***

Świat sobie wyobrażam jako szwy, jako zrosty.
Jako spojenia kości czaszki.
Przychodzisz na świat bez świata
ze wszystkimi warstwami świata,
którego nie ma. Nic nie do przebycia.
Nic do przebycia? Nic nie do przebycia.

Jak to wytrzymasz,
że cała twoja daleka przeszłość
będzie bliższa od tyle co minionej chwili?
Cała nasza daleka przeszłość, co nie sięga
tak daleko jak twoja tyle co miniona chwila.

(A przy tym widok blokowiska ulega
przemianie w coś zatrważająco antycznego,
co – spójne i natychmiastowe jak dawne świątynie –
otoczone jest dreszczem ludzkiej wymienności.)


Czarny Kwadrat

Teraz się spotykamy,
jak spotykają się
rzeczy na śmietniku.

Tylko to, co może
przebić horyzont
możliwego, jest możliwe.

Ruch ręki wiąże się nieodłącznie
z błyskawicznym zburzeniem całych warstw
nieba.

To, że doczeka się poranka
zależy nieodłącznie
od tego, że nadejdzie

poranek. Słońce od wygranej ze Słońcem.
Sytuacja,
w której ruch ręki (znów – jeszcze – dopiero teraz naprawdę)

to nieruchomy zarys Czarnego Kwadratu.


***

Po wielu latach
usłyszałem jak ludzie śpiewają
Międzynarodówkę.

Nie znali całego tekstu,
odśpiewali cicho, zacinając się, ledwie refren,
jak gdyby czuli się trochę niezręcznie albo jakby zbierało im się na śmiech,
pewnie ta pieśń im przypominała
szkolne akademie z dzieciństwa,
albo ją po raz pierwszy usłyszeli w scenach
zmywania naczyń i jazdy taksówką
z filmu „Miasto jest spokojne”.

A jednak
po wielu latach
usłyszałem jak ludzie śpiewają
Międzynarodówkę.


Nocny wiersz

Ile jest miejsc w samej tylko nocy!
Patrzę na gmachy, co wpłynęły w nią
tą samą drogą z rozmaitych czasów,

jakie są, kiedy nikt na nie nie patrzy.
Kiedy nikt na nie nie patrzy, choć ja na nie patrzę.
Mój samotny wzrok, co je teraz widzi,
nie jest dość mocny,
by były widziane.
Każdy mocniejszy wzrok
byłby zbyt mocny,
by były widziane.
Mój wzrok odnotowuje, jak przestrzeń
gubi – jak ta konkretna ulica gubi –
każdy ślad przestrzeni
publicznej.

Kilka samotnych źdźbeł trawy
które z tysiącletnim wysiłkiem
przebiły się przez szczeliny
i samotne miejskie społeczności
mrówek – te źdźbła, te mrówki
na antypodach każdego śladu
i na antypodach tego, by jakkolwiek
mówiły o nim,
mówią o nim.
I każda
litera.

Najbardziej samotny
jestem w tym, co rozpoznaję
jako kolektywne.


***

Od razu cię rozpoznaję.
Rozpoznaję cię po tym,
że cię jeszcze nigdy
nie widziałem.

Po śniegu, co nagle pada
na włosy.
Po włosie, który upadł
na śnieg. Po masce.

O pragnienie,
nawet w snach
uwarunkowane
przez pamięć!

Ręka, która się przebija
przez to, że nie ma jej jeszcze na świecie!
Patrzę gdzie indziej, bo wstrząsa mną dreszcz.
Po tym cię rozpoznaję.


100 pisków na sekundę

W tej ciszy
nietoperz wydaje
100 pisków
na sekundę, wydaje
ciszę,
która jest w tej ciemności, w tej bezwładnej
niemocie, przez którą się przedziera
nieskończenie dokładny
system nawigacji.

Ta cisza
rezultat
stopniowanej frekwencji
głosu! (Nietoperz krzyczy.)
Z ciepłym zapachem
zwierząt.
Nie strzelać!
Moja skóra jest już sto tysięcy razy
przestrzelona własnymi porami.

Rastrem. Głosem.

ciszą. Przedmioty
rozstawione, aby stanowić jakieś pocieszenie,
są podstawione. Zastępują
coś innego, co byłoby
na ich miejscu
tak samo podstawione
i by całkiem tak samo zastępowało.

Ta cisza to nie ta,
w której się pogrążają,
chociaż się pogrążają.
Ta cisza to jest ta,
która też w licznych miejscach
wychodzi dobrze.
Ta cisza, ćwierkająca w moim
karku. Jak ostra
musi być w gardle!


W hołdzie Cesaremu Pavese

Lo ricordi quel negro che fumava e beveva?

Przypominam go sobie?
Przypominam sobie tego człowieka, na którego teraz patrzę?
Czy można przypominać sobie człowieka, na którego się patrzy?
Na którego się patrzy, którego się nie przypomina,
na którego się patrzy.
Związana jest z nim prawda o nim, prawda –
o czym?
O tych (niewątpliwych) okropnych wewnętrznych labiryntach,
które się rwą, o rwaniu,
które rwie się?
O sylwetce, o skurczach mięśni twarzy,
o sposobie, w jaki się ręka
nie porusza?

Słońce, które na niego pada,
popiół, co spada z potrząśniętego papierosa.
Prawda o jakichś tajemniczych wewnętrznych labiryntach,
które się rwą, o rwaniu,
które rwie się:
jak spada popiół
strzepnięty z jego papierosa.

O popiele! Kiedy w milczeniu zasypujesz
każdą możliwość przypominania i historyczności,
bądź jakimś ich skrajnym przyczółkiem.
Zapisane. Zapisane. Zapisane.
O żądzo, żeby w popiele jasno, wyraźnie rozróżnić
popiół, który dociera tu strzepnięty z tamtego papierosa,
i popiół, który dociera tu po jakimś straszliwym uczynku,
i popiół, który dociera tu z jakiejś pustyni, z Sahary,
i popiół domów martwych ze starości, i kwiatowy pyłek,
i popiół, który się wmieszał w popiół
i dotarł tu z kosmosu
(jak popiół strzepnięty z tamtego
papierosa)!

(O Cesare Pavese! O twoja cicha, cicha żądzy!
O żądzy, siło, by odkryć i widzieć
tego człowieka, który w milczeniu palił i pił,
i tego człowieka,
który w milczeniu
pali
i pije,

jako rewolucyjną sytuację.)


Wywiad

                                                            „(Naturalnie),
 żałuję, że przerwałem jakieś ludzkie życie”,

una vita umana, słychać zza ekranu,
na którym żwawo i w zawstydzeniu gestykuluje
postać z pstrych niewidzialnych drżących kropek,
„ale nie, że zabiłem Pasoliniego”.

(Wtedy w Rzymie ogromne stada
szpaków krzyczały, całą noc krzyczały,
a na byle klaśnięcie zrywały się z drzew
i krążyły w powietrzu.)

Vedevo sfumato, strano.”

(Tego samego dnia, tego samego,
25 lat później, w środku nocy
jakiś młodzieniec na Stazione Termini
mimochodem, niechcący – albo chcący? –
użył słów zabitego: una vita violenta…
Hai una vita violenta… Non buttarla via…
Czego chciał
ode mnie?)

Na czarno-białej fotografii
z częściowo uniesioną płachtą, którą przykryto
zwłoki, widać jedynie trochę szarej
masy.

Pierwszy raz w telewizji. Dużo wyluzowanych uśmiechów.
Tytuł: Zabiłem Pasoliniego.
Wywiad, zrobiony z zamierzeniem,
że wzruszy, wstrząśnie i rozbawi z niewinnym ludzkim ciepłem,
że zareklamuje ludzkie
ciepło.
I osoba, która zadaje pytania
nie ukrywa przyjemności i podziwu.

(Wiadomo, że nie ukrywał, że od dawna
zna całą swoją śmierć – i że chciałby
widzieć ją taką, jaką jest – że chciałby
żeby go uderzyła z siłą cudzego ciała,
gdyż ciało będzie dla ran [każde ludzkie
ciało jest aż do ostatnich ukrytych włókien
polityczne – czy tego chce, czy nie chce] –
gdyż ciało będzie dla ran [„Seks jest wymówką”;
Versi del testamento] każda kreska
każdego jego rysunku jest jej bliższa
od poprzedniej – –)

Perchè il rimorso non c’è.

Cała sytuacja jest przejrzysta.
Samoobrona + nieszczęśliwy wypadek.
Niczego w tle. Żadnej zmowy.

(Ciemna plastikowa torebka, w ciemności
łopocząca na wietrze:
przez parę chwil
było to nieznane
umierające zwierzę.)

Jakby skrobała świadomość ponura mantra:
Żadnej historii. Żadnych dziejów.

(– – czarne i złote
światła w powłoce z zakotwiczonych piór – stulecia
nieobeschłych barw z renesansowych
obrazów – psy na nocnych drogach – ruiny
ziaren piasku – stare morskie kamienie
jeszcze nie przyzwyczajone do swoich kształtów,
do dziur w sobie – wszystko się rozprzęgło,
przestało być ogółem jakimś światem,
którego jeszcze nie ma. – – Codzienne rytuały –
powszechnie przyjęte negowane gesty –
ich przedłużenia – w stronę innych
gestów – które są tymi samymi – aż po krańce
niczego, które przynosi śmierć! Słyszysz mnie?
Budzę się otoczony przez dziwaczny faszyzm:
tak dalece faszystowski, że nie potrzebuje
podobieństwa do faszyzmu – że nie potrzebuje
niczego więcej – nikogo więcej. „Umarł!”)
Niczego. Nikogo. Żadnej zmowy.

Osoba, która zadaje pytania,
uśmiecha się porozumiewawczo.
Informacje zesłane z nieba
uśmiechają się porozumiewawczo.
I abstrakcyjne białe zęby, które bezdźwięcznie żują
jakieś wyimaginowane ludzkie mięso.
I fantastyczne białe zęby właściciela telewizji.
(Wszystko, co oglądasz i co jest oznakowane
jako przyjazne – dobre – niewinne – porozumiewawczo
się uśmiecha?!)


przeł. Adam Wiedemann

Miklavž Komelj – Osiem wierszy
QR kod: Miklavž Komelj – Osiem wierszy