mierze, przy
módl się Panie jesteśmy blisko
Paul Celan, tłm. Ryszard Krynicki
kurwiła, matko, krwawiła się
ale szła.
odeszły
morza, spokojne, martwe.
sprzedała, matko, ciało się
ale dziewica
brzemienna
noc, kosami, sierpem.
zadowoli, matko, dziurą się
każdego
boga
głowa, ołowiem, pełna.
wspólna droga
Z tego co pamiętam ciału najbliższe są czereśnie. Dlatego małe dziewczynki wieszają je sobie przy skroniach. Ich pierwsze kolczyki, jedyne bezbolesne.
Aleksandra Słowik
ojciec kupował rosówki na szembeku
jeździliśmy tramwajem
z pragi na pragę
kiedy miał dobry humor
jedliśmy rurki z kremem
i obiecywał zoo
ale kończyło się jak zwykle
to nie prawda że dzieci się nudzą w deszcz
dzieci się nudzą pod budką z piwem
muzeum krzeseł
cisza ma coś z dotyku
więc można ją zmyślić
Andrzej Partum
długo nosiłam w sobie zapach kurzu
pożółkłe fotografie gruźlicę dziadka
spowiedzi matki jej rozmazane oczy
buteleczki proszków nasennych
pięści ojca krzyk ojca
i interwały pomiędzy
z ciszą tak twardą że można by o nią złamać nóż
i nóż też nosiłam
miał przeciąć strzępy dzieciństwa a później rdzewieć w ziemi
(czyściłam tym nożem paznokcie)
teraz mam w sobie zapach tymianku
a pokój w którym się urodziłam nie istnieje
jestem wędrującym meblem nie przyjęłam się w ziemi
moja cierpliwość to cisza – odkładająca się korozja
coraz ciężej od niedonoszonych zmarłych
śpię z nożem
zmyślam zapachy i uczę się ich na pamięć
wybieram łąkę na której urodzę zbrodnię:
dam ci na imię mlecz
nie pozwolę ci spać bez imienia
brzeg rozcięty rzeką
biegnę do ciebie biegnę
rozrosła jak jesion i drżąca jak lustro wody
w oparzelniku rozkładam sierp luny
sypię regolit pod liście
rozbiegły się matki zbierają rdzę
suszą i układają bukiety
nieśmiertelniki ze śmiertelnikami
wyrwane do korzeni suchołuski
a każda ma rybi ogon i kadź pełną
boleni
nad łóżkiem syn człowieczy łypie spod skrzeli
ale nie oddycha
całe jesteście zbudowane z drugiego policzka
rozpinacie jaziom brzuchy rozbieracie do ości
mułu z którego wyszły
pachnącego mokrym
a wtedy rzeczy przepływają podwójnie
do pępka tego supła z którego bierze początek
skóra wilgoć i śmierć
nie daj się zwieść pocałunkiem
zawsze będziesz oprawiać groby
siać znicze
wzdręgi oddzielać od rzeki
mieć z tyłu głowy przypalone miasta
dziury po łuskach
i jak każda dobra ryba
będziesz się psuła
od serca
wśród obcych umiera się dwa razy
cyganie wierzą że z deszczem spada na ziemię niebo
Robert Miniak
dlatego babka wróciła do domu zmyła z siebie „obce”
i udawała że nie zna słowa po niemiecku
była jak ryba pełna siebie
tak pełna że aż cała zatrzaśnięta w odpływ
zimą milkła latem była mrukliwa
kiedy padało opowiadała o smokach
zawsze nieludzko bestialskich
(i nie było dobrych)
każda historia kończyła się w lesie
a las był żywy jak zwierze
o zapachu łusek z cudzą krwią pulsującą w korze
musiała nosić pod skórą jakiegoś partyzanta
ale nigdy nie płakała
nawet kiedy wbijała sobie brzozowe drzazgi
nie umiałam jej powstrzymać
uciekła w czasie deszczu
w skroplone punkty lasu
siała baba znicze
mówiliśmy wtedy: przyjdź i wypełnij nas ziemio, nawet jeśli to oznacza coś złego.
a potem ziemia wezbrała i zaczęła nas wypełniać
Jakobe Mansztajn
ziemia robi miejsce dla
nowych
pada w tłusty czarnoziem
raz ziarno raz bohater
w ogrodzie chmiel a mógł być słodki groszek
mam sukienkę w kolorze słodkiego groszku
z wycięciem na pępek ale jej nie wkładam
jeszcze bym się zaraziła kolejnym pępkiem
bohaterów się dzieli na coraz większe części
medale pęcznieją i rodzą ordery
paradoks polega na tym że
płacz matek zatrzymują konary drzew i wiewiórki
a ziemia robi miejsce dla nowych
zjadła dziecku głowę, schrupała jak jabłko
bez znaków, zero krzyży i kółek, co najwyżej przecinki, wszystko zaczęło się bez znaków, podobna była do ptaszyska, ptaki już dawno odkluczyły do ciepłych, a ta pośrodku śniegu, jak jakiś czarny szpak, który będzie wydziobywać czereśniowe krople z białego, z bogiem dziewico, zwiastowały ci jaskółki, zwiastowały bociany, z bogiem musi być coś nie w porządku, sprzedaje skrzynki po jabłkach, a gdzie grzech, ja się pytam gdzie zimorodki i sól, a śnieg wyglądał jak śliski tłuszcz, słonina, sadło, imadło, ścisnęło ptaszycy mrozem oczy, nie spadła ani jedna, łza, gdy chrupała, jak jabłko, śnieg zawiał ślady tropionego nieba
bez znaków, bez robaków
i dobrze mi robi herbata z cytryną, wtedy nie myślę o zbutwiałych kościach, ale właśnie zabrakło cytrusów, i znów jestem w grobie, przewracam się, od deski do deski, albo innego granitu, podobno najtrwalszy spiż, chociaż ktoś tam komuś zbudował trwalszy, pomnik, a co jeśli robaki to kolejne wcielenie ludzi, spalcie mnie, spalcie błagam, wsypcie do urny, bez znaków, zrobię kawy po irlandzku, wywali wątrobę, ale ocalę mózg, ostrze ziemi przebija mi pierś, przecinek wygląda jak robak, sprawdź czy nie ksiądz
historia świata, bez znaków, bez jabłka
śnieg zawiał ślady tropionego nieba, namalowałam pietę z misiami, zrobiłam listę zakupów, „koniecznie dopisz cytryny”, cudzysłów to dwa przecinki, i dwa apostrofy, a miało być bez znaków, i było, w pierwszym praglucie mrugnęła prakomórka, i dalej poszło z górki, albo z wody, wody odeszły, i masz babo placek i nabrzmiałe cyce, zakryj się od stóp do głowy, nie karm przy obcych, obcy wychodzą z ludzi rozrywając kości klatki piersiowej, mostek i żebra, o nieszczęsna, zawsze ci to żebro wypomną, wyrwą z paznokciami, przy wyrywaniu nie mrugaj, to mogą być znaki dla obcych, albo nowy początek, żadnych nowych początków, porządków, masz rodzić w cierpieniu, a potem zjadać niemowlęta, chrupać główki jak kosztele, a miało być bez jabłka, żeby chociaż raz, robak nie miał z czego wyjść