Nie ruszaj się
W tej książce, której nie napisałeś,
był taki jeden, co ciągle powtarzał:
„tam są schody kuchenne, spadajcie”.
Myślałeś o złamaniu karku.
Jest jednak w tobie sporo dobrego!
Ale widziałeś wieczorem iskry przelatujące przez krzaki?
Jak pociski między gałęziami?
Istne strumienie,
przeloty przez różne kondygnacje jak między tunelami
albo estakadami. W wywietrznikach płonące stosy
świecące krechy
objawiały dziury i luki, zwiewność całej budowli.
Rozgałęzienia ognia uciekające na zewnątrz
przez rozgałęzienia drewna.
Rysunek ognia zamazuje
kontury rysunku drewna.
Pędziło to jak krew w żyłach.
Potem w nocy widziałeś, jak przychodzą
nogi i brzuch oświetlone latarką.
A gdzie indziej
jest jak wtedy, gdy zatonie tylko część okrętu.
Odsłonięcie widoku tam, gdzie wzrok zawsze
natrafiał na ściany.
Otwarta przestrzeń, znikają przeszkody,
chwilowo mamy tu ruchy powietrza.
Z kondygnacji zwisają
tysiące poszarpanych przewodów, rur, blach pokrycia.
Takie
białe, porozrywane ciało.
Obserwujesz gołębie, co siadają na przełamanych betonowych kondygnacjach
jak na sterczących skałach,
przyroda natychmiast zasiedla nowe krajobrazy, zaraz je rozpoznaje,
chociaż są świeże, wczoraj lub dzisiaj ukształtowane siłą
maszyn burzących.
Wyrwana z ciebie płetwa:
czas zezwolić na obecność ryb.
A gdzie indziej
to samo, tylko w mniejszej skali. Mury
przełamane w połowie,
dostrzeżesz tapety i miejsce, gdzie stał stół.
Wiatr wieje przez niedokończony dom, same kondygnacje
i nagie schody.
Wysiądziesz zaraz za rogiem, żeby tam wrócić.
Będzie tam szczerbaty płot,
rozerwana siatka i przewrócona kolumienka.
Kiedy wejdziesz do środka i w korytarzu kogoś spotkasz,
staniesz jak wryty. W końcu przekonasz się,
że i on się zatrzymał.
Nic tam po was,
po obydwu.
Przejdziecie obok siebie jak dwaj nieprzejrzyści.
Jednak wychodząc, zostawisz wyraźne ślady
odwrócone
jakby nie miało już być
nic
na zewnątrz
ani możliwości wywiania.
Wieczka
(i kiedy Boddhidharma złapał się na tym,
że powieki mu się samowolnie skleiły)
Drugie. Patrzę, jak spada na ziemię
odbija się
i tłucze, jeszcze nie wierzę
jeszcze przez chwilę zdaje mi się, że może da się to cofnąć
już drugie wieczko w ciągu pięciu dni
ale trzasnęło
już w drugim czajniku otwór który
nie da się zamknąć który
celuje we mnie który
A na podłodze skorupy
Wiadomość trzeba pisać wyraźnym pismem
Ewentualnie wziąć w ramkę
Nie udaję, że nie rozumiem
Stańsiecomasięstać chińskie albo japońskie
powiedziane tak twardo
że już nie mogłoby być bardziej przekonujące
Nawet gdyby nie fałszywy ruch
Stanie się samo
Udaję, że rozumiem
Doszedłem do tego jak do wodociągu
Wyrwane strony
Jutrzejsze spotkanie, o którym nie było powodu myśleć
Tylko dotknąłem i uwierzyłem
że zielona herbata jak już tyle razy
przy drugim a nawet trzecim zalaniu
Rozumiem, że udaję?
Już się uspokoiło, woda jest gorąca
a jeśli nierównowaga, to niedostrzegalna
Upłynie kilka następnych godzin
Myślę, że się ściemni, że nie będzie światła
Należy się chyba spodziewać wieczoru
Brząkanie zwiniętych listków
delikatne pobrzękiwanie
Chrzęst ceramiki, już drugiego wieczka
Dopiero na podniebieniu to się spłynie
Nastawianie. Stań się czaj
po wieki wiek
Żywcem
Piszę o tym,
a nie chcę o tym myśleć.
Nie mam pojęcia
dlaczego zawsze skupiam się na jednym słowie
jakimś takim słowie
które w końcu da mi w kość
„To ci zrobili
żywcem?”
Tego popołudnia trochę się od tego zataczałem
z tyłu na łące
a z trawy obserwowała mnie czarno-biała kotka
To był mój koniec
Nagle zrozumiałem że wszystko do niej prowadzi
i że jej
tak tam siedzącej
nie zdołam wyminąć
Widziałem samego siebie jak specjalnie zmieniam kurs
i kieruję się gdzie indziej
tylko ze względu na nią
ale i tak wyraźnie na marne
znowu gdzie indziej znowu z powrotem
Albo pośrednio do niej
Albo prosto
Węzeł się zaciskał póki przede mną nie uciekła
Węzeł
znowu jedno z tych słów
Ledwo do jakiegoś takiego się wezmę
już na jego miejscu zaczyna czatować coś
z czym w ogóle nie powinienem zaczynać
A potem nie pomoże już nic ani skreślenie ani ucieczka
za innym słowem
Żadne nie jest inne
I wszystkie umieją sobie o tym wzajem przypomnieć
Nie czuję już wiersza tylko zimny uścisk
taki że nikt z nas żywych
chyba nie chciałby naprawdę wiedzieć
a tym bardziej przeżyć
tego co może między innymi znaczyć
żywcem
Dopóki to przede mną nie ucieknie
Jak wtedy
To uderza mowa
Leżę
na podłożu
ledwo słyszalnych
brzęczeń i stuków.
Ledwo słyszalnych,
ale uporczywych. Przebijają się
i wnikają we mnie od spodu,
przechodzą na mnie, lekko,
ale to bardzo lekko
mnie
pobolewają.
Jakby coś o coś tarło
między sufitem a podłogą,
gdzieś, gdzie nie da się ich jeszcze odróżnić.
Zwłaszcza ta wysoka,
nieomal jasna,
chwilami przerywana
wibracja.
To uderza mowa.
Chyba o piętro niżej rozmawiają kobitki.
przełożył Leszek Engelking