Prace na przedwiośniu

Sto baksów na miesiąc!
I wszyscy cię posuwają!

Mam podobnie jak autor cytatu,
Jurij Andruchowycz, powtarzam w kółko
w myślach, co usłyszę. Mielę to przez
plus i minus, przez sens i cel, dosłowność
i przenośnię. „Mamy tu roboty na sto lat”,
powiedział mąż, kiedy wbijałam łopatkę
w twardą ziemię, żeby zrobić następny dołek
dla kilku cebulek krokusów, narcyzów i czegoś jeszcze.
Nie zapamiętałam, bo wtedy to się zaczęło,
Jedno i to samo. Jedno i to samo.
Mamy tu roboty na sto lat.
Mamy tu roboty na sto lat.
Stukot kół pociągu w mojej głowie.
Aż po kilkunastu minutach
miałam już kolejny, wielki,
bąbel na linii życia.


Najgorzej jest na przedwiośniu,
z każdym dniem robi się coraz jaśniej
i widać gołą prawdę o ludziach i o ich psach,
po których w Niemczech też nie sprzątają
gówna, gówna, gówna.

Pytacie, jak tam mieszka się w tych Niemcach,
więc odpowiadam – gównianie.


A teraz jeszcze ta śmierć.
Pamiętam jak mnie namawiała:
zrób sobie mammografię, wymaz, cytologię,
to bardzo ważne, wytnij to, trzeba wyciąć,
sprawdzić, zbadać, to takie nieodpowiedzialne,
nie można uciec od śmierci, udawać nawet jeśli
wyjedziesz tysiąc sto kilometrów od diagnozy.
Przestałam dzwonić, też dlatego, że zlikwidowała
telefon stacjonarny. Każdy pretekst jest dobry,
żeby nie słuchać głosów
rozsądku.

Wczoraj tam był pogrzeb. Podobno piękny.
Jej mąż wygłosił mowę zamiast księdza
i innych od zajmowania się straszeniem.
Dzisiaj wyszło słońce. Plus dwadzieścia stopni
w Niemczech na przedwiośniu. Jest tak
jakby nigdy nikt nie miał umrzeć.


To nie jest wiersz, który powinien ukazać się gdziekolwiek, ale jest z tego cyklu

Nie dodzwonisz się do mnie w nocy. Bo
to było tak: najpierw zadzwonił telefon,
potem usłyszałam dużymi literami:
„TWÓJ OJCIEC CI SIĘ POWIESIŁ”,
potem przez całą drogę do domu powtarzałam:
twój ojciec ci się powiesił,
twój ojciec ci się powiesił,
twój ojciec ci się powiesił,
na schodach już tylko:
mi,
mi,
mi,
potem nie pozwoliła mi wejść do pokoju,
bo zobaczę,
zapamiętam,
zobaczę,
zapamiętam,
i moje życie stanie się koszmarem,
na który nie jestem przygotowana,

JA nie jestem przygotowana,
JA nie jestem przygotowana,
JA nie jestem przygotowana,
chciałam puknąć w czoło,
w czoło tej lekarki, która to powiedziała,
i wtedy sobie przypomniałam,
jak ta sama lekarka życzyła ojcu śmierci,
gdy przybiegała ratować matkę,
i ona sobie też przypomniała,
i wpuściła mnie do pokoju,
pokój,
pokój,
pokój.

Joanna Fligiel – Cztery wiersze
QR kod: Joanna Fligiel – Cztery wiersze