w jaja

Uciekli do wolności
a wpadli w otwarte ręce kapitalizmu
w którym dyktatorem jest życie
sługą – kapitalista
niewolnikami – oni

Dyktator – życie nie zna litości
przystawia pistolet z kulą beznadziejności do łba
potrząsa kajdanami codzienności
nieustanny brak pieniędzy – to tajniak
pukający do drzwi
nie dający spać spokojnie
nieznajomość języka bije po pysku
samotność kopie w jaja

pomyśleć, że są tacy co im (mnie)
zazdroszczą ziemi obiecanej

San Francisco 1988

Gold!!! Boys!!! Gold!!!

Zupełnie do nie niepodobni
nicponie, łowcy bobrów, awanturnicy
hodowcy winogron, amatorzy przygód
pijacy bez przyszłości, marzyciele
a jednak mogliby być moimi braćmi
aż tak dużo nas łączyło
Kalifornia słoneczny ogród
i ten pęd do kłopotów i zmartwień
i chęć łatwego zysku
i budowanie zamków na lodzie.
Był rok 1848 w Dolinie Sacramento
w korycie rzeki American River
odkryto złoto kto żyw tam gnał
rycząc Gold !!! Boys !!! Gold !!!
Był rok 1981 otwarto Bramy na Zachód
kto żyw tam gnał z okrzykiem na ustach
Wolność !!! Chłopcy !!! Wolność !!!
Ilu poszukiwaczy złota zastanawiało się nad
Pięknością gór, urokiem doliny, błękitem nieba
ilu emigrantów zastanawiało się
nad konturem miast, pracy niewolniczej
stoję nad Zatoką San Francisco
fala szepcze wiele jeszcze nie odkrytych tajemnic.

Gold! Boys, Gold! Gorączka Złota

W 1845 roku jednym z pasażerów wozów konnych wyjeżdżających z New Jersey do Kalifornii był młody mężczyzna o nazwisku James Wilson Marszall. Najął się on do pracy jako budowniczy tartaku u niejakiego Suttera, który właśnie budował południowy fort nad rzeką o nazwie American River, niedaleko miejscowości Coloma w Dolinie Sacramento.

Podczas inspekcji koryta rzeki wczesnym rankiem 24 stycznia 1848 roku, Marszall zauważył w wodzie połyskujące kawałki metalu wielkości ziarnka grochu. W pierwszej chwili – gdy wyjmował je z wody – myślał, że jest to piryt „złoto głupich”. Nie wierząc samemu sobie, zgniótł jeden z nich pomiędzy dwoma kamieniami. Zdziwienie jego było jeszcze większe, gdy kawałek ten zamiast się rozsypać zrobił się ciepły i miękki. Na czwarty dzień od swojego odkrycia udał się swojego pracodawcy i właściciela tartaku, Suttera, aby poinformować go o odkryciu. Sutter mieszkał w swojej fortecy, w miejscu, w którym obecnie znajduje się stolica stanu Sacramento. Podniecony tą wiadomością zdawał sobie sprawę czym grozi rozpowszechnienie wiadomości o odkryciu złota. Pierwszym jego odruchem było wysłanie swojego człowieka z listem do pułkownika R.B.Masona – zarządcy Kalifornii w Monterey. ”Dokumentem” tym informował go, że wziął w „dzierżawę” na trzy lata ziemię wokół tartaku tj. około 12 mil. Miejscowi Indianie, właściciele tej ziemi, otrzymali w zapłacie stare koszule, kapelusze, chusteczki do nosa, mąkę oraz „inne artykuły codziennego użytku” o bardzo małej wartości.

Należy wątpić w to, czy kiedykolwiek Marszall myślał o tym, że jego odkrycie będzie przyczyną największej wędrówki ludzi od czasu wypraw krzyżowych.

W ciągu niecałych sześciu miesięcy od odkrycia złota Walter Colton alcalde (burmistrz) Monterey pisał: kowale rzucili młoty, stolarze strugi, murarze kielnie, farmerzy sierpy, piekarze piekarnie, kapłani wiernych. Wszyscy udali się w góry płukać złoto.

W czerwcu 1848 roku rzadkością było spotkać mężczyznę w Monterey, San Jose, San Francisco, Santa Clara. Żołnierze dezerterowali z armii, to samo robili ci, którzy udali się za nimi na poszukiwania. 509 statków czekało na wyładunek w porcie San Francisco. Obsługę portu i marynarzy ze statków można było znaleźć w górach przesiewających złoty piasek. Sklepy, szkoły, kościoły, urzędy były zamknięte. Nawet osobisty kucharz gubernatora uciekł w góry. W polu gniła pszenica, w sadach owoce, na plantacjach winogron – winogrona. W ciągu trzech lat pomiędzy rokiem 1847-50 ludność Kalifornii wzrosła 6-krotnie, z 15 tys. do 92.497 osób.

***                                         

Ironią losu jest to, że Hiszpanie, będący w północnej Kalifornii w rejonie Doliny Sacramento przez 70 lat, nie odkryli złota. Złośliwi mówią, że dobry Bóg zamiast hiszpańskich katolików „którzy trzymali świat w ciemności”, wybrał amerykańskich protestantów, „którzy lepiej to docenią”. Tylko dobry Bóg raczy wiedzieć, jakby potoczyły się losy Kalifornii i całego zachodu Ameryki, gdyby złoto zostało odkryte o dwa lata wcześniej. Wyobraźnia i spekulacja jest tak olbrzymia, że jeden z historyków amerykańskich wysnuł przypuszczenie, że północna granica Meksyku byłaby z Kanadą.


Do Generała Sutera
Dwadzieścia lat myślę o tym, jak rozpocząć list
o tobie, do ciebie generale. Kto nie zna ciebie,
kto nigdy o tobie nie słyszał,
komu łzy nie płynęły przy czytaniu
historii twojego życia,
która jest żywą historią Kalifornii,
miasta San Francisco, nie ma prawa nazwać się

K  A  L  I  F  O  R  N  I  J  C  Z  Y  K  I  E  M

Kto nie widział twojego fortu w dolinie Sacramento,
kto nie chodził ulicami miasteczka Colomy, nigdy
nie zrozumie, czym była i jest Kalifornia dla milionów
ludzi żyjących marzeniem o lepszym jutrze, lepszym życiu.
Próbowałem coś napisać do ciebie, a jednak dwadzieścia lat
mi to zabrało.

J  O  H  A  N  N  I  E    A  U  G  U  Ś  C  I  E    S  U  T  E  R  Z  E

Ty
z pokładu „Esperance” - pierwszego parowca kołowego
z kwadratowymi żaglami
dumnie wpływającego do Nowego Yorku,
Ty
bankrucie, uciekinierze, złodzieju, włóczęgo,
oszuście, mógłbym powiedzieć, że cię kocham.
Uciekłeś z Europy jak szczur.
Kogo
mogłeś okraść, to okradłeś,
kogo
mogłeś oszukać, to oszukałeś,
ktokolwiek
pokładał w tobie
jakiekolwiek
nadzieje, zawiódł się,
i tak rozpoczyna się cudowna podróż, krwawe życie,
przeklęty los, tysiące wylanych łez, śmierć najbliższych
generała Johanna Augusta Sutera.
Jest niedziela.
P s s s s s s s s s s s s s s s
Ty
w Nowym Jorku w1834 roku - rozbitku ze Starego Świata,
Ty
w Nowym Świecie odkrytym dla życiowych rozbitków,
malkontentów, nieudaczników, włóczykijów, straceńców,
którzy całe swoje życie postawili na jedną kartę,
których po świecie gnała romantyczna pasja,
młodzieńcza naiwność, gorąca krew, pragnienie bogactwa,
łatwego życia, taniego wina, pięknych i cudzych kobiet,
Ty
wśród nich, tych niepokornych, pierwszych socjalistów
z Niemiec, pierwszych mistyków z Rosji, pierwszych
zwolenników systemu falansterów z Francji,
Ty
wśród ideologów, których szczują wszystkie policje Europy,
wśród wielkich umysłów epoki i wśród ludzi, którym brakuje
piątej klepki, wśród bandytów z portów Londynu czy
Amsterdamu,
Ty
wśród chłopów ze Szkocji i Irlandii, głodującej Skandynawii,
upośledzonych gospodarczo Włoch, wśród greckich, polskich,
węgierskich patriotów, ofiar wojen napoleońskich,
Ty
z lekkim sercem opuszczasz generale Nowy York,
wschód Ameryki, w dolinie Missisipi też nie zagrzejesz
długo miejsca, skierujesz się na
Z  A  C  H  Ó  D
Tam,
gdzie miliony bizonów beztrosko gryzą trawę,
gdzie
tysiące chętnych pojechały szukać bogactwa i mało kto wrócił,
jedni
umarli na prerii, drudzy z głodu, z pragnienia,
jedni
umarli na pustyni z gorąca, drudzy w górach z zimna,
innym
Czerwone Twarze zdjęły skalpy z głów.
Generale,
tobie Indianie uratowali życie, oni pierwsi powiedzieli ci
o tym zaczarowanym słowie - miejscu magii i cudowności:

K  A  L  I  F  O  R  N  I  A

Kalifornia od chwili jej odkrycia stanowiła część korony
hiszpańskiej. Była jedną z prowincji wicekrólestwa
hiszpańskiego w Meksyku. W 1839 roku stolicą prowincji
było Monterey liczące 35 tysięcy mieszkańców, w tym
5 tysięcy białych i około 30 tysięcy Indian. Ty jednak
generale wybierasz dolinę Sacramento, osiedlasz się
przy ujściu rzeki Rio de los Americanos, zakładasz
własne państwo - Nową Helwecję, dochodzi do potyczek
z Indianami, wkraczasz się na ich tereny łowieckie.
Chwycili za broń, nocami podpalali stogi i stodoły,
za dnia mordowali samotnych pasterzy, kradli bydło,
nie było dnia, żeby nie przyniesiono trupa zabitego
farmera, trupa oskalpowanego drwala lub plantatora,
po wielu trudach i wysiłkach żyjesz jak król,
zwą cię cesarzem, tysiące ludzi pracuje u ciebie
i dla ciebie, niczego ci nie brakuje, chociaż dużo pragniesz,
ludzie o tobie mówią, że jeździsz na białym koniu, siodło
masz ze złota, wędzidło także złote, tak jak i strzemiona,
i ostrogi, nawet podkowy konia są ze złota.
W kraju, w którym mieszkasz, panuje nieustające święto,
wódka całymi dniami leje się strumieniami.
Wielu widzi w tobie przeznaczenie, ojciec Gabriel,
opiekun Indian, którego nauki są znane wśród dzikich plemion,
bo żyje pośród Siuksów, Osagow, Komanczy, Czarnych Stóp,
Węży, Niedźwiedzi, Pum, którego słuchają jak wyroczni,
powiedział: Kapitanie
(wtedy Suter był jeszcze kapitanem)
kawał historii świata spadło na twoje barki,
ale ciągle mocno się trzymasz. Unieś głowę wysoko, wysoko,
rozejrzyj się wokół. Popatrz na te tysiące młodych i starych ludzi
przybywających tu codziennie, aby pracować nad zdobywaniem

S  Z  C  Z  Ę  Ś  C  I  A

Z Europy sprowadzasz nowe nasiona, sadzonki drzew owocowych, zakładasz plantacje bawełny, ryżu, indo, winnice, pojawiają się inni biali zwabieni twoim bogactwem i sławą, głównie Rosjanie, Niemcy, Irlandczycy, im dajesz pracę, zatrudniasz zgodnie z ich umiejętnościami, codziennie w porcie San Francisco ładują na statki twoje konie, skóry, talk, pszenicę, mąkę, kukurydzę, suszone mięso, sery, masło, deski, wędzonego łososia, liczne stada pasą się na soczystych łąkach, sady obfitują w owoce, w warzywnikach rosną jarzyny ze starego świata obok roślin tropikalnych, rzędy magnolii, palm, bananowców, drzew kamforowych, pomarańczy, cytrusowych drzewek. Jadło jest znakomite, czego tylko ludzkie podniebienie zapragnie, zakąski, pstrągi i łososie z miejscowych rzek, szynka pieczona na szkocką modłę, udziec sarni, łapy niedźwiedzi, wędzony ozór, faszerowany prosiaczek posypany mączką z tapioki, reńskie, a także trochę starych win francuskich, które przejechały pół świata i nie zwietrzały, tak o nie dbano.

Do stołu podają najpiękniejsze kobiety z Hawajów i innych wysp,
śliczne Indianki i Metyski, przygrywa orkiestra hawajska,
na końcu, gdy wraca odwaga i pewność siebie, jak każdy emigrant,
któremu się udało, po 14 latach zapraszasz do siebie rodzinę.
R  O  D  Z  I  N  A
W cieniu włoskiej altanki, głaszcząc ulubionego psa,
myślisz o rodzinie, zostawiłeś ją w nędzy:
żonę, trzech synów i córkę,
lecz przez te wszystkie lata o nich myślałeś,
jak każdy emigrant umierałeś za nimi
z tęsknoty w wielkiej samotności będąc częścią zwariowanego
świata ludzi i przedmiotów, marzeń i snów
wymieszanych z rzeczywistością,
gdy nadarzyła się okazja, pomogłeś, zawsze pomagałeś,
czas pomyśleć o rehabilitacji, o honorze, nazwisku,
zanim oni do ciebie dotarli, zanim postawili stopę
na kalifornijskiej ziemi, musieli spłacić twoje długi
w starej ojczyźnie, unieważnić hańbiące wyroki,
wypolerować twój portret w oczach
ludzi, którzy jeszcze żyli, jeszcze cię pamiętali,
pomogły w tym twoje amerykańskie dolary,
które wysyłałeś z każdym miesiącem
więcej i więcej, i więcej, i więcej
aż zostałeś uznanym i szanowanym człowiekiem,
cieszącym się zaufaniem największych banków świata,

lecz
stała się rzecz straszna, sam diabeł spiskował, 
wszelkie moce piekielne się sprzysięgły przeciwko tobie,
teraz to widzę i rozumiem i nie ma nic w tym dziwnego,
że na stare lata zostałeś najlepszym interpretatorem Apokalipsy,
pan Marszall

cieśla z New Jersey, budujący młyny dla ciebie, odkrył złoto w nowo wybudowanym tartaku w Colomie, na twojej ziemi odkryto żyłę złota, górę złota, morze złota, kopalnie złota, w jednej chwili stałeś się najbogatszym człowiekiem świata, to co się stało później, było straszne, złoto cię zrujnowało, złoto zabiło marzenia, złoto, przeklęte złoto, nie możesz tego zrozumieć mów:

G  O  R  Ą  C  Z  K  A    Z  Ł  O  T  A

Ludzie stracili rozum, marynarze uciekali z okrętów, żołnierze z wojska, każdy zamykał swoją chałupę, barak, farmę, warsztat, miasta się wyludniły, stanęły młyny, w jedną noc okradziono mnie ze wszystkiego, garbarnie były puste, skóry gniły w kadziach, pastuchy opuszczali stada, plantatorzy plantacje, zboże gniło w polu, owoce w sadach, w stajniach, oborach stały głodne zwierzęta, wszyscy poszli w góry płukać złoto.

Och Generale!!!
Inni dorabiają się fortuny, nic nie robisz, nie stawiasz przeszkód,
z obojętnością patrzysz, jak zabierają i dzielą twoją ziemię,
nadają sobie tytuły własności, sporządzają nowe mapy,
dewastują twoje mosty, kanały, stawy, śluzy, drogi, młyny,
kto ci za to wszystko zapłaci, kto ci odda choćby małą część,
okradziono cię ze wszystkiego, twoje życie stało się piekłem,
tłum krzyczał:
SAN   FRANCISCO > KALIFORNIA > SUTER

Te trzy słowa obiegły cały świat, znano je wszędzie, w najbardziej oddalonych zakątkach. Z każdego miejsca na kuli ziemskiej wyruszali pojedynczy ludzie, wspólnoty, klany, bandy. Wyruszali do Ziemi Obiecanej, gdzie wystarczyło schylić się, żeby podnieść masę złota, pereł, diamentów, wszyscy dążyli do jednego celu:

E  L  D  O  R  A  D  O

Grasują bandyci i złodzieje, walka o życie to prawo silniejszego, strzały w plecy, wieszanie na lasso, kopanie leżącego, szeryfem jest pistolet kaliber 45, prawem mocna pieść, wiadomość o złocie jest szybsza od ptaka i konia, ten czy tamten już wyjechał, inni jadą teraz w ślad za nimi, a następni pojadą po nich. Następni, następni, następni…  Wielu dorobiło się już milionów. Wszędzie tam jest złoto, zbiera się je łopatami, wystarczy tylko się schylić, mieć mocne plecy do znoszenia worków ze złotem z gór do miasteczek, aby tam zamienić je na whisky i dziewczyny.  Złoto to rzecz przeklęta, przeklęci ci wszyscy, którzy tutaj przyjechali, którzy tu przyjeżdżają i ci, którzy będą je wydobywać, bo większość z nich zginie. Życie staje się piekłem, ludzie zabijają się, mordują. Wszyscy oszukują, kradną.

Wielu zwariowało albo popełniło samobójstwo i to dla
Z   ł   o   t   a 
cały świat generale przewalił się przez twój dom,
twoją ziemię, twoje życie. Tysiące razy myślałeś,
ile to wszystko jest warte, jak długo gorączka złota może trwać,
ile milionów dolarów wydobyto z twojej ziemi,
ile tysięcy ludzi bezprawnie zamieszkało na twoim terytorium,
ilu z nich zostało pochowanych w twoich ogrodach, sadach, na polach,
ilu z nich złoto uczyniło mordercami, pijakami, straceńcami,
Z    ł    o   t   o 
przynosi nieszczęście, teraz jesteś tego pewien.

A  N  T  Y  C  H  R  Y  S  T    T  O    Z  Ł  O  T  O

Do nóg Generała pada pewna Rosjanka, podczas gdy on komentuje wizje świętego Jana i opowiada epizody ze swojego życia. On, najbogatszy człowiek świata, teraz nie ma nic, jego życie, niedole, niedostatki, cała energia, wola, wytrzymałość, nadzieje, wszystko było niepotrzebne, on nie ma nic, to, co tak kochał: książki, papiery, instrumenty muzyczne, broń, narzędzia, skóry niedźwiedzi i pum, futra, kły morsów, fiszbiny wielorybów, wypchane ptaki, kolekcje motyli, indiańskie ubiory i wyroby, kolekcje bursztynów, szlachetnych kamieni, wszelkiego rodzaju minerałów, wszystko obróciło się w popiół.

Złoto północnej Kalifornii było jego, teraz wszystko obróciło się
w kupkę gorącego popiołu, wszystko to, co było najdroższe,
co reprezentuje życie i jest dumą człowieka, uleciało,
ze szczytu góry spoglądałeś na ogromny kraj, który użyźniłeś,
ogarnięty był grabieżą i ogniem, dochodziły do twoich uszu
odgłosy strzałów i ciżby, to co było ci tak bliskie i drogie,
zamieniło się w
P  O  P  I  O  Ł  Y    I    Z  G  L  I  S  Z C  Z  A
We wrześniu 1850 roku Kalifornia wchodzi w skład Konfederacji
Stanów Zjednoczonych, lecz Waszyngton jest daleko,
na terenach generała powstało dziesięć wielkich miast,
m.in.  San Francisco, Sacramento, Fairfield,
setki farm, 1 500 miasteczek i osad,
nie można temu zaradzić, nic zrobić, adwokaci fałszują
dokumenty, wystawiają nowe akty własności,
tylko w samym Nowym Yorku powstało 65 spółek
zajmujących się eksploatacją złóż, zebrany kapitał
sięgał milionów dolarów.
Żona Generała
umarła na progu domu tuż przed przywitaniem się z nim,
córka Mina jest w ciąży, przeszła wstrząs nerwowy,
ma trudności z mówieniem, syn Victor wyruszył w drogę
powrotną do Europy, ale jego statek zaginął
gdzieś na morzu koło Cieśniny Magellana,
drugi syn Artur zginął broniąc swojej farmy,
najstarszy syn Emil - adwokat - popełnił samobójstwo
w jakiejś komórce nie będąc w stanie znieść presji otoczenia.

Generale

tak się kończy twoja historia, twojej Kalifornii, Nowej Helwecji, tak się kończy historia emigranta ze Szwajcarii, najbogatszego człowieka świata z Kalifornii, żyjącego na zasiłku rządowym, starego wariata, który podał do sądu rząd Stanów Zjednoczonych o odszkodowanie na sto milionów dolarów.

Tak się kończy historia najbogatszego człowieka świata. A to dopiero niezły żart!

Ps.

Generał August Suter umarł w wieku 73 lat, 17 czerwca o trzeciej popołudniu w 1880 r. Amerykański Kongres nigdy nie wydał ani orzeczenia, ani oświadczenia przyznającego mu – jako prawowitemu właścicielowi – ziemię, na której odkryto złoto. Generał nie otrzymał odszkodowania za poniesione straty. Również nikt z jego rodziny nigdy nie upomniał się o jakąkolwiek rekompensatę. Jeszcze można działać, jeszcze można żądać. Kto chce złota? Kto chce złota?

Źródła:

Powyższy tekst został oparty na książce Złoto Blaise Cendrasa wydanej przez Noir sur Blane w 1999 roku w Szwajcarii.  Thank you very much Mr. Cendras.

Adam Lizakowski – Legenda o poszukiwaniu ojczyzny i swojego miejsca na ziemi. San Francisco. Kalifornia
QR kod: Adam Lizakowski – Legenda o poszukiwaniu ojczyzny i swojego miejsca na ziemi. San Francisco. Kalifornia