Siedziałyśmy w naszych grubych, czerwonych gaciach i bluzach. Wszystkim dziewczynom, które chodziły na wf, polecono zgłosić się na zajęcia w auli. Na sali musiałyśmy siedzieć cicho i słuchać miejscowego policjanta, który mówił nam o propozycjach podwożenia przez nieznajomego. Opowiedział nam historię: dziewczyna zgodziła się, żeby podwiózł ją jakiś nieznajomy, a dwa lata później znaleziono jej zwłoki w gęstych zaroślach. Po pogadance, kiedy grupy chłopców i dziewczyn mogły się wymieszać, Denise Fox zapytała Michaela Cassamento, o czym policjant opowiadał chłopcom. Zasady ruchu drogowego i takie tam, powiedział. To znaczy jak prowadzisz samochód? Odpowiedział, że tak.

Zasadniczo były osobne lekcje gimnastyki dla chłopców i dla dziewczyn, ale akurat tego dnia pani Hutton uczyła nas tańczyć Dumę Irlandii. Wyglądało to na staromodny taniec, którego nigdy nie zatańczymy, chyba że grając w telewizyjnych sztukach kostiumowych. Pod koniec zajęć tanecznych znów poproszono dziewczyny, żeby powtórzyły główne wnioski wynikające z pogadanki policjanta:

Powiedz nie, dziękuję.

W razie napaści krzycz i rób dużo hałasu.

Jeżeli znajdziesz się w sytuacji bez wyjścia, obserwuj wszystko dookoła. Zapamiętaj twarz napastnika i wszelkie znaki szczególne, takie jak znamiona, tatuaże i blizny. Zapamiętaj istotne detale wnętrza samochodu.

Zadzwoń na 111.

Popatrzyłyśmy z Denis Fox na siebie, przewracając oczami. Zawsze dziewczynom mówi się takie rzeczy.

Raz w podstawówce zgodziłam się na podwiezienie przez obcą osobę, bo spóźniłam się na autobus do szkoły. Biegłam na autobus, ale przejechał bez zatrzymywania. Kiedy stałam na przystanku szlochając, podjechała kobieta starym jaguarem i powiedziała, -Widziałam co się stało. Podrzucić cię do szkoły? Zapytała. -Właśnie zawiozłam do szkoły moją córkę, Carolinę, i nic mi się stanie, jak znów tam pojadę.

Wsiadłam do jej samochodu, chociaż mówiono mi, żebym nie zgadzała się na podwożenie przez nieznajomych. Chciałam wierzyć, że to, co powiedziała, było prawdą. Samochód miał w środku płową tapicerkę do wysokości kolan, nieporównanie lepszą niż stare Reno ojca. Przestałam płakać. Podobał mi się jej samochód. Podała mi chusteczkę z pudełka, które miała w schowku. Było to pudełko podróżne. Nie używaliśmy papierowych chusteczek w domu, nie było nas stać na takie luksusy. Wzięłam chusteczkę, chociaż mówiono mi, żebym nie przyjmowała prezentów od nieznajomych. Kobieta zawiozła mnie do szkoły. Dziękuję, powiedziałam. Zdążyłam tuż przed pierwszym dzwonkiem.

Często bolały mnie potwornie zęby. Połowę twarzy miałam wtedy opuchniętą i obolałą. Prawa lub lewa strona, górny lub dolny ząb. Nie mieliśmy za wiele pieniędzy. Mama nie posyłała mnie do dentysty, dopóki nie zwijałam się z bólu na podłodze w sypialni, wyjąc i jęcząc. Zazwyczaj uznawała, że wystarczy posmarować mi ząb brązową miksturą z ciemnozielonej butelki z czerwoną nakrętką. Nie wiem, jak to się nazywało, my dzieci nazywaliśmy to Brązowe Na Zęby. Miało to przenikliwy zapach, jakby zagotować i odstawić korę i stare liście. Był to zapach leczniczy. Było to na tyle mocne, że zostawiało plamy na zlewie i podłodze, jak się rozlało. Skąd mama brała ten płyn? Nałożony na ząb uśmierzał ból, zostawiając mocny, kwaśny smak w ustach. Nazwa na etykietce była napisana po francuska. Powiedziała mi to siostra, bo uczyła się francuskiego w szkole. Kiedy tata widział, że mama smaruje mi tym płynem zęby, wpadał w furię, mówiąc, że to nie zwalcza przyczyny problemu. Mama wyglądała na pełną skruchy. Wahała się i dzwoniła do dentysty, żeby umówić wizytę. Każdy z nas pielęgnował swoje własne lęki. W moim przypadku był to lęk przed bólem w ustach, po którym przychodził lęk przed dentystą i jego wiertłem. Mama bała się tego, co powie tata. Tylko on miał na nią wpływ.

Na szkolnym apelu powiedzieli nam, że mężczyzna częstował dzieci cukierkami przed sklepem U Devona, naprzeciwko wejścia do szkoły. Właściciel nazywał się pan Devon, więc nazywaliśmy sklep U Devona. Pan Devon był skąpym, starym sukinsynem i sprzedawał cukierki i drożdżówki, batony i lepkie napoje, paski lukrecji, lody, paszteciki z kiełbasą i lukrowane bułeczki. Codziennie dostarczał drożdżówki i paszteciki z parówką na zamówienie do szkoły. Kiedy zachodziliśmy do sklepu i namyślaliśmy się, jakie cukierki kupić, mówił, żeby się pospieszyć. Nosił poszarpany, stary rozpinany sweter nawet latem w upały, a z nosa wystawały mu włosy. Nienawidziliśmy Devo, ale on miał to gdzieś, kiedy dostarczał towar, miał władzę.

Na apelu powiedzieli nam, żeby nie brać słodyczy od nieznajomych, nie rozmawiać z obcymi i iść prosto do szkoły bez marudzenia. Nigdy nam nie powiedzieli, dlaczego ci ludzie włóczą się po ulicy i częstują dzieci cukierkami. Zdawało się, że moja przyjaciółka, Helen Pickleberry, wiedziała coś więcej na ten temat. Lizaki mogą być z narkotykiem, powiedziała mi. To było objawienie. Czekałam, aż ktoś poczęstuje mnie lizakiem z narkotykiem, żeby móc ostentacyjnie odmówić. Nie muszę dodawać, że nigdy się to nie zdarzyło.

Tata dorastał na wsi i w głębi duszy pozostał wiejskim chłopcem. Kochał drzewa i zwierzęta, owady, ptaki i kwiaty. Sąsiedzi hodowali róże i chryzantemy, a on sadził miejscowe krzewy i drzewa wokół naszego domu. Miał akacje australijskie, banksje i waratahy. Zawsze mówił o ohydnych pająkach i innych pełzających gadach i owocożernych, latających nietoperzach, one pewnie bardziej się ciebie boją, niż ty ich. Potem wkładał cokolwiek to było do pojemnika i ostrożnie wypuszczał z powrotem na wolność, żeby wędrowało po świecie i kiedyś znów mnie przeraziło.

Miejsca publiczne wydawały mi się bezpieczne, kiedy byłam dzieckiem. Busz wydawał się bezpieczny, kiedy tak jak mówił tata, miałam przy sobie wodę, zapałki i kurtkę. Moje upodobanie do wędrówki wiodło mnie przez różne tereny, wliczając autostrady i miasta. W domu lubiłam odkrywać dziwne miejsca, w których mogłabym się schować i nikt by mnie nie znalazł. Wchodziłam na wielką szafę albo pod piętrowe łóżko. Wolałam ciasne przestrzenie, gdzie mogłam się wcisnąć. Siedziałam w mojej kryjówce na szafie z piciem i ciastkami i czytałam książki, rysowałam mapy i plany miast. Mama wchodziła do sypialni, szukała mnie. Wstrzymywałam oddech i obserwowałam ją. „Gdzie ona jest?, mama mówiła głośno do siebie. Zdumienie na jej twarzy, sprawiało, że chciało mi się śmiać. „Dziwne! Znikła bez śladu!”, mówiła i wychodziła.

Mama nie chciała rozmawiać o strachu. Wolała mówić o chwilach, gdy pokonujemy strach, który zagląda nam w oczy, i idziemy dalej. Doświadczenie jest wspaniałym nauczycielem, takie było jedno z jej niezliczonych powiedzeń. Ale ja byłam bojaźliwą myszką, gotową przyznać od razu, że jestem przestraszona. Płakałam bez ustanku. Czasami siostra kopała mnie, popychała albo przykładała mi lepką rękę do buzi i mówiła, Ty się lepiej zamknij, bo roztrzaskam cię na kawałki. Moim sposobem radzenia sobie ze wszystkim było naiwne atakowanie przeciwnika. Kiedy byłam w trakcie i uświadamiałam sobie, w co się pakuję, zaczynałam panikować, panika powodowała działanie, działanie zwracało uwagę i ktoś przychodził mi z pomocą. Albo i nie. Czasami strach przenika cię do żywego. Czujesz wtedy jak wali ci serce i wydziela się adrenalina, ale i tak jesteś sparaliżowany jak kangur przed reflektorami samochodu.

Ponieważ jestem kobietą, często pytają mnie, czy chcę, żeby mnie podwieźć „pod same drzwi”. Pytają mnie, czy jak pojadę do domu nocnym autobusem to będzie ok. Jestem zdziwiona, że tak dużo kobiet nie lubi chodzić ulicami w nocy. Zawsze byłam nocnym piechurem. Latem cudownie jest spacerować w nocy, gdy powietrze jest chłodne, czy nawet wczesnym rankiem. Dlatego że jestem kobietą, każą mi zamykać bramę, zamykać drzwi na klucz, stawiać parę męskich gumiaków przed drzwiami, zawsze mieć zamknięte okna na parterze, upewnić się, czy mam światło przed domem, nie fatygować się, gdy ktoś obcy dzwoni do drzwi. Nigdy nie wpuszczać do domu nieznajomych, zwłaszcza, jeżeli są mężczyznami, nie zapraszać do środka ludzi chcących skorzystać z telefonu, nigdy nie proponować filiżanki herbaty, ani nie nosić ubrań, które wyglądają zbyt „seksownie”. Z drugiej strony, nie powinnam się ubierać w „worek” czy jak „nauczycielka szkółki niedzielnej”. Nie wolno mi zbyt długo przebywać w miejscach publicznych. Powinnam zawsze stać w pełnym świetle na przystanku autobusowym lub na stacji kolejowej, ale nie powinnam rozmawiać z mężczyznami, nigdy nie zgadzać się na podwiezienie przez nieznajomych i nigdy nie zgadzać się na podwiezienie przez mężczyzn, zwłaszcza gdy jest więcej niż jeden mężczyzna w samochodzie.

Moje pierwsze doświadczenie seksualne miało miejsce w samochodzie. Było to po szkolnym balu. Nie „poszliśmy na całość”, ale byliśmy blisko. Zauważyłam, że samochody to popularne miejsca na uprawianie seksu, chociaż mogą okazać się tak niewygodne.

Tata miał dalekiego kuzyna, któremu zdarzało się przyjeżdżać w odwiedziny. Nie wiem jak, ale był jakoś z nami spokrewniony. Starszy, samotny mężczyzna, który jeździł kombi. Było to zanim tata kupił Reno. I ten krewny, tak zwany wujek Stanley, zabierał nas na przejażdżki i kupował lody. Był to ktoś, kogo znałyśmy. Dawał nam lizaki, które wolno nam było jeść.

Wiele lat później siostra przyznała, że wujek Stanley obmacywał ją i robił jej zdjęcia, kiedy przebierała się w strój kąpielowy. Mówili, że mamy go lubić. Mówili, że powinnyśmy go lubić, bo kupuje nam lody i zabiera na przejażdżki w takie miejsca, na które nie byłoby nas stać, na przykład na plażę. Ale zdałam sobie sprawę, że w ogóle nigdy go nie lubiłam.

przełożyła Wioletta Perzanowska

Vivienne Plumb – Dziwna dziewczyna
QR kod: Vivienne Plumb – Dziwna dziewczyna