Januszowi
Krzyśkowi
Marcinowi

Ławica

Bujała porządna „szóstka”. Kuter szedł pod wiatr, co chwila to zapadając się, to wychodząc na grzbiet fali. Siedzieli na mostku wszyscy. Na razie nie mieli nic do roboty. Tylko Mietek prowadził kuter a szyper, patrząc w mapy i przyrządy korygował nieznacznie kurs. Zresztą, nie było specjalnie co korygować – znali tą trasę od lat. Było tylko parę wariantów; czy najpierw tak czy tak. Siedzieli na skrzynkach i ćmili papierosy. Każdy starał się zaklinować w rogu albo trzymać się jedną ręką…
Do łowiska jeszcze ze dwie godziny…
– Słyszeliście jaka kumulacja w totku? – zagaił Węgorz. Pokiwali głowami z podziwem.
– Pewnie… – zaciągnął się papierosem Młody – pewnie trafi jaki bogaty… zawsze tak jest. Pokiwali głowami. Pomilczeli, półmrok rozświetlały zegary, mała lampka nad mapami i ogniki papierosów.
– Ja to bym kurde nie chciał… od tego to się we łbie psuje – rzucił Mietek znad steru. – Jeden taki kiedyś wygrał…
– Ale ty pieprzysz! – Zdenerwował się Młody – To co? Forsy byś nie chciał? Wyrzuciłbyś?
– Nie… po prostu bym nie grał…
– Eh , głupie gadanie, kasa zawsze się przyda! – zgodził się Węgorz – Tyle rzeczy można kupić, świata kawałek zobaczyć…
– Świat jak świat; ludzie wszędzie takie same są, a te ichnie niby atrakcje… – machnął ręką – W Egipcie byłem, stara wycieczkę kupiła. Widziałem piramidy, śfinksa, piachu całą kupe i tą ichnią rzekę… no…
– Nil – podpowiedział Węgorz.
– No – zgodził się Mietek- Nil, wielbłądem jechałem i co? Inny jestem? Lepszy? To już widziałem wszystko wcześniej w telewizji i książkach i tylko gorąc taki, że nie do zniesienia. A ludzie? Każden tylko kombinował jak zarobić. Jak i u nas…
– To byś pojechał tam gdzie nie wiesz co jest!
– E, to tam nie ma po co jechać, bo jak by było po co to telewizja też by tam była…
– Ale robić byś nie musiał! Rzucił tryumfalnie Młody. Szyper parsknął śmiechem, a Mietek z politowaniem pokiwał głową. Milczeli chwilę, jakby słuchając dudnienia silnika.
– Toż bym ze swoją starą w domu zwariował! Ona zresztą ze mną też. Trza coś robić, wychodzić z domu żeby móc wracać. Wtedy i dom smakuje i stara…
– To choćby na piwie siedzieć! – nie dawał za wygraną Młody.
– Krótki rejs… wielu już tak zatonęło… ile mógłbyś pić?
– A domu byś sobie nie sprawił? Willę wielką z basenem, pokojami, tarasami – rozmarzył się Młody.
– Moja chałupa porządna, a co mi po takiej wielkiej? Z babą mam się gonić? Kto sprzątał będzie? Basen? Mało ci jeszcze wody?- Młody milczał zgnębiony.
– No to po co ludziom forsa? – rzucił Węgorz ,który sam nie wiedział po której jest stronie. Po długiej chwili odezwał się szyper. Ochłap wody, urwany przez wiatr z grzbietu fali sieknął po szybach. Światełko nad mapami zamrugało.
– Ludzie głupie są, gonią za złudą. Zdaje im się, że coś zdobędą, zwojują, szarpią się… taki Kieratko na przykład, wiecie który? – pokiwali głowami. Szyper przeczekał gwałtowniejszą falę.
– … kredyt wziął , kuter kupił drugi, nachapać się nie mógł… i co? Normy weszły połowowe, parę razy nie trafił pod rząd, wracał pusty… zawału się dochrapał!
– Do miasta bym się wyprowadził, biznes jaki otworzył…
– Biznes wszędzie taki sam, a jak ty tu, z nami, znaczy nie tobie biznes robić, a i w mieście nie lżej wcale.
– No to co robić?! To już nie ma nadziei? Nic lepszego nad ten śmierdzący kuter i te zdechłe ryby?!
– Nie mów nic o rybach bo rzygne – odezwał się milczący do tej pory Kluczyk.
– Dziewczynę masz?- spytał Mietek.
– Mam.
– Kochacie się? – Młody przytaknął.
– To tego pilnuj, góra domu po ojcu twoja; masz ją gdzie przytulić.
– Ale parę złotych… parę życzeń – jeszcze oponował.
– Parę życzeń to do złotej rybki – mrukną szyper.
– Nie mówcie o rybach bo rzygne- rzucił Kluczyk.
– Z tego to dopiero nieszczęścia, bo chcesz wszystko ścisnąć w jedno życzenie; jak najwięcej naraz i może być dokładnie tak jak z tą wygraną! Albo jeszcze gorzej! Bo to musisz od razu gadać – chce tak i tak a nie trzymać jej za długo w garści, bo ci zdechnie i złote gówno będziesz miał. A w pośpiechu można coś palnąć z chytrości a odkręcić trudno!
– Tak tak – zgodził się z Mietkiem Szyper – Taka złota rybka to najgorsze ścierwo!
– Nie mówcie o rybach bo rzygne…
Młody westchną ciężko. Czuł że mają rację. Że to, co dane a nie wypracowane, tylko szkodę mu przynieść może, bo docenić tego trudno, a przewraca w głowie i zawiść ludzką budzi.
– To ja bym tej francy złotej nie chciał!
– Ani ja!
– Ani ja!
– Ja też – zgodzili się wszyscy.
– Nie mówcie o rybach! Nie chcę! – poprosił Kluczyk.

Dopłynęli na łowisko i rozeszli się do swoich zajęć. Kiedy Mietek włączył silnik wciągarki – poczuli to cudowne szarpnięcie – sieć była pełna! Wszyscy nawet Kluczyk uśmiechali się szeroko. Ale w miarę wynurzania szczęki opadały im coraz niżej. Dziwna poświata spod wody… A później obła, wielka siata nad pokładem pełna małych trzepoczących złotych ciałek…


Współpraca

Raczej nie powtarzajcie tego nikomu bo wam nie uwierzą a mnie kłopoty… a po co mnie to?… i tak już… ah tam…..

Bo ja to dozorca jestem. Spokojnie sobie żyję. Nie powiem – wypić się wypije ale zawsze z fasonem… I byłbym tak sobie… aż tu kiedyś administrator – czybym też sąsiedniej kamienicy nie obrobił… Myślę sobie – a co tam! Ludzie tam kulturne, czyste, nie brudzą, kamienica przyległa… i kasy więcej wpadnie. Zresztą nie bardzo chciałem się z administratorem spierać. Miało się tam parę wpisów…

A taki cieć to niewidzialny jest! Jak idziesz w jakimś biurze czy inną ważną bramą; ochroniarze, itd., to normalnie nikt uwagi nie zwraca. Jakby świadków pytali – kto był, kto przechodził – ciebie nie widzieli… Nie żebym użytek z tego robił, ale dziwne… Jak człowiek z miotłą i wiadrem, w ferszalunku, to już nie człowiek albo niewidzialny… Chyba że nasyfione! To ludzie od razu za cieciem się oglądają! Jakby sami nie mogli tego papiera podnieść! Było nie rzucać!

I byłbym tak sobie… a ta nowa kamienica to, nie powiem – roboty niewiele, ludzie eleganckie – każden buty wyciera, wokół drzwi se zrobi, petów nie ciska. Tylko piwnica…. jedna lokatorska – tam też czysto – same se nawet sprzątają. Jak jeden se zimioki przywiózł i się trochu ziemi nasypało to sam całe klatke zamiótł!
A druga jest z wejściem od podwórka i tak w kącie że jakbym nie wiedział to bym nie znalazł. No i tam to zawsze było. Nie żeby dużo, ale zawsze. Nie żebym narzekał – końcu od tego jestem. Tylko dziwne te śmieci jakieś – trochę błota – jak to zwykle od chodzenia, jakieś pety, papierki i… pióra! Dużo piór pozlepianych, połamanych a raz znalazłem jakąś szmatę. Taka posklejana; myślę – zakrwawiona czy jak? A może to kot gołąby dusi i tu se zanosi?… Ale pióra same takie bieluśkie, znaczy jak nie upaprane. I też jakby we krwi… Myśle sobie – gęsi biją? Ale tu? No niby czemu nie…

I byłbym tak sobie… tu se sprzątne, tam se zmiete, wieczorem zawsze jakieś piwo albo i co więcej… aż tu kiedyś patrze… ten kwartał co moja kamienica jest od frontu to otwarty od tyłu – znaczy nie ma nic. Znaczy krzaki są i siatka ozdarta. Ulice tyż widać. No i widzę kiedyś Wołga czarna się zatrzymuje i gościa jakiegoś smutni prowadzą. Skąd wiem, że smutni? A bo to mało się tam nasiedziałem? Napatrzyłem się na te mordy chociaż mi lampą w oczy świecili… a o! Wszystkie palce skurwisyny połomili! Tak, że ciężko czasem miotłę utrzymać jak zmiana pogody… No, alem się wywinął. Opatrzność czuwała, anioł stróż uchronił…

No i widzę – smutni targają gościa przez ścieżkę i prosto na podwórko walą! Ten bidok to chyba świeży był, bo cóś się szarpnął, zara w pałe dostał i w brzuch aż go zemgliło – fachowcy! Kurwie syny!
No to mówie wam – stoje jak wmurowany! Przeszli koło mnie tak z pięć kroków, w ogółe nie zwrócili na mnie uwagi, i do tej piwniczki buch! Wrzucili go i dalej obrabiać!… i krzyki że „będziesz współpracować gnoju!” i takie tam ichnie odzywki. Myśle se – trza spierdalać, bo się jeszcze co przyczepi! No bo niby co zrobić? Na milicje iść? Do gazety? Do Wolnej Europy? A może samemu go odbić? Jak?! Miotłą? Tymi palcami?
No to uciekłem…..
A na drugi dzień zaś kupa piór zakrwawionych. Myśle se – gęsi na koniec biją? Bez sensu…

I byłbym tak sobie… a tego dnia jak się tylko obudziłem – myśle sobie – źle! Nie wiem jeszcze co źle ale… kac nie. No piłem, ale żeby po flaszce na łeb kaca… Nie, nie to. Niby nic nie boli, ale tak jakoś… Jakby czegoś ubyło, brakło… i taki jestem nieswój. O sprzęty się obijam, z rąk mi leci, w rękę się uciąłem przy chlebie… Wlokę się na rewir, we łbie szumi, w gębie sucho i w ogóle tak jakoś paskudnie… Zamiatam te pióra nieszczęsne i nagle głos słyszę. No mówię wam jakby mnie prąd przeszedł! Nie wiem co, alem ciśnienia dostał aż mnie się palce rozprostowały! Taki głos że się ciepło i jasno robi ale taki bolący, że cię wszystko boli – tak jakbyś na rannego łabędzia patrzył!… jęczy i woła – „człowieku, pomóż mi” no, myśle, rany boskie! Co on chce?!? Jakże ja mu pomogę nieborakowi?! Ale czuje, że moc mi się straszna w rękach zbiera i świerzbi, a on dalej – „człowieku, pomóż mi, ja ci tyle pomogłem!” O cie! A kiedyżeś ty mi tak napomagał wielce?! Ale rozglądam się za jakimś szpejem, żeby skobel wysadzić. A ten mnie opowiada o dzieciństwie moim i o wojnie i o pierdlu ubeckim!… No, to sensu może i nima (choć jak dla kogo) alem już wszystko wiedział! Chwyciłem starą fajerke co leżała w kącie, podważyłem – trzasła, złapałem pręta, wantuje – trzasło ale tym razem skobel i … mój palec… I słyszę… Wołga hamuje… myślę – złapią jak nic, rozwalą… ale wpadam tam, a on bidoczek w kącie jak łachman – utytłany, skrzydła pomięte, pióra krwią zwalane – dźwigam go jak worek i mówię – przebieraj nogami bo idą!! – i widzę – z krzoków wyłażą i walą prosto na nas! Odciągłem go na parę kroków i mówię – siadaj! A on i bez tego klapnął. Przykryłem go swoją kapotą, miotłę o niego oparłem i że zbieram jakieś śmieci dookoła…
Wpadli, narobili krzyku, rabanu, przelecieli koło nas parę razy – żaden nie zauważył! Mówię wam – cieć w ferszalunku – najlepszy kamuflaż! Jak już se poszli to chciałem go zabrać, przemycić, podleczyć jakoś, ale… kapota na ziemi, jego ani śladu… No, może ślad był – parę białych piór…

I tak od razu lepiej; świat przyjaźniejszy… I cieplej tak… I palec zagoił się we dwa dni…

Ale raczej nie powtarzajcie tego nikomu, bo wam nie uwierzą, a mnie kłopoty… a po co mnie to?

Dariusz Eckert – Opowiadania (vol.2)
QR kod: Dariusz Eckert – Opowiadania (vol.2)