Z Bogiem po naszej stronie

Moje nazwisko – nic wam powie
Ile mam lat – nieważne
Miejsce z którego pochodzę
Zwą Środkowym Zachodem
Tam się uczyłem tam wychowałem
Praw przestrzegałem
A kraj w którym mieszkam
Ma Boga po swojej stronie.

Och, książki historii mówią
Pięknie to mówią
Kawaleria szarżowała
Indianie padli
Kawaleria szarżowała
Indianie umarli
Och, kraj dopiero się rodził
Z Bogiem po jego stronie.

Hiszpańsko-amerykańska
Wojna to były czasy
A także wojna domowa
Dawno zapomniana
A imiona bohaterów
Zapamiętywałem w mękach
Walczących bronią w rękach
I z Bogiem po ich stronie.

Pierwsza wojna światowa, chłopcy
Była i się skończyła
Po co tam byliśmy
Za kogo walczyliśmy
Nie rozumiałem ale akceptowałem
Bohaterów nazwiska wkuwałem
O zabitych zapomniałem
Kiedy Bóg jest po twojej stronie.

Gdy druga wojna światowa
Się zakończyła
Przebaczyliśmy Niemcom
Byliśmy przyjaciółmi
Chociaż zamordowali sześć milionów
W piecach spalili
Niemcom wybaczali teraz oni też
Mają Boga po ich stronie.

Uczyłem się nienawidzić Rosjan
Przez całe swoje życie
Jeśli następna wojna wybuchnie
Z nimi musimy walczyć
Nienawidzić ich i się bać
Chować się i kryć
Dzielnie walczyć i żyć
Z Bogiem naszej stronie.

Ale teraz mamy broń
Chemiczną
Jeśli nas zmuszą to wypalimy
Wypalimy im bo tak musimy
Jedno naciśnięcie guzika
I świat jak długi i szeroki znika
Bez żadnego zapytania
Kiedy Bóg jest po twojej stronie.

Przez wiele godzin niepewności
O tym rozmyślałem
Że Jezusa Chrystusa
Pocałunkiem zdradzono
Ale nie mogę myśleć za ciebie
Ty sam musisz zdecydować
Czy całujący Iskariota
Miał boga po swojej stronie.
Więc teraz, odchodzę
Jestem wykończony
Cały zbaraniały
Język tego nie wypowie
Brakuje słów w mojej głowie
Jestem niespokojny
Jeśli Bóg jest po naszej stronie
Nie dopuści do wojny.


Nadchodzi nowe wielkimi krokami

Podejdźcie tu ludzie,
Dokądkolwiek zmierzacie
I przyznajcie, że potopu
Nadszedł już czas
Pogódźcie się z tym,
Był będzie las nie będzie was
A jeśli czas jest
Dla was coś wart,
Bierzcie nogi za pas
Bo pójdziecie na dno jak głaz
Nadchodzi nowe wielkimi krokami.

Podejdźcie pisarze, krytycy
Prorokujący piórem swym
Otwórzcie szeroko oczy
Drugiej nie dostaniecie szansy
Trzymajcie zamknięty dziób
Fortuna wciąż kołem się toczy
Nie nazywajcie niczego po imieniu,
Bo ci co teraz przegrali,
W końcu jednak wygrają,
Nadchodzi nowe wielkimi krokami.

Podejdźcie senatorowie, kongresmani
Proszę weźcie to pod uwagę
Nie wkładajcie nóg,
Pomiędzy drzwi a futrynę,
Bo ten, co zostanie zraniony,
Nic nie zyska na czasie
Bitwa już go nie dotyczy
To jest szaleństwo.
Wkrótce zadrżą ściany
Okna wypadną z ramami
Nadchodzi nowe wielkimi krokami.

Podejdźcie matki i ojcowie
Gdziekolwiek jesteście
I nie krytykujcie tego
Co nie mieści się wam w głowie
Wasze córki i synowie
Nie posłuchają się waszych rozkazów
Waszego myślenia
Nadszedł już czas
Zróbcie drogę dla nowego pokolenia
Jeśli nie może pomóc
Nadchodzi nowe wielkimi krokami

Linia, została wytoczona
Klątwa, rzucona
Dzisiaj powolny
Jutro rozpędzony
Teraźniejszość dzisiaj
Jutro przeszłość
Zarządzenia
Szybko bledną
Pierwsi dzisiaj
Będą jutro ostatnimi
Nadchodzi nowe wielkimi krokami.


Północny blues

Podejdźcie bliżej przyjaciele
posłuchajcie tego co opowiem
o kopalniach których było wiele
o oknach zabitych teraz tekturami
o mężczyznach wysiadujących ławkami
Opowiem o mieście co straszy pustkami.

Na północnym krańcu miasta,
Moich dzieci dorasta gromadka,
Ale ja wychowałem się na jego drugiej stronie.
We wczesnych mej młodości,
Pochowałam mamy kości,
Brat do siebie wziął mnie.

Ruda żelaza się lała,
Lata mijały
Pracy było po łokcie , po pachy,
Aż pewnego dnia mój brat
Nie wrócił do domu z pracy
Spotkała go ta śmierć co taty.

Cóż, zima strasznie się dłużyła,
Okno tylko było mym światem
Moi przyjaciele, dobrzy byli i mili
Rzuciłam szkołę i naukę
A gdy nadeszła wiosna
Poślubiłam Johna Thomasa, górnika.

Och, lata minęły znowu,
I dobrze się nam działo,
Było co jeść, było co pić, chciało się żyć,
Na świat przyszły trzy dzieciaki ,
Aż pewnego dnia skończyła się robota,
Zostawili pół dniówki, zaczęły się głodówki

Wkrótce szyb kopalni zamknęli,
Więcej jeszcze prac wycieli,
A ogień w powietrzu, zamarzł.
Wtedy przychodzi taki jeden chłop
I mówi roboty już nie ma, mamy stop
Jedenasty szyb już znikł.

Poskarżyli się na Wschodzie,
Że za dużo płacą,
Mówiąc kopalnia nie jest warta grosika,
Że można taniej mieć górnika
Że w miastach Południowej Ameryki
Pracują prawie za darmo górniki.

Więc bramy górnicze zostały zamknięte,
Żelazo pokryła czerwona rdza
Mieszkanie pachnie wódą, mąż chla.
Gdzie smutna, cicha piosenka
uczyniła godzinę dwukrotnie dłuższą
A zachód słońca to radość ma.

Wyglądałam przez okno dniami
Gdy on mamrotał pod nosem
Bez słowa pogodziłam się z losem
Aż pewnego ranka
W łóżku nie było kochanka
Zostałem sama z trzema dzieciakami.

Lato już się skończyło,
Ziemię skuł mróz
Sklep po sklepie zamyka się już
Moje dzieci pójdą w świat
Jak skończą osiemnaście lat
Cóż, tutaj nie ma nic do roboty, tylko kłopoty.


Porozmawiajmy o Johnie Birch Paranoidalnym Bluesie

Cóż, czułem się smutny, czułem się przygnieciony,
Za nic w świecie nie wiedziałem co mam zrobić.
Komuniści byli wszędzie z każdej strony
W powietrzu,
Na ziemi.
Nie dawali mi spokoju, byłem jak szalony.

Więc pobiegłem do nich co w nogach sił
I wstąpiłem do partii Johna Birchrema.
Dali mi tajną legitymacje
Wyruszyłem w drogę teraz będę żył.
Juchu, Juchu jestem prawdziwym Johnem Birchremem!
Strzeżcie się komuchy!

Teraz wszyscy się zgadzamy się z poglądami Hitlera,
Chociaż zabił sześć milionów Żydów.
Nie ma znaczenia, że był faszystą,
Przynajmniej nie można powiedzieć, że był komunistą!
Mówią; kowal zawinił Cygana powiesili.

No cóż, szukam wszędzie, tych przeklętych czerwonych.
Wstałem rano patrzyłem pod łóżko,
Spojrzałem do zlewu, za drzwiami,
Spojrzałem w schowku w samochodzie.
Nie mogłem ich znaleźć. . .

Patrzyłem w górę, patrzyłem w dół wszędzie szukałem czerwonych,
Patrzyłem pod zlewem pod krzesłem
Spojrzałem w górę do dziury komina,
Spojrzałem nawet głęboko w moją muszlę klozetową.
Uciekli. . .

Cóż, siedziałem w domu, biły ze mnie siódme poty,
Odkryłem ich w swoim telewizorze
Zerknąłem za obraz w monitorze
Doznałem szoku od stóp do głowy.
Czerwoni to spowodowali!
Wiem, to ich wina… . . twardogłowych.

Cóż, rzuciłem pracę, aby móc pracować solo,
Potem zmieniłem nazwisko na Sherlock Holmes.
Z mojej torby detektywa
I odkryłem, czerwone paski na amerykańskiej fladze!
To robota Bety Ross…

Przejrzałem wszystkie książki w bibliotece,
Dziewięćdziesiąt procent z nich zostanie spalonych.
Sprawdziłem wszystkich znanych mi ludzi,
Dziewięćdziesiąt osiem procent z nich musi odejść.
Pozostałe dwa procent to członkowie Birchery… tak jak ja.

Teraz Eisenhower, jest rosyjskim szpiegiem,
Lincoln, Jefferson i ten Roosevelt gość.
Według mnie jest tylko jeden człowiek,
To naprawdę prawdziwy Amerykanin: George Lincoln Rockwell.
Wiem, że nie znosi komuchów, ponieważ pikietował film „Exodus”.

Cóż, ostatecznie doszedłem do wniosku
Kiedy zabrakło rzeczy do śledzenia.
Nie mogłem sobie wyobrazić nic lepszego
Niż siedzeniu w domu i analizowanie siebie samego!
Mam nadzieję, że niczego się nie doszukam, hm, wielkie Boże!


Ballad in Plain D.

Kochałem dawno temu dziewczynę o skórze koloru brąz.
Była niewinna jak baranek i delikatna jak kwiat,
Dumny byłem z niej lecz wyjechała w świat,
Odeszła jak zmieniające się pory roku wciąż.

Wykradłem ją letnią wieczorową porą,
Matce i siostrze, pomimo, że bardzo się kochały,
Każda z nich cierpiała codzienności udręki,
Rządząc nami pociągając za sznurki udręki.

Spośród dwóch sióstr, kochałem tą młodszą.
Z talentem, wrażliwa, była zdolniejszą.
Stały kozioł ofiarny, łatwo przejmowała się,
Zazdrością innych wokół niej, była piękniejsza.

Dla jej siostry darmozjada nie miałem szacunku,
Skrępowany jej znudzeniem, jej dumą siostry ratunku.
Była lustrzanym odbiciem cudzych problemów,
Kulą u nogi na scenie jej życia i jej towarzystwa.

Sam nie mogę się usprawiedliwiać za to, co zrobiłem,
Przez zmiany nie wykorzystane przechodziłem,
Okłamywałem ją w nadziei, że jej nie stracę
Mojego życia wyśnioną kochankę.

Nie całkiem świadomy, że klejnot posiadłem
Wspaniały brylant ze skazą na sercu
Nie zwracając uwagi że wpadłem
W grzechu fałszywe niebezpieczne sidła.

Przez piekło tortur i raj rozkoszy ciszy,
wyniosłe odpowiedzi, obojętność głosu,
Aż spękane nagrobne płyty przemówiły, „Proszę
Powiedz, co się dzieje, i o co w tym wszystkim chodzi?”

Więc stało się to, co można było przewidzieć,
Zawalił się świat wymarzonych snów.
W środku nocy król i królowa
Rozpadli się w kawałki znów.

„Żałosna postać! „Jej siostra krzyczała:
„Zostaw ją w spokoju, wynoś się!, niech cię szlak trafi.”
A ja ponad to wyniosły, obróciłem się na pięcie
Spojrzałem z pogardą myśląc ta to grać potrafi.

Pękał sufit i ściany w świetle nagiej żarówki
Jej siostra i ja ryczeliśmy na siebie jak ranne lwy.
A ona pomiędzy nami ofiara pyskówki,
Przestraszona jak dziecko lała gorzkie łzy.
.
Wszystko przepadło, wszystko przepadło, przyznaję ulotniłem się.
Zamurowało mnie dwa razy, zalałem się łzami.
Mój umysł sfiksował, wybiegłem w środku nocy,
Pozostawiając za sobą popiół miłości z marzeniami.

Wiatr puka w okno mojego pokoju mokrego od łez
Brakuje mi słów przeprosin, nie wiem co robić też
Myślę o niej często i mam nadzieję, że kogokolwiek spotka
Będzie on godny jej miłości, bo ona szlachetna, słodka.

Ach, moi przyjaciele z więziennej celi pytają
„Jak dobrze, jak dobrze jest wolnym być?”
A ja odpowiadam im z tajemniczą miną,
„Czy ptaki są wolne co pod niebem fruwają?


Buty z hiszpańskiej skóry

Och, odpływam, moja ty prawdziwa miłości,
Odpływam daleko o poranku.
Czy jest coś, co mogę przysłać ci zza oceanu,
Z miejsca mojego przystanku ?

Nie, nie ma niczego co bym pragnął miłości ma,
Nie ma nic, co chciałbym mieć na własność.
Wracaj cała i zdrowa do serca kochającego,
Zza wielkiej wody oceanu wielkiego.
.
Och, cóż myślałam, że może chcesz coś ładnego,
Ze srebra lub złota zrobionego,
Może coś z górzystego Madrytu,
Czy też coś z nadmorskiej Barcelony.

Och, ukochana ani gwiazdy z najciemniejszy nocy,
Ani diamenty z dna najgłębszego oceanu,
Nie warte są pocałunku twego słodkiego,
Chcę cię całować i nie chcę nic innego.

Być może nie tak szybko wrócę,
Dlatego jedynie o to pytam,
Czy jest coś, co mogę ci wysłać, abyś o mnie pamiętał,
Rozstania czas ci tym skrócę.

Och, jak możesz, pytać mnie o to znowu,
To mnie tylko smuci.
To samo co chcę od ciebie dzisiaj,
Jutro od ciebie też będę chciał.

Dostałem list smutnego dnia,
Był od niej z morza wysłany,
Napisała: nie wiem, kiedy wrócę,
To zależy od tego jak się będę czuć.

Cóż, jeśli ty, moja miła myśli w ten sposób
Jestem pewny, że jej myśl błądzi
Jestem pewny, że jej serce mnie nie kocha
Ale miejsce te gdzie teraz jest.

Więc uważaj, uważaj na zachodni wiatr,
Uważaj na sztormową pogodę.
I tak jest coś, co możesz przysłać mi,
Hiszpańskie buty z hiszpańskiej skóry.

przełożył Adam Lizakowski
Dzierżoniów 26.02.2019

Źródła

Wszystkie ballady pochodzą z książki pt. Bob Dylan Lyrics. 1962-1985. Includes All of Writings and Drawing. Published by Knopf Doubleday Publishing Group. NY. NY. 1985, USA.

Bob Dylan – Sześć ballad
QR kod: Bob Dylan – Sześć ballad