Gdzie mam serce?

Nigdy nie byłem w przedszkolu. Nigdy
nie byłem w przedszkolu, tym bardziej
nie chcę tam chodzić. Już raczej, słusznie
zapomniany, chcę spać w żłobku. Ten

chłopiec, czasem Bóg, mój kolega ze
szkoły. Nigdy nie byłem w żłobku
i nie chcę tam już chodzić. Jezus Chrystus!,

to imię powinno być wydrukowane
inną czcionką, a nie tak pośród zwykłych
słów, moich słabych wspomnień. Na

dźwięk nowego słowa wzdrygamy się,
jest nam nie w smak, wolelibyśmy to określić
za pomocą zestawu innych słów, już znanych.
Lecz w końcu sami zaczynamy go używać.

Warszawa, 17.2.2018


Chrupki

Umysł na biegu, który to już bieg?
Dziewiętnasty? Nie wierzę, raczej
pierwszy, do tyłu, pożeram tylu
filozofów, że nie zniósłby ich nawet

Szatan, jestem lepszy od niego, co
z tego? Chude brzuszki, jelita
przypominają mózg, przydałby mu się
tysiąc rózg, zabitego należy chłostać

z tą samą zaciekłością, gdyż czuje, on
czuje, słyszy wszystko, co o nim mówimy,
przyznaje się do winy, choć jej nie zna, jest

taki miły, że aż sądzimy, że dotarł na tamten
brzeg. A gdzież tam! Jest tu oto z nami,
stukamy się szklankami, z trupami.

Warszawa, 17.2.2018


***

W otoczeniu gór, nie rozpoznaję
tutaj siebie, lecz jestem. Czy mojej
substancji wystarczy na tyle, by tu

dalej być, egzystować? Co ma zrobić
człowiek pozbawiony na zawsze
towarzystwa? Śpiewać? W otoczeniu

gór brzmi to całkiem nieźle. Szostakowicz,
Skriabin, muzyki mam pod dostatkiem,
ona zawiera w sobie czas. Kocham spowiedź,

ale nie kocham księdza, nie ma on dla mnie
uroku. W otoczeniu gór czuję jak nic
dotyka, może właśnie o to chodzi.

Warszawa, 17.2.2018


Początki serializmu

Duchy się pojawiają. Nie ma sprawy,
pojawiajcie się, ale bądźcie naszymi
przywidzeniami, ekspresją lęków,
objawem choroby psychicznej, bądźcie

czym tam chcecie, ale nie ośmieszajcie
nas, bądźcie sobie zbawione, potępione,
pokutujące, bądźcie duchami naszych
matek, przyjaciół, ofiar, jeśli tylko będziecie

skutkiem wzdęcia, leżenia zbyt długo
na słońcu, nadużycia substancji
i odstawienia ich, błagajcie o modlitwę,

pokazujcie płonące szaty, straszcie
zemstą zza grobu, my i tak wolimy się bać
czegoś po prostu bardziej konkretnego.

Warszawa, 22.2.18


***

Myśl jest momentem szczególnej szczerości.
Choć szczerość bywa bezmyślna. Gdy myślę,
dlaczego „Tano” nie wszedł do „Snów”, mam na myśli
cały świat, jego niezborność. Mógłby wejść

choć do drugiego wydania, które mam. Wtedy
świat byłby lepszy, myślę. Lecz wtedy
ogarnia mnie wątpliwość, czy rzeczywiście mam drugie,
wstaję, sprawdzam, mam trzecie. I cały ten czas

myśląc „Sny” miałem na myśli „Ogrody”. Wstyd mi
przed samym sobą, lecz w tej samej chwili
Irina zeskakuje z kanapy i podchodzi, gotowa,

by ją głaskać. Znów sprawdzam: wybiła dziewiąta. Czasami
mam wrażenie, że tylko ona jedna stara się dbać o to,
by na tym świecie zapanował cień jakiegoś ładu.

Warszawa, 23.2.18


***

Nic nie mam, tylko wzgardy tyle, co mijany patrol.
Nie zgadzam się na głosy w prasie i na głosy w sobie.
Czepiam się czegoś, co mnie nie obchodzi. Trzeba
tym ludziom coś powiedzieć: Dosyć! Niechby was kto inny

głodził. Ach, ach, wymieńcie go na tamtego! Moi drodzy,
czy naprawdę sądzicie, że jest nas dwóch czy trzech?
Nie, jest nas jeden, a jednostka – niczym. Nasz stan
jest stanem zwodniczym. Nie kupujemy, nie używamy nic

z wyjątkiem starych zapalniczek, kogo to cieszy?, chyba
tylko dzieci, którym nic jeszcze nie siadło, jeszcze ssą
powietrze-matkę, jeszcze są zdatne do najbliższego celu,

a nawet chętne, by wielu takich jak one wykluczyć z grona
kolegów, koleżanek. Dziecko to nasz towar, to nasz materiał
genetyczny, pamiętajcie, wygnańcy ze swoich butów na eksport.

Warszawa, 24.2.2018


***

Chciałem iść do teatru, jedna z moich „Pań”
przetłumaczyła sztukę, chciałem na nią iść
i nawet Beata Zużewicz chciała ze mną na nią
iść, ale się okazało, że za bilet chcą, no kurde,

a to była sztuka zwyczajna, ku uciesze tzw. mieszczan.
Lecz w zaparte twierdziłem, że chcę na nią iść,
sam nie wiem czemu, bo już coraz bardziej
mierziła mnie sytuacja, że jakieś stare dziady

przebierają się w sukienki, nie mam takich
zainteresowań, no sorry. Ale przymus był
i ulegałem temu przymusowi. Z Beatą do teatru,

przekład pani Kamili. Iluś facetów w sukniach,
co za ubaw. W końcu jednak uratował nas mróz,
Beata napisała „takie mrozy”, poczułem się uratowany.

Warszawa, 25.2.2018

Adam Wiedemann – Siedem wierszy
QR kod: Adam Wiedemann – Siedem wierszy